Burza (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Burza
Rozdział Akt czwarty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tempest
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Przed celą Prospera.
(Wchodzą: Prospero, Ferdynand i Miranda).

Prospero.  Jeślim cię nazbyt ukarał surowo,
To z lichwą teraz krzywdę ci tę płacę,
Bo ci nić daję własnego żywota,
Gdy ci oddaję tę, dla której żyję.
Raz jeszcze jeden przyjmij ją z mej ręki.
Męki, zniesione przez ciebie tak dzielnie,
Tylko miłości twojej były próbą.
W obliczu niebios dar potwierdzam drogi.
O Ferdynandzie, nie szydź z mych przechwałek,
Bo sam wnet poznasz, że wszystkie pochwały

Kulawym za nią czołgają się krokiem.
Ferd.  Wierzę ci, choćby przeczyły wyrocznie.
Prospero.  Więc jako dar mój, jak własny nabytek,
Godnie kupiony, przyjmij moją córkę.
Lecz gdy dziewiczą zerwiesz jej przepaskę.
Przody nim wszystkie kościelne obrzędy
Wedle swej świętej odbędą się formy,
Ni kropli słodkiej rosy na wasz związek
Niebo nie zleje: jałowa nienawiść,
Niezgoda, wzgarda z jaszczurczem spojrzeniem,
Na łożu waszem chwast posieją taki,
Ze się oboje brzydzić nim będziecie.
Czekaj, aż Hymen lampę wam zapali.
Ferd.  Jak chcę spokojnych dni i pięknych dzieci,
Długiego życia z dzisiejszą miłością:
Ani jaskinie, ni ciemne ustronia,
Najgorszych duchów gorąoe podszepty
Honoru mego nie stopią w rozpustę,
Uroku temu nie odbiorą dniowi,
W którym mi zdawać się będzie, że Feba
Konie kuleją, albo noc pod ziemią
W kajdanach leży.
Prospero.  Dobrze powiedziałeś.
A teraz usiądź, rozmawiaj jak z twoją. —
Hej, Aryelu, sługo mój przebiegły!
Aryel  (wchodząc). Jestem. Co pan mój potężny rozkaże?
Prospero.  Z podrzędną rzeszą ostatnie rozkazy
Godnie spełniłeś; do podobnej służby
Wzywam was jeszcze: sprowadź tu hołotę,
Nad którą władzę daję ci zupełną;
A nakaż pośpiech, bo myślą jest moją,
W oczach tej młodej pary, mojej sztuki
Próbę dać matą; żądają spełnienia
Moich obietnic.
Aryel.  Czy zaraz?
Prospero.  Natychmiast.
Aryel.  Nim wyrzeczesz: śpiesz się! chcę!
Nim odetchniesz, krzykniesz: he!

Każdy cwałem stawi się,
Grymasując, spotka cię;
Czy mnie kochasz, panie? nie.
Prospero.  Lecz się nie zbliżaj, piękny Aryelu,
Póki nowego nie dam ci rozkazu.
Aryel.  Przenikam chęci i spełnię je wiernie (wychodzi).
Prospero.  Młody kochanku, dotrzymaj mi słowa,
Zbytnim pieszczotom cugli nie popuszczaj,
Bo w krwi płomieniach słomą są przysięgi.
Bądź wstrzemięźliwy, albo nic z obietnic.
Ferd.  Nie trwóż się, ojcze, śnieg bowiem dziewiczy
Na sercu mojem krwi mej studzi żary.
Prospero.  Więc wszystko dobrze. — Przybądź Aryelu!
A duchów twoich zwołaj wszystkie pułki,
By nam nie zbyło na liczbie. Przybywaj!
A teraz milczcie, a otwórzcie oczy! (Cicha muzyka).

Maskarada.

Irys  (wchodząc). Dobra Cerero, opuść bogate dzielnice,
Gdzie wiatr kołysze jęczmień, żyto i pszenicę;
Góry, po których owce szczypią trawki młode,
I łąki, gdzie im pasterz buduje zagrodę;
Miedze, na które kwiecień rzuca płaszcz kwiecisty,
Na którym czyste nimfy plotą wieniec czysty,
Jałowców gaje, w których, z kochanka źrenicy,
Gorzkie łzy dla niewiernej sączą się wietrznicy;
I liście winogradu po tykach się pnące,
I na skałach nadbrzeżnych wietrzyki chłodzące:
Mnie bowiem, niebian posła, dżdżysty łuk na niebie,
Juno, królowa bogów, wysyła po ciebie,
Każe opuścić wszystko, i na tej murawie,
Z nią razem, ku niebiańskiej pośpieszyć zabawie.
Tęczowy zaprząg pawiów siecze już obłoki,
Przybywaj więc, Cerero, przybywaj bez zwłoki!

