Przejdź do zawartości

Amaury de Leoville/Tom II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Amaury de Leoville
Data wyd. 1848
Druk Józef Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amaury
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

O 8éj zrana, Józef przyszedł i prosił w imieniu p. d’Avrigny, aby Amory zeszedł do salonu. Poszedł natychmiast. P. d’Avrigny zobaczywszy go wchodzącego pośpieszył naprzeciw niego i uścisnął go.
— Dziękuję Ci, Amory, rzekł, widzę żem nie napróżno liczył na twą odwagę, dziękuję ci za to
Na te słowa, Amory smutnie potrząsał głową, uśmiechnął się gorzko i chciał widać cóś odpowiedzieć, ale Antonina, wezwana także przez wuja, ukazała się w téj chwili.
Te trzy cierpiące istoty zobaczywszy się razem, przez chwilę milczały. Zdało, się, iż każde z nich bało się przerwać milczenie; starzec uważnie patrzał na młodych ludzi, których boleść zdobna była tylą wdziękami; młodzi z uszanowaniem patrzeli na tego starca, który w rozpaczy swéj tak spokojną godność zachował. P. d’Avrigny skinął na nich aby siedli po bokach jego, i ujmując ich ręce w swoje drżące dłonie, mówił im ze smutkiem i dobrocią zarazem.
— Moje dzieci! oboje jesteście piękni i młodzi. Jesteście wiosną, przyszłością, życiem samém i widok wasz sprawia radość mojemu biednemu sercu. Ja kocham was istotnie. — Z rzeczy świata tego, was tylko kocham jeszcze; i wy mię kochacie, ja wiem, ale musicie mi przebaczyć — ja nie mogę z wami pozostać.
— Co? mój wuju, zawołała Antonina? opuszczasz nas? co mówisz? wytłumacz się wuju mój.
— Pozwól mi skończyć moje dziecko, rzekł p. d’Avrigny. Później zwracając mowę, do nich obojga, rzekł: powtarzam wam, w was tchnie życie, siła, a mnie śmierć pociąga ku sobie. Uczucia moje dla was, które mnie łączą z tym światem nie mogą zrównoważyć tego co mnie ku innemu ciągnie światu. Musimy więc rozstać się. — Wasz wzrok wlepiony w jutro, mój w minione wczoraj patrzéć powinien.
Wiem wszystko cokolwiek powiedzieć mi chcecie, ale jakiekolwiek jest wasze postanowienie, drogi nasze zawsze będą różne: zamiar jaki powziąłem jest niezłomny. — Odtąd ja sam jeden żyć będę. — Jeszcze raz was przepraszam; powiecie żem wielki samolub, ale cóż chcecie? przykroby mi było patrzeć na waszą młodość kwitnącą; i wamby téż nie wielką radość sprawiała starość moja posępna ciągle, rozpaczająca. — Lepiej więc rozejdźmy się, każde w swoją drogę — wy idźcie do życia, ja do grobu pójdę.
I milczeli. — P. d’Avrigny po chwili mówił daléj:
— Powiem wam jak urządzę tę trochę dni, jakie Bóg przeżyć mi każę; wy będziecie mówili potem. — Będę mieszkał sam z Józefem moim starym w Ville-d’Avray. — Będę wychodził chyba dla odwiedzenia cmentarza na którym spoczywa Magdalena, na którym i ja spocznę niedługo.
Nie będę przyjmował nikogo, nawet najlepszych przyjaciół. Powinni mię miéć już za umarłego; już do téj ziemi nie należę. Pierwszego dnia każdego miesiąca będę was przyjmował oboje, was tylko; opowiecie mi co robicie, zobaczycie co się dzieje ze mną.
— O! mój wuju? cóż ja zrobię ze sobą? wołała Antonina zalewając się łzami; opuszczona, sama jedna, bez ciebie, o mój Boże, cóż ja zrobię ze sobą? Powiedzże mi, powiedz mój wuju?
