Przejdź do zawartości

Bratobójca/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Gabryel Savanne opowiadał dalej:
— Długo nie mogłem przyjść do zdrowia, wreszcie objąłem dowództwo okrętu, powierzone podczas choroby memu pomocnikowi.
Fatalność chciała, że za przybyciem do Honoï zostałem ciężko ranny w głowę.
Półtora roku pasowałem się ze śmiercią. Leżałem prawie nieprzytomny. Obawiano się o mój umysł.
Gdym wrócił do zdrowia, napisałem list do Daniela i do ciebie, i otrzymałem od was listy z wiadomością o śmierci mej biednej żony.
Jakże winnym byłem względem niej, ale jakże zawiniłem i względem nieszczęśliwej, która uwierzyła mi, która mnie pokochała, a która się znajdowała opuszczoną, bez środków, z dzieckiem dwuletniem... mojem!..
Wyrzut sumienia opanował mną i ogrom zbrodni okazał mi się w całej swej zgrozie.
Co się stało z biedną kobietą? Co się stało z dzieckiem?..
Posyłałem list po liście. Wszystkie pozostały bez odpowiedzi.
W Tulonie znałem tylko oficerów marynarki lub urzędników z prefektury morskiej,... Nie śmiałem żadnemu z nich powierzyć tych poszukiwań... Nie śmiałem przyznać się do mej podłości... Bałem się, ażeby rozgłos mej hańby nie doszedł do mego syna, do mego brata, i żeby się nie wstydzili mnie.
Prosiłem o urlop.
Okoliczności nie pozwalały mi go uzyskać. Chciałem umrzeć, chciałem się dać zabić!
Napróżno szukałem śmierci! Bóg mnie karał, zmuszając żyć.
Musiałem więc tylko czekać.
Tak minęło pół ósma roku, gdym otrzymał rozkaz w interesie służby udania się na krótki czas do Francyi.
Jedna mnie tylko myśl zajmowała, odnaleźć tę, którą utraciłem, która w nędzy zapewne pędziła i w cierpieniach życie wraz z mem dzieckiem...
Natychmiast po wylądowaniu w Tulonie, rozpocząłem poszukiwania, których nie śmiałem powierzyć nikomu, i dowiedziałem się rzeczy bolesnych.
Biedna opuszczona w parę tygodni po mym odjeździe powiła dziewczynkę, a podczas gdy ją leczono bardzo chorą w szpitalu, dokąd ją trzeba było przenieść, skradziono jej pieniądze, które jej zostawiłem i które mogły jej były zapewnić byt w ciągu kilku miesięcy, tak, że po wyjściu ze szpitala z dzieckiem, znalazła się bez schronienia i bez grosza.
Okropne!
Dowiedziałem się dalej, że Opatrzność pozwoliła jej napotkać księdza zacnego bardzo, który z litości umieścił ją w domu religijnym, gdzie jej dodano trochę odwagi, dostarczając pracy.
Co to była za pomoc!...
Zaledwie pozwoliła jej zaspakajać najniezbędniejsze potrzeby, zużywając tę trochę sił, które jej jeszcze zostały!
Wówczas postanowiła udać się o przebaczenie do matki, którą opuściła dla mnie.
Pojechała do Paryża, dokąd pozwoliły się jej udać zapomogi kilku miłosiernych osób.
Było to przed siedmiu laty.
W Paryżu więc winienem był prowadzić dalej poszukiwania, rozpoczęte w Tulonie.
Przyjechałem, myśląc, że będę mógł ją odnaleźć u matki, która zapewne nie byłaby jej odtrąciła okrutnie, a przynajmniej że dowiem się, co się z nią stało, że wytłomaczę jej moje tak długie milczenie, że pozyskam jej przebaczenie.
Czekał mnie nowy i okropny zawód..
W domu, gdzie mieszkały dawniej, nie wiedziano nawet, czy żyją jeszcze.
Spiorunowana zniknięciem córki matka, zawieziona została prawie nieżywa do szpitala, a wyszedłszy z niego w kilka miesięcy później, znikła, nie wiadomo gdzie.
Nie istniał żaden ślad i dziś nie wiem wcale, gdzie szukać nieszczęśliwych ofiar...
Pojmujesz, Ryszardzie, moje katusze? cierpienia mego serca? tortury mej duszy? Pojmujesz rozciągłość zbrodni, o którą się oskarżam przed tobą i której wyrzut zatruwa moje życie?
