Przejdź do zawartości

Bratobójca/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Gabryel Savanne zbladł.
— Umarła! — powtórzył zgnębiony.
— Onegdaj odprowadzono ją na cmentarz — odpowiedział przemysłowiec — a ja szedłem za trumną... za trumną ubogich, opłaconą z dobroczynności publicznej.
Chwiejąc się, z okiem zagasłem, z twarzą człowieka bliskiego obłędu, marynarz wyjąkał głosem zmienionym, do niepoznania.
— Germana... umarła.. umarła, a ja jej nie widziałem, nie prosiłem o przebaczenie. Tutaj mógłbym ją był odnaleźć... a nie wiedziałem... i nie przyszedłem...
Nagle płomień zabłysnął w jego zamglonych źrenicach.
Pomyślał o Marcie i zawołał:
— Ale jej córka?.. jej córka?.. moja córka!
— Ona żyje.
— Żyje! A! Dzięki Ci, Boże, żeś mi oszczędził tego nowego nieszczęścia... Gdzież ona jest?...
— Tutaj.
— W Sain-Ouen?
— W moim domu... Przy swej babce, Weronice Sollier, odźwiernej fabrycznej... tej, która ci otworzyła i przyprowadziła.
— Więc to dziecko, które widziałem przy, niej to moja... to Marta... to moja córka... Więc dlatego zdawało mi się, że w jej rysach odgaduję rysy biednej Germany?.. Ryszardzie, ja muszę zobaczyć moją córkę... muszę ją ucałować... niech dowie się, że ja jestem jej ojcem... Ja muszę się zobaczyć z Weroniką Sollier... muszę się przed nią oskarżyć... Sprowadź ją, proszę cię... rzucę się przed nią na kolana... chcę błagać...
Ryszard Verniere nacisnął dzwonek elektryczny, prowadzący z jego gabinetu do izby odźwiernej.
— Zbierz całą swą odwagę — rzekł do oficera marynarki — pomyśl, że znajdziesz się wobec uczciwej kobiety, której skradłeś dziecko, wprzód je uwiódłszy,.. Wobec matki bez córki, której złamałeś serce, zatrułeś życie... Weronika Sollier cierpiała przez ciebie; płakała przez ciebie. W ciągu lat długich złorzeczyła ci, chociaż ciebie nie znała?. Teraz, kiedy cię pozna, teraz, kiedy się znajdzie wobec człowieka, z którego winy córka jej umarła, opuszczona, w nędzy, nie wiem, czy zdobędzie się na wzniosłą cnotę przebaczenia.
Gabryel drżał na całem ciele.
Słowa Ryszarda zdjęły mu przepaskę z oczu. Położenie przedstawiało mu się istotnie przerażające.
Co powie tej matce znieważonej i zrozpaczonej?
Ryszard zrozumiał co się w nim dzieje.
— Bądź odważny — powtórzył — a nadewszystko bądź spokojny...
Zapukano do drzwi gabinetu.
— Proszę — odezwał się przemysłowiec.
Gabryel nie miał już ani kropli krwi w żyłach.
Drzwi się otworzyły.
Weronika Sollier, cała ubrana w żałobie, zbliżyła się do Ryszarda, oczekując rozkazu.
Oficer marynarki, chwiejący, z oczyma spuszczonemi, z rękoma wyciągniętemi, postąpił dwa kroki ku niej i padł na kolana, nie wymówiwszy ani słowa.
Odźwierna, zmieszana, spojrzała na tego człowieka, który klęczał i płakał u jej nóg, potem oczy jej zwróciły się na Ryszarda Verniere, jakby prosząc go o objaśnienie.
Przemysłowiec nie dał po sobie poznać, iż zauważył to nieme badanie.
Nie on tu powinien był mówić.
Gabryel uczynił wysiłek, a z ust jego bladych i drżących wydobyły się te wyrazy zaledwie zrozumiałe:
— Przebaczenia... przebaczenia...
Weronika nie mogła jeszcze zrozumieć.
