Chart Watażki (Romanowski, 1913)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Romanowski
Tytuł Chart Watażki
Pochodzenie Wybór poezyi Mieczysława Romanowskiego
Redaktor Julia Dickstein-Wieleżyńska
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1913
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CHART WATAŻKI
Opowieść starego towarzysza z kresów.
1.

Ot, mój bracie, wspomieć miło,
Jak na kresach to się żyło!
W dzień podjazdy, pohulanka.
Często, gęsto krwawy taniec,
Gdy się zbliżyć śmiał pohaniec,
A po tańcu znów wieczorem
Przy ognisku, przed futorem,
Szła ochoczo pogadanka.
Bo gdy człek dzień w pocie spraży,
To wieczorek rad przegwarzy,
Albo starych dum posłucha,
Co lgną w serce i do ucha.

Ot tak, panie! znam te strony,
Tam wiek młody mknął jak woda.
Szabla krzywa, konik wrony,
Przy tem taniec, step, swoboda,

I te dumy i gawędy,
I starszego czasem zrzędy,
Kiedy w służbie się chybiło...
Och! to wszystko wspomnieć miło!
Bo połajał, gdy człek chybił,
Chwatu w oczy spojrzał śmiało,
Nie ubarwiał mowy kwiatem,
„Tyś chwat, bracie!“ rzekł, — dość na tem.

A i mnie tem uczcił słowem!
Gdy po tańcu obozowym,
Na samotrzeć raz w noc ciemną
My na kresach straż trzymali,
A wtem rumak spiął się ze mną,
Jakby czarci opętali,
I dał susa, drugi, trzeci,
Ściągam, próżno! — w stepy leci,
Wstrzymać trudno, tak ucieka...
A wtem Tatar mknął zdaleka.
Aha! — myślę — tu przyczyna;
On mi konia strzałą drasnął,
O! tom głośno, „hurra“ wrzasnął,
I w cwał ścigam poganina;
Wreszciem dognał, tręzlę skrócę,
Na Tatara arkan rzucę,
W trok do kuli, i nuż cwałem
Ze zwierzyną powracałem.
A toć była nie nowina,

Schwytać żywcem Tatarzyna;
Człek był młody, ręka silna,
I źrenica też niemylna.

Takto, kiedy lata płużą
Młodą siłą, czerstwem zdrowiem...
Leczby o tem prawić dużo. —
Aleć jeszcze coś opowiem.
Nasz Watażka był człek prawy,
Choć niemłody, w boju żwawy,
Zwinny, rzutny, jak wąż śliznął,
Temu odbił, tam znów gwizdnął.
Kiedy rąbał, to od ucha,
Jak ciął, panie, daj się Bogu!
Tam nie siadła pewnie mucha,
Siał trupami po rozłogu.
Lubił strzelby, polowanie,
Chętnie słuchał piesków granie,
Był myśliwy, dość ci na tem,
A polował zimą, latem.
A miał konia, bies nie szkapa!
Kiedy klasnął nań z harapa,
To jak ruszył,... hej! gdzie? panie!
Tu jaskółka tak nie lata,
Tylkoś słyszał szum, świstanie,
Mignął, niby ćma skrzydlata.
I rozumu tego niema,
By opisać wszystko snadnie,

Co zachwycił człek oczyma...
Często koncept z łba wypadnie...
Przytem charta; a wiesz, bracie,
I pojęcia wy nie macie:
Wiek po wieku w dal odpłynie,
Ba, co mówię? i świat zginie,
A nie znajdzie się bestya,
Jak był chart ten! Zwał się Żmija.
Co za przemysł, polot jaki!
Pojedynką brał szaraki,
Lisa, panie, brał z wertepu,
W stepie bujał jak król stepu...
Żeśmy z dziwem nań patrzali —
A co zrobił, słuchaj dalej.

Była jesień, późna pora,
W stepie szaro liść opadał,
Gdy Watażka, raz z wieczora,
Przy ognisku mnie zagadał:
„Czas po temu, jutro, panie,
W dwójkę zrobim polowanie,
Pora dobra, pójdą łowy,
Ale do dnia bądź gotowy!...
Tak po rosie puścim smyka —
A obaczysz jak pomyka.“




2.