— Sądzisz, żem nie myślił o tobie, kochane dziecię, odrzekł p. d’Avrigny, o tobie, cóś zawsze a szczególniej w tych czasach ostatnich okazała tyle zadziwiającego poświęcenia dla mego dziecięcia! — Amory dosyć będzie bogaty własnym majątkiem. Zrobiłem ja testament, który tobie zapewni cały mój majątek, a od dziś i majątek Magdaleny. (Antonina poruszyła się niecierpliwie). Tak, tak, mówił daléj ja, wiem, że cały ten dostatek mało ciebie obchodzi, ja wiem, że twoje szlachetne serce potrzebuje przywiązania przedewszystkiém. To też posłuchaj mię Antonino. Potrzeba ci wyjść 2a mąż — rozumiesz? (Antonina chciała mówić ale P. d’Avrigny nie pozwolił, mówiąc daléj). Teraz nie możesz być wcale użyteczną dla starego wujaj twego. Powiedz mi więc, czy masz jakiekolwiek prawo wyłamywać się od słodkich i świętych powinności żony i matki? Cóż odpowiesz Panu Bogu, kiedy zażąda od ciebie rachunku z życia twego? Trzeba iść za mąż. Dziś nie przedstawię ci adwokata już. Możesz sięgnąć wyżéj. Chociaż daleko od świata, mogę zachować wpływ mój dawny i przyjaciół. — Pamiętasz, rok może będzie temu jak Hrabia de Mengis, mój stary przyjaciel, prosił mię o rękę Magdaleny dla synowca swojego. — Odmówiłem mu wtedy. Ale słuchaj mię, mogę odnowić listownie dawne moje z nim stosunki, a kiedy nie mam już córki, on przyjmie niezawodnie siostrzenicę, równie młodą, równie piękną i równie bogatą jak Magdalena. Powiedz mi, co sądzisz o młodym de Mengis? Widziałaś go tu często. Wszak szlachetny jest; powalmy, pełen powcipu.
P. d’Avrigny zatrzymał się czekając na odpowiedź; ale Antonina niepewna milczała i myśliła.
Amory, także patrzał na nią nie bez wzruszenia.
Z dwóch towarzyszów boleści, których mu los dał, p. d’Avrigny usuwał się już, chcąc cierpieć sam jeden; dla tego Amory chciał się dowiedzieć co rychlej, czy ta, którą do niego wiek i boleść zbliżyła, opuści także towarzystwo ich i zostawiając go łzom jego, zniszczy ostatnie wspomnienia jego dzieciństwa, jego miłości dla Magdaleny i całego tego miłego pożycia, jakiem się lat kilka cieszyli.
Nic więc dziwnego, że z pewną obawą patrzał na nią. Antonina widziala te spojrzenia, i jak gdyby pojmując je rzekła drżącym głosem:
— Mój dobry wuju, dziękuję ci za twoją troskliwość i za szlachetność twoją. Rady twoje, to rady ojca dla mnie, i ja przyjmuję je na klęczkach. Ale pozwól mi łaskawie, zastanowić się nieco nad niemi. — Odtąd wuju mój, chcesz być głuchy i niewidomy na rzeczy świata; czuje iż przymuszać się musiałeś i dziś, aby raz skończyć z tém wszystkiém co nie jest Magdaleną, i aby zająć się jeszcze dwiema istotami, co ci nie są zupełnie obojętne tutaj drogi wuju! błogosławię cię za to, i pozwól niech cię zapewnię, że twoje życzenia będą zawsze dla mnie rozkazem. Nie opieram się bynajmniéj. — O! nie! proszę tylko o małą zwłokę, ażebym nie szła za mąż w żałobnych sukniach! proszę tylko o czasu nieco, aby był i przerwa jakaś między tą przyszłością, którą może zanadto świetną widzisz mój wuju, i przeszłością, któréj się odemnie tyle żalu i tyle łez słusznie należy. — Tym czasem, ponieważ starania moje przykre być mogą dla ciebie — mój Boże, któżby mi to powiedział? — postanowiłam zrobić tak — jeśli wszelako pozwolisz. Ty mój wuju, jedziesz mieszkać tam obok grobu Magdaleny, ja pozostanę tu z pamięcią o niéj; będę strzegła pamiątek które tu zostawiła, będę dotykała ręką pełną czci, tych sprzętów których się ona kiedy dotknęła; będę stąpała z poszanowaniem po miejscach tych gdzie ona wdzięcznie stąpała; i oddychać będę z lubością tém powietrzem w którém odzywały się słowa jéj: Pamięcią żywą wskrzeszę dni ubiegłe. — Panna Brown może zechce ze mną pozostać; obie będziemy rozmawiały o Magdalenie, jako nieobecnéj, wiecznie czekanéj. do której my pójdziemy, jeśli ona do nas nie wróci. Będziemy o niéj mówiły jak byśmy mówiły gdyby twój piękny projekt podróży przyszedł był do skutku.
