Przejdź do zawartości

Bezimienna/Tom II/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Stanęła potem naprzeciw niego i, wpatrując się weń z wyrazem energicznym, poczęła:
— Nie mogę zapomnieć, kochany doktorze, żeście mi ocalili życie i... (tu się obejrzała) i osłodzili w nim chwil kilka... Zdaje mi się, że jesteście właśnie tym, kogo mi było potrzeba. Opatrzność was tu sprowadziła może, abyście przyłożyli rękę do dobrego dzieła. Nie będę wam taić, iż sprawa, do której chcę was użyć, nie jest ani łatwa, ani bez niebezpieczeństwa... ale ufam waszej zręczności i zdrowej rachubie.
Moglibyście przez Dymitra — dodała — łatwo otrzymać miejsce przy jakim szpitalu lub klientelę przy dworze, gdzieby was intryga zazdrosnych prześladowała... ja dla was zgotowałam co innego. Zadanie wielkie, trudne, uczciwe, a zaszczytne.
Doktór słuchał z natężoną uwagą, ale smutniał, nie znajdując dotąd, czego głównie szukał: obietnicy sowitego wynagrodzenia. Nareszcie jenerałowa dodała:
— Zadanie to zresztą i pod względem korzyści pieniężnej, nagrody niebezpieczeństwa i pracy, nie będzie pośledniem. Możecie nim zyskać sobie świetne i bardzo wielkie położenie w przyszłości.
Doktorowi twarz się rozjaśniła.
— Ale najprzód — odezwała się jenerałowa — zechcecie dać mi słowo, że pójdziecie ślepo za radą moją, że szczegóły wykonania zostaną tajemnicą dla mojego męża, który wie o celu naszych zabiegów, że w ostatku nie zdradzicie mnie... Wierzycie mi, czy nie?
— Najzupełniej — rzekł, wzdychając, doktór — ale szanowna pani, jam stary, złamany... wolałbym mniej groźne, mniej obiecujące stanowisko...
— W takim razie — odparła jenerałowa — ja go wam ofiarować nie mogę...
Zamilkła, doktór walczył z sobą.
— Daję wam słowo honoru, że to, co mi powierzyć zechcecie, zachowam w najzupełniejszej tajemnicy, ale w istocie, nim się podejmę czynności, muszę ją znać, bym siły swe rozmierzył.
Helena milczała, jakby zwątpiwszy, jakby wahając się jeszcze.
— Nie namawiam was — odezwała się — macie dwie drogi, jedną łatwą, która do niczego nie prowadzi, przez Zubowa, drugą pełną niebezpieczeństw, wymagającą wielkiej zręczności, a tej daliście nieraz dowody, ale obfitą w skutki...
— O co idzie, szanowna pani?
— Miejcie cierpliwość mnie wysłuchać... Cesarzowa jest w wieku już podeszłym. Rogerson, pierwszy lekarz cesarzowej, obawia się apopleksyi. Przywiązać się do jej losów i chwilowej potęgi byłoby wyrzeczeniem się przyszłości. Nie jest wam tajno, że następca tronu, na wypadek zmiany, zepchnie wszystkich, co stali wysoko, a otoczy się ludźmi nowymi, którzy mu dali dowody poświęcenia w ciężkich chwilach.
Prosty rozsądek dyktuje, że inaczej być nie może...
Chcecie chwycić teraźniejszość, czy pracować na przyszłość?
Müller zadumał się. Jenerałowa patrzyła nań z uwagą, chwytając w grze jego fizyognomii walkę, którą z sobą staczał. Uśmiechała mu się złocista przyszłość, ale i teraźniejszość nie była do wzgardzenia. Przebiegły kosmopolita, którego losy Rosyi najmniej obchodziły, który w sprawach tych był na moralne ich znaczenie zupełnie obojętny, liczył wszystkie szanse i najszczęśliwszą dla siebie znalazłby był w zręcznem umieszczeniu się na dwóch stołkach... Ale to była myśl, z którą otwarcie trudno jakoś się przychodziło wyspowiadać.
— O ile mogłem zmiarkować — rzekł — położenie przyszłego cesarza jest jeszcze nader niepewne. Imperatorowa może rozporządzić tronem według swej woli, inaczej, niż się spodziewamy... ma siłę w ręku... wolałaby może następcą wnuka mieć, niż syna...