Jakże mogła odgadnąć, że ten oficer, zgnębiony i błagający, jest uwodzicielem jej drogiej Germany?
— Co pan mówi? — wyrzekła, wyciągając ku niemu rękę, jakby chcąc mu dopomódz do podniesienia.
Gabryel pochwycił tę rękę, potem oszołomiony, zdjęty radością obłędu, wyjąkał:
— Ja jestem ojcem Marty!
Piersi Weroniki Sollier wydały okrzyk głuchy, dziki, krzyk matki, która widzi, że jej dziecko jest zagrożone.
Wyrwała gwałtownie rękę, którą Gabryel usiłował zatrzymać w swych dłoniach i rzuciła się w tył.
— Przebaczenia... przebaczenia... — powtarzał marynarz.
Matka Germany, zapominając, że się znajduje wobec Ryszarda Verniera, nie myśląc nawet o powstrzymywaniu się, wybuchnęła strasznym, przerażającym gniewem.
Więc nareszcie poznała go, nareszcie miała go tu, przed sobą, tego człowieka, który jej wyrządził tyle złego, nędznika, który, zbezcześciwszy Germanę, porzucił ją wraz z dzieckiem, przeznaczając obiedwie na nędzę, na hańbę, na śmierć.
Pod pierwszem wrażeniem cofnęła się.
Teraz postąpiła naprzód i z zębami zaciśniętemi, z pięściami skurczonemi, z oczyma, pełnemi nienawiści, nachyliła się ku Gabryelowi i głosem syczącym rzuciła mu w twarz te wyrazy:
— A więc to pan!.. Pan toś uczynił... Pan, oficer... Pan, co nosisz na piersi krzyż honorowy!.. Więc order ten dają teraz nikczemnikom!.. I pan śmiesz klękać przedemną, gdy ja panu zawdzięczam wszystkie łzy moje. I pan śmiesz błagać o przebaczenie matkę, której zabiłeś dziecko!.. To więcej, niż podłe, wiesz pan? To bezwstydne... To szaleństwo!..
— Potępiaj mnie, pani, znieważaj, ja na to zasłużyłem! — odpowiedział Gabryel, dysząc, — ale nie przeszkadzaj mi naprawić złego, które uczyniłem.
— Złe, któreś pan uczynił, jest nie do powetowania — odparła pani Sollier ze zdwojoną wściekłością — czyż możesz pan otworzyć mogiłę, ledwie zamkniętą, i wskrzesić umarłą?... Morderco, to opuszczenie twoje zabiło Germanę... Umarła z biedy, z nędzy, prawie z głodu!.. To zacni ludzie, robotnicy, tacy biedni, jak ona, zrobili jej jałmużnę z trumny!.. Germana umarła, nie ucałowawszy nawet swej matki, bo nie zobaczyłam już jej w życiu! Umarła, pozostawiwszy córkę bez nazwiska!.. Wobec Germany umarłej, wzywałam na nieznajomego sprawcę tylu nieszczęść przekleństwa Bożego!.. I pan prosi mnie o przebaczenie, mnie!. Nie, ja nie przebaczam mój panie, a nienawiść, którą mnie pan przejmujesz, rów, na się tylko pogardzie. Gdybym zamiast matką, była ojcem ofiary, zabiłabym cię!..
— Ja żałuję!..
— Kłamstwo!.. Człowiek, zdolny tak postąpić, nie ma serca przystępnego dla żalu.
Pani Sollier, ulituj się nademną.
— A czyś pan miał litość nademną?.. Czyś miał litość nad mojem dzieckiem?
— Ale Marta jest moją córką i ja mam prawo...
Weronika gwałtownie przerwała mu słowa.