Wyjdę czasem do kościoła; zresztą w domu zostanę. Będę przyjmowała tylko starych twoich przyjaciół, wybranych, których mi sam wskażesz; a ponieważ ty wuju mój niechcesz już widzieć się z nimi, będę im przy najmniej mówiła o tobie; i tak będę węzłem ostatnim między tobą i niemi, i będzie się im zdawało, że nie-zupełnie jeszcze stracili ciebie.
Ach! takie życie chociaż nie będzie zupełnie szczęśliwe — bo to niepodobieństwo — nie będzie wszakże bez wdzięku dla mnie biednéj. — Jeżeli więc wuju mój, masz jakie we mnie zaufanie, jeśli nie lękasz się złożyć w ręce moje drogą dla nas wszystkich przeszłość, jeżeli młodość moja i doświadczenie małe nie budzą wątpliwości w twém sercu — o! to pozwól mi wybrać sobie życie takie, bo takiego tylko dziś pragnę.
— Niech będzie jak chcesz, Antonino, rzekł p. d’Avrigny rozczulony. Twój zamiar mię wzrusza. Ja pochwalam go. Tak! strzeż tego domu, wszak to twój dom jest; zostaw ludzi wszystkich — oni cię tak kochają. Panna Brown nie odmówi ci swej pomocy. — Wszakże ty z Magdaleną i przedtem zarządzałaś wszystkiem; bom ja się do niczego nie mieszał? — Co kilka miesięcy odbierać będziesz pieniądze Ci potrzebne; z resztą jeśli Ci potrzeba będzie rady jakiej, wszak wiesz, że i dzień jeden każdego miesiąca poświęcam dla Ciebie, drogie dziecię. I między niemi przyjaciółmi jest jeden, co na prośby moje, zechce być twoim przewodnikiem i doradcą, a kiedy umrę, on zastąpi Ci miejsce moje. Co myślisz o Hrabi de Mengis? on tak dobry, tak pełen ojcowskiego uczucia, i żona jego równie dobra — oni oboje lubią Cię bardzo. Nie mówię Ci już o synowcu ich, ponieważeś usunęła to pytanie: z resztą teraz i on zagranicą.
— Mój wuju, kogokolwiek mi wskażesz....
— Ależ czy masz co przeciw Hrabiemu i jego żonie?
— O nie, mój wuju. Bóg mi świadkiem, że z osób nie należących do familji naszéj, po tobie ich kocham najwięcéj.
— A więc zgoda, Antonino, odpowiedział P. d’Avrigny, Hrabia i Hrabina będą doradcami twemi. — A więc, na czas przynajmniej, życie twoje urządzone już jest moje dziecko.
A ty Amory?
Na te słowa Antonina znowu podniosła głowę.
i czekała z pewném serca ściśnieniem co powie Amory; a pomieszanie jéj, miało też same powody niezawodnie, które przedtem tak szczególnie podziałały na towarzysza jej dzieciństwa.
