Bajka o Żelaznym Wilku/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bajka o Żelaznym Wilku
Podtytuł z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Jan Rembowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Zaledwie rozbiegła się wieść w państwie, że król naradza się z kmieciami i nowe prawa zamierza wprowadzać, zaczęły się zaraz zamieszki. Codzień przybiegał goniec z tego lub owego kąta i, przyprowadzony przed Króla, wołał:
— Buntują się chłopi, danin płacić nie chcą!... Na zameczek rycerza Białego napadli, obejścia i śpichlerze mu popalili... Ledwie z życiem uszedł...
— Nieobsiane stoją pola!... Odmawiają robocizny poddani! — wołał inny.
— Rycerzowi Błękitnemu sługę ubili, żonę mu i dzieci nastraszyli, dwór zburzyli!...
— Wypędzają nas panowie zbrojną ręką z osiedli odwiecznych, z ziem naszym potem polanych, z karczowisk przez naszych ojców z pod lasu wydartych i uprawnych... Wyrzucają nas z chat przez nas pobudowanych... Mówią: na naszych polach stoją, wzniesione są na dziedzinach, naszym dziadom przez królów darowanych!... Dokąd podziejemy się, Królu Panie? — skarżyli się znowu chłopscy wysłańcy.
Rozruchy rosły z dnia na dzień. Głucho wrzało niezadowolenie w samym królewskim orszaku, za królewskiemi plecami.
Nareszcie pewnego wieczora wystąpił rycerz Czarny przed biesiadny stół królewski i, oparszy dłonie na głowicy długiego miecza, zapytał poważnie:
— Dla czego, Miłościwy Panie, chcesz stare zmienić obyczaje? Było spokojnie, cicho i dobrze, było tak z dawien dawna! Królestwo Twoje urosło w potęgę i bogactwo... Czemu szukasz dróg nowych, kiedy stare są dobre i wypróbowane!?
Król milczał, ująwszy w garść długą brodę, i patrzał nieruchomo na śmiałka; umilkli dworzanie, strwożeni surowym wyrazem królewskiego oblicza, wtym oczy Króla złagodniały i odrzekł smętnym głosem:
— Nie wszystkim dobrze w królestwie naszym. Widziałeś wynędzniałe twarze i łachmany na grzbiecie oraczy?!...
— Gorzej zbiednieją w obecnej rozterce!
— Nikt nic nie robi, odłogiem leżą ugory!... Nikt swego niepewny!
— Głód zagląda do chat, ba, nawet do dworów i zamków.
— A ile bogactw poginie od rozboju i pożarów!?... — zaszemrali dworzanie.
Król skinął ręką.
— Nie zmienię postanowienia mego. Być może, iż na razie będzie gorzej, ale trwały spokój przyjdzie dopiero wtedy, kiedy każdy będzie wiedział, co robić powinien i co mu się w całym państwie należy... Dla tego ustanowię jedną powszechną daninę dla całego królestwa. Nic mię od tego nie wstrzyma. Ja też chcę wypoczynku i spokoju. Nie widzę dla moich poddanych innego ratunku jak w sprawiedliwości!...
Rycerz Czarny stał wciąż wyprostowany, oparty zakutemi w miedziane rękawice dłońmi na głowicy miecza.
— A cóż będzie z nami? — spytał wreszcie.
— Będziecie jak i obecnie... bronili granic państwa!... odrzekł niecierpliwie Król.
— Coraz drożej kosztuje rynsztunek i coraz trudniej o bojowego konia!... — mruknął rycerz.
— Cóż to za targi!... Powieczerzać nie dajecie spokojnie?... Jeżeli masz jaką skargę, to przychodź na sądy!... — Krzyknął Król i nogą stół odepchnął, aż zabrzęczały na nim misy cynowe i srebrne puhary.
Wstał i odszedł do sypialni, za nim wyśliznął się Bączuś, jedyny pewny i wierny sługa.
Ale co znaczył biedny wesołek w tej powszechnej rozterce!
Nazajutrz dano Królowi znać, że opuścił go Rycerz Czarny z towarzyszami oraz jeszcze kilku innych panów.
— Uchodzą!... Niech uchodzą! Niech wszyscy odejdą, wtedy zbiorę nowy dwór i nową straż z wójtów i sołtysów chłopskich!... — groził Król.
Groźba poskutkowała; reszta rycerzy i panów pozostała w orszaku i brała pozornie udział w pracy Króla nad uśmierzeniem rozruchów, nad złagodzeniem zatargów.
Ale wszystko szło dziwnie opornie, wieści przychodziły sprzeczne, zeznania dawano fałszywe... Wszystko musiał Król sam sprawdzać i badać. Czuł się nieraz śmiertelnie znużonym, lecz nie dawał tego po sobie poznać i z dawną dumą nosił swój płaszcz gronostajowy na uroczystych występach, i z dawnym spokojem gładził złotą brodę na naradach, wysłuchując długich mów dostojników i radców.
Dopiero w sypialni dawał folgę swojej słabości i znękaniu.
— Poco ja to wszystko robię?... Nie chcą, to nie!... Niech zostanie wszystko, jak jest!... Niech zginą, niech zmarnieją!... Co mię to obchodzi!... Ja ocaleję w moim obronnym zamczysku... Zapasów moich starczy mi do końca życia!...
Bączuś patrzał nań żałosnemi oczyma.
— A co się stanie ze słabemi, uciśnionemi, ciemnemi, gdy ich opuścisz, Ty, silny i mądry!... W dodatku nie ocaleje najpotężniejszy tron, gdy wokoło będzie nędza, zbrodnia i bezprawie!...
Król twarz dłonią zakrywał i przesiadywał tak bezsennie długie godziny.
W takiej to chwili utrapionej wrócił wysłany do Królowej goniec i przywiózł list.

»Najukochańszy Panie Nasz!
»Nie wysyłałam do Ciebie gońców, jakeś kazał, gdyż Wielki Strażnik Koronny, pan Tatura, nie chciał osłabiać załogi wobec rozruchów wybuchłych, a innych pewnych ludzi nie mogliśmy znaleźć. Zaraz po Twoim wyjeździe jacyś łotrzykowie próbowali wedrzeć się nawet do zamku. Nie wychodzimy wcale z pałacu. Pan Strażnik doradził, żebyśmy przenieśli się na górne piętro. — Od niejakiego czasu mieszkam tam z dziećmi jak w więzieniu. Wszystkich drzwi strzegą rycerze, nawet jadło i napoje nam na górę noszą. Dzieci są zdrowe i nieraz bawią się wesoło, ale ja, patrząc na ich drogie główki, myślę nieraz z trwogą, co ich czeka, i umieram z niepokoju. Jedyną pociechę czerpię z wierności, dobrego serca i troskliwości... Wielkiego Strażnika. Zacny to i mądry Pan. Wdzięczności mojej dla niego nigdy nic nie zmieni... Kiedyż, kiedyż, Panie, powrócisz do nas i troskę o dobro państwa zamienisz na troskę o nas?

Wierna Ludgarda.«

Na list ten Król natychmiast odpisał:

»Ukochana Małżonko!
»Bądź królową a nie niewolnicą. — Rozkazuj. Zejdź napowrót do przeznaczonych Ci komnat. Straże odeślij na mury. Pan Tatura musi Cię słuchać, gdyż Ty jego Panią i Królową jesteś... Nie żałuj gońców i wieści często o sobie i dzieciach przysyłaj... Nie bój się niczego, gdyż ręka moja, choć zdaleka, czuwa nad wami!...

Kochający Cię Gosław.«



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.