Ledwie w stepie ranek błysnął,
Wraz z Watażką jedziem w pole.
Dzień był chmurny, czarne role;
Pan Watażka w palce gwizdnął,
Chart poskoczy, uchem strzyże,
I wyciąga nogi chyże.
„O! źle, panie“, myślę sobie,
Ponoś jedziem w lichej dobie,
Pies ponuro coś się wlecze,
Pewno szarak nam uciecze“.
Wtem koń utknął: „Ej do licha!“
Pan Watażka rzecze z cicha,
„Koń utyka, chart ponury. —
Trzeba wziąć się na pazury.
Coś zła wróżba nam majaczy...
Czy gdzie czart nas nie zahaczy?“
I potoczył wzrok dokoła.
A wtem chłopak do nas woła:
„Panie! szarak w skibie leży,
A nuż! niech się z chartem mierzy“.


My w cwał! „he — co!“ kółkiem jedziem,
Na rzemieniu charta wiedziem,
A po „he — co“ chart weselszy.
Nos do wiatru, uchem rzuca,
Okiem wodzi coraz śmielszy,
A Watażka smycz przykróca:
„Wydżha!!!“, spuścił; chart po roli
Za szarakiem w lot sokoli
Pomknął, panie, jakby strzała,
Że aż ziemia zaświstała;
Lecim, pędzim; szarak w nogi,
Przez zagony, przez rozłogi,
Wśród paździerzy ledwie miga, —
Chart tuż za nim, wciąż go ściga.
Ale zając w stepie znany,
Przytem znać już nieraz szczwany,
Wciąż się nowych zwrotów imał:
Chart go prawie w pysku trzymał,
On się zwinął, ciął kominka,
Pod psa skoczył, skręcił młynka,
Poza charta ruszył bokiem,
I już polem mknął szerokiem.
„U! gracz, widzę to nie lada“
Pan Watażka znów zagada,
„Zmyka dobrze, zwinna sztuka, —
Lecz dla charta to nauka.“
I spiął konia, z bata klasnął,
„Wydżha! wydżha!“ znowu wrzasnął,

My w cwał za nim. Trudna rada!
Ile razy chart przypada,
Zając umknie, wytnie susa,
I umyka, bieda kusa,

Pędzim, konie pomęczone, —
Bo pędziło się niemało!...
A znasz, bracie, tamtą stronę:
Step! gdzie oko zasięgało, —
Lecz Watażkę to nie cieszy;
Gdzież się unieść tak daleko!
„Tu majakę czarci wleką“.
Rzekł, i koniem znów pośpieszy,
I cwałuje po zagonie...
Ba, do kresów już my blisko,
A na drugiej zaraz stronie
Jest już hordy koczowisko.
Zwolnim biegu, bo czahary
Pasmem legły tuż przed nami.
„Pewnie w komysz umknął szary,
I gdzieś Żmiję tropem mami“
Rzekł Watażka. A wtem, panie,
Fiu! Fiu! słyszym strzał świstanie,
Stąd i z owąd wyleciały,
Poprzed uszy przeszumiały...
A więc staniem, wzrok wytężym,
Po pistolet w olstrę siężem,
Kurek w odwód, w temblak szable:

„Anu, wychodź teraz, dyable!“
Ba, nie żarty, u! źle będzie,
Tu Tatarów siła wszędzie;
Ze trzydziestu wyleciało,
Aż mi serce w piersi stało,
Bo sposobu uciec niema,
A czart sile tej wytrzyma?
Wpadną na nas, my wypalim
I dwóch zaraz na ziem zwalim.
Znów wystrzelim, znów dwóch leży, —
Ale reszta hurmem bieży;
My do szabel, — trudna rada,
Lecz się poddać nie wypada —
Więc poskoczym w lewo, w prawo,
Nuż po kurkach gęsto, żwawo,
Silną dłonią po staremu,
Aleć trudno sprostać temu.
Choć człek rąbie, bije, trąca:
Gdzie psów wiele, śmierć zająca.
Spadł Watażka w głowę cięty,
I od pogan zaraz wzięty.
Jam go bronić chciał, lecz marno,
Wnet się do mnie wrogi zgarną,
Ścisną, zeprą naokoło,
Szablą niema machnąć kędy,
Gdzie się zwrócę, tamy wszędy...
A wtem jeden ciął mię w czoło,
I choć cios mu ten oddałem,

Jednak umknąć nie zdołałem;
Krew mi, panie, śćmiła oczy,
Horda na mnie wnet poskoczy,
Zranionego z konia wzięto,
Ręce sznurem mi ściśnięto,
I kazano ruszać przodem; —
Tak my w jasyr szli pochodem!




3.