— Kochany Opiekunie, rzekł Amory dość pewnym głosem, widzę ja, że boleści zupełnie jednakowe co do mocy i głębokości, rozmaicie działają na rozmaite natury.
Ty mój Opiekunie oddalasz się, aby żyć blisko grobu Magdaleny, Antonina nie chce opuścić pokoju, w którym znać jeszcze obecność jej siostry. — Ja — zachowam Magdalenę w sercu mojém, gdzie będę żył to mi zupełnie wszystko jedno. Obraz narzeczonéj mojéj będzie wszędzie ze mną — moja dusza będzie grobem jej.
Jednej rzeczy pragnę tylko: aby świat dotknięciem swem bezbożnem i szyderskiem nie skalał mojej boleści. — Próżniactwo salonów mię przestrasza równie jak przyjaźń ciekawych. — Ja potrzebuję być sam jeden jak ty Antonino, jak ty drogi Opiekunie; tym sposobem każde z nas może mieć Magdalenę przy sobie, choćby nas tysiące mil dzieliły.
— Więc chcesz podróżować Amory? spytał starzec.
— Ja chcę umrzeć od cierpień moich; chcę wyczerpać rozpacz moją tak aby żaden ckliwy niby — przyjaciel, nie uważał sobie za obowiązek nieść mi pociechę. Ja chcę cierpieć według mej woli, chcę aby krwawiło się serce moje. Dla tego, ponieważ mię nic nie zatrzymuje w Paryżu gdzie nie widywałbym was wcale, postanowiłem opuścić Paryż — Francję nawet. — Udam się do kraju jakiego, gdzie wszystko obce mi będzie, gdzie nie obawiając się przeszkody żadnej niewczesnéj, będę mógł widzieć tylko myśli moje i słuchać boleści mojéj.
— A jakież miejsce wybrałeś sobie Amory na to wygnanie? spytała Antonina smutna ale z pewnem zajęciem, czy Włochy?
— Włochy? dokąd miałem jechać znią! zawołał młodzieniec, zrzucając tę maskę spokojności głosem i gestem rozpaczy. O! nie! nie! to nie podobna!.... Włochy słońce ich palące, i niebieskie ich morze, i wonie śpiewy i tańce, wszystko to, byłoby straszną ironią dla mej boleści. O! kiedy pomyślę, kiedy pomyślę Boże mój! że miałem, jechać do Włoch z nią, i że teraz mieliśmy być w Nicy — a tym czasem......
I załamując ręce młodzieniec, głośno zapłakał.
P. d’Avrigny powstał i biorąc go za rękę.
— Amory, rzekł, bądź mężny.
— Amory, bracie mój! mówiła Antonina podając mu rękę.
Ale to serce przepełnione potrzebowało wypłatkać boleść swoją. — Bo w wielkich cierpieniach spokojność, to maska zwodnicza; łzy zbierają się zwolna, a kiedy przyjdzie czas, płyną potokami, rwąc tamujące zapory.
Starzec i dziewica młoda, poglądając na siebie, zostawili wolny bieg boleści, wreszcie łkania zmilkły, i dreszcze nerwowe ustały, łzy płynęły gęsto ale spokojnie po licu młodzieńca. Potem rzekł on:
— Przebaczcie mi, że moją boleścią powiększam wasze cierpienia. Ale gdybyście wiedzieli jak ja cierpię!
P. d’Avrigny uśmiechnął się z lekka.
— Biedny Amory, szeptała Antonina.
— Ale widzicie, jużem spokojny, mówił dalej Amory, mówiłem wam, że nie pojadę do Włoch gorących — mnie potrzeba cienia i chłodu, zimy północnej; potrzeba mi natury smutnej i strapionéj jak ja. Pojadę może do Hollandyi gdzie bagien tyle, po nad Ren gdzie zwalisk tyle ponurych, pojadę do Germanii mglistéj wiecznie. Dziś więc wieczór, jeśli pozwolisz ojcze drogi, wyjeżdżam sam bez służącego do Amsterdamu i Hagi a później powrócę przez Kolonię i Heidelberg.
