Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część czwarta/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Wszyscy, prócz Kiti i Lewina, brali udział w ogólnej rozmowie. Z początku, gdy mówiono o wpływie, jaki wywiera jeden naród na drugi, Lewinowi pomimowoli przychodziło do głowy to, co miał o tem do powiedzenia, lecz myśli te, które przedtem uważał za nadzwyczaj ważne, snuły mu się teraz po głowie jak we śnie i nie zajmowały go zupełnie. Wydawało mu się nawet dziwnem, dlaczego oni usiłują mówić o tem, z czego nic nikomu nie przyjdzie. Mogło się zdawać, że Kiti również powinna interesować się tem, co mówiono o prawach i obowiązkach kobiety; tyle przecież, razy myślała o tem, gdy przypominała sobie swą zagraniczną przyjaciółkę, Wareńkę, jej przykrą zależność, tyle razy zastanawiała się nad swą przyszłością i nad tem, co będzie robić, gdy nie wyjdzie za mąż, i tyle razy spierała się o to z siostrą; teraz jednak nie zajmowało ją to zupełnie. Pomiędzy nią a Lewinem zawiązała się rozmowa, a nawet nie rozmowa, tylko jakieś pełne tajemnic obcowanie, które z każdą minutą wiązało ich coraz bardziej i rodziło w nich nowe uczucie radosnego przestrachu przed tem nieznanem, jakie miało ich spotkać.
Z początku na zapytanie Kiti, gdzie widział ją w roku zeszłym w karecie, Lewin opowiadał, jak wracał z łąki przez, gościniec i jak ją spotkał.
— Było to bardzo, bardzo rano. Pani, zapewne, zaledwie obudziła się. Maman spała w kącie karety. Ranek był cudny. Idę i myślę: kto to jedzie czwórką w karecie? Śliczna czwórka z dzwonkami, i na chwilę mignęła mi pani przed oczyma; widzę, że pani siedzi w oknie i rękami przytrzymuje pod szyją tasiemki czepeczka, i o czemś zamyśliła się strasznie — mówił, uśmiechając się. — Co ja bym dał za to, żeby wiedzieć, o czem pani myślała wtedy! Czy o czem ważnem?
„Czy nie byłam przypadkiem nieuczesana?“ — pomyślała, lecz ujrzawszy uśmiech pełen zachwytu, jaki wywoływały na jego usta wspomnienia o tych szczegółach, Kiti zgadła odrazu, że przeciwnie, wrażenie, jakie wtedy wywarła, było dodatniem, zarumieniła się więc i uśmiechnęła radośnie.
— Doprawdy nie pamiętam.
— Jak ładnie śmieje się Turowcyn — rzekł Lewin, spoglądając z przyjemnością na jego wilgotne oczy i trzęsące się ciało.
— Pan dawno go zna? — zapytała Kiti.
— Kto go nie zna?!
— I widzę, że panu się zdaje, że to zły człowiek?
— Nie tyle zły, co bez żadnej wartości.
— A właśnie, że nieprawda, i niech pan więcej tak nie myśli! — rzekła Kiti. — Ja również miałam o nim bardzo liche wyobrażenie, ale jest to nadzwyczaj miły i dziwnie dobry człowiek; ma złote serce.
— A pani w jaki sposób przekonała się o jego sercu?
— Jesteśmy w wielkiej przyjaźni, znam go doskonale... Zeszłej zimy, wkrótce potem, jak... pan był u nas po raz ostatni — rzekła z uśmiechem, w którym malowało się poczucie swej winy i ufność — wszystkie dzieci Dolly zachorowały na szkarlatynę, a Turowcyn zaszedł do niej wypadkiem. Niech pan sobie wyobrazi — mówiła szeptem — że tak mu się jej żal zrobiło, że został się już i pomagał pielęgnować dzieci, przesiedział przy nich trzy tygodnie i jak najlepsza niańka zajmował się niemi.
— Opowiadam Konstantemu Dmitryczowi o Turowcynie i o szkarlatynie — rzekła Kiti, pochylając się ku siostrze.
— W istocie dobry, poczciwy człowiek — szepnęła Dolly, spoglądając na Turowcyna, który, domyślając się, że o nim mowa, uśmiechał się łagodnie.
Lewin raz jeszcze spojrzał na Turowcyna i zadziwił się, jak to mogło się stać, że nie poznał się odrazu na dobroci tego człowieka.
— Przepraszam, stokrotnie przepraszam, nigdy już nie będę źle myślał o ludziach! — rzekł wesoło, szczerze wypowiadając to, co czuł w danej chwili.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.