Anielka w szkole/Na pastwisku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w szkole
Podtytuł Powieść dla panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Na pastwisku.

Za każdym razem, gdy Anielka miała paść krowy, ubierała się w stare spodnie Stefka i w jego za długą nieco i za szeroką bluzę. Rękawy bluzy też były trochę za długie, ale właśnie to najbardziej przypadało Anielce do gustu, bo można było chociaż w takich rękawach ogrzać zmarznięte ręce.
Nad górami zawisła wilgotna mgła, a nad polami zawodził kapryśnie jesienny wiatr. Przelatując nad sadem, obrywał ostatnie liście ze starych grusz i jabłoni, a przemęczone konary pochylał ku ziemi. Na takiej jednej rozłożystej jabłonce siedziała Anielka, strzelając od czasu do czasu z bata, trzymanego w ręku. Niedaleko pasły się krowy. Każda z nich miała na szyi dzwonek i wszystkie dzwonki dzwoniły. Dźwięk tych dzwonków był jakiś taki bliski i radosny, przypominający jakieś miłe kochane zdarzenia, które miały miejsce dawno, ale na wspomnienie których zawsze trzeba się wesoło uśmiechnąć.
Chłodno było.
Anielka zeskoczyła z gałęzi na ziemię właśnie w chwili, gdy Łaciata z Krasulą poczęły się bóść rogami.
— Hej tam, dajcie spokój! — zawołała Anielka, odganiając od siebie zacietrzewione krowy.
— Chodź, Bielasku, chodź, zwróciła się do śnieżnobiałego cielęcia, — chodź, dostaniesz smacznej kapustki.
Cielę podeszło i poczęło jeść z ręki Anielce.
— Tak, tak, grzeczny z ciebie Bielasek, — chwaliła Anielka, drapiąc zwierzątko pod szyją. — A teraz wracaj do swojej mamusi.
Cielątko uniosło wgórę zadnie nogi, wyprężyło ogon i w wesołych podskokach pogalopowało przez pastwisko. Anielka usiadła znowu na opuszczonej przed chwilą grubej gałęzi jabłoni. Rzuciła swój bat na ziemię i w zamyśleniu wsunęła ręce do kieszeni Stefkowych spodni.
Dookoła, wszędzie na polach pracowali pochyleni ludzie. Kopali kartofle i zbierali je do koszy albo do worków. Jakiś wieśniak stał wysoko na drabinie, obrywając jabłka z drzewa. Gromady ptaków przeciągały z głośnym świergotem nad głową Anielki.
— Odlatują znowu w ciepłe kraje. Bardzo bym chciała wiedzieć, jak w tych ciepłych krajach wygląda, — pomyślała Anielka.
Bim-bam-bim-bam-bim-bam!
Anielka podniosła głowę. O, przez pastwisko biegły dwie krowy sąsiada. Anielka strzeliła z bata. Za krowami szła Stefcia, wplatając sobie w warkocze piękne czerwone wstążki.
— Nie wpuszczaj tu krów! — zawołała Anielka. — Idą przecież prosto w kartofle.
— Zaraz je zagnamy! — odparła Stefcia i obydwie zagoniły krowy zpowrotem na pastwisko.
— Co masz w kieszeniach? — zapytała Anielka.
— Kartofle i jabłka.
— Rozpalimy ogień i upieczemy je w popiele.
— O tak!
— Ale gdzie?
— Tam na początku łąki wykopiemy dołek. Potem ustawimy komin z ziemi, aby dym mógł się wydostawać nazewnątrz. W kieszeni mam papier i zapałki. Ja biorę się do kopania dołu, a ty Anielciu, uzbierasz drzewa.
Anielka poczęła śpiesznie obrywać suche gałązki z okolicznych drzew i krzewów i znosić je siedzącej na ziemi Stefci. Kawałkiem patyka Stefcia wykopała dość duży dołek, poczem zwróciła się do Anielki:
— Chodź, ty kop dalej, a ja ustawię komin.
Anielka przysiadła na ziemi, Stefcia zaś wzięła drugi patyk i zaczęła nim borować w ziemi dziurę. Policzki jej zarumieniły się od wysiłku.
— Patrz, Anielciu, — zawołała po chwili, — jestem już patykiem na dole.
I istotnie, w małym tunelu podziemnym pojawiła się drobna rączka Stefci, która dotknęła w pewnej chwili ręki Anielki.
— Jak się masz, dzień dobry! — śmiała się Anielka, podając Stefci umazaną w ziemi rękę. — No, teraz można zapalić!
Stefcia zebrała pośpiesznie suche gałązki i papier, włożyła to wszystko do dołka, potarła zapałkę i wesoły płomień strzelił ku górze.
— Dołóż jeszcze gałązek.
— Patrz, jak dym idzie z komina! — wołała Anielka. — Ale się świetnie pali!
— Teraz połóż na popiół kartofle i jabłka!
— O, jak to ślicznie pachnie, strasznie się cieszę! — Anielka poczęła skakać radośnie dookoła ognia.
— Jabłka już zaraz będą gotowe, — odezwała się Stefcia po upływie dziesięciu minut. — Wyjmij je kijkiem od swego bata!
Anielka usłuchała.
— Ach, ale gorące! — zawołała, śliniąc poparzone palce. — Ja tam zostawię moje żeby trochę ostygły.
— Ja także.
Obydwie dziewczynki poczęły niecierpliwie wyczekiwać.
— Spróbuję ugryźć. Ach, jakie to smaczne... — chwaliła po chwili Stefcia. — Trzeba tylko zobaczyć, czy kartofle już są miękkie. Dotknij patykiem, Anielciu! Przyniosłam nawet ze sobą trochę soli.
— Już zupełnie miękkie, można jeść!
— A jak pachną!
— Wyjmij je, każda z nas dostanie po trzy kartofle.
Trzymając wystygłe już trochę kartofle w rękach, usiadły obydwie na łące i wzięły się do jedzenia.
— Trzeba tylko skórkę zdjąć, to będą smaczniejsze, — zawołała wesoło Anielka po dłuższej chwili milczenia. — Moje są doskonałe, a twoje Stefciu?
Ogień powoli przygasał, a dziewczynki z apetytem zajadły kartofle i jabłka.
— Bim, bam, bim, bam, — dźwięczały dzwoneczki zawieszone na szyjach krów.
Zaczęło się ściemniać. Dziewczynki wcale tego nie zauważyły. Dopiero w pewnej chwili ujrzały na łące parobka Styków, który przyszedł, aby krowy zabrać do domu. Anielka zerwała się przerażona i obydwie ze Stefcią pognały bydło do domu.
Bim, barn, bim, bam, bim, bam, — dzwoniły dzwoneczki, zawieszone u szyi krów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.