Kiedy Amory to mówił głosem przerywanym, w którym przebijało się wiele goryczy, Antonina patrzała i słuchała, niespokojna, w gorączce prawie. P. d’Avrigny zaś, kiedy zobaczył że pierwszy paroxyzm już minął, siadł na swojem miejscu, zamyślił się głęboko, i słuchając go zaledwo dumał niezawodnie o czém innem. Jednak gdy Amory mówić przestał, P. d’Avripny powiódł ręką po czole, niby chcąc rozpędzić tę chmurę boleści, co mu zasłaniała zewnętrzny świat.
— A więc rzecz postanowiona rzekł. Ty Amory, do Germanii dokąd Magdalena towarzyszyć ci będzie. Ty Antonino tu gdzie ona żyła, a ja do Ville-d’Avray gdzie córka moja spoczywa. — Teraz jeszcze kilka godzin muszę pozostać w Paryżu. Napiszę do Hrabi de Mengis i ostatnie wydam rozporządzenia. Jeśli chcecie dzieci moje, o 5 zejdziemy się przy stole jak przedtem bywało, potem każde w swoją pójdzie stronę bez zwłoki.
— Do wieczora więc, rzekł Amory.
— Do wieczora, rzekła Antonina.
Amory zaniósł do podpisania paszport, wziął od bankiera wexle i pieniądze, kazał podróżnej karecie przyjechać o wpół do siódmej do domu p. d’ Avrignv i resztę dnia strawił na potrzebnych do drogi przygotowaniach.
O 5téj był już na miejscu.
Znowu przykra była chwila. Kiedy siadali do stołu, mimowolnie wszyscy zwrócili oczy na dawne miejsce Magdaleny.
Potrójny ich wzrok spotkał się. Amory czuł, że wybuchnie znowu. Zerwał się i przebywszy szybko salon zeszedł do ogrodu.
W kilka minut potem P. d’Avrigny mówił do Antoniny.
— Idź kochanie, zawołaj brata.
Antonina wstała i tąż samą drogą co Amory poszła do ogrodu. Znalazła go w altanie z lilij, powoju i róży. Już kwiatów nie było wcale, jakby krzaki te w żałobie były po zmarłej. Siedział na ławce, na któréj pocałunek jego omal nie zabił był Magdaleny.
Jedną rękę zasunął w gęste włosy, w drugiej trzymał chustkę i gryzł ją w rozpaczy.
— Amory, rzekła dziewica podając mu rękę, wiele sprawiasz przykrości wujowi i mnie.
Amory wstał nic nie mówiąc, i szedł za nią jak dziecię, do jadalnego pokoju.
Siedli do stołu. Ale Amory nie chciał żadnego przyjąć pokarmu. P. d’Avrigny wypił tylko trochę bulionu, i nalegał aby i on toż samo zrobił, ale Amory oświadczył, że w żaden sposób nie może. P. d’Avrigny który i tak przymuszać się mu siał, żeby te słów kilka powiedzieć, wpadł znowu w głębokie dumanie. Po tych więc kilku wymówionych słowach, ponure było milczenie. P. d’Avrigny z głową na obu rękach opartą, nie widział nic koło siebie, cały zapewne oddany myślom o córce. Ale młodzi, których serca bogatsze czułością, myśląc o ukochanéj, zmarłéj Magdalenie, myślili przecież i o tém podwójnem przywiązaniu do osób żywych, z któremi pożegnać się mieli wnet. — Bez wątpienia w duszach swoich oprócz żalu po zmarłej, dostrzegali boleść rozstania; bo Amory przerywając pierwszy milczenie rzekł:
— Zawsze ja będę najbardziéj opuszczony z nas trojga. — Wy będziecie się mogli widzieć przynajmniej raz jeden na miesiąc. Ale mnie mój Boże, któż da wiadomość o was, i wam kto o mnie doniesie?
