Artur (Sue)/Tom IV/Rozdział dwunasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 12.
― OSTATNI WIECZÓR. ―

Jeszcze jedno wysilenie, a okrótny ten obowiązek dopełnionym zostanie...
Napróżno badam mojéj pamięci, już sobie nie przypominam com powiedział Pommerivowi; zdaje mi się nawet żem mu nic nieodpowiedział.
Pamiętam tylko że nieczułem się ani oburzony, ani rozgniewany, jak gdybym się rozgniewał lub oburzył, gdyby mi się zdawało że ten człowiek mówi potwarz lub obelgę; przeciwnie, pozostałem zgromiony przed tém straszliwém zaskarżeniem! oświeciło ono nagle przeszłość złowróżbnym połyskiem.... obudziło nagle moje nieubłagane powątpiewania, których dokuczliwe ugryzienia natychmiast uczuć mi się dały.
Boleść sprawiła mi zawrót głowy...
Powróciłem machinalnie do siebie, znajdując drogę na domysł.
Zwolna uporządkowałem moje wyobrażenia.
Tyle już ucierpiałem z podobnych przyczyn, iż chciałem wszystkiemi siłami passować się z tą nową wątpliwością.
Miałem nadzieję że rozplątam prawdę od błędu, poddając przeszłość pod okropne tłómaczenie życia pani de Fersen.
Uzbrojony tém niecném zaskarżeniem, zimny i spokojny, jak człowiek co stawia swe życie na kartę, wziąłem się do dzieła tego najohydniejszego rozbioru...
Tego razu napisałem także moje myśli aby je wyjaśnić: znajduję tę notatkę.
Okrutną stawia sprzeczność ze stronnicami promieniejącemi.... z temi dniami słonecznemi, skreślonemi niegdyś w Gaiku.




Paryż 13 Grudnia...

Przypatrzmy się z bliska faktom.
Napotykam Katarzynę w Kios. Po kilku dniach poufałości, ośmielam się na wyznanie które odpycha surowo; wówczas otaczam ją uprzedzającą grzecznością i uszanowaniem, udzielam jéj rad najdelikatniejszych i najwspanialszych, jeśli niewymawiam wyrazu miłości, wszystko w staraniach moich najtkliwszych i najbardziéj nadskakujących, wykrywa to uczucie.
Pozostaje na nie nieczułą, i ofiaruje mi swą przyjaźń.
Znajduję znowu Katarzynę w Paryżu. Pomimo ślepego mego poświęcenia się bolesnemu kaprysowi Ireny, mimo niezliczonych dowodów miłości najszlachetniejszéj, najgłębszéj, pewnego dnia, pod błahym pozorem, bez wahania się, bez żalu, bez powodu, Katarzyna po brutalsku zrywa ze mną stosunki.
Powiada mi wprawdzie, późniéj, że jedynie zazdrość natchnęła ją do takiego postępku...
Tak powiada; lecz ja pamiętam oschłość nagięcia jéj głosu, nieubłagalność jéj spojrzenia... które mi tak wiele złego zrobiły.
Udawała zapewne. Umie więc udawać; jest więc fałszywa.... nie spodziewałem się tego.
Tajemnicze przywiązanie, którego Irena była węzłem, jest wiec zerwaném.... Katarzyna mnie nie kocha; okazuje się nawet przyjaciółką niewdzięczną. Już jéj więcéj niewiduję.
Do rozpaczy przywiedziony, szukam roztargnienia w pracy. Przyjmuję przy ministrze urząd na pozór ważny; opinia publiczna przypisuje mi przesadzony udział w intrressach państwa.
Od téj chwili, pani de Fersen, tak nieubłagana dla mnie, traci zwolna swoje obojętność, gdy mnie napotyka wśród świata; jéj spojrzenia, dźwięk jéj głosu, zaprzeczają nic nieznaczącą gadaninę jéj rozmowy; nakoniec, na balu który wydany był w zamku, przystępuje śmiało ku mnie w celu zawiązania na nowo naszych zerwanych stosunków. Pozostaję zimnym na jéj uprzedzające zaczepki, i nazajutrz pisze do mnie...
