Artur (Sue)/Tom II/Rozdział pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 1.
—ZAMIARY—

Skoro pan de Cernay wyszedł, doznałem jakiegoś żalu, żem tak odepchnął prawie jego przyjacielską i uprzedzającą grzeczność. Lecz to, co mi powiedział o potędze przyciągającéj wydając mi się kłamstwem, w najwyższym stopniu śmieszném, kazało mi być z nim ostrożnym; potém ten gatunek zawziętéj nienawiści, z jaką zdawał się ścigać panię de Pënâfiel, nadawał mi bardzo nędzne wyobrażenie o pewności jego z nią stosunków. Może się jednak omyliłem, bo w oczach mężczyzn kobiéty tak bardzo wychodzą z powszechnego prawa, jeśli tak się wyrazić można, a grubiańskie wyrazy lub pogarda, jakiemi je często obarczają potajemnie, a z których niekiedy głośno czynią sobie chlubę, tak mało szkodzą temu, co nazywają sławą światowego człowieka..... człowieka honorowego.... iż bardzo być mogło że pan de Cernay posiadał w istocie wszystkie przymioty stałego i prawdziwego przyjaciela. Lecz niepodobna mi było przyjąć go inaczéj jak go przyjąłem. Chwaliłem się także żem dość ukrył przed nim mój prawdziwy charakter, tak dalece, żem mu dał o nim wyobrażenie zupełnie fałszywe lub przynajmniéj bardzo niepewne.
Zawsze mi się wydawało rzeczą nieznośną być znanym od osób obojętnych, lub przez nich przeniknionym, a niebezpieczną być odgadnionym przez swych nieprzyjaciół lub nawet przez swych przyjaciół. Jeśli znajduję się w organizacyi moralnéj każdego górujący punkt, który jest początkiem i kresem wszystkich myśli, wszystkich życzeń, wszystkich żądz; jeśli nakoniec, szlachetna lub wstydna, jest jedna myśl stała, którą czujemy niejako bijącą w nas ciągle bo nieraz możnaby powiedzieć że serce zmienia miejsce, ten to nade wszystko punkt mocno bijący trzeba może najzręczniej ukrywać, nie dać go poznać nikomu, najnielitośniéj bronić przeciwko wszelkiemu podejściu, bo tam zwykle jest słabość, rana, miejsce niezawodnie mogące być uszkodzoném najprędzéj w całéj naszéj istocie.
Jeśli zazdrość, duma, chciwość, górują w tobie, powinieneś nadewszystko starać się okazywać, i często ukazujesz się, nieudając bardzo, skromnym, uprzejmym, bezinteressowanym. Jak podobnie nieraz widzimy ludzi z duszą litującą się i wspaniałą, zakopujących ten skarb politowania i dobroci pod powierzchownością opryskliwą i dziką; gdyż zdaje się że wychowanie nadaje nam instykt dyssymulowania naszych występków lub cnot, podobnie jak natura udziela pewnym zwierzętom sposobu bronienia się przeciwko swéj własnéj słabości.
Okazałem się w oczach Hrabiego z przesadzonym egoizmem i cynicką nieczułością, gdyż czułem jeszcze w duszy nieprzezwyciężone skłonności do wszystkich wspaniałych uniesień! Ależ, niestety! były to tylko skłonności! Straszliwe nauki Ojca, wpajając we mnie powątpiewanie, rozwinęły także, aż do najdzikszej egzaltacyi, nielitościwą draźliwość dumy! Słowem, niczego się tak nie lękałem, jak być wziętym za dudka, gdybym się oddawał pomimowolnym unieniesieniom méj duszy, zrazu tak wynurzającéj się i szczéréj.
Lecz jeśli niedowierzanie i duma wysuszały codziennie w ich zarodzie te szlachetne instynktu, podobnie jak pierwszy człowiek, po upadku swoim, przypominał sobie Eden, podobnież i mnie na nieszczęście pozostało o tém wspomnienie! Pojmowałem niemogąc tego uczuć, ile być musiało zachwycających i boskich uniesień w poświęcaniu się i ufności!
Było to z méj strony ciągłe wzdychanie ku sferze nadziemskiéj, świetnéj, na łono któréj przyzywałem przyjaźń najbardziéj podziwieniu godną, i najnamiętniejszą miłość! Ależ, niestety! niedowierzanie zawzięte, nieubłagane, wstydnę, niezadługo obawiać mi się kazało, czy w zastosowaniu do rzeczy, wszystkie te marzenia tak cudne nie były tylko kłamliwemi pozorami, a jego tchnienie bezustaunie niszczyło tyle czarodziejskich widziadeł!
Niemogłem się prócz tego dłużéj uwodzić, to co we mnie jest podłego, samolubnego, słabego, przewyższało znacznie to co mi pozostawało szlachetnego, wielkiego i wzniosłego, w sercu.
