Bezimienna/Tom I/LIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIX.

Tymczasem powóz ulicami bocznemi zajechał na Stare Miasto, a z niego wysunął się pod tę część zamku, która przytykała i łączyła się z kościołom św. Jana. Tu pusto było zupełnie. Stanęli. Kobiety i Paproński, mający służyć za świadka, wysiedli, Sojka ich prowadził. Zastukano raz, dwa i dwa razy po dwa do bramy, mała furtka otwarła się milcząco. Weszli w jedno z podwórzy zamkowych, tu było ciemno; wszystko się zdawało we śnie pogrążone. Sojka zapalił małą przygotowaną latarenkę i poprowadził ich na galeryę, a potem korytarzem długim i pustym... W milczeniu przeszli schody jedne, zwrócili się, otwarto kilkoro drzwi, przesunęli się przez kilka sal pustych i znaleźli się w małej sklepionej komnacie, przybranej nakształt kapliczki domowej. Mały, ale dość ozdobny ołtarz stał w głębi, na nim paliły się już świece... Ksiądz staruszek, z agendką w ręku, czekał przed ołtarzem w komży i stule.
W cieniu nisz kaplicznych widać było kilka osób... W górze, przez szklane okno loży, zdawała się chwilami bieleć upudrowana głowa i twarz blada.
Gdy suknia Heli zaszeleściała w progu, jenerał Puzonów, stojący u wnijścia, ubrany po cywilnemu, zbliżył się i podał jej rękę. Nie mówiąc do siebie słowa, podeszli do ołtarza.
— To matka moja i świadek mój — odezwała się półgłosem Helena.
Wśród ciszy obrzęd się rozpoczął. Ksiądz staruszek, trochę przelękły, odprawiał go prędko, jakby się przerwania obawiał... niekiedy oczyma mierzył drzwi i wstrzymywał głos, gdy szmer posłyszał. Jąkał się, niedowidział w agendce, ale naostatek dopełniła się uroczystość ze wszelkiemi wymaganemi formalnościami. Drżącą ręką kapłan związane pobłogosławił dłonie.
Odstąpiwszy nieco od ołtarza, przy którym Helena uklękła się modlić jeszcze, jenerał czekał na nią... z twarzy jego widać było radość, niecierpliwość, dumę. Patrzał na tę poważną piękność klęczącą i czuł, że się nią będzie mógł choćby na najświetniejszym pochlubić dworze. Gdy nareszcie po przedłużonej modlitwie Helena wstała, jenerał podał jej rękę i zabierał się prowadzić — ale ona, zlekka usunąwszy dłoń jego, odezwała się, podnosząc czoło z powagą i spokojem:
— Panowie, ten człowiek, którego widzicie, który mi przysiągł i któremu jam przysięgła, był mi winien ten ślub za popełniony występek... przyszłam tu po to tylko, aby odejść usprawiedliwioną i aby go upokorzyć... ale żyć z nim nie mogę i nie będę.
Przysięgłam... tak! dotrzymam tej przysięgi wierności... nikomu w życiu drugi raz ślubować nic będę i pozostanę mu wierną... ale żoną jego — nigdy!
To mówiąc, zmierzyła, go piorunującym wzrokiem. Jenerał zbladł, zakipiał z gniewu, dwaj jego towarzysze podbiegli i pochwycili go, obawiając się, aby w kaplicy jakiego gwałtu się nie dopuścił; tymczasem Helena uklękła raz jeszcze, chwyciła matkę za rękę i rozkazująco zawołała do Sojki, który stał z latarką u drzwi.
— Prowadź nas nazad!
Jenerał wyrywał się, trzymano go, przyjaciele wymogli przecie, iż dał się uspokoić. Namowy towarzyszów, czy jakieś uczucie dumy, wstrzymały go od napaści, pogoni, nawet od wyraźniejszej odpowiedzi. Śmiał się tylko szydersko.
Tak od stóp ołtarza rozeszli się poślubieni, z podziwem i przestrachem świadków... Jeden ksiądz w początku słowy łagodnemi starał się nakłonić Helenę do przebaczenia, ale ona, pocałowawszy go w rękę, głową tylko potrząsnęła i odeszła.
Sojka, równie przerażony, jak inni, idąc nazad przez korytarze, zataczał się i słaniał... z pod oka patrzał na Helenę... mrucząc...
— Ależ to, panie, kobieta! ależ to historya... a niechże...
Doszli tak wreszcie do powozu, który stał przy bramie; Helena przez uczucie jakiegoś wstrętu i obawy nie chciała doń siąść... poszła do dorożki pieszo. Paproński całą drogę był posępny i milczący, Ksawerowa ściskała ją i płakała. W bramie domu Helena podziękowała świadkowi, który odpowiedzieć jej nie umiał nawet — a sama weszła prędko na górę.
— To mój wieczór godowy! — zawołała, padając, na kolana — to wesele moje.!... wesele sieroty!... ślub jak grób...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.