Do tego sama się przyznała..... Ten nagły zwrot swego przywiązania, przypisuje radości, żem zerwał stosunki z panią de V** i zatrważającemu stanowi w którym znowu znajdowała się jéj córka...
Chcę jéj wierzyć... bo byłoby ohydną rzeczą pomyśléć iż nadzieja zjednania sobie kogoś zupełnie dla siebie wylanego w gabinecie Francuzkim, zmieniła tak nagle w czułość jéj pogardę ku mnie.
Wyjeżdżam do Hawru.... Irena jest umierająca; matka jéj przywołuje mnie... przybiegam, ocalam ją...
Przez cały miesiąc który przepędzam obok jéj córki, czyż Katarzyna powiada mi choć słówko żywéj wdzięczności, choć słówko czułości?
Nic...
Udajemy się do Gaiku: okazuje mi toż samo przywiązanie spokojne i zimne...
Lecz pewnego dnia, gazeta urzędowa donosi że będę powołany do znakomitego urzędu, któremu powierzone bywają tajemnice stanu...
Wieczorem tego dnia... ta kobiéta, dotąd tak surowa, tak powściągliwa, tak skromna, rzuca się nagle w moje objęcia...
Prawda iż mieni się być uniesiona swojém wdzięczném podziwieniem za ofiarę o któréj niewiedziała.
Jeśli należy jéj wierzyć... cóż to więc jest jéj serce?
Ocaliłem życie jéj córki... a Katarzyna pozostała nieczułą...
Poniosłem stratę pieniężną, a Katarzyna zapomina o wszystkiém dla mnie...
Słowem, wolę jeszcze sądzić Katarzynę bardziéj dotkniętą ofiarami materyalnemi i prawie obojętną na poświęcenia się duszy... niżeli sądzić że się bezwstydnie oddała przyszłemu powiernikowi interessów zagranicznych...
Te cztery miesiące przepędzone w Gaiku są promieniejące.... o! bardzo promieniejące dla mnie... bo szczęście ich jest czyste i bez żadnéj wstydnéj mieszaniny.
Tylko, okoliczności które mnie wtedy nieuderzały, uderzają mnie teraz...
W Gaiku, Katarzyna zadawała mi tysiące pytań względem pracy mojéj przy panu de Serigny, wybadywała drobnostkowa wrażeń i wspomnień które mogły mi pozostawić. A gdy, wyznając jéj otwarcie całą ich nicość, przekładam mówić jéj o miłości, gniewa się, swarzy, ze mną; wyrzuca mi moją dyskrecją lub płochość...
Jeśli chce opuścić niepłodny zawód, którego się chwyciłem z nieczynności, Katarzyna zażywa wszystkich środków, jakie jéj rozum dostarczyć zdoła, całego swojego wpływu, całéj swojéj przewagi nademną... aby mnie odwieść od zamiaru porzucenia mojéj czynności.
Prawda że te zapytania, że te nalegania zawsze czynione mi były przez nię w imieniu głębokiego zajęcia jakie los mój w niéj wzbudzał...
Wierzę temu... gdyż byłoby ubliżeniem rozpoznać w jéj obawie abym nieopuszczał mego zawodu, obawę stracenia owocu swego błędu, od tak dawna naprzód już ułożonego...
Od czasu jéj powrotu do Paryża, jakież było jéj życie?... Czyż poświęciła na moje proźby zwyczajne swoje stosunki? Nie, owszém zwiększyła je jeszcze bardziéj; jéj salon stał się ogniskiem wszystkich intryg dyplomatycznych.
Nasze długie dni czułości ustąpiły miejsca zatrudnieniom, które bynajmniéj nie są zatrudnieniami kobiéty zupełnie miłością owładniętéj...
Jeśli jéj wyrzucam z boleścią tę smutną zmianę, odpowiada mi że powinna być posłuszną wyraźnej woli swego męża... woli, która tém bardziéj stała się dla niéj świętą, im bardziej błąd jéj jest nagannym...
Wierzę jéj tą razą najzupełniéj,... wierzę że bardzo pragnę podobać się Księciu...
Ale i ja także mam jakieś do niéj prawo...
Ocaliłem życie jéj córki..