Hej! mój bracie, oh! to boli,
Kiedy wolny jest w niewoli,
Kiedy ręce ma związane.
O! wolałbym w serce ranę
Od zatrutej dostać strzały,
Bo człek przecie ginie wolny;
Tu żyć musi, żyć niezdolny. —
Z bolu piersi nam pękały!
Ci nas wiedli przez las smugą...
Pan Watażka milczał długo,
Czasem tylko okiem błysnął,
I zsiniałe usta ścisnął;
A nie westchnął ani razu,
Jakby piersi były z głazu:
Bo się wstydził zdradzić przecie,
Że ból twarde serce gniecie.

Tak nas wiedli przez dzień cały,
To lasami, to polami,
A gdy księżyc wyjrzał blady,

Do modlitwy wrogi staną.
My usiedli powiązani,
Chcemy usnąć, usnąć trudno,
Bo i jakoś sercu nudno
I wędrówką my znękani.
Jam jął pacierz szeptać z cicha,
Ba! i pacierz się nie klei,
Miast pokory, w sercu pycha;
Człek w jasyrze, bez nadziei,
Widzi troski i katuszę,
A więc pycha tłumi duszę,
Bo jest dumny, że wytrzyma,
Choć się na to serce zżyma.
Noc nadeszła, my nie spali;
Wrogi straże postawiali,
Reszta legła tuż za nami;
Wnet śpią wszyscy, a my sami
Siedzim, milczym; głucho, panie,
Ciszę tylko rwie chrapanie,
Lub zadzwoni rumak w pęta,
Lub się ruszy straż ocknięta,
I znów usną snem bez duszy,
Tylko liściem wiatr poruszy...
A wtem, panie, szmer się szerzy...
I ucichnie — jakby stało...
To znów kilka kroków bieży...
Staje, jakby coś szukało...
My słuchamy; wielki Boże!


I któż podziw skreślić może,
Kiedy widzim, że chart Żmija
Przez komysze się przebija;
Staje, wietrzy, niby czyha...
Wtem Watażka gwizdnął z cicha:
Jam spoglądał a straż spała
I gwizdnięcia nie słyszała.
Gdy zasłyszał chart gwizdanie,
Eh! jak nie da susa, panie,
Powyż czahrów sadził skoki,
A tam czahar dość wysoki.
Wpadło psisko zadyszane,
Nuż się witać! nuż igraszka!
Skomlić, łasić! a Watażka
Podał ręce skrępowane
I popatrzył się psu w oczy:
Nagle zsmutniał pies ochoczy,
Ręce wąchał, stał ponury,
Potem, panie — jakem żywy!
Patrzę, Boże! a to dziwy!

Chart zębami szarpał sznury,
Gryzł, rwał, kąsał, przegryzł wreszcie;
Myślę, panie: a czart bierz cię!
To cud istny, któżby wierzył?
Ja — nie, pierwszy, lecz tom przeżył.
Pan Watażka skoczył pędem
I z rąk moich zdjął powrozy;

Potem oba już, gdzie rzędem
Stały konie koło brzozy,
Więc za konie. — Patrzę w dali,
Gdzie Tatarzy spoczywali,
Na gałęzi wiszą szable;
Myślę: tu się zdadzą dyable!
I pocichu zdjąłem obie.
A gdym poczuł mą przy sobie,
O! to panie, jakem żywy,
Wtedym taki był szczęśliwy,
Żem do serca ję przycisnął,
I całusa nawet wcisnął,
Tak mi jakoś było rzewnie!
Pan Watażka spojrzał gniewnie,
I rzekł: „Widzę, młokos waszeć,
Ot i z biedy wylazł ledwie,
A już takie gra komedye,
Jakby wróble chciał wystraszyć“.
I pokazał palcem czaty:
„Wyrżnąć trzeba te psubraty!“
Więc do szabel, czat zrąbali,
W skok na konia i w cwał dalej.

Tak my zemkli czaharami;
Chart poczciwy w trop za nami, —
A już błysły ranne zorze,
Gdy stanęliśmy w futorze.
Tu dopiero powitanie:

Chart na piersi skakał, panie,
Ręce lizał, to przypadał,
Ot, i ledwie nie zagadał!
A jam sobie stał na boku;
Łza mi, bracie, błysła w oku,
Myślę: „Boże! ać to zwierzę,
A tak ludzi kocha szczerze!“
I nie dziecko byłem przecie,
A spłakałem się jak dziecię!

1854.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Mieczysław Romanowski.