Bywa i tak na świecie!/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bywa i tak na świecie! |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
DESZCZ PO POGODZIE, POGODA PO DESZCZU.
O godzinie ósmej, rodzina burmistrza wśród tłumu ciekawych udała się do kościoła, a o dziewiątej, wraz z całą gromadą, powróciła do domu. Kawalkacie tej przypatrywali się Żydzi, z okien i sklepów, śmiejąc się i szwargocząc między sobą.
— Ci Żydzi coś niedobrego wietrzą! — szepnął aptekarz do kasjera.
— Zwyczajnie zazdrość — mruknął kasjer.
Przy wejściu do domu burmistrza znalazł się sędzia z sędziną i Abuś z Ludwikiem, który zobaczywszy Manię, idącą na końcu, zatrzymał ją na chwilę i rzekł półgłosem:
— Bądź spokojna, pobierzemy się!
Mania spojrzała na niego jak na warjata i wzruszyła ramionami.
Tymczasem burmistrzowa, ubrana w najbogatszą swoją suknią i wsparta na ramieniu męża, weszła do salonu, a za nimi tłum ciekawych. Państwo burmistrzostwo byli oboje bledzi, jakby upudrowani.
— Raczcie państwo usiąść! — rzekła gospodyni do obecnych. — Bóg nam zesłał szczęście, a ja na podziękowanie Mu za to, postanowiłam dziś dopiero przeczytać wiadomość o wygranej
Z temi słowy, wydobyła kopertę i otworzyła ją, drżąc całem ciałem.
W sali zrobiło się cicho jak w grobie.
— Jezus! Marja!... — krzyknęła nagle, spojrzawszy na papier.
Burmistrz wyrwał jej go z ręki i również zawołał:
— Jezus! Marja!...
— Co to jest? co się stało?... — pytano.
Teraz aptekarz schwycił depeszę i głośno przeczytał:
- Rzeźnik Eustachy Trajkotnicki z Warszawy, umierając, zapisał kamienicę i dwadzieścia tysięcy wychowańcowi swemu, Ludwikowi. Małżonków zaś, Franciszka Trajkotnickiego i Eleonorę z Tabaczyńskich Trajkotnicką, z zapisu wyłączył, za to, że się go przez całe życie wypierali.
- Pędziwiatrowski, adwokat.
- Rzeźnik Eustachy Trajkotnicki z Warszawy, umierając, zapisał kamienicę i dwadzieścia tysięcy wychowańcowi swemu, Ludwikowi. Małżonków zaś, Franciszka Trajkotnickiego i Eleonorę z Tabaczyńskich Trajkotnicką, z zapisu wyłączył, za to, że się go przez całe życie wypierali.
Ludwik stał tuż obok aptekarza, który rzuciwszy depeszę na ziemię, porwał natomiast szczęśliwego wybrańca fortuny w objęcia i zawołał:
— Winszuję ci, najdroższy przyjacielu!...
To samo zrobili kasjer, doktór, rejent, a wreszcie sędzia i sędzina.
Tymczasem burmistrzowa oprzytomniała i pochwyciwszy rzuconą depeszę, poczęła krzyczeć:
— To być nie może!... Rodzony i ukochany brat mojego męża nie mógł go z zapisu wyłączyć!... Ta kamienica i pieniądze z pewnością oddane są memu mężowi... on ma też na drugie imię Ludwik! Czy nie tak, Franiu?... Powiedzże przy wszystkich twoje drugie imię...
— Gaudenty!... — odparł burmistrz, trzymając się za żołądek.
Teraz Abuś zbliżył się do burmistrzowej i szepnął:
— Będziemy mieli wesele, prawda?
— Jakie?
— Rozumie się, że panny Marji z panem Ludwikiem.
— Wolałabym trupem paść! — odparła burmistrzowa.
— Nu, to on się ożeni z panną sędzianką.
— Co?... Niedość, że zabrał nam majątek po ukochanym bracie i jeszczeby się z sędzianką ożenił?... Na to nie pozwolę! Niech się żeni z Manią.
Ludwik i Mania stali obok niej. Burmistrzowa połączyła ich ręce, kazała im uklęknąć i uroczystym głosem zawołała:
— Błogosławię was, moje dzieci!... Pamiętajcież, coście winni najdroższej waszej matce!
— I biednemu, z przeproszeniem, ojcu! — dodał burmistrz, który ze zbytku wzruszenia, ukląkł obok młodej pary i wraz z nią pobłogosławiony został.
Zobaczywszy to, stojący w sieni poczmajster rzekł do swojej żony:
— Cały świat, powiadam ci, żonciu, to szpital warjatów!
— A ty w nim najpierwszy! — odparła żona.
— A ja najpierwszy! — powtórzył mąż.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ludwik i Mania niebawem pobrali się i żyli długo, a szczęśliwie. Cała ta rodzina po weselu opuściła miasteczko, lecz biedny burmistrz do końca życia utrzymał się na urzędzie pantofla swojej energicznej połowicy.