A ona, cóż dla mnie uczyniła? Oddala mi się... Tak jest, oddała się...
Albo ta ofiara jéj honoru, jej powinności, była upajającą i straszliwą... albo też była tylko niegodném szkaradném wyrachowaniem!..
Jeśli ten dowód miłości był dla niéj tém, czém jest zawsze dla kobiéty cnotliwéj i namiętnéj, najstraszliwszą ze wszystkich ofiar... dla czegóż tak uporczywie odmawiała mi ustąpienia w innych interesach, które powinnyby jéj się zdawać niczém, w porównaniu z niewynagrodzonym błędem który popełniła?
Inferessa te są więc dla niéj droższe niżeli jéj miłość? miłość jéj jest więc im uległą? Jest więc tylko pozorem, tylko środkiem ich dokonania?
Zgoda, stałem się igraszką intrygantki, lecz była piękną, i przez połowę tylko byłem oszukany....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Taki był temat potworny, który rozwinąłem z piekielną potęgą paradoksów...
Tak byłem szalony, iż mocno wierzyłem żem się passował z temi okropnemi powątpieniami; i doszedłem do przekonania się o tych okropnościach z tym gatunkiem gorzkiego zadowolenia człowieka który wykrywa niegodne sidła w które wpadł.
Uderzałem jako kat, a jęczałem jak ofiara...
Pamięć Heleny, Małgorzaty, Falmoutha... nic mnie niemogło naprowadzić na drogę rozumu...
Od potwierdzenia tylu niegodności do nienawiści, do pogardy którą musiały wzbudzać, krok tylko był jeden... dzika moja monomania przeskoczyła go niezadługo.
Z tego punktu widzenia, wszystko co było wspaniałego i szlachetnego w mojém postępowaniu, wydało mi się jak najwstydniéj dziwaczném...
Byłem jeszcze pod przytłaczającym wpływem tych wrażeń, gdy mi przyniesiono następujący list od Katarzyny:
Biedna to kobiéta, bardzo zasmucona, bardzo nieszczęśliwa, przychodzi cię błagać abyś był pobłażającym i dobrym dla niéj; pragnie aby jéj przebaczono to wszystko co dzisiaj wycierpiała; ma nadzieję że dziś wieczór będzie sama; będzie czekać na ciebie... przyjdź... zresztą, jak najmocniéj już postanowiła nie dawać ci więcéj Europy za rywalkę...
W usposobieniu umysłu w jakiem się znajdowałem, list ten zarazem czuły i błagający, to niewinne zastosowanie do mych wymówek, zdało mi się tak pokornie zuchwałe, tak obojętnie obelżywe, iż o mało co nienapisałem do pani de Fersen że już jéj więcéj nigdy nicezobaczę.
Lecz zmieniłem myśl.
Napisałem że przyjdę do niéj wieczorem.
Oczekiwałem téj godziny z okropną niespokojnością.
Miałem mój zamiar...
O dziesiątéj poszedłem do pani de Fersen; sądziłem że ją znajdę samą...
Tysiąc zmieszanych myśli potrącało jedna drugą w méj głowie. Gniew nienawiść, miłość, naprzód już zgryzota złego które miałem uczynić, błahy jakiś instynkt niesprawiedliwości moich podejrzeń, wszystko wprawiało mnie w stan gorączkowego rozdrażnienia, którego skutków przewidzieć niemogłem.
W brew mojéj nadziei, Katarzyna miała u siebie kilka osób.
Ten nowy dowód tego, co nazywałem jej fałszywością, oburzył mnie; przez chwile już chciałem powrócić do siebie, i wyrzec się tym sposobem mych zamiarów; lecz nieprzezwyciężona siła popchnęła mnie, i wszedłem...
Widok gości, i władza jaką zawsze miałem nad sobą, zmieniły, natychmiast gniew gwałtowny który mnie unosił, w ironią grzeczną, zimną i uszczypliwą...
Ta scena jeszcze obecna jest moim oczom... Katarzyna, siedząc przy kominku, rozmawiała z jednym ze swoich przyjaciół.
Zapewne pierwsze moje spojrzenie musiało być bardzo straszliwém, gdyż pani de Fersen pomieszana... raptem zbladła.