Obok dziecka prawego, bogatego, wykształconego, otoczonego przywiązaniem, mającego prawo do szacunku wszystkich dla imienia szanowanego, które nosi — istnieje biedne dziecko, moja córka, która nie ma ani nazwiska, ani położenia społecznego, a może nawet ani chleba!.. Istnieje nieszczęśliwa kobieta oszukana, opuszczona, która cierpiała, płakała, pracowała, ażeby wyżywić z dnia na dzień to dziecko — moje, gdy pierwszym obowiązkiem uczciwego człowieka jest zapewnić mu byt!..
Czy słyszysz, Ryszardzie?.. z mej winy dwie istoty niewinne męczą się może w najsroższej nędzy, na jakim nędznym barłogu!.. Od tej myśli ledwie nie oszaleję i zapytuję się, czy nie bardziej zasługuję na galery, niż niektórzy zbrodniarze, skazani przez sądy?
Łkanie złamało głos Gabryela, a łzy popłynęły po jego twarzy.
Na widok tak przejmującej rozpaczy, Ryszard Verniere czuł się nawskroś wzruszony i zdjęty litością dla winowajcy, który tak okrutnie pokutował za swą winę.
— Daj mi rękę, Gabryelu — wyrzekł.
— Przebaczasz mi? — wyjąkał marynarz, ściskając z wdzięcznością rękę, podaną mu przez przyjaciela.
— Potępiam cię i rozgrzeszam jednocześnie. Zbrodnia twoja, bo zbrodnią to jest, należy do tych, dla których świat ma pobłażliwość. Ty surowszym jesteś dla siebie, niż świat, i masz słuszność, ale Bóg przebacza żałującym, a ty żałujesz! Teraz powiedz mi, jak mogę ulżyć twemu cierpieniu, w czem mogę ci dopomódz dla uspokojenia twego cierpienia, dla spróbowania naprawy złego, któreś popełnił.
— Zaraz ci powiem... Zaledwie przyjechałem, muszę odjechać.
Ryszard okazał zdziwienie.
Gabryel ciągnął dalej:
— Muszę powrócić do eskadry na oceanie Indyjskim.
— Ale dlaczego?
— Ja nie wiem — przerwał oficer marynarki. — Ja nie mogę badać, tylko być posłusznym. Dnia 2 stycznia muszę być w Tulonie. Będzie to dla mnie ostatnia podróż. Mam przeczucie, że tam znajdę śmierć, tak często szukaną i wzywaną nadaremnie.
— Przeczucia nic nie znaczą! — zawołał Ryszard.
— A ja w nie wierzę.. Zresztą mniejsza... Co przeznaczone, to się stanie, jak powiadają na Wschodzie... Opuszczę Paryż i Francyę, ażeby iść tam, dokąd mnie obowiązek wzywa, i nie zobaczymy się już wcale. Zanim jednak się oddalę, chcę zabezpieczyć przyszłość mej ofierze i jej córce.
— Więc masz nadzieję, że je odnajdziesz?
— Powierzyłem moją tajemnicę dyrektorowi jednej z agencyj wywiadowczych.. — Obiecałem dziesięć tysięcy franków i dałem już pięć tysięcy... sądzę, że poszukiwania prowadzone będą sumiennie, a ciebie wskazałem jako mającego dowiedzieć się o ich rezultacie.
— Mnie?
— Tak. Liczyłem na twe serce szlachetne! I do ciebie się zgłoszą z agencyi po odbiór reszty wynagrodzenia. A nadto w twoje ręce złożę majątek dla niej i jej córki.
— Majątek w mojem ręku? — powtórzył Ryszard, oczekując bliższych objaśnień.
Gabryel podchwycił:
— Jestem bogaty. Po mojej śmierci, Henryk będzie miał przeszło milion. Sądziłem, że go nie skrzywdzę i że mogę działać w pełnem prawie, biorąc z sumy nagromadzonych w ciągu kilku lat procentów część, ażeby je dać mej córce nieprawej i jej matce. O tem mój syn nie dowie się nigdy, powinien o tem nie wiedzieć, i przez wzgląd na pamięć swej matki i przez szacunek dla mego imienia... Ja złożę u ciebie sumę trzykroć stotysięcy franków.
— Trzykroć? — powtórzył Ryszard Verniere, zdziwiony wysokością tej cyfry.
— Suma wydaje ci się poważną?
— Przyznaję.
— Powtarzam ci, że pochodzi z dochodów zebranych, które byłbym wydał bez skrupułów, gdybym mieszkał na lądzie. Zatem nie zubożę mego syna. Te trzykroć tysięcy franków będą w twojem ręku nie wkładem, lecz depozytem, od którego nie będziesz płacił procentów, a błagam, ażebyś go przyjął. W dniu, gdy ci powiedzą: Odnalazłem te, których odszukanie powierzył mi pan Gabryel Savanne, i kiedy dadzą ci dowód tego oświadczenia, doręczysz poprostu ten depozyt matce mej córki, lub córce, jeżeli matka umarła.