(Wchodzi Ceres).

Ceres.  Witam cię, różnobarwna posłanko Junony!
Wezwaniu jej powolna, przybywam w te strony.
Twe skrzydła szafranowe po mych kwiatów łące

Sieją deszcze ożywne i miody pachnące;
Łuk twój w górze rozpięty, jak ramy barwiste,
Oprawia moje stepy i lasy cierniste
Bogatą szarfą, którą pysznią się me pola.
Lecz po co mnie Junony przyzwala tu wola?
Irys.  Być świadkiem czystych związków kochającej pary,
I hojną ręką szczodre rzucić na nią dary.
Ceres.  Powiedz, niebieski łuku, czyli na te gody
Przyjdzie cypryjska pani i Kupido młody?
Bo odkąd, za ich sprawą, moją Prozerpinę
Uwiódł Pluton w posępną cieniów swych krainę,
Przysięgłam, że nie stanę nigdy w jednem kole,
Gdzie jest zwodna Wenera i ślepe pacholę.
Irys.  Nie troszcz się, bo widziałam, jak w złotym rydwanie
Siekła, gołębi cugiem, powietrza otchłanie;
Zdąża do Pafos, drogiej dla siebie krainy,
A z nią i syn jej, spólnik podstępów i winy.
Chcieli czarami młodą odurzyć tę parę,
Aby przody miłości wychyliła czarę,
Nim Hymen ślubną dla niej pochodnię zapali;
Daremnie — kochankowie słowa dotrzymali.
Ucieka teraz Marsa kochanka gorąca;
Rozgniewany Kupido strzały swe roztrąca,
Nie chce już więcej miotać pocisków po świecie,
Lecz być dzieckiem i igrać z wróblami, jak dziecię.
Ceres.  Patrz, potężna Junona na ziemię już spada;
Po chodzie znać boginię, co Olimpem włada.

(Wchodzi Juno).

Juno.  Witam was, siostry! Spieszmy błogosławić parze,
Wszelką pomyślność ziemską ponieśmy jej w darze,
A u przyszłych pokoleń niech młode ich plemię
Ich chwałę rozpowiada przez morza i ziemie.

Pieśń.

Juno.  Sława, skarby, stadło zgodne,
Piękne dzieci, dnie pogodne,
Szczęściem każdy dzień znaczony,
To wasz posag od Junony.

Ceres.  Urodzajna zawsze niwa,
Spichlerz zawsze pełny żniwa,
I gron pełne Winogrady,
Pod owocem zgięte sady,
I dnie wiosny zawsze świeże,
Aż swe plony jesień zbierze,
Błogie żniwa, urodzaje:
Ten wam posag Ceres daje.
Ferd.  Szczytne widzenie! Jakie słodkie pieśni!
Wolnoż mi myśleć, że to duchów dzieło?
Prospero.  Duchy, wezwane sztuki mej potęgą,
Pełnią posłuszne wszechwładną mą wolę.
Ferd.  Obym na zawsze na tej wyspie został!
Ojciec potężny, córka tak urocza
Samotną wyspę na raj przemieniają.

(Juno i Ceres szepcą na stronie, na rozkaz ich oddala się Irys).

Prospero.  Cicho! boginie szepcą uroczyście;
Na nowe cuda czekajcie w milczeniu,
Lub czary moje w niwecz się obrócą.
Irys.  Wy, Najady, wędrownych potoków mieszkanki,
Których oczy niewinne, a z sitowia wianki,
Rzućcie na me wezwanie siedziby mruczące,
I posłuszne Junonie, stańcie na tej łące:
Spieszcie, nimfy, a chórów waszych ton uroczy
Ten związek czysty nowym blaskiem niech otoczy!

(Wchodzą Nimfy).

Opaleni żniwiarze, zmęczeni sierpami,
Opuśćcie brózdy wasze, a cieszcie się z nami,
Kapelusz z słomy wdziejcie na spocone czoło,
I ze świeżym nimf chórem tańcujcie wesoło.

