Pewien pan z ogromnym brzuchem,
Złotym opasanym łańcuchem,
Zszedłszy się z znajomymi przy kieliszku wina,
Taki wszczął dyskurs: — Mam ja, panie, syna
I córkę — Za mych czasów całe wykształcenie
Było: — Czcij tych, co mają znaczenie,
Nie zadawaj się z podlejszym od siebie,
A o codziennym myśl chlebie,
Dziś, panie, wszystko inaczej!
Stara mądrość nic nie znaczy!
Bo spytam o co dzieci, wraz mi zgodnie jękną:
Literatura, sztuka, piękno!
Poezyja! Powiedzcie mi, panowie, sami:
Najadł się kto z was wierszami?
Książki? — Druk, nic innego! I kto-by tam wierzył,
Lub książkową mądrością życie dzisiaj mierzył?
Sztuka! Ładne są kwiatki, prawda, ale w sali,
I gdybyśmy, panowie, kwiatuszki zjadali,
Wyglądać-byśmy mogli nie na żarty blado!
Ziarno! To grunt, panowie, to moją zasadą!
Nie prawda-ż? — Potwierdzili zebrani sąsiedzi,
Jako że każdy umiał rozróżnić od miedzi
Złoto. — Lecz jeden rzeknie — (a miał w okolicy
Wieś): — Gdyby nie zakwitły me łany pszenicy...
Ziarno! To grunt i prawda najświętsza nibyto,
Lecz skąd chleb, gdy na wiosnę nie zakwitnie żyto?
Zważywszy to, panowie, klnę się tu mą duszą:
Gdzie ma chleb być lub ziarno — i kwiaty być muszą!