Artur (Sue)/Tom III/Rozdział szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 6.
― PRZYJAŹŃ. ―

Henryk winien mi był życie!
Niezdołam wypowiedzieć z jak pyszném szczęściem moje powtarzała, rozbiérało te słowa!
Jakże błogosławiłem przypadek, który dozwolił mi dowieść Falmouthowi, że moja przyjaźń była mocna i prawdziwa.
Dotąd, chociaż ulegałem pociągowi tego przywiązania, czułem że bardzo brakuje uroczystego poświęcenia, przez jakowy wielki dowód najzupełniejszego wylania się dla niego.
Jeśli przywiązywałem jakową cenę do mego odważnego czynu, to chyba dla tego, że, wznosząc mnie we własnych oczach, ze pokazując iż zdolny jestem do przedsięwzięcia wspaniałomyślnego, czyn ten ubezpieczał mnie względem trwałości mego przywiązania dla Falmoutha.
A z moim charakterem, wierzyć w siebie, było to wierzyć w niego; wierzyć że jestem przyjacielem prawdziwym, kochającym z zapałem, poświęcającym się, było to sądzić się godnym wzbudzić przyjaźń prawdziwą, mocną, poświęcającą się.
Czułem to zaufanie odważne żołnierza, który, pewien teraz że śmiało znajdzie się pośród ognia, oczekuje niecierpliwie i z zaufaniem nowéj sposobności dowiedzenia co jest wart.
Reakcya tego zaufania była tak wielka, iż wpłynęła nawet na przeszłe moje uczucia.
Dumny z mego postępowania względem Falmoutha, zrozumiałem że Helena, że Małgorzata mogły mnie kochać dla przymiotów, które ich serce odgadywało zapewne, a które teraz wykryły się we mnie.
Pierwszy raz nakoniec, odgadłem, szczęście niewysłowione!.... całą miłość, jaką te dwie szlachetne istoty czuły ku mnie...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W godzinę po odejściu doktora, drzwi mego pokoju otworzyły się, i postrzegłem Falmoutha wniesionego przez dwóch służących.
Zaledwie krzesło jego przysunięte zostało do mego łóżka, Henryk rzucił się w moje objęcie.
W tym niemym uścisku, opierał silnie swą głowę o moje ramie; czułem łzy jego płynące ręce drżące ze wzruszenia; nie mógł wyrzec tylko te słowa: Arturze... Arturze... mój przyjacielu!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wiele lat upłynęło od tego dnia pięknego! wiele czarnych zmartwień nastąpiło po téj radości tak promieniejącéj, a nic niezdołało przyćmić jéj wspomnienia, bo teraz jeszcze serce moje rozkosznie bije na te myśli!
Niepodobna opisać z jaką delikatnością, z jakiem wylaniem Falmouth oświadczył mi swą wdzięczność. Słów mi brakuje na odmalowanie tego co dźwięk, co wyraz twarzy, spojrzeń, głosu, mogą same tylko wytłumaczyć...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wiatry przeciwne trwały przez kilka dni i niedozwoliły nam dopłynąć tak prędko do Malty jakieśmy się spodziewali.
Rana Falmoutha szybko zbliżała się do zupełnego uleczenia; lecz gojenie się mojéj daleko było powolniejsze.
Henryk, podczas tego przeciągu czasu, nieszczędził dla mnie starań najtkliwszego brata.
Z jakże bolesną uwagą śledził każdego poranku spojrzenie doktora, gdy opatrywał mą, ranę! Ile to drobnostkowych zapytań względem czasu zupełnego mego uzdrowienia, jakoważ wreście była jego niecierpliwość lub radość, gdy przewidywania doktora kres jéj oddalały lub przybliżały!
Wspomnęż jeszcze o tysiącznych drobnostkach, o tysiącznych najpowabniejszych uprzedzaniach, które wykrywały jego najczulszą troskliwość, a mnie tak bardzo uszczęśliwiały!
Falmouth opowiedział mi całe swoje życie, ja przed nim nic z mojego życia nie ukryłem.
Dwanaście lat był starszy odemnie; mowa jego przekonywająca, wymowna, wykarmiona doświadczeniem ludzi i rzeczy, przybierała zwolna nad moim umysłem szczególniejszą władzę.
Nic wznioślejszego, nic bardziéj szczytnego jak jego przekonania moralne lub polityczne.
Nieposiadałem się z podziwienia i uwielbienia, wykrywając tak codziennie nowe skarby czułości najdelikatniejszéj, wysokiego rozumu i głębokiéj nauki, pod ironiczną i zimną powierzchownością, jaką Falmouth zwykle przybierał.
Cóż powiem? Pod sceptyczną i szyderską maską Don Juana Byronowego, było to gorejące i mężne serce Posa Szyllera, była to jego pałająca i święta miłość ludzkości, była to jego szczera wiara w dobre, były to jego wspaniałomyślne zasady, jego przepyszne teorye, tworzone dla szczęścia ogółu.
Jeśli Falmouth ukazał mi się pod tym nowym pozorem, to dla tego, że podczas długich dni naszéj żeglugi, dotknęliśmy, traktowali, zgłębiali, wiele przedmiotów. I tak, pozostałem aż dotąd najzupełniéj obojętny na kwestye polityczne; a jednakże uczułem iż nowe struny zadrżały w méj duszy, gdy Henryk, uniesiony oburzeniem, opowiadał mi zawzięte utarczki które on, Par Angielski, wytrzymał w parlamencie, przeciwko partii ultra-toryskiéj którą mi odmalował jako hańbę swego kraju.
Niemogłem pozostać obojętnym w obec bolesnego wzruszenia, dotkliwych żalów Falmoutha, który opłakiwał próżność swych usiłowań, a nadewszystko występną słabość z jaką porzucił pasowanie się, wtedy, gdy zwycięztwo nie było jeszcze zwątpioném.
Wchodzę w te szczegóły, gdyż dały powód do wypadku, jednego z najboleśniejszych w mém życiu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od dwóch dni Falmouth zdawał mi się najgłębiéj w myślach pogrążony.
Nie raz nalegałem na niego aby mi powierzył powód swego zamyślania; zawsze odpowiadał mi z uśmiechem abym się nie troszczył, iż pracował dla nas obydwóch, i że niezadługo ujrzę owoc jego pomysłowych marzeń, wyskoków jego imaginacyi.
W istocie, Henryk wszedł do mnie pewnego poranku z miną poważną, oddał mi list zapieczętowany, i rzekł ze wzruszeniem: — Przeczytaj to... przyjacielu, idzie tu o naszą przyszłość...
Potém ścisnął mnie za rękę, i wyszedł:
— Oto list który mi zostawił...
Oto te proste i szlachetne karty, w których wielka dusza Falmoutha najzupełniéj się wykrywa.
Jakaż była moja odpowiedź!
Ach!... to wspomnienie jest obrzydłem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.