(Wchodzą Żniwiarze przystojnie ubrani i z Nimfami wdzięczny taniec rozpoczynają. Przy końcu wstaje nagle Prospero i mówi, poczem duchy znikają śród głuchej i pomieszanej wrzawy).

Prospero  (na str.). Wybiegł mi z myśli spisek na me życie,
Przez Kalibana i spółwinnych knuty;
Chwila wybuchu nadeszła już prawie.
(Do Duchów). Dobrze. Dość na tem. Oddalcie się teraz!
Ferd.  Dziwna przemiana. W duszy twego ojca

Jakaś niezwykła zawrzała namiętność.
Miranda.  Nigdym go w takim nie widziała gniewie.
Prospero.  W twych oczach, synu, przestrach się maluje,
Lecz bądź spokojny. Święto się skończyło.
Aktorzy moi, jak ci powiedziałem,
Były to duchy; na moje rozkazy,
Na wiatr się lekki wszystkie rozpłynęły.
Jak bezpodstawna widzeń tych budowa,
Jasne pałace i wieże w chmur wieńcu,
Święte kościoły, wielka ziemi kula,
Tak wszystko kiedyś na nic się rozpłynie,
Jednego pyłku na ślad nie zostawi,
Jak moich duchów powietrzne zjawisko.
Sen i my z jednych złożeni pierwiastków;
Żywot nasz krótki w sen jest owinięty. —
Przebacz mi, proszę, gniewem zapalony
Stary mój umysł w mej głowie się mąci.
Lecz niech cię moja słabość nie przestrasza.
Do mojej celi idź spocząć na chwilę,
A ja tymczasem, śród krótkiej przechadzki,
Wzburzony umysł pójdę ukołysać.
Ferd. i Mir.  Pokój więc z tobą! (Wychodzą).
Prospero.  Dzięki wam. — Aryelu,
Jak myśli szybki, przybądź, Aryelu! (Wchodzi Aryel).
Aryel.  Od twoich myśli sługa nierozdzielny,
Czekam na rozkaz.
Prospero.  Potrzeba nam, duchu,
Na Kalibana gotować się przyjście.
Aryel.  Dobrze, mój panie. Gdy grałem Cererę,
Pragnąłem o tej napomknąć ci sprawie,
Lecz mnie wstrzymała gniewu twego bojaźń.
Prospero.  Powtórz mi, gdzie tych zostawiłeś łotrów.
Aryel.  Gorący trunek twarz im rozpłomienił,
Tak męstwem zagrzał, iż powietrze siekli
Za to, że śmiało na twarze ich dmuchać,
I ziemię bili, że stóp ich tykała;
Spisku jednakże nie spuszczali z myśli.
Ja więc w bębenek lekko potrąciłem,

A oni zaraz, jakby źrebce mtode,
Na których grzbiecie nigdy jeździec nie siadł,
Otwarli oczy, nadstawili uszów,
Nozdrzami, zda się, wąchali muzykę;
Oczarowanych wiodłem jak bydlęta
Po zębach cierni, po kolcach jałowców,
Które im skórę krwią pofarbowały;
Wkońcu zawiodłem ich do tej kałuży,
Którą za celą twoją chwasty kryją;
Tam brodząc, darmo wyciągając nogi,
W śmierdzącem błocie po szyję zagrzęźli.
Prospero.  Ptaszku mój, wszystko zrobiłeś, jak trzeba;
Zachowaj jeszcze niewidzialną postać,
Wszystkie tu z domu nagromadź rupiecie,
Żebym tą nętą złodziei tych złapał.
Aryel.  Więc lecę, lecę (wychodzi).
Prospero.  To dyabeł wcielony;
Nigdy do niego nie przylgnie nauka;
Wszystkie me prace dla niego podjęte,
Wszystkie, bez skutku, zmarniały, przepadły,
A jak z latami brzydnieje mu ciało,
Tak codzień duszę nowy trąd osiada.
Będę ich dręczył, niech ryczą z boleści.

(Wchodzi Aryel, niosąc błyszczące materye i t. d.).

Wszystko to na tym pozawieszaj sznurze.

(Prospero i Aryel zostają niewidzialni. — Wchodzą: Kaliban, Stefano i Trynkulo, przemokli).

Kaliban.  Cicho! Niech naszych nie dosłyszy kroków
Nawet kret ślepy. Jesteśmy u mety.

