Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepoczesny jegomość zbliżył się do Sojki, przebranego za kamerdynera.
— Dobry wieczór.
— Wieczór dobry.
— Czyj to powóz, proszę pana?
— Mego pana — odparł Sojka.
— A nie można spytać, jak się zowie?
— Dziś się zowie tak samo, jak się nazywał wczoraj — odpowiedział sługa.
— A! i po cóż, czy po kogo tu panowie przybyliście?
— Za interesem.
Jegomość ciekawy dobył tabakierki.
— Nie zażywa pan tabaki?
— Nie...
— Szkoda, wyborna bernardynka. Ale któż to pojedzie?
— Ktoś, albo nikt — rzekł Sojka.
Nie było sposobu z niego nic wyciągnąć. Ciekawy przechodzień odstąpił, ale stanął tak, żeby mógł widzieć osoby wsiadające. Helena jednak przemknęła się żywo, tak, iż trudno ją było poznać, a gospodarz i Ksawerowa pośpieszyli za nią, zakryci przez Sojkę.
Ciekawy jegomość, widząc powóz odjeżdżający, pobiegł na drugi koniec ulicy do drugiego jakiegoś jegomości i zniknął.
Za węgłem toczyła się rozmowa.
— Któż pojechał?
— Dwie jakieś kobiety i mężczyzna.
— Młody, stary?
— Pękaty... ale nie widziałem...
— Czy i ta pojechała?
— Otóż to, że dostrzedz nie było podobna.
— Dobry z was stróż!
A po chwili dodał drugi:
— Stać i podpatrzeć, czy powróci...




LIX.

Tymczasem powóz ulicami bocznemi zajechał na Stare Miasto, a z niego wysunął się pod tę część zamku, która