Czarna Perełka/Część I/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Czarna Perełka
Wydawca M. Arct, Zakł. Wyd. S. A.
Data wyd. 1939
Druk M. Arct, Zakł. Wyd. S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W kilka dni potem Kasia chwaliła się prześliczną chustką, która zdaniem wszystkich znawców, zgromadzonych w kuchence państwa Melchiorostwa, mogła być warta jakie sto złotych może, kto wie? nawet więcej. Pochodziła ona z narzuconego jej gwałtem daru panny Lenory, z czym się nie taiła. Wchodziła teraz do jej pokoiku i wychodziła swobodnie, kręciła się, była dumna i szczęśliwa, ale co do szczegółów tyczących się panienki nader oszczędna. Nic z niej wydobyć nie było można, oprócz, że Lenora chora była nieco i że osoba ta, niezmiernej dobroci i grzeczności, całe serce Kasi chwyciła...
— A już to panna! to panna! — mówiła ona — to zaraz znać, że to nie lada jakie, ale pewnie dobrego domu dziecko... takie delikatne i ludzkie. Żeby to się poskarżyło... żeby zażądało czego, jeszcze się jej narzucać trzeba, a chciałaby tylko dawać a dawać, żeby człeku najmniejszą pracę wynagrodzić.
Jednego dnia Kasia stała we drzwiach, gdy nieznajomy mężczyzna zbliżył się, zaglądając do nich... Młody był i piękny, ale wyraz jego twarzy nie podobał się Kasi.
— Panna nie wie, czy tu mieszka panna Lenora Zara? — zapytał.
— A tu — albo co?
— Chciałem się z nią widzieć.
— Ja nie wiem, bo chora — rzekła Kasia.
Młody pan dobył z pugilaresiku z kości słoniowej, herbem rzeźbionym ozdobnego, bilet, na którym stał jakiś rogaty znak w kącie, podał go Kasi i prosił, aby podała go pannie Lenorze z żądaniem widzenia się.
Kasia wślizgnęła się.
Lenora siedziała z tą bezwładnością zamyśloną, z jaką przy mechanicznej pracy siedzi człowiek nie nawykły do niej; głos Kasi obudził ją jakby z uśpienia.
Na widok podsuniętego biletu, tylko okiem nań rzuciwszy, zaczerwieniona porwała się, ręce się jej zatrzęsły i głos ledwie z ust mógł dobyć.
— Nie mogę — zawołała — jestem chora, ani dziś, ani później — nigdy, powiedz temu panu... Nigdy!
I padła na kanapkę, a po chwili za Kasią pobiegła drzwi zaryglować.
Młodzieniec stał zamyślony u progu. Zrazu zdawał się nie dobrze rozumieć. Kasia mu powtarzała:
— Proszę pana, panna Lenora przeprasza (to dodała z własnej inicjatywy), że się widzieć nie może ani teraz, ani — nigdy.
Nieznany pan podniósł głowę... milczał.
— Wyraźnie mówiła, proszę pana, ani teraz — ani — nigdy.
Popatrzył na Kasię i jakby znajdował niewłaściwym dłużej z nią rozprawiać, skrzywił się, kiwnął głową i zwolna odszedł. Szedł zadumany, jakby sądził, że go na powrót zawołają. Kasia patrzyła za nim na schodach, widziała, jak mu się ramiona ruszały, kapelusz trząsł, jak fatalnie jakoś machał laską, mykał się po schodach i znikł.
Kasia już miała odchodzić, gdy kapelusz zjawił się na nowo, laska także, ramiona i podniesiona głowa zdawała się jej szukać.
— Panienko! — zawołał, wskazując, aby ku niemu zeszła.
Służąca pochyliła się nieco.
— A co?
Wyciągnął papierek z uśmiechem jakimś niemiłym.
— Puść mnie waćpanna! Ja się wytłumaczę.
— Co? co? — z oburzeniem odparła, cofając się sługa. — A to także...
Mężczyzna postrzegł, że z tego nic nie będzie, skrzywił się i znów zbiegł na dół. Ta próba przekupstwa smutne o nim dała wyobrażenie służącej, ale nie wspomniała o niej pannie Lenorze ani żadnemu ze znajomych.
— Proszę ja kogo! — mruczała tylko, nie mogąc się uspokoić — to łotra kawał! Myślał, że za pieniądze kupi sobie wejście. O! już pewnie z niczym dobrym nie przyszedł! Dopilnuję ja, żeby mi się tu nie pokazywał... a jeśli zechce gwałtem się cisnąć, tak go miotłą zamaluję, że popamięta! Patrzcie no go! mądrala!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.