— Córką pańską!.. prawo pańskie! — zawołała. — Ach! milcz pan! Jakie prawo możesz mieć do dziecka, któremu nie dałeś nawet swego nazwiska? Marta, pańską córką?.. Czy ona nawet pana zna? Czy widziała twarz pańską, pochyloną nad jej kołyską, kiedy jeszcze była niemowlęciem?.. Nie! nie! nie!.. Nie jesteś godnym być ojcem!.. Marta jest mojem dzieckiem, mojem... tylko mojem... Mam ją i zatrzymam!.. Ona pana nie pozna! Ona pana znać nie będzie nigdy! — Przynajmniej pozwolisz mi pani zapewnić jej przyszłość.
— Jej przyszłość!.. Teraz pan o tem myślisz!.. A tak, to prawda, jesteś pan bogatym!.. Ale czyż są zbrodnie, które okupują pieniądze.
— Jeżeli nic ich nie okupuje, to żal je zmniejsza.
— Panie — odezwała się pani Sollier, wreszcie zapanowawszy nad sobą — ja dłużej pana słuchać nie będę... Tem lepiej dla pana, jeżeli wyrzuty wstąpiły do twej duszy. Nie będę zwiększała ci goryczy, stawiając cię wobec dziecka, które pomimo tak młodych lat ma już prawie rozum kobiety, i mogłoby cię zapytać, z jakiego tytułu ofiarowujesz jej protekcyę i pieniądze? Powiedziałbyś jej pan, że jesteś jej ojcem? Ona widziała, jak matka jej płakała przez pana... Ona wie, że jej matka umarła wyczerpana, z winy pańskiej. Onaby odpowiedziała panu: Pan jesteś moim ojcem!.. Pan zabiłeś moją matkę!.. Ja pana nie znam!..
Gabryel Savanne, zgnębiony, unicestwiony, pojmując całą ohydę swego położenia, pozostawał niemym, nieruchomym.
Ryszard Verniere, do tego czasu bierny świadek tej strasznej sceny, pomyślał, że jeśli nie wmiesza się wcale, przyjaciel jego nie zdoła żadną miarą uspokoić tej kobiety biednej, która mu zawdzięczała nieszczęście swego życia.
— Dobra moja Weroniko — odezwał się głosem poważnym i zarazem łagodnym — od trzech lat przeszło, odkąd jesteś w moim domu, okazywałem ci szacunek i życzliwość. Powiernikiem będąc twych zmartwień, żałowałem cię i wszelkiemi sposoby starałem się im ulżyć.
— A! panie — odparła pani Sollier — pan byłeś dla mnie opatrznością... obrońcą mym. Niech pan wierzy, że nie zapomnę tego nigdy.
— Znasz pani moje zasady?
— Wiem, że są skrupulatne... niezłomne... To też wszyscy pana szanują.
— Uważasz mnie za uczciwego człowieka? — Któżby sobie pozwolił o tem wątpić?
— Nie wątpiłabyś memu słowu, gdybym przysiągł?
— Ależ to byłoby zniewagą!.. wątpić! — Otóż ja chcę bronić przed panią pana Gabryela Savanne.
— Pan?
— Tak, ja... Nie wybaczam jego winie... jego zbrodni... i pojmuję, że są rany tak głębokie, iż zabliźnienie ich jest jeżeli nie niemożebne, to przynajmniej bardzo trudne. Ale, jak pani powiedział pan Gabryel Savanne — i ja jestem tego zdania — żal szczery zmniejsza winę.
— A czy ranę czyni mniej bolesną? — wyszeptała Weronika głosem głuchym.
— Nie, ale nakazuje trochę pobłażliwości dla tego, który ją zadał.
Pani Sollier potrząsnęła głową smutnie.
Ryszard Verniere ciągnął dalej ze wzruszeniem, prawie uroczyście: — A ja pani przysięgam — słyszysz pani, przysięgam — iż żal pana Savanne jest głęboki i szczery, że jego cierpienie dziś wyrównywa cierpieniu pani, że wstydzi się swego postępowania, że wyrzuty go zabijają i że stał się, godnym litości... godnym pożałowania...
Dreszcz nerwowy wstrząsnął ciałem Weroniki.
Nie mogła wierzyć temu, co słyszała.