Postępowanie moje z Heleną dowiodło mi tego. Człowiek który wyrachowywa i waży jak sknera koleje, jakim mogą uledz jego uniesienia; człowiek który wstrzymuje się doznać wspaniałomyślnego pociągu, z obawy aby się nieomylił, pozbawiony jest siły wielkości i dobroci.
Niedowierzanie blisko graniczy z podłością, i prawie w parzę z nią chodzi; podłość od zimnego okrucieństwa dzieli tylko lekki odcień. Niestety, miałem tego nędznie doznać tak sam dla siebie jak i dla innych! A jednakże niebyłem z natury ani mściwy, ani zły! Doznawałem wzruszeń niewysłowienie łagodnych, gdym pokutnie wyświadczył jaką nieznany przysługę, za którą nielękałem się płonić! Potém, co jak mi się zdaje nigdy zająć nie może dusze zupełnie zepsute i przewrotne, lubiłem przypatrywać się wszystkim pięknościom natury! Widok wspaniałego zachodu słońca wprawiał mię w dziecinną radość! Byłem szczęśliwy, gdym znalazł w książce pocieszający obraz uczucia szlachetnego i dobrego! a głęboka sympatya, jaką to czytanie rozkosznie obudzało we mnie, dowodziła mi, że wszystkie szlachetne struny méj duszy jeszcze nie były zerwane....
Jak bardzo lubiłem, podziwiałem namiętnie Waltr-Skota... tego szczytnego dobroczyńcę myśli udręczonéj, którego luby jeniusz pozostawia ci, jeśli można wybaczyć tak pospolite wyrażenie, usta zawsze tak świeże i miłe... tak zarówno unikałem, przeklinałem Byrona, którego niepłodny i zasmucający sceptycyzm, nie pozostawia na ustach tylko żółć i gorycz....
Tak dobrze pojmowałem wszystkie nędze, wszystkie smutki, że posuwałem nieraz delikatność i obawę obrażenia ludzi nieszczęśliwych lub z niższego stanu, aż do skrupułów prawie śmiesznych; doświadczałem, bez powodu, wzruszeń mimowolnych i dziecinnych; czułem niekiedy niezmierną potrzebę kochania, poświęcania się; pierwsze moje wzruszenie zawsze było naiwne, szczere i dobre, lecz zastanowienie przychodziło wszystko zwiędlić. Było to nakoniec wiekuiste passowanie się pomiędzy sercem, które mi mówiło: wierz, — kochaj, — miéj nadzieję... a moim rozumem, który mi mówił: wątp, — pogardzaj, — i lękaj się!!
To też, dając baczenie na te dwa tak odmienne w rażenia; doznających bolesnego wpływu zdawało mi się iż czuję sercem mojéj matki a rozbieram rzeczy rozumem mego ojca; — lecz jak zwykle, rozum miał odnieść zwycięztwo nad sercem.
Prócz tego posiadałem jeszcze straszliwy dar porównywania siebie do innych, za pomocą którego wynajdywałem tysiąc widocznych przyczyn, dla których drudzy mnie niekochali, i ztego powodu niedowierzałem im i strzegłem się każdego.
I tak, matka uwielbiała mnie prawie, a zapomniałem matki! lub przynajmniéj tylko wtedy myślałem o niéj, gdy mnie rozpaczne ogarniało znudzenie! Lecz jeśli zabłysk radości, próżność zadowolona, zaślepiły mnie, pobożne te myśli, na chwilę wywołane, zapadały natychmiast w ciemności macierzyńskiego grobu.
Winien byłem wszystko mojemu ojcu, a jednak myślałem tylko o nim aby przeklinać przedwczesne i nieszczęsne doświadczenie, jakiem mnie obdarzył. — Helena kochała mnie najczystszą i najprawdziwszą miłością, a ja odpowiedziałem téj pięknéj duszy, lżąc ją najohydniejszém niedowierzaniem! i tak, z mojéj strony zawsze niewdzięczność, podejrzenie i zapomnienie; jakiémże prawem mogłem żądać od innych miłości i poświęcenia?
Na próżno mówiłem sobie: Ojciec, matka, Helena kochali mnie takim jak byłem. Ojciec mój był moim Ojcem, Matka moją Matką, Helena Heleną. (Gdyż słusznie mieściłem miłość Heleny w rzędzie uczuć wrodzonych, naturalnych, prawie rodzinnych.) A jednakże mówiłem sobie, wstręt który w niéj wzbudziłem, tak był wielki, że ta miłość dziecinna, tak głęboko w jéj serce wkorzeniona, zgasła w dniu jednym!
Ach, była to, prawdę rzekłszy, straszliwa i płonna kara, któréj stawałem się zarazem i ofiarą i katem> chociaż smutna ta surowość nie czyniła mnie lepszym ani dla siebie, ani dla innych..

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wracam do pani de Pënâfiel, powinienem był także najzupełniéj ukryć przed panem de Cernay jakie były moje zamiary; gdyż wstawienie się Hrabiego mogło mi być użyteczne, i wiedziałem dobrze, że najlepszemu współwinowajcami są ci, co się niemi staję dobrodusznie i nie wiedząc o tém.
Mocno więc pragnąłem poznać tę dziwną kobiétę, pomimo wszystkiego złego, które o niéj mówiono, a nawet może właśnie dla tego złego, którego obmowną przesadę zdarzyło mi się choć w jednéj poznać przynajmniéj okoliczności; lecz charakter mój podejrzliwy i dumny, widział chęci téj stawioną nieprzebytą zaporę.
Powtarzam, tego dnia, kiedy na operze zacząłem bronić panie de Pënâfiel przeciwko panu de Pommerive, z powodu Izmaela, mogła mnie słyszéć; w takowym przypadku znajdowałem że moje przdstawienie byłoby w jak najgorszym guście; moja sprzeczka z panem de Pommerive mogłaby wtenczas uchodzić za wyrachowany wstęp do tej proźby.
Skrupuły moje może były przesadzone; lecz jednak tak czułem, i najzupełniéj postanowiłem nieczynić żadnego kroku aby być wprowadzonym do pani de Pënâfiel. Myślałem tylko, że gdyby wiedziała żem to zabronił, z taktem cechującym kobiétę dobrze wychowaną, mogłaby ocenić moję powściągliwość; i że, mając mnie napotykać bardzo często w świecie, znajdzie tysiąc przyzwoitych sposobów uprzedzenia tego przedstawienia, i że wtenczas duma moja nietkniętą pozostanie.
To nadewszystko nadawało mi łatwość rezonowania w ten sposób i oczekiwania wypadku, że z méj strony życzenie to nie było dość gwałtowném aby mnie zajmować wyłącznie, i że przeciwny skutek nie byłby mnie bynajmniéj zasmucił.
Bardzo mało się też obawiałem, (w razie gdybym się bardzo rozkochał w pani de Pënâfiel), tego niebespieczceństwa o którym wzmiankował mi pan de Cernay; nie sądziłem aby była niebezpieczna dla mnie, bo byłem pewny mojéj niezachwianéj dyssymulacyi, która zdoła ukryć rany zadane próżności, gdybym je poniósł, i że byłem także pewny, iż przezorne moje niedowierzanie potrafi rozróżnić fałszywość lub podejście pani de Pënâfiel, gdyby chciała być fałszywą.
Tylko, przeczułem, iż urazie, gdybym się chciał umieścić w rzędzie jéj wielbcieli tak niewidocznie licznych, jak mówiono, byłoby dobrze, gdyby za swym powrotem z Bretanii znalazła mnie istotnie, lub przynajmniéj pozornie zajętego czém inném, abym mógł niby cóś poświęcać dla pani de Pënâfiel; gdyż kobiécie bardziéj pochlebiają hołdy, gdy możemy z niemi połączyć, i u stóp jéj złożyć zapomnienie przywiązania, któreśmy sobie już pozyskać potrafili. Wtenczas nie tylko istnieje tryumf, lecz korzyść odniesiona przez porównanie.
Postanowiłem więc, przed powrotem pani do Pënâfiel, zająć się inną kobiétą, która by była w modzie, a któraby prócz togo posiadała wielbiciela powszechnie i głośno uznanego.
Obstawałem przy tych dwóch warunkach, aby uczynić rozgłos mego udanego zajęcia się tém szybszy i daléj rozlegający się. Rachuba była prostą, wtém, że skoro świat spostrzeże moje zabiegi, nie chybi natychmiast, ze swą litością i prawdo-mównością zwyczajną, przyjąć na siebie rozgłoszenie niełaski dawnego wielbiciela i mego teraźniejszego zapału.
Namyśliłem się więc, aby się starać być kochanym od kobiéty będącéj w modzie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
To mię najgłębiéj jednak zasmucało, iż czyniąc najobojętniéj te wyrachowania kłamstw i podłego, nędznego oszukaństwa, pojmowałem całą jego nędzotę; niemiałem za wymówkę ani uniesienia zmysłów, ani uniesienia namiętności, ani nawet mocnéj chęci podobania się, pani de Pënâfiel. Była to, niewiem jakaś, nadzieja zabawy, roztargnienia, jakaś gwałtowna potrzeba zajęcia mego umysłu niespokojnego i zawsze nieukontentowanego, szukania nakoniec, w nędznych wypadkach światowego życia jakowego nieprzewidzianego zdarzenia, które by zdolne było wyprowadzić mnie z téj ponuréj i bolesnéj nieczułości, która mnie przytłaczała.

Rzecz dziwna jeszcze, raz już w pośród świata i wziąwszy się do dzieła, odzyskałem prawie młodość, wesołość, kilka godzin radości i próżności zadowolonéj; zdawało mi się wtenczas nie jako jak gdybym był podwójny, tak dalece sam sobie się dziwiłem, słysząc co niedorzecznie prawię... a potém, kiedym znowu sam pozostał z memi myślami, znowu niepokoiły mnie tysiączne przykrości bez przyczyny, tysiączne niepewności względem samego siebie, wszystkich i wszystkiego...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.