Bezimienna/Tom II/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Pożegnawszy jak najczulej barona, podczaszyc wsiadł do karetki i pojechał do domu.
Potrzeba udawania młodego człowieka czyniła mu niekiedy wypoczynek koniecznością, młodość bowiem kosztowała wiele. Nosił gorset, na nogach różne poduszeczki i sprężyny, skórę miał pod peruką ściągniętą w tył, aby wygładzić zmarszczki, co operacyę stanowiło bolesną. Dolegały mu trzewiki, włosy cudze na łysinie, zęby źle wstawione, wszystko. Dlatego parę razy na dzień zamykał się w domu i kamerdyner zaufany rozbierał go, moczył, suszył, farbował, restaurował, aby na wieczór był gotów.
I teraz, wpadłszy do siebie, podczaszyc natychmiast kazał przywołać starego sługę. Z obyczajów pana domyślać się każdy mógł, iż tym fabrykantem jego młodości musiał być przynajmniej Francuz, tymczasem w istocie był to Polak, a nawet Rusin, młodo wzięty do usług, który z podczaszycem podróżował wiele, popsuł sobie język, zmącił pojęcia, ale poświęciwszy się cały dla swego chlebodawcy, wprawny był we wszystko, czego jego położenie wymagało. Za młodu zwano go Stepankiem, został potem panem Szczepanem, a od powrotu z Francyi mianowano go Mr. Etienne.
Jak ci, co długo z kim żyli, zwykli przybierać potrosze obyczaje i nałogi towarzysza, Etienne był karykaturą podczaszyca, mało co od niego młodszą. Rozumie się, iż nie miał dlań podczaszyc tajemnic.
Wiedział Etienne, jak pana przyjąć wracającego z rannych, nużących odwiedzin: łóżko było wygrzane, szkandela stała jaszcze przy niem, bulion gotowy, szlafrok watowany jedwabny rozłożony na fotelu, buciki z futrem tuż.
— Etienne, mój przyjacielu — zawołał stary elegant, który najpierw zrzucił perukę, wdział szlafmycę i niewidzialne sznureczki z tyłu głowy rozwiązał, aby skórze dać folgę tak, że twarz jego nagle najdziwaczniej pomarszczyła się, pofałdowała i zwisła — Etienne, mój przyjacielu, czy ty nie wiesz co o Betinie?
Stary sługa oczy zrobił ogromne.
— O Betinie? jasny pan żartuje, toż to stara baba! chyba... inna jaka.
— Ale nie, nie, ta sama.
— A... to pocóż nam ona? — spytał Etienne.
Podczaszyc ruszył ramionami z niecierpliwości.
— Nam ona nie potrzebna — rzekł — ale od niej mógłbym się o czemś mi potrzebnem dowiedzieć.
— Ale i bez niej dowiemy się co potrzeba — z uczuciem obrażonej nieco dumy rzekł pod nosem Etienne, któremu szło o to wielce, aby kto inny w poufne posługi pana się nie wdzierał.
— Otóż nie, bo to nie moja sprawa, ale cudza i bez niej nic nie potrafisz.
Stary zamilkł, ale znać było, że panu jeszcze nie dowierzał; pokiwał głową i milczał dość długo.
— Bo widzi jaśnie podczaszyc — rzekł, odchrząknąwszy, tonem sentencyonalnym — na starość przychodzą człowiekowi nie do rzeczy fantazye... a jabym życzył trzymać się Pisma św.:

Abizail starego Dawida grzejąca.

— Daj ty mi pokój ze swoją Abizail, stary trutniu — rozśmiał się mimowolnie podczaszyc.
— A stara baba — wtrącił niepokonany Etienne, podając bulion — nikomu zdrowa nie jest.
Widzi jaśnie pan, młody to jeszcze zgryzie i jemu nic, ale uchowaj Boże w naszym wieku fantazya taka — śmiertelna... Ja radzę się trzymać... Pisma...
Podczaszyc zaczął się okrutnie śmiać, nie dając dokończyć.
— Klnę ci się honorem, że nie o mnie chodzi.
— Widzi jaśnie podczaszyc — dodał niepokonany Etienne, przyjmując i wkładając w szklankę wody zęby swego pana — mówią, że pierwsze miłostki w późniejszym wieku wracają. Człowiekowi zdaje się, że osoba była szczęściem onego czasu, a to młodość! Już gdyby się wróciła Betina, jaką była, jaśnie pan by się w niej tak nie kochał... i ja do swojego wracam, aby się trzymać Pisma świętego.
Podczaszyc siadł na łóżku i śmiał się do rozpuku, a powodzenie tego nieosobliwszego dowcipu wbiło tak w pychę Etienna, że go bez miłosierdzia ciągle powtarzał.
— No, stary, uwierzże mi raz i nie myśl, żebym ja był znowu tak dziecinny. Wiesz o Betinie?
Etienne milczał, dobył tabakierki i palcem w niej tabakę zbierał do kupki, namyślając się.
— Daj mi pan słowo honoru, że to nie fantazya.
— Ale głowo do pozłoty, jak ty mnie, znając, możesz posądzić, żebym miał fantazyę do stęchlizny...
— A! a! to dopiero mnie przekonywa — rzekł Etienne — to mnie konwikuje i powiem, że istotnie o Betinie wiem. Spotkałem ją temu trzy dni, a musi być koło niej źle, kiedy już mnie na kawę zapraszała...
— Jak wygląda?
— Alboż ja wiem jak wygląda? — zawołał Etienne — miała na twarzy różu i bielidła tyle, że wprzódy trzebaby oskrobać ją, nimby powiedzieć można, jak wygląda. Prawdę rzekłszy, fatalnie jakoś około jejmości i dlatego jest niebezpieczna dla jaśnie pana: gotowa namówić na niewiedzieć jaką egzorbitancyę!
Etienne lubił słów dosadnych używać, szczególniej pochodzenia łacińskiego.
Podczaszyca cała ta rozmowa wprawiała w humor doskonały, kazał sobie podać kieliszek hiszpańskiego wina z biszkoptem.
— Nie bój się — rzekł, wzdychając, do powiernika — nie dopuszczę się żadnej niedorzeczności, bo jestem zakochany...
Etienne parsknął śmiechem, usta sobie zatulił i uciekł do progu.
— Dawno? proszę pana? — spytał, gdy przeszedł śmiech serdeczny.
Podczaszyc spojrzał na zegarek.
— Od pięciu godzin.
— No, to do jutra będzie po chorobie.
— Wątpię — mruknął podczaszyc — to niedostępna i tajemnicza jakaś osoba.
Etienne sprzątał około herbaty, nie słuchając prawie, ale podczaszyc napół sam do siebie mówił:
— Piękna, dziwnie piękna! I piękność jej nie jest pospolita, ordynaryjna, ale w najwyższym stopniu arystokratyczna... a ta blizna na czole...
— Oj! oj! oj! — krzyknął Etienne — z blizną, niechże Bóg uchowa... tego jeszcze brakło na starość. Z blizną!
— Cicho tam! — ofuknął podczaszyc i dodał: — Betina gdzie?
— Więc to ona ma szukać panu tej blizny! — dało się słyszeć zamiast odpowiedzi.
— Ale ty dziś jesteś nieznośny.
— Ale bo jaśnie pan zapomina też i o podagrze i o kaszlu i o tem, co doktór mówił... Dosyć już mamy tych blizn...
Chwilę krótką trwało milczenie. Zwykłym argumentem podczaszyc rozmowę dokończył, podnosząc głos:
— Odsuń asan szufladkę, weź sobie dwa dukaty, a zostaw mi na toalecie adres do Betiny.
Etienne popatrzał na pana, pokiwał głową, poszedł do szufladki, którą wiadomym kluczem otworzył i zaliczywszy sobie wyznaczone wynagrodzenie, adres żądany napisał.
Spojrzał na zegarek.
— Teraz się pan zdrzemnie, a na porę ja obudzę.
— Tak! tak! — wybąknął już poczynający drzemać podczaszyc — tylko nie zapomnieć... obiad u pani Mniszchowej...
— Dobrze! dobrze.
Etienne przymknął okiennicę i wyśliznął się na palcach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.