Awantura (Kraszewski, 1885)/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Awantura
Podtytuł Powieść osnuta na plotce
Pochodzenie „Świt“, 1885, nr 44-66
Wydawca Salomon Lewental
Data wyd. 1885
Druk Salomon Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Starzy Bartscy, rozglądając się po Krakowie, nie mieli jeszcze czasu nabyć tu własności, zajmowali więc dom najęty, którego piérwsze piętro przeznaczone było dla nich, parter dla wnuka, a reszta dla licznéj służby.
Wyjazdem do Warszawy męża, niedosyć dobrze umotywowanym, pani Bartska niecierpliwiła się i niepokoiła. Nie mogła go zrozumiéć.
— Stary — gderała — aby mu się włóczyć, nie usiedziéć na miejscu. My tam żadnych interesów nie mamy.
Dnia, którego powrót był zapowiedziany, jéjmość oczekiwała z herbatą. Uprzedził przybysza list; w przypisku stało, iż Bartski, krewnego dalekiego, pana *** (nazwisko podał piérwsze lepsze), spotkawszy w Warszawie, wiezie go zaprezentować żonie.
Ruszyła staruszka ramionami, ale herbatę przygotowano jak dla gości.
Emeryt ze swoim uczniem, staruszka w bok podparta, znajdowali się w salonie na górze, gdy dorożka przywiozła starego Bartskiego z Lutkiem.
Pan Waleryan chciał naprzód sprobować na żonie, jakie zrobi wrażenie nadzwyczajne podobieństwo wnuka do ojca.
Lecz w piérwszéj chwili staruszka nie przypatrzyła się nawet przybyłemu, gderała na męża. Dopiéro, gdy zapytany Lutek się odezwał, głos ją przestraszył.
Zwróciła oczy na niego, wlepiła je, oniemiała. Wpatrzyła się w męża. Zbladła. Widoczném było, że przypomniał jéj Ryszarda, lecz odezwać się z tém nie śmiała. Wzrok jéj skierował się na Maksa, który stał z boku z oczyma wlepionemi w zastawiony podwieczorek.
Milczenie dziwne, długie zapanowało w salonie.
Bartska przysunęła się nieco do Lutka. Z nieśmiałością zaczęła go rozpytywać o rodzinę. Zmieszany, spoglądał na Bartskiego, nie wiedząc, co odpowiedziéć, gdy pan Waleryan parsknął.
— A co! — zawołał — nie umiem ja dojść prawdy i odzyskać zguby? Czy to nie Ryszard wykapany?
Bartska rzuciła się, rozpytując, ciesząc, tak, że zupełnie zapomniano o biednym Maksie, stojącym u drzwi.
— Co to jest? — mruczał emeryt — nic nie rozumiem.
— Omyłka! — odezwał się stary Bartski, skinąwszy na fałszywego Maksa. — Chodź ze mną.
Posłuszny chłopak z głową spuszczoną poszedł za Bartskim do gabinetu. Tu się rozpoczęła indagacya.
Bijąc się w piersi, płacząc, poprzysięgał na klęczkach chłopak, że on nic winien nie był, że spełniał, co mu wskazano i wmówiono.
Kto był sprawcą, intrygantem w dosyć zawikłanéj i poplątanéj intrydze, Bartski nie mógł się jasno dopatrzéć, ale czuł rękę hrabiny Idalii i jakiegoś jéj pomocnika.
Pan Erazm, takie bowiem miał imię pseudo-wnuk, płakał rzewnemi łzami, padł do nóg staremu, prosząc, ażeby go nie gubił.
— Idź na dół i czekaj, gubić cię nikt nie myśli. Będziesz miał za co ręce zaczepić, nie odprawię cię z niczém. Zbieraj tymczasem manatki, bo jutro możesz sam myśléć o sobie, ja się nie czuję w obowiązku.
I koniec?... Mógłbym na tém zakończyć. Historya jest trochę starsza niż w opowiadaniu, ale ma być mutatis mutandis prawdziwą, choć nieprawdopodobną.
O los osób, z któremiśmy się zapoznali w tém opowiadaniu, jeżeli kogo obchodzi, możemy uspokoić czytelników. Hrabina Idalia pozostała we Florencyi wyposażona; Strzelecki, powoli rdzewiejąc, umarł z niestrawności na wsi.
Lutek się ożenił z Olesią, było to nieuchronném, a pan Erazm, ex-pisarz prowentowy, ex-milioner i spadkobierca, naprzód rozpoczął od nieszczęśliwéj dzierżawy, późniéj na bruku miejskim, jako pomocnik w handlu delikatesów dosyć szczęśliwie się obracał, dopóki nie zniknął z horyzontu w sposób tak tajemniczy, iż nikt nie umiał powiedziéć, co się z nim stało.
D. 3 Czerwca 1884, Magdeburg.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.