Archiwum Wróblewieckie/Przedmowa Wydawcy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Przedmowa Wydawcy
Pochodzenie Archiwum Wróblewieckie
Zeszyt I
Redaktor Władysław Tarnowski
Data wyd. 1869
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Indeks stron



Rozpoczynamy wydawnictwo niniejszego Archiwum w przekonaniu, że zbiory prywatne są własnością ogólną, a ich właściciele wrzekomi, stróżami spuścizny narodowéj, z któréj winni sprawę krajowi; do czego tém wydawnictwem, jakiekolwiek ono będzie, pragnęlibyśmy innych posiadaczy zbiorów zachęcić, a wtedy już zachód nasz niebyłby daremnym. Rumienić się można nad statystyką mniejszych czy większych zbiorów, przez tyle lat butwiejących po strychach i kuchniach ofiarą wandalstwa, obojętności lub naiwnéj niewiadomości; co zrobić z tym niepoczesnym fantem, jeżeli się jaki kontrabandzista literat nad nim nie zmiłował. — Z tego stanowiska wychodząc rozpoczynamy druk piérwszego zeszytu. — Całość archiwum, z którego czerpiemy, nie jest ubogą, i wydawnictwo, poparte udziałem, mogłoby kilka, a może kilkanaście dostarczyć zeszytów. Rzeczone archiwum, jak każde prywatne, owoc zbiorów kilku pokoleń, jest wielką silva rerum, mieszczącą zwykle pamiątki rodzinne, z wartością historyczną — boć one są okruchami niepośledniemi nieraz życia społecznego, a piszący je, uczestnikami, lub ofiarami jego katastrof i wypełnień, a jeźli gdzie, to w arce przymierza naszéj przeszłości ziemiańsko-rycerskiéj, zlane z sobą w jeden zdźwięk nierozerwalny, tak idący w parze, jak zwykle sprawy nasze polityczne z kościelnémi, a tak zgodny, jak niezgodną nieubłaganie być zawsze musiała publika z prywatą. Pomniki te, jako takie, zachowane z pietyzmem gorącym, (acz nie niwelującym osobistych przekonań) z całą cechą publicznego czy prywatnego życia, nieosłaniając i nie drapując niczego, z zachowaniem nawet stylu i makaronizmów rococo epoki, nad którą podówczas jeszcze nie odnieśli zupełnego zwycięstwa wielki Konarski i zasłużony Kopczyński – takiémi, jak były dane, oddajemy publiczności.



Pamiętnik poniższy jest księgą wspomnień z osiemnastego wieku, jednostki na swój czas wykształconéj, Polki podzielającej gorącém sercem niewieściém każdy cios, każdą nadzieję, poryw i usiłowanie kraju, którego sprawy, w tym cichym monologu życia, nieprzewidując nawet, że go ktokolwiek prócz dzieci kiedyś czytać będzie, nieraz i męzką sądzi i roztrząsa głową. Żyjąc od ostatnich dni saskich, aż do chwil, kiedy naród oszukany przez dobroczynnego cara Aleksandra I. począł kipieć chęcią odwetu, a więc przez cały niemal najważniejszy czas i najboleśniejszy dziejów porozbiorowych, miała niestety o czém pisać — a pisać mogła pamiętnik, żyjąc w środku stosunków społecznych, a pisać go mogła użytecznie, bo zajęła użytecznie trzy stanowiska w hierarchii rodzinnéj, tak ważne i przeważne dla każdéj niewiasty polskiéj — jako córka — żona — matka.
Córka Bogusława Ustrzyckiego, kasztelana inowrocławskiego, gorącego stronnika Sasów, żona Rafała Tarnowskiego, marszałka konfederacyi barskiéj w Sandomierskiém a matka Władysława († 1844.) legionisty dni Napoleona, działała ś. p. Orszula rodowo i społecznie, widziała i wiedziała przez stosunki obywatelskie wiele, mogła więc księgę pełną wspomnień i faktów zostawić – bije téż z niéj balzamicznie woń przeszłości! Właściwie zostawiła trzy pamiętniki — jeden o tém, co za jéj życia działo się w całéj Europie z paralellą współczesnych spraw krajowych, — drugi osobisty i rodzinny, fragmentyczny, — trzeci dotyka wyłącznie prawie spraw krajowych, których była świadkiem i uczestniczką. — Ten ostatni, jako najważniejszy, wydajemy obecnie, nie uroniwszy nic z jego całości; — dwa drugie, nie mniéj charakterystyczne, ale o wiele mniéj ważne, zostawiamy na kiedyś.



Co do całości wydawnictwa, nie nam przesądzać o trafności środków i poglądów własnych. Co do dążności, jaką sobie wytknąć powinno, niechaj tendencyą naszą będzie: «prawda» bezwzględna i jak Nemeza nieubłagana. Pragnęlibyśmy być pszczołą — dać użyteczne i piękne, ale ani optymistycznie odsłaniać tylko piękne strony fatalnéj epoki, ani, jak dziś w modzie, delektować się samemi skandalami, ani, co także w fatalnéj modzie, rehabilitować par force. Przeciw tym rehabilitacyom zastrzedz się należy wszystkiemu, co dotyka téj czarnéj doby naszéj dziejów. Kierunek to nowy, którym, jak widmem fatalném przeraził się rozbolały ranami naszemi Bolesławita; jest to ni mniéj ni więcéj, dążność zwalenia winy upadku naszéj sprawy na nieśmiertelną konfederacyą barską, odarcia jéj z aureoli wiekowéj, z któréj drwił już Fryderyk, zwany wielkim, jak djabeł z blasku krzyżyka, co go razi, a obronienia Stanisława Augusta, i postawienia choćby znaku zapytania przed wrotami Targowicy, których zaiste nie przezwyciężą bramy niebieskie!.. I kogoż by się, choćby własnym kosztem, bronić nie chciało, i dla czyjegoż oczyszczenia nie powinien się badacz z niebezpieczeństwem życia spuścić aż w podziemia najczarniejszych otchłani, gdzie śpią przyczyny a wołają skutki?! ale na szczęście, sądzimy z radością, że darmo woła Bolesławita: że widmo idzie! że już jest! — Nie — to czcza mara, co się prędko przechoruje, to historyczna jemioła, co zmarnieje, bo niema korzenia; — o konfederacyi barskiéj nadto uświęcone zdanie narodu, by je nawet przypominać w życiu, czy literaturze — a szale z sumą jéj zasług i win, zważono dopiero co w Rapperswyll w oczach Europy. Satis! Bronić króla, co przysiągł na konstytucyą trzeciego Maja, a z kościoła poszedł — do Targowicy! — zaiste, rzecz trudna, bo zalety jego pośrednie niewątpliwe i wiekopomne, niedostają winom bezpośrednim, podobnym do patryotyzmu, jak petryfikacya do świętego Piotra! — nie podobna go bronić, bo chciał stać na czele, a jako rozumny człowiek, czuł, że stać nie umiał; i stał, dokąd mu ziemi «pod kapelusz» starczyło, a potém? – Co do konfederacyi targowickiéj, ta brzmi w duszy narodu po wieki, jak na basach Jankiela z Pana Tadeusza, sądy te więc przebrzmieć muszą w zdrowym zmyśle przeszłości ludowéj, a odziedziczyć po nich możemy ważne dokumenta, może i jaką godziwą rehabilitacyą (jak n. p. Ponińskiego z pod Maciejowic) a co główna wywalczone pewniki.



Przeszłość mistrzynią przyszłości – i jako taka, wiernie, bezwzględnie ma być przedstawioną, mało gdzie zaś żywiéj się odzwierciedla, jak w ubogiéj u nas literaturze pamiętnikowéj, którą świadkowie naoczni spisywali dla siebie, nieprzewidując, jak się tém zasłużą potomnym; szykując myśli swoje i zdania z prostotą, które pewnie układaliby inaczéj, względniéj, przeczuwając, że będą kiedyś rzuceni w męt czasu, o którym pisali. Mając ten wierny rapsod przeszłości pod ręką, czujemy się szczęśliwi z możności dorzucenia od czasu do czasu naszego grosza wdowiego do ogólnéj skarbnicy.

Lwów 1868.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.