Przy tych ostatnich słowach kapitan okrętu wyjął z kieszeni paczkę banknotów, podniesionych przed dwiema godzinami od notaryusza.
— Ja nie mogę przyjąć togo depozytu — rzekł żywo przemysłowiec.
— A to dlaczego?
— Nie mogę go przyjąć zwłaszcza na tych warunkach... Trzykroć sto tysięcy franków, umieszczone na trzy od sta, dają procentu dziesięć tysięcy franków, otóż ja uważam za niemożliwe korzystać z takiego kapitału, ani tem bardziej nie zdawać rachunku z procentów tym, do których ma należeć kapitał.
— Czyń, jak ci się podoba — odparł kapitan Savanne. — Co uczynisz, będzie dobre.
— A gdyby nie odnaleziono tych dwóch osób, których szukasz, lub gdyby już nie żyły?
— W takim razie oddasz tę sumę memu synowi.
— Bez wskazania źródła?
— O! tak, o to cię proszę przedewszystkiem. Niech po mej śmierci nie rumieni się za postępowanie swego ojca... niech nie dowie się nigdy, że miał siostrę, i że ta siostra może umarła z głodu i to z mej winy! Ryszardzie, błagam cię o to, niech o tem nie wie on nigdy, tak samo jak mój brat, Daniel! niech tajemnica ta między nami zostanie. Rozumiesz teraz, dlaczego nie chciałem się widzieć po mojem przybyciu do Paryża, ani z synem, ani z bratem. Bałem się, ażeby się nie zdradzić przed nimi!.. Nie chciałem ich ucałować, zanim nie spełnię powinności, działając tak, jakiem uczynił.
— Trzeba jednak, ażeby w moich księgach handlowych była wpisana suma, którą mi złożysz — rzekł przemysłowiec.
— Nic ci w tem nie przeszkodzi. Nikt nie ma prawa kontrolować twej rachunkowości.
— Ale gdybym umarł?
— Umrzeć! w twoim wieku i przy twem zdrowiu! cóż znowu!.. Zanim umrzesz, od dawna będziesz wiedział, czy moja córka i jej matka żyją, i uwolnisz się od powierzonego ci depozytu.
— Niech i tak będzie — rzekł Ryszard po chwili namysłu. — Nie mam odwagi odmówić ci tego, czego żądasz tak usilnie. Na depozyt otrzymany dam ci kwit.
— Po co? — zapytał kapitan okrętu.
— Jakto, po co? — zawołał przemysłowiec.
— Z takim człowiekiem, jak ty, kwit jest niepotrzebny.
— A gdybym umarł, jak powiedziałem ci przed chwilą, jakbyś mógł się o te pieniądze upominać, nie mając do nich żadnego tytułu!.. A teraz — dodał Ryszard — udziel mi wskazówek szczegółowych.
I, biorąc pióro i arkusz papieru, przygotował się do pisania.
— Jakich wskazówek chcesz? — spytał marynarz.
— Najprzód, jak się nazywa dyrektor agencyi, który ma przyjść do mnie z wiadomościami i po odbiór wynagrodzenia?
— Nestor Wiewiórka mieszka na przedmieściu św. Honorego nr. 228.
— Dojdźmy do najgłówniejszego, nie wymówiłeś mi ani razu nazwiska młodej kobiety, której pan Wiewiórka ma szukać, ani tez imienia jej córki.
— Córce mej na imię Marta.
Przemysłowiec drgnął, usłyszawszy to imię.
Było to imię wnuczki Weroniki.
Ale musiał być to tylko prosty zbieg okoliczności.
Jednakowoż zapytał żywo:
— A matce?
— Germana.
— Germana... a nazwisko?
— Germana Sollier.
Ryszad Verniere skoczył z miejsca, wyprostował się i rzucił pióro.
Gabryel patrzył na niego ze zdziwieniem.
— Powiedziałeś Germana Sollier!!! — podchwycił przemysłowiec, a głos jego drżał.
— Tak.
— A matka jej nazywała się Weronika Sollier?
— O tem nie wiem.
— A Germana, gdy ją poznałeś mieszkała z nią przy ulicy Miromesnil?
— Tak — odpowiedział marynarz, u szczytu zdziwienia — ale zkąd ty o tem wiesz? Więc ją znałeś?
— A nieszczęśliwy! nieszczęśliwy! — wykrzyknął Ryszard Verniere — przybywasz zapóźno!.. Germana umarła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.