— Nie pisz do mnie Amory, rzekł p. d’Avrigny, którego głos boleści młodzieńca obudził; bo uprzedzam cię, żadnego listu nie każę przyjmować.
— Widzicie więc — rzekł Amory zupełnie zbolały.
— Ale czyż nie możesz pisywać do Antoniny? mówił dalej p. d’Avrigny, i ona czyż nie może ci odpowiadać?
— Pozwolisz na to kochany Opiekunie? pytał Amory; a tymczasem Antonina poglądała na pana d’Avrigny z pewną obawą.
— A jakimże prawem mógłbym zabronić bratu i siostrze, dzielić się wzajemnie smutkiem swoim i wylewać łzy nad jednym grobem?
— A ty Antonino zgadzasz się? spytał Amory.
— Jeśli ci to może przynieść ulgę jaką, wyjąkała Antonina, pochyliwszy głowę i zarumieniwszy się z lekka.
— O! dziękuje Ci, dziękuje rzekł Amory; z łaski twojéj odjadę jeśli nie mniej smutny, to spokojniejszy przynajmniéj.
Po tem, do końca obiadu, nie wymówiono ani słowa już: bo dusze ich uciśnione były za nadto.
O w pół do siódmej powóz pocztowy zajechał na podwórze. Kareta p. d’Avrigny czekała już zaprzężona. Józef oznajmił że oba powozy gotowe. P. d’Avrigny uśmiechnął się, Amory westchnął, Antonina pobladła. P. d’Avrigny powstał; dzieci rzuciły się ku niemu; siadł znowu a oni klęczeli u nóg jego.
— Drogi ojcze, uściśnij mię, uściśnij zawołał Amory.
— Wuju mój błogosław mi, rzekła Antonina.
P. d’Avrigny ze łzami w oczach, objął ich swemi ramiony.
— Bądźcie szczęśliwe i spokojne, kochane dzieci moje, rzekł im; spokój niech was nawiedzi teraz; a szczęście w wieczności.
I kiedy całował oboje, ręce ich dotknęły się i zadrżały. Spojrzeli na siebie pomięszani i rozczuleni.
— Uściśnijże ją Amory, rzekł p. d’Avrigny.
I czoło Antoniny zbliżył do ust młodzieńca.
— Bądź zdrowa, Antonino.
— Do widzenia, Amory.
Głos ich drżał — i serca drżały. P. d’Avrigny, mający najwięcej mocy z nich wszystkich powstał, aby położyć koniec boleści tego rozstania. A oni powstali także, patrzeli na się przez chwilę, w milczeniu, i raz ostatni uścisnęli ręce sobie.
— Więc jedzmy Amory, rzekł p. d’Avrigny, i do widzenia.
— Jedźmy odpowiedział machinalnie Amory, nie zapomnij Antonino napisać do mnie.
Antonina nie miała siły odpowiedzieć im, ani iść za nimi. Pożegnali ją jeszcze skinieniem, i drzwi się za nimi zamknęły. Ale wskutek dziwnéj reakcji, skoro wyszli, Antonina odzyskała moc dawną. Pobiegła do okna wychodzącego na podwórze, i otworzyła je, chcąc ich raz jeszcze zobaczyć.
Widziała, że się ściskali i mówili coś, czego dobrze nie dosłyszała.
— Do Ville-d’Avray z moją córką, mówił doktór.
— Do Niemiec z narzeczoną moją, mówił Amory.
— A ja, zawołała Antonina, ja w tém opuszczoném mieszkaniu z siostrą moją i z wyrzutami miłości mojéj, dodała, oddalając się od okna, by nie widzieć odjeżdżających powozów, i położyła rękę na sercu, niby tłumiąc gwałtowne jego bicie.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.