Adama Mickiewicza »dzieciństwo sielskie anielskie«

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Adama Mickiewicza »dzieciństwo sielskie anielskie«
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
ADAMA MICKIEWICZA „DZIECIŃSTWO SIELSKIE ANIELSKIE“
(1798—1815).

W okolicy górzystej i lesistej, w rozległej dolinie u stóp wyniosłej góry, uwieńczonej poszczerbionemi ruinami starożytnego zamczyska, w zieleni smukłych topoli, tu i owdzie wystrzelających po nad kominy i dachy szarych dworków z gankami, i pod mistyczną osłoną paru murowanych kościołów i klasztorów, leży niewielkie miasteczko dawnych książąt litewskich, Nowogródek, miasteczko, o którem powiada pięknie Domejko, że je na początku naszego stulecia otaczały «świeże tradycye hucznych i zaciętych sejmików, na których ścierały się z sobą partye Radziwiłłów, Niesiołowskich, Wołodkowiczów, Reytenów etc.; cudna przyroda okolic miasta i całego powiatu, może najpiękniejszych z ziem litewskich; rozkoszne doliny, zielone gaje po wzgórzach, miejscami kurhany i ślady szańców i okopów z czasów napadów tatarskich i późniejszych wojen; grunt żyzny; chłop zamożny; zaściankowa szlachta butna i swobodna; szczera, wesoła gościnność po obywatelskich domach; zjazdy, polowania, gwarne zapusty i kiermasze; pieniactwo w sądach, a przy stołach Kochajmy się“.
W miasteczku tem, będącem stolicą nowogródzkiego powiatu, stał dworek szlachecki, murowany, z gankiem i ogrodzonym dziedzińcem od strony ulicy, dworek, który, jako najporządniejszy w całem mieście, już przez to samo, że murowany i bielony, wyróżniał się wśród sąsiednich drewnianych. Była to t. zw. «kamienica Mickiewiczów».
W «kamienicy» tej, dnia 24 grudnia 1798 roku, w samą wigilię Bożego Narodzenia, przyszedł na świat, z ojca Mikołaja i matki Barbary z Majewskich, Adam Bernard Mickiewicz, przyszły twórca Pana Tadeusza i Dziadów[1].

I.

Ojciec był adwokatem nowogródzkim i komornikiem mińskim, a jako taki, cieszył się nietylko sławą człowieka uczciwego i rozumnego, ale był znany w całej «okolicy» jeszcze i z tego, że pisywał wiersze «pełne staroszlacheckiej werwy», wzorowane na dawnych poetach epoki Zygmuntowskiej, zwłaszcza na Janie Kochanowskim. Po za tem był to człowiek dobry niezmiernie, cały oddany żonie i drobnym dziatkom, których do r. 1805 miał pięcioro — pięciu synów — a przytem wielki amator zwierząt, co go czyniło podobnym do starego Maćka Dobrzyńskiego: można być pewnym niemal, że autor Pana Tadeusza myślał o swoim ojcu, kiedy opisywał w księdze VI, jak «ojciec Maciej» karmi króliki i wróble. Wogóle gdy chodzi o Mikołaja Mickiewicza, nie był to człowiek pospolity. Za czasów sejmu czteroletniego był już rejentem komisyi porządkowej cywilno-wojskowej nowogródzkiej, choć sobie liczył podówczas lat dwadzieścia dopiero: dowód to, że go wyróżniano zaszczytnie. U okolicznej szlachty cieszył się wielką sympatyą i poważaniem, i jako prawnik, i jako człowiek. W r. 1810 chciano go wybrać na prezesa ziemstwa, ale się wymówił od tego zaszczytu, «bo do większego urzędu, gdzie tytuł Jaśnie Wielmożnego przywiązany, potrzeba tylko z bogactwa znanych ludzi» a on bogatym nie był...
Niemniej poczciwą i zacną była jego żona, Barbara, mostowniczanka mińska, typowa szlachcianka starej daty. Praktyczna gospodyni, idealna matka, a nietylko wielkiej pobożności i prostoty, ale i tak «wypróbowanej rozwagi», że mąż nazywał ją «swoją archiwistką», bo nie jeden raz w trzewiku nosiła dokumenty polityczne, któreby całą rodzinę mocno skompromitować mogły... Mickiewicz ubóstwiał ją, a przez całe życie, gdy wspominał o niej, wspominał ze czcią najwyższą. Jej przypisywał niezmierny wpływ na siebie, a zawsze twierdził z myślą o niej, że «im dalej posuwamy się w życiu, tem bardziej poznajemy niewyczerpaną pomoc, którą Bóg składa dla nas w sercu macierzyńskiem, a kiedy ta pomoc zostawiona nam jest aż do wieku męzkiego (jak jemu zostawioną była), jest to rzadkie szczęście i osobliwsza łaska». Jako poeta, unieśmiertelnił ją dwa razy: raz w Dziadach, w prologu do trzeciej części, gdzie Anioł-Stróż mówi do niego:

Ziemskie matki twej zasługi,
Prośby jej na tamtym świecie,
Strzegły długo wiek twój młody
Od pokusy i przygody...

i raz w Panu Tadeuszu, na samym początku poematu, dziękując «Pannie Świętej, co Jasnej broni Częstochowy i w Ostrej świeci Bramie», jak go dziecko do zdrowia powróciła cudem,

Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść, za wrócone życie podziękować Bogu...

Gdy się dobrało takich dwoje, jak rodzice poety, tam nie dziw, że pożycie było przykładne, które w dorastającą dziatwę wpajało nieograniczoną ufność i cześć, a budziło ogólne poważanie sąsiadów. Jakoż «Mikołaj i Barbara Mickiewiczowie nie z bogactwa, ani z urzędów i dygnitarskich tytułów, ale z cnót własnych słynęli, ze zgodnego małżeństwa, z miłości ku bliźnim, z litości ku biednym, a szczególniej z prawdziwego zamiłowania do kochanej Litwy»... Żyli, jak drobna szlachta w całej okolicy, a choć mogliby się pieczętować «herbem książęcym», to jednak poprzestawali na zwykłym szlacheckim Rymwidzie: jeśli niekiedy wspominali o książęcym Poraju, to tylko w takim żartobliwym tonie, w jakim o nim pisze autor Pana Tadeusza.

Poraj, krzyknął Mickiewicz, z mitrą w polu złotem,
Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tem.

Od czasu, gdy się pobrali, mieszkali w Nowogródku, ale począwszy od r. 1799[2], gdy umarł stryj Mikołaja, Bazyli Mickiewicz, po którym maleńki folwarczek w Zaosiu — przedmiot długich sporów rodzinnych — stał się własnością ojca poety, prowadzili dwa gospodarstwa jednocześnie: pani Barbara z dziećmi, których już miała dwoje, mieszkała w Zaosiu, do Nowogródka dojeżdżając o tyle tylko, o ile mąż był chory (co mu się zdarzało dosyć często); a pan Mikołaj, zajęty sprawami, rokami, kadencyami, procesami etc. etc., stale zamieszkiwał «kamienicę» nowogródzką, do Zaosia zaglądając rzadko, raz na parę lub kilka miesięcy.
Chcąc powziąć wyobrażenie, czem było Zaosie, wystarczy przeczytać księgę VI Pana Tadeusza, w której jest opisany «Zaścianek»: Zaosie było takim drobnoszlacheckim zaściankiem litewskim, nie tak sławnym wprawdzie, jak ów «Dobrzyński» z Pana Tadeusza, ale podobnym, złożonym z kilkunastu folwarków, które, rozