Błyskawice/Tom II/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Błyskawice
Podtytuł Powieść historyczna z czasów Rewolucyi Francuskiej
Wydawca Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1916
Druk Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Była godzina siódma, kiedy się Ludwik XVI-ty przebudził.
Właściwe, urzędowe przebudzenie i ubieranie wobec całego dworu odbędzie się dopiero za dwie godziny. Ale z chwilą, kiedy się król przebudzi, podniesie się z łóżka urzędowo, przestanie należeć do siebie, otoczy go natychmiast rój służby, dygnitarzy, ministrów, szambelanów, wojskowych i duchownych, panów i pań, i ten brzęczący łańcuch będzie się wlókł za nim aż do nocy, nie pozwalając mu zebrać myśli, skupić się. A Ludwik XVI przeglądał sam ważniejszą korespondencyę, lubił poczytać i zabawiać się ślusarką. Przeto budził się prawie zawsze przed godziną, wyznaczoną przez etykietę, wysuwał się pocichu z łóżka, kładł na siebie poranne suknie i udawał się albo do gabinetu, albo do warsztatu.
Dziś przypomniał sobie, że miał w warsztacie jakiś niedokończony zamek. Ogromnie lubił wszelkie niezwykłe zasuwy, kłódki, klamki. Nie otworzył nigdy drzwi, żeby nie spróbować klamki wprawną ręką znawcy: czy się gładko podnosi i opada?
Wierny sługa, przyboczny kamerdyner Cléry, czyścił narzędzia, a król podkasawszy rękawów, piłował zawzięcie.
— Zobaczysz, jaki to będzie zamek — mówił z zadowoleniem. — Otworzy go tylko dobry majster paryski. Już trzeci dzień medytuję nad tem, jakby tę listewkę wzmocnić. Zdaje się, że mi się ta sztuka nareszcie udała. Zobacz!
Król pokazywał słudze kawałek oszlifowanej stali.
— Mocna i sprężysta. Jak mnie naród wypędzi z Wersalu, nie umrę z głodu. Mam gotowy chleb w ręku.
Król i kamerdyner roześmieli się.
Jakieś lekkie stopy zbliżały się szybko do warsztatu. Słychać było ich szelest na korytarzu.
Zdziwił się król, kiedy się drzwi otworzyły i na progu ukazała się królowa. O tej porze? Czyby które z dzieci nagle zachorowało? Kochali oboje swoje potomstwo...
Byłby się był jeszcze więcej zdziwił, gdyby mógł dostrzedz gorączkowy niepokój, jaki malował się na twarzy Maryi-Antoniny. Ale nie widział ani jej oczu, podkrążonych sinemi obwódkami, ani jej spalonych ust, ani ceglastych plam na policzkach. Był krótkowidzem.
Marya-Antonina stała na progu, milcząca. I ona dziwiła się, jej zdziwienie jednak było bolesne, zatargało jej sercem. Król Francyi zabawiał się ślusarką w chwili, kiedy naród francuski druzgotał powagę korony... Takiej dziecinnie ufnej1 nieopatrzności nie pojmowała urodzona władczyni. Król-że to, dziedzic czterdziestu rozkazodawców stoi przed nią, albo-li zwykły mieszczuch, zajęty tylko drobnemi sprawami celów pospolitych? Zdołaż taka natura beztroskliwa podjąć rękawicę, rzuconą jej przez burzę rozpętanych namiętności, i walczyć o swoje prawa w boju odważnym?
Ona, kobieta, śledziła od pierwszej chwili otwarcia Stanów Generalnych z wytężoną uwagą spór między stanem trzecim a stanami uprzywilejowanymi, brała w tym sporze żywy udział, zagrzewając stronnictwo dworskie do obrony praw tronu, a on, mężczyzna, władca dziedziczny, którego powaga i godność chwiały się codziennie na rozkołysanych falach gwałtownych mów sejmowych, jak chwieje się kruchy okręt na wzburzonem morzu, spał spokojnie i cieszył się z dobrze opiłowanej listewki stalowej.
Głęboki smutek objął królowę czarnemi skrzydłami. Przypomniała sobie gorączkowe majaki nocy dzisiejszej i znów zdawało jej się, że słyszy głos ostrzegawczy zmarłego dziecka:
— Uchodź czemprędzej z płonącego domu; u mnie cicho i bezpiecznie.
W podziemiach bazyliki Saint-Deniskiej byłaby niewątpliwie bezpieczniejszą, niż na ziemi, pod opieką takiego męża, ale miałaż ona prawo zostawić króla na lasce i niełasce namiętności rewolucyjnych? Byłaż przecież matką jego dzieci, jego najbliższą przyjaciółką.
Oddaliwszy rozkazującym ruchem ręki kamerdynera, zbliżyła się do króla.
— Królu Francyi! — odezwała się — korona chwieje się na twojej pomazanej głowie, a ty zabawiasz się w ślusarza.
Gorycz sączyła z jej głosu.
Dobrotliwy uśmiech ukwiecił ładne usta króla, kiedy rzekł:
— Znów nastraszyła prawdopodobnie hrabianka Dyana lub ktoś z jej otoczenia piękną królowę plotkami przed pokojowych polityków. Prosiłem panią tyle razy, abyś nie zwracała uwagi na dziecinne strachy niepowołanych doradców.
— Tym razem nie z plotkami przychodzę do Waszej Królewskiej Mości, lecz z faktem dokonanym, który rozbudzi może nareszcie czujność twojej, całemu światu ufającej duszy.
Z ust króla nie schodzi! uśmiech dobrotliwy.
— Cóż tak strasznego stało się, że wam przestać wierzyć w uczciwość ludzi? Może z któryś z dziennikarzów z Palais Royal sklecił znów jakiś paszkwil? Niech się ci szczekacze bawią, jeśli im oszczerstwo jest potrzebne do szczęścia.
— Każdy inny król zdeptałby te jadowite ropuchy, aby nie zatruwały powietrza; ale nie o nich dziś idzie.
Głosem drżącym, żywo, nerwowo powtórzyła królowa wiadomości, dostarczone jej przez hrabiankę de Polignac. W miarę jak mówiła, spływał z ust króla uśmiech, czoło jego zaczęło się marszczyć, oczy pociemniały. Widać było, że słucha uważnie, że mózg jego pracuje, usiłując podążyć za lotnem słowem żony.
Ludwik XVI nie posiadał daru szybkiego ogarniania bogatszego materyału idei i faktów. Myślał logicznie, miał dużo zdrowego rozsądku, zdawał sobie ostatecznie sprawę z najzawilszych zagadnień, ale myślał wolno, za wolno, jak na króla w czasach niespokojnych,
Już królowa zamilkła, a on myślał jeszcze, przetrawiał to, co słyszał.
Nareszcie zrozumiał.
— Jeżeli hrabiankę Dyanę jej donosiciele dobrze objaśnili, stał się nocy dzisiejszej w istocie fakt, który przysporzy mi trochę kłopotu — odezwał się po dłuższym namyśle głosem spokojnymi
Tak zdumiona była Marya Antonina bezwrażliwością małżonka, iż cofnęła się o cały krok w tył, lak przed niespodziewanem zjawiskiem.
Każdy inny król, w którego żyłach płynęłaby dumna krew urodzonego władcy, nie znoszącego zamachu na swoją powagę, byłby się rzucił do zranionego lwa podobny, byłby uchwycił instynktowym odruchem potężnej ręki głowicę miecza. Jeszcze rozpustny Ludwik XV-ty nie byłby zniósł takiej zniewagi. A Ludwik XVI mówił ze spokojem obojętności tylko o „kłopocie“, jaki mu wyraźny zamach na jego godność królewską przysporzy.
Nie, ten dobry, słaby człowiek nie urodził się władcą...
— Czy wasza królewska mość nie rozumie, że jeżeli korona nie ukróci natychmiast zuchwalstwa stanu trzeciego, to korona stanie się jutro, pojutrze błyskotką bez żadnej wartości? — rzekła Marya-Antonina. — Władza, która nie umie karać buntowników, przestaje być władzą.
— Samowolne postanowienie stanu trzeciego psuje w istocie plan działania, jaki ustanowiliśmy na radzie koronnej — mówił król półgłosem, jakby do siebie. — Tak, śmiałe to posunięcie na szachownicy ostatnich wypadków, zbyt śmiałe, przyznaję. Trzeba je koniecznie cofnąć.
— Koniecznie i to natychmiast — poddawała królowa. — Za kilka godzin dowie się Paryż o dokonanym zamachu, za kilka dni obiegnie wieść o tej zbrodni całą Francyę i wszystkie żywioły niespokojne zszeregują się z okrzykiem tryumfu do walki przeciw koronie. Trzeba uderzyć natychmiast pięścią żelazną w stan trzeci, aby się to gniazdo szerszeni przekonało, że we Francyi rządzi jeszcze król.
— Uderzyć? Ale jak, czem?
Król spojrzał wzrokiem bezradnym, pytającym, na małżonkę. Ona stała przed nim wyniosła, z błyskawicami w oczach. Była piękna pięknością dojrzałej kobiety, majestatycznością postawy i gestem władczyni. Troska i ból starły z jej twarzy świeże barwy młodości, wypiły z jej ust, dawniej zawsze uprzejmie uśmiechniętych, słodycz wdzięku niewieściego, ale nie stargały jej wyrzeźbionego profilu i nie ugięły jej łabędziej szyi.
Bezradnie, nieśmiało w nią wpatrzony król w pantoflach, z podkasanymi rękawami, z uczernionymi palcami, w których trzymał jeszcze pilnik i listewkę, robił obok niej wrażenie rzemieślnika, czekającego na rozkazy pracodawczyni.
— Król pyta, jak bronić praw i godności korony? — mówiła Marya-Antonina głosem ostrym — król, którego rozkazów słucha jeszcze Wojsko i policya? Zamknąć Stany Generalne, a gdyby się opierały, rozpędzić je siłą.
Teraz cofnął się Ludwik XVI o cały krok w tył, jak gdyby w niego taran uderzył.
Długo milczał zanim się odezwał.
— Namiętność niewieścia, nie obliczająca nigdy skutków nierozważnego czynu, unosi panią na bezdroża, z których dość często niema powrotu mówił poważnie. Wiadomo pani, że jestem przeciwnikiem gwałtów i staram się zawsze iść drogami pokoju. Nie waśnić pragnę, jeno godzić. Gdybym użył siły przeciw Stanom Generalnym, popłynęłaby niewątpliwie krew francuska, a ja nie chcę, aby jedna kropla krwi francuskiej przelała się dla mnie, dla moich spraw osobistych. Królem francuskim jestem, kocham Francuzów, krew francuska, któraby splamiła moje ręce z moje] winy, paliłaby moje sumienie ogniem nieugaszonym. Rozumiem bardzo dobrze troskę królowej o cześć korony, którą jej syn będzie kiedyś nosił, zdaje mi się jednak, że duma królowej i serce matki przeceniają znaczenie wybryku stanu trzeciego. Francuzi nie znieważają swojego króla. Znam ich lepiej od pani.
— Już go znieważyli — rzekła królowa.
— Czekajmy na sprawozdanie urzędowe, a potem rozważymy, jak się zachować wobec Stanów Generalnych.
— Bywają w życiu narodów chwile, w których królom nie wolno długo rozważać, w których trzeba myśleć i działać błyskawicznie.
— Co do mnie, wolę się zawsze dobrze namyślić, zanim coś postanowię, zwłaszcza w sprawach tak ważnych, jak te, o których właśnie mówimy. Wypadki nie pędzą jeszcze na skrzydłach huraganów; mamy czas zastanowić się: jak pogodzić żądania stanu trzeciego z godnością korony.
Marya-Antonina pochyliła głowę. Jej prawa ręka, oparta na stole, drżała, jej prześliczne usta Wenery, stworzone do rozkosznych uśmiechów i namiętnych pocałunków, zwarły się szczelnie.
Wiedziała, że trudziła się dziś daremnie, bo słaby król, jak wszyscy ludzie słabi, umiał być upartym, nie pozwalał się w pierwszej chwili przekonać. Gdy się uczepił raz jakiejś myśli, potrzeba było dłuższego czasu, by go od niej odwieść. Ostatecznie albo ulegał zawsze wpływom żony i swojego najbliższego otoczenia, albo godził się roztropnie z prądami chwili, zrozumiawszy, liznąwszy ich konieczność, stawało się to jednak zwykle zapóźno, wtedy, kiedy sposobność opanowania tych prądów już minęła. Będzie się namyślał, rozważał dzień, dwa, może tydzień, miesiąc, a wypadki potoczą się tymczasem tak daleko naprzód, iż wytworni zgoła nowe położenie.
Król pocieszał się, że wypadki nie pędzą jeszcze na skrzydłach huraganu, a królowa wiedziała, że rewolucya szła już przez kraj z gwałtownością wichrów. Bo kiedy on fabrykował zamki i kłódki, polował, lub czytał dzieła historyczne i geograficzne, ona śledziła z wielką uwagą postęp zawieruchy, konferowała z ministrami i naczelnikami administracyi. Ośmieliłżeby się stan trzeci targnąć jawnie na powagę korony, gdyby się nie czuł wyrazem, głosem ducha czasu?
Król kochał Francuzów, ufał im, nie wierzył, by się naród przeciw niemu zwrócił. Naród witał go dotąd w istocie radosnym okrzykiem: vive, notre bon roi! Ale i ją piękną królowę witał kiedyś tak samo, a dziś? O najbrudniejszej ulicznicy nie wyrażał się z większą lekkomyślnością, aniżeli o niej, która grzeszyła tylko niedoświadczeniem młodości i nieznajomości ludzi. O, łaska tłumów! Nie zna człowieka, kto kąpie się z radosną ufnością w migotliwych blaskach popularności.
Z politowaniem spojrzała Marya-Antonina na małżonka.
— Dzieckiem jesteś i z nieopatrznością dziecka igrasz z ogniem zamiast go stłumić pięścią męża — pomyślała.
— Czy wasza królewska mość pamięta owego szpetnego hrabiego Mirabeau’a, którego głośny romans z panią do Mounier zajmował kiedyś całą Francyę — zapytała.
Ludwik XVI miał znakomitą pamięć, jak wszyscy Burbonowie. Zadziwiał uczonych znajomością historyi i geografii, raz posłyszanego nazwiska, raz widzianej twarzy nie zapominał nigdy.
— Hrabia Honoryusz, syn starego margrabiego de Mirabeau z Prowancyi, potomek włoskiego rodu, znanego z gwałtowności? Pamiętam doskonale — odpowiedział król. — Bardzo zdolna głowa. Szkoda, że tak obłocony rozwiązłem i awanturniczm życiem. Korona mogłaby mleć z niego pociechę. Ale dlaczego pyta mnie pani o Mirabeau’a?
— Bo on to, Mirabeau, który się przebrał za mieszczanina, podburzył stan trzeci do zamachu na koronę, on prowadzi przedstawicielów gmin do jawnego buntu.
— Mirabeau?
W pierwszej chwili zdziwił się król,
— Mirabeau? — powtórzył głosem stłumionym.
Jego twarz zmierzchła.
— Moja laska królewska zdjęła z grzesznej szyi tego awanturnika topór kata, ocaliła mu życie i pozwoliła mu wrócić do Francyi — mówił głosem smutnym.
— Ładnie płaci ten przeniewierczy szlachcic królowi za jego laski. Już czas, aby się dobroć waszej królewskiej mości nauczyła pattrzeić krytyczniej na ludzi, w chwilach bowiem burzliwych nie dobroć i pobłażliwość zwyciężają, lecz rozum, szybka stanowczość i siła.
Rzekłszy to, opuściła Marya-Antonina warsztat ślusarski małżonka.
A król stał bez ruchu z rekami opuszczonemi. Bolała go niewdzięczność Mirabeau’a.
— Ocaliłem mu życie, a on...
Pilnik i listewka stalowa wysunęły się z jego palców, padając z brzękiem na kamienną posadzkę.
Ludwik XVI drgnął. Było mu, jak gdyby ostre, zimne żelazo dotknęło jego ciepłego serca.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.