Rozmowa ciągnęła się daléj; wmięszałem się do niéj z jak największą spokojnością, okazałem w niej nawet niejaką wyższość. Byłem bardzo wesoły, dość świetny.
Dla osób obojętnych nic tam nie zaszło dziwnego; był to spokojny wieczór poufałéj pogadanki, podobnie jak tysiąc innych wieczorów; lecz pomiędzy Katarzyną a mną odbywała się niema scena, tajemnicza i fatalna...
Nasze nawyknienie: za półsłowem powiedzianém, szukania i odgadnięcia nagięcia głosu, poruszenia, uśmiéchu, dozwoliły mi tą razą dać jéj doznać całéj makcyi mych niecnych myśli.
Za wejściem mojém do salonu, Katarzyna osłupiała.
Starała się jednak przyjść do siebie, i aby mi zapewne dowieść iż przyjęła gości pomimowolnie, podziękowała bardzo uprzejmie. Panu de ***, iż wszedł pomimo przykazu niepuszczania nikogo, aby ją uwiadomić jaki był skutek posiedzenia, które się tak do późna przedłużyło. — Gdyby nie to, — dodała Katarzyna, byłabym pozbawiona przyjemności widzenia wielu naszych przyjaciół, którzy szczęściem korzystali z wyłomu który Pan uczyniłeś aby się wedrzéć do mojéj samotni...
Błagające spojrzenie które na mnie rzuciła towarzyszyło tym słowom.
Nie przestając rozmawiać z panem de ***, obok mnie siedzącym, odpowiedziałem uśmiéehem tak pogardnym, że Katarzyna o mało co się już niezdradziła...
Cóż więcéj powiem?... Wszystkie usiłowania, które czyniła ubocznie aby uśmierzyć lub przeniknąć powód urazy, którą sądziła być głęboką, zostały również okrutnie odepchnionemi.
Znała nazbyt dobrze wszystkie odcienia mojéj fizjonomii, serce jéj zbyt łatwo odgadywało moje serce, była zbyt tkliwo przeczuwającéj natury aby nieodgadnąć iż chodziło tą razą, nie już o swary miłosne, lecz o wielkie jakowe niebezpieczeństwo które groziło jéj miłości.
Przeczuwała to niebezpieczeństwo... z rozpaczą szukała jego przyczyny, a była przymuszona uśmiéchać się i prowadzić rozmowę obojętną...
Tortury te trwały przez godzinę.
Jednak siła i władza nad sobą opuściły ją zwolna; dwa lub trzy razy dziwne jéj roztargnienie zostało spostrzeżoném; nakoniec jéj rysy tak się widocznie zmieniły, iż pan de *** spytał jéj czy była cierpiącą...
Zmięszała się na to zapytanie, odpowiedziała że ma się zupełnie dobrze, i zadzwoniła aby dano herbatę.
Była wtenczas jedenasta.
Pochwyciła pozór chwilowego zamieszania, jakie zwykłe sprawia nakrywanie do herbaty, aby zbliżyć się do mnie i powiedzieć mi:
— Czy chcesz Pan zobaczyć obraz, który mi radzą, kupić? znajduje się właśnie w małym saloniku...
— Jakkolwiek nędznym jestem znawcą, — rzekłem, — ofiaruję ci Pani, jeśli nie moje rady, przynajmniéj szczere wrażenie, jakie na mnie uczyni.
Poszedłem za nią do tego pokoju.
Narażając się na to, że może być widzianą, wzięła mnie za rękę, i rzekła głosem prawie zagasłym. — Arturze, miej litość nademną!... to co cierpię, przewyższa moje siły i odwagę.
W téj chwili pan de *** wszedł także zobaczyć obraz.
Pani de Fersen tak zupełnie przytomość straciła, iż musiałem co prędzéj mą rękę z rąk jej wyrwać.
Zdaje mi się iż pan de *** postrzegł to poruszenie, gdyż zdał się być pomięszany.
— Obraz ten jest bardzo piękny, — rzekłem do Katarzyny; — wyraz jest zachwycający. Nigdy sztuka bardziéj niezbliżyła się do natury.