— Powinniście, rachując tak subtelnie — przerwała Helena — liczyć to, że W. książę następca jest milczący, posłuszny, ale znać w nim wolę silną i umysł żywy, koniecznościami tylko położenia hamowany... Wierzcie mi...
Nie potrzebujecie zresztą żadnego urzędowego stanowiska przy dworze Gatczyńskim zajmować, ani brać jego stronę: od was wymaga się tylko wierności i cichego spełniania rozkazów... pośredniczenia... usług...
Co mówicie o tem — dodała nagle — gdyby się wam postarano o miejsce lekarza przy więzieniach?...
— Przy więzieniach! — zawołał Müller trochę nastraszony.
— Ale takie miejsce daje się tylko zaufanym.
— Lub zupełnie obcym, nie mającym żadnych stosunków i nie obudzającym żadnego podejrzenia...
— Na tem stanowisku — zniżając głos, mówiła Helena — możecie być użytecznym i mnie... i następcy tronu i wielu ludziom, którzy będą mieć ogromny wpływ w przyszłości.
— Ale położenie teraźniejsze...
— Miarkujesz — przerwała żywo jenerałowa — że na taką posadę nikt was podejrzany mianować nie ma prawa... więc będziecie poleceni ludziom u władzy... nominacya wyjdzie od cesarzowej... To jest przecie rękojmią bezpieczeństwa dla was, ale... mimo to będziecie wierni nam... chcę mówić — poprawiła się Helena — tym, którzy wam przeze mnie wolę swą objawią.
— Nie trudno mi się domyślić komu — szepnął doktór, wzdychając — ale tu w Rosyi to gra, która o utratę głowy przyprawić może...
— Wiecie to najlepiej — odparła jenerałowa, patrząc mu w oczy — że wielkie sprawy bez wielkich poświęceń nie idą...
— A więc mówmy szczerze — zawołał, powstając, doktór. — Wielkie sprawy! ale co mnie do tych spraw, które jak najmniej starego doktora Niemca obchodzą... co mnie do partyi jednej lub drugiej, która chce i spodziewa się władzę osiągnąć... czem dla mnie Katarzyna i Paweł... Ja jestem biedny cudzoziemiec, który na życie sobie zarobić pragnę.
— I możecie być pewni, że sobie spokojną wysłużycie starość, słuchajcie mnie.
— Ale wy, pani moja — przerwał doktór — jakąż tu gracie rolę? ja was nie rozumiem, jenerał jest protegowany przez Zubowa?
— Ja będę prezentowaną cesarzowej i będę nizko się kłaniać Zubowom, Demidowym i Markowym i padnę na kolana przed Naj. Panią.
— A potem?
Helena uśmiechnęła się smutnie, spojrzała poza siebie, aby się przekonać, że mąż nie słucha, i dodała, ciągnąc dalej rozmowę:
— Dymitr Wasiljewicz jest bardzo dobrym człowiekiem, daleko lepszym, niżeli w początku sądziłam... słuchaj mnie...
Zarumieniła się mocno i ręce jej załamane opadły na kolana.
— A! dla wielkiej nadziei musiałam poświęcić wszystko! Nie! wy mnie zrozumieć nie możecie, ja wam powiedzieć tego nie potrafię... ale słuchajcie mnie, doktorze... i ja coś mogę i ja się nauczyłam życia ludzi: przyszłość jest w Gatczynie, a w Petersburgu dożywają reszty.
— No, cóż począć — westchnął Müller — ja nie mam nic do wyboru, muszę wam być posłusznym.
— Więc baczność! i słowo, że to czynić będziecie, co ja wam... to jest co wam podyktują ci, którzy są ze mną. Zresztą od dzisiejszego dnia nie przestąpicie progu tego domu; jeśli będzie potrzeba, zobaczymy się gdzieindziej... Wy mnie nie znacie, ja was, niema między nami nic, prócz uroczystej przysięgi...
Możecie mnie... nas zdradzić — dodała cicho — ale bądźcie pewni, że toby wam na korzyść nie wyszło...
Müller zamyślony stał milczący.
— Dajcie mi adres waszego mieszkania — dodała, biorąc ołówek — reszta do nas należy. Dymitra znajdziecie na dole...
Pożegnany w ten sposób doktór wyszedł, a jenerałowa z żywem zajęciem usiadła, by pisać list, który w tej chwili został przez zaufanego sługę posłany.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.