Człowiek o dwu twarzach/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Człowiek o dwu twarzach
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Rola“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bernard Scharlitt
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DOKTOR JEKYLL CZUŁ SIĘ ZUPEŁNIE DOBRZE.

W dwa tygodnie później doktorowi Jekyllowi wpadło na myśl urządzić znowu jedno z swoich wesołych przyjąć. Zaprosił więc pięciu starych znajomych, samych ludzi mądrych i poważanych, a przytem znawców i wielbicieli dobrego wina. Utterson z pewną zręcznością zdołał tak się urządzić, że mógł jeszcze pozostać, kiedy reszta gości już się pożegnała. Nie było to zresztą nic nowego, gdyż zdarzało się już kilkakrotnie. Gdzie Utterson był lubiany, tam zatrzymywano go chętnie jeszcze i po oddaleniu się innych gości. W nienarzucającej się istocie swej posiadał mecenas coś uspakajającego i gospodarze domu lubili w milczącem towarzystwie jego wypocząć chwilę po trudach przyjęcia. Taksamo było i teraz u doktora Jekylla. Gdy siedział tak przy kominku naprzeciw Uttersona, piękny, gładko ogolony mężczyzna w pięćdziesiątym roku życia, o rysach napiętnowanych mądrością i serdecznością, można po nim było poznać, że żywił dla mecenasa uczucie szczerego i ciepłego przywiązania.
— Już dawno pragnąłem z tobą się rozmówić, rozpoczął mecenas pogawędką. — Domyślasz się chyba, że chodzi mi o twój testament?
Uważny obserwator mógłby był poznać, że ten temat gospodarzowi nie był wcale sympatyczny, Jekyll udawał jednak, że bierze go ze strony humorystycznej.
— Biedny Uttersonie — rzekł — jesteś pożałowania godny, mając z takim, jak ja, klijentem do czynienia. Wszak poznałem, że byłeś u szczytu rozpaczy, zaznajomiwszy się z treścią mego testamentu. Taki stopień rozpaczy widziałem jeszcze tylko u uosobienia pedantyzmu, zwanego Dr. Lanyon, kiedy wytykał mi moje naukowe herezje. Ależ nie potrzebujesz wcale tak groźnie na mnie patrzeć, bo wiem taksamo jak ty, że Lanyon jest dobrym chłopcem i wierzaj mi, że chętniebym z nim częściej się stykał, gdyby nie był takim bezprzykładnie skrajnym i zawziętym pedantem. Nigdy w życiu takiego jeszcze nie doznałem rozczarowania, jak z tym człowiekiem.
— Wiesz dobrze, że od pierwszej chwili zgodzić się z nim nie mogłem — ciągnął Utterson dalej, jak gdyby wcale nie było mowy o Dr. Lanyonie.
— Ach, z moim testamentem? Wiem, wiem — odparł Jekyll nieco ostro — boś mi to przecież kilkakrotnie powiedział.


— Już dawno pragnąłem się z tobą rozmówić — rozpoczął mecenas pogawędkę.

— Właśnie. A dziś powtarzam tosamo, zwłaszcza, że słyszałem niejedno o tym młodym Hyde.
Piękna twarz doktora Jekylla zbladła w tej chwili aż po wargi, a w oku jego zabłysło coś złowrogiego.
— Nie chcę o tem nic więcej słyszeć! — zawołał. — A zdaje mi się, że umówiliśmy się, iż ten temat nie będzie poruszany.
— Dowiedziałem się o rzeczach nader przykrych — rzekł Utterson.
— To sprawy zmienić nie może. Ty sytuacji mojej wcale zrozumieć nie jesteś w stanie. Jest ona fatalna, Uttersonie, i dziwna, bardzo dziwna. Chodzi tu o jedną z takich historji, która przez rozmowy bynajmniej się poprawić nie da.
— Jekyllu — odparł mecenas — wszak mnie dobrze znasz: do mnie możesz chyba mieć zaufanie. Wynurz się raz szczerze przedemną, a nie wątpię na chwilę, że będę ci mógł pomóc.
— Kochany Uttersonie — rzekł doktór poważnie — rozczulasz mnie naprawdę i nie ma słów, by ci podziękować. Wierzę w ciebie i mam do ciebie więcej zaufania, niż do kogokolwiek innego, więcej niż do siebie samego. Ale bądź przekonany, że chodzi tu naprawdę o coś innego, niż to, co ty może masz na myśli. I nie jest to wcale coś złego, a na dowód i na twoje uspokojenie powiem ci: jeżeli zechcę, mogę się Hydego w każdej chwili pozbyć. Masz na to moją rękę i dziękuję ci jeszcze raz najserdeczniej. A teraz powiem ci tylko dwa słowa, których mi z pewnością za złe me weźmiesz: Tu chodzi o moją sprawę prywatną i dlatego proszę cię, byś ją pozostawił w spokoju.
Utterson przez chwilę patrzył zamyślony w ogień kominka.
— Bez wątpienia masz zupełną słuszność — rzekł wreszcie, podnosząc się z fotela.
— Ślicznie! — ciągnął doktór dalej. — Ale ponieważ dotknęliśmy już tej sprawy i jak mam nadzieję, po raz ostatni, pragnąłbym cię jeszcze w jednym objaśnić kierunku. Interesujesz się naprawdę bardzo żywo tym biednym Hydem. Wiem, żeś go poznał, bo mi o tem opowiadał; obawiam się, że był wobec ciebie niegrzeczny. Ale interesuje mnie ten człowiek w bardzo wysokiej mierze i dlatego proszę cię, Uttersonie, przyrzeknij mi, że po mojej śmierci będziesz wobec niego cierpliwy i dopomożesz mu dojść swego prawa. Wiem, że gdyby ci wszystko było wiadome, uczyniłbyś to z największą chęcią i wierzaj mi, że spadnie mi wielki kamień z serca, jeżeli mi to przyrzekniesz, o co cię proszę.
— Nie mogę przyrzec, że z nim sympatyzować kiedykolwiek będę — rzekł mecenas.
— Tego też od ciebie nie wymagam — protestował Jekyll, kładąc rękę na jego ramieniu — proszę cię jedynie o sprawiedliwość i o pomaganie mu z myślą o mnie wtedy, gdy mnie już nie będzie.
Utterson nie mógł stłumić westchnienia.
— Dobrze — rzekł w końcu. — Przyrzekam ci.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Bernard Scharlitt.