Pan Verniere — którego szanowała najbardziej ze wszystkich na świecie — prosi o łaskę dla kata Germany.
Przemysłowiec ciągnął dalej, usiłując być przekonywającym:
— Gabryel Savanne, nie wiedząc o śmierci córki pani, której napróżno kazał wszędzie szukać, przyszedł tu, ażeby mi powierzyć swą tajemnicę, swe cierpienia, swe zgryzoty. W chwili swego odjazdu, lat temu ośm, przez okoliczności niemożliwe do przewidzenia, a znane mi, postawiony w niemożebność zupełną zapewnienia przyszłości Germanie i jej dziecku, powracał ożywiony gorącem pragnieniem odnalezienia jej i dania zapomnieć przez swe uczucie o cierpieniach przeszłości i chcąc wreszcie naprawić wszystko — teraz, gdy wdowieństwo uczyniło go wolnym...
Niestety, było już zapóżno!..
Germana opuściła Tulon, wróciła do Paryża, a w Paryżu ślad jej zaginął.
Zaledwie przyjechawszy i zmuszony powrócić na morze, Gabryel Savanne opowiedział mi dzisiaj wszystkie starania, jakie przedsięwziął, ażeby się połączyć z opuszczonemi... Jednocześnie złożył w me ręce majątek dla ^Germany i jej córki. Nie zapomniał o nich, o drogich istotach, marzył o szczęściu dla nich tak wielkiem, jak było dotąd ich nieszczęście...
Ze łzami tak gorzkiemi, z żalem tak przejmującym, Gabryel wyznał mi swą zbrodnię, a ja pomimo surowości mych zasad ulitowałem się nad nim. Weroniko, namyślisz się tak samo, i jak ja ulitujesz się nad nim... Przebaczysz.
— Przebaczenia!.. o! przebaczenia! — wyjąkał Gabryel, wyciągając ręce.
Pani Sollier odparła surowo:
— Nigdy!
Ryszard podchwycił.
— Przez pamięć na Martę, twoją wnuczkę, przebacz!..
— Przez pamięć na Martę, dziecko bez nazwiska, odmawiam!..
— Odwołuję się do twego uczucia dla niej... Pomyśl o jej przyszłości.
— O jej przyszłości? — powtórzyła Weronika — przyszłość jej jest przy mnie... Nie rozstaniemy się już wcale.
— Bez wątpienia, ale nie zapominaj, pani, że Marta niema jeszcze lat ośmiu, a dla pani starość nadeszła... Co się z nią stałoby, gdyby jej brakło pani?..
Pani Sollier zbladła.
Myśl o śmierci, powstała tak raptownie, przeraziła się.
— Gdyby mnie jej zabrakło? — wyjąkała drżąca.
Ryszard Verniere zrozumiał, że poruszył czułą strunę, i postanowił natychmiast jej jeszcze dotknąć.
Podchwycił jeszcze skwapliwiej:
— Nic na świecie nie może tego zmienić, aby Gabryel Savanne nie był ojcem Marty.. Czy ją zna, czy nie, nie będzie przez to mniej jego córką.. Prawa nasze zabraniają dziecku, urodzonemu po za małżeństwem, dochodzić ojcowstwa, ale żadne prawo nie przeszkodzi ojcu dochodzić swego dziecka. To prawo Gabryela, i nie możesz pani przeszkodzić, ażeby on względem dziecka poczynił takie rozporządzenia, jakie uzna za odpowiednie... Przeciw temu nie możesz nic poradzić, on zaś, czyniąc to, co dlań będzie możebne, choć w części, choć nieco późno, naprawi to złe, które wyrządził niegdyś... Powołałaś się pani przed chwilą na wcześnie rozwinięty umysł twej wnuczki.. i wyrzekłaś, że wspomnienie cierpień i niedostatku jej matki nazawsze wzniosą przeszkodę nieprzebytą między nią a jej ojcem!..
— I to prawda! — wykrzyknęła Weronika — powiedziałam to i powtarzam.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.