Stefano.  Słuchaj, potworo; twój duch, który, jak mówiłeś, miał być dobrym duchem, tak dobrze nas durzył, jak hultaje błędne ogniki.
Trynkulo.  Potworo, cały trącę końskim moczem, na co się nos mój bardzo oburza.
Stefano.  I mój także. Czy słyszsz, potworo? Jeśli u mnie w niełaskę popadniesz, zobaczysz —
Trynkulo.  Że zginąłeś.

Kaliban.  Dobry mój panie, zachowaj mi łaskę,

A bądź cierpliwy; łup, który ci daję,
Wszystko, coś cierpiał, z myśli ci wybije.
Stąpajmy tylko i mówmy po cichu;
Wszystko tu głuche, jakby o północy.

Trynkulo.  Tak, ale stracić nasze butelki w błocie —
Stefano.  Nie tylko jest dla nas ubliżeniem i hańbą, potworo, ale i stratą niepowetowaną.
Trynkulo.  To więcej dla mnie znaezy, niż kąpiel w bagnisku, a przecie to sprawa twojego niewinnego ducha, potworo.
Stefano.  Pójdę szukać mojej butelki, choćby mi przyszło dać nurka w błocie.

Kaliban.  Dobry mój królu, uspokój się, proszę.
Patrz, to jest wejście; wsuń się bez hałasu,
Wykonaj śmiało dobry zły uczynek,
A wyspa twoją na zawsze zostanie,
I ja na zawsze twoich nóg lizunem.

Stefano.  Daj mi rękę; krwawe myśli zaczynają się we mnie budzić.
Trynkulo.  O królu Stefano! dostojny monarcho Stefano! Patrz, co za garderoba dla ciebie!
Kaliban.  Zostaw to, waryacie, to bez żadnej wartości gałgany.
Trynkulo.  Hola! potworo; znamy się na tandetnych towarach. O królu Stefano!
Stefano.  Oddaj tę suknię, Trynkulo, bo przysięgam na moją rękę, do gustu mi ta suknia.
Trynkulo.  Weź ją więc, najjaśniejszy panie.

Kaliban.  

Bodaj zdechł waryat od wodnej puchliny!
Ktoby się kłócił o takie łachmany?
Skończcie rozterki, zabijcie go przody,
Bo jak się zbudzi, poszczypie nam skórę
Od stóp do głowy, na miazgę nas zbije.

Stefano.  Milcz, potworo! Pani linio, czy to nie moja kurtka? Otóż i kurtka pod linią; teraz, moja kurtko, wyleniejesz i będziesz łysą kurtką.
Trynkulo.  Bierz, a nie pytaj! Ze sznura pod sznur kradniemy, z przeproszeniem waszej królewskiej mości.
Stefano.  Dziękuję ci za ten koncept, a w zapłatę przyjmij tę odzież. Dopóki jestem królem na tej wyspie, dowcipni ludzie nie będą bez nagrody. Kraść pod sznur ze sznura! to koncept nie lada. Weź i to jeszcze w dodatku.
Trynkulo.  Teraz twoja kolej, potworo. Namaż palce lepem i bierz, co zostało.

Kaliban.  Nitki nie wezmę. Darmo czas tracimy;
Zmieni nas w gęsi albo koczkodany
O nizkich czołach i szpetnej postaci.

Stefano.  Potworo, do roboty! Pomóż nam zanieść to wszystko do mojej beczułki, albo cię wygnam z mojego królestwa. Bierz i ruszaj!
Trynkulo.  I to.
Stefano.  I to jeszcze.

(Słychać krzyk polujących. Wchodzą duchy w postaci psów, które podszczuwane przez Prospera i Aryela, gonią za Stefanem, Trynkulem i Kalibanem).

Prospero.  Wyczha, Góralu, wyczha!
Aryel.  Srebro, tędy, wyczha!
Prospero.  Furyo, Furyo, tędy! Tyranie, wyczha! tędy!

(Kaliban, Stefano i Trytikido uciekają).

Teraz niech duchy kości im połamią,
Bez miłosierdzia, suchym reumatyzmem,
Niech im muskuły kurczem pościągają,
Po ciele więcej niech wyszczypią cętek,
Niż ich ma skóra dzika lub lamparta.
Aryel.  Słyszysz, jak ryczą?
Prospero.  Szczuj ich, jak należy!
Mam teraz wszystkich wrogów w mojem ręku.
Niedługo moje zakończą się prace,
I ty w powietrzu jak wiatr będziesz wolny:
Na chwilę jeszcze pełnij me rozkazy.

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.