Pani de Fersen była tak słaba, iż opierała się o krzesło.
Pan de *** podziwiał uprzejmie obraz. Oznajmiono księżnie iż dano herbatę.
Powróciliśmy do salonu: zaledwie mogła się na nogach utrzymać.
Wedle swego zwyczaju, zajmowała się robieniem herbaty, podawała mi właśnie filiżankę, spoglądając na mnie prawie z obłąkaniem, gdy trzaskanie z bicza i dźwięk dzwonków słyszeć się dały na dziedzińcu...
Uderzona okropném przeczuciem, Katarzyna wypuściła filiżankę z ręku, w chwili gdy właśnie miałem ją wziąść, wołając głosem zmienionym.
— Co to jest?...
— Stokrotnie przepraszam za moję niezręczność, pani, i za hałas jaki zrobili ci nędznicy. Ponieważ odjeżdżam dziś wieczór, pozwoliłem sobie kazać tu zajechać memu podróżnemu powozowi, nie chcąc tracić ani minuty z drogiego czasu, który można przy tobie pani przepędzić..
Katarzyna niezdołała się oprzéć temu ostatniemu ciosowi; zapomniała się najzupełniéj, i zawołała głosem przytłumionym, opierając swe drżące ręce na mojém ramieniu: — To niepodobna.... Pan niepojedziesz!... ja nie chcę abyś pan pojechał!...
Na powszednie osłupienie i pomieszanie widzów téj sceny, postrzegłem że sława pani de Fersen, dotąd tak szanowana, zgubioną była na zawsze...
Pozostałem nieubłagany.
Oswobadzając zwolna mą rękę z jéj rąk, rzekłem jéj:
— Pani, tak jestem szczęśliwy i dumny, z żalu jaki zdaje się wzbudzać w pani mój odjazd, że już myślałbym o moim powrocie, gdyby na nieszczęście niepodobna mi było przewidziéć go... — Poteém dodałem, kłaniając się jéj: — Oto są, pani, objaśnienia, których żądałaś odemnie...
Był to duplikat ohydnego komnmentarza który napisałem o jéj miłości.
Katarzyna już mnie nieusłyszała, padła zgromiona na swe krzesło, trzymając machinalnie list w swych ręku.
Wyszedłem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz wieczór, byłem tutaj... w Serval.
Pędzie temu już trzy miesiące jak się dowiedziałem że Irena umarła ze zmartwienia, zapewne, że mnie już więcéj niewidzi...
Pani de Fersen powróciła do Rossyi ze swoim mężem...
Dowiedziałem się także na domiar mych zgryzot i rozpaczy, że pan de Fersen już tylko co miał otrzymać ambassadorstwo Rossyjskie we Francy i, lecz że się go nagle wyrzekł.
Tym sposobem tłumaczyło się wytrwanie Katarzyny w stosunkach dyplomatycznych...
Chciała dopomódz mężowi do otrzymania téj znakomitéj godności, aby pozostać. we Francyi i nieopuścić mnie....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz po tym okropnym wieczorze zamieszkałem w Serval, w starym i smutnym zamku ojcowskim...
Skoro się dowiedziałem o śmierci Ireny.... ledwie niezwaryowałem.
Nienawidzę się jako jej zabójcę...
Zycie które tu pędzę jest samotne i pełne strapienia.
Od sześciu miesięcy niewidziałem nikogo... zupełnie nikogo...
Każdego dnia idę długo rozmyślać przed obrazem ojca....
Włożyłem na siebie obowiązek napisania tego dziennika...
Obowiązek ten jest dokonanym...
Mocnom udręczył kilka niewinnych i szlachetnych istot.... lecz też wiele cierpiałem! lecz też wiele cierpię, mój Boże!...
Jakaż będzie moja przyszłość?
Przedemną życie jest ponure i czarne, zgryzoty przeszłości ścigają mnie...
Jakiż będzie mój los?...
Zginęż przez samobójstwo... zginęż gwałtowną śmiercią którą Irena mi przepowiedziała?...
Co za myśli!...
A dzisiaj właśnie skończyłem lat dwadzieścia ośm!...

Serval, 18 Lipca 18**




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.