Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Kareta Obłońskiego! — gniewnym basem zawołał szwajcar. Kareta zajechała i obydwaj wsiedli do niej. Tylko przez pierwszą chwilę, dopóki kareta nie wyjechała z bramy, Lewin odczuwał w dalszym ciągu wrażenie klubowego spokoju, komfortu i wykwintu; z chwilą jednak, gdy wyjechali na ulicę, gdy odczuł wstrząśnienia na nierównym bruku, gdy usłyszał gniewne wołanie dorożkarza, jadącego z przeciwnej strony, gdy ujrzał czerwony szyld szynku, oświetlony chwiejnem światłem latarni, wrażenie to znikło, i Lewin zaczął zastanawiać się nad swemi czynnościami i zapytał siebie, czy dobrze robi, jadąc do Anny. Co Kiti powie na to? Lecz Stepan Arkadjewicz nie dał mu pogrążać się w myślach i, zdając się domyślać, nad czem zastanawiał się Lewin, pośpieszył wszcząć z nim rozmowę.
— Rad jestem bardzo, że ją poznasz. Dolly również oddawna już życzyła sobie tego. Lwow przecież złożył jej wizytę i bywa stale. Chociaż to moja siostra — ciągnął Stepan Arkadjewicz — śmiało jednak mogę powiedzieć, że to niezwykła kobieta... sam się przekonasz za chwilę. Położenie jej jest bardzo przykrem, szczególnie obecnie.
— Dlaczego szczególnie obecnie?
— Prowadzimy teraz rokowania z jej mężem co do rozwodu; on w zasadzie zgadza się, lecz zachodzą pewne trudności co do syna, i cała sprawa, która powinna się już była skończyć dawno, ciągnie się przeszło od trzech miesięcy. Z chwilą, gdy rozwód będzie, Anna wyjdzie za Wrońskiego, — co to za głupi zwyczaj tych ślubów, w które nikt nie wierzy, a który stoi tylko ludziom na przeszkodzie do szczęścia — wstawił Stepan Arkadjewicz, — a wtedy pozycya ich będzie miała jakąś podstawę i niczem nie będzie się różnić od twojej lub mojej.
— Na czem polega ta trudność? — zapytał Lewin.
— To długa i nudna historya! U nas zawsze muszą robić trudności! Ale idzie o to, że ona, oczekując na ten rozwód w Moskwie, gdzie ją wszyscy znają, siedzi już tutaj trzeci miesiąc, nigdzie nie bywa, nie widuje żadnej kobiety prócz Dolly, gdyż, zrozumiesz to łatwo, niechce, aby bywały u niej, jak z łaski; nawet ta idyotka, księżniczka Barbara, wyjechała, gdyż uważa to za niestosowne. Inna kobieta, znajdując się w takiem położeniu, nie potrafiłaby sobie dać rady, a zobaczysz, jak ona zdołała sobie odpowiednio i spokojnie urządzić życie.
— Na lewym rogu, naprzeciwko cerkwi! — zawołał na stangreta Stepan Arkadjewicz, wychylając się przez okno karety. — Strasznie mi gorąco! — rzekł, rozpinając futro, pomimo 12-stopniowego mrozu.
— Przecież ona ma córkę, co zapewne zajmuje jej sporo czasu? — zauważył Lewin.
— Zdaje się, że ty wyobrażasz sobie każdą kobietę tylko jako samicę, une couveuse — odparł Stepan Arkadjewicz. — Zajęta, to koniecznie dziećmi!... Anna wychowuje swą małą nadzwyczaj starannie, nie mówi jednak o niej nieustannie, a zajęcia ma sporo; przedewszystkiem pisze. Widzę, że uśmiechasz się ironicznie, ale niemasz racyi. Pisze książkę dla dzieci i nic nie opowiada o niej nikomu, ale mnie czytała i ja dałem rękopis Wołkujewowi... temu wydawcy... on sam pisuje podobno, w każdym razie zna się na rzeczach tego rodzaju i powiada, że dzieło Anny należy do lepszych. Ale zdaje ci się może, że Anna to kobieta-autor? mylisz się w takim razie. Przedewszystkiem sam przekonasz się, że to kobieta z sercem... opiekuje się obecnie dziewczynką Angielką i jakąś całą rodziną.
— Czy to co filantropijnego?
— Zawsze musisz dopatrywać we wszystkiem coś ujemnego!... przez żadną filantropię, tylko przez dobre serce. Mieli oni, to jest Wroński miał trenera Anglika, doskonałego specyalistę, ale wielkiego pijaka, który w końcu umarł na delirium tremens i pozostawił rodzinę bez żadnych środków do życia. Anna dowiedziała się o tem, przyszła im z pomocą i teraz opiekuje się niemi, ale nie tak z łaski, nie pieniędzmi tylko, gdyż sama przygotowuje chłopców z rosyjskiego języka do gimnazyum, a dziewczynkę chowa przy sobie... zobaczysz ją...
Kareta wjechała na podwórze i Stepan Arkadjewicz zadzwonił głośno do drzwi, przed któremi stały już sanki, a nie zwracając uwagi na lokaja, wszedł do sieni. Lewin szedł za nim, nie mogąc wciąż zdać sobie sprawy, czy postępuje właściwie, składając Annie wizytę.
Lewin spojrzał w lustro i przekonał się, że ma twarz całą czerwoną, był jednak pewnym, że nie jest pijanym, poszedł więc na górę za Stepanem Arkadjewiczem po schodach, wyłożonych dywanem. Na górze lokaj ukłonił się Stepanowi Arkadjewiczowi, i na pytanie kto jest u Anny Arkadjewny, odparł, że pan Wołkujew.
— W którym pokoju?
— W gabinecie.
Stepan Arkadjewicz i Lewin, minąwszy nieduży jadalny pokój z ciemnemi, drewnianemi ścianami, wysłany cały dywanem, weszli do gabinetu, oświeconego lampą z dużym matowym kloszem. Na ścianie wisiał kinkiet i rzucał prosto światło na portret naturalnej wielkości, na który Lewin pomimowoli zwrócił uwagę. Był to portret Anny, roboty Michajłowa. Stepan Arkadjewicz udał się do następnego pokoju, skąd dobiegał męski głos, Lewin zaś przypatrywał się portretowi, występującemu z ram w jasnem świetle, i nie mógł oderwać się od niego; zapomniał nawet, gdzie się znajduje i, nie słuchając prowadzonej w sąsiednim pokoju rozmowy, nie spuszczał wzroku z dziwnego portretu. Nie był to obraz, lecz żywa, zachwycająca kobieta z czarnymi, wijącymi się włosami, obnażonemi plecami i rękami, i z półuśmiechem, pełnym zadumy na wargach, pokrytych delikatnym puszkiem, zwycięsko i pieszczotliwie spoglądająca na niego oczyma, których wyraz wprowadzał go w osłupienie.
— Bardzo mi przyjemnie — usłyszał nagle koło siebie głos; zwrócony widocznie do niego, głos tej samej kobiety, której portretem zachwycał się. Anna wyszła na jego spotkanie, uchylając portyerę, i Lewin ujrzał w półmroku gabinetu tę samą kobietę z portretu, w ciemnej, granatowej sukni, nie w tej samej pozycyi, nie z tym samym wyrazem, lecz stojącą na tym samym poziomie urody, na jakim oddał ją malarz na portrecie; w naturze wyglądała mniej wspaniale, lecz w postaci jej było coś nowego dla Lewina, coś pociągającego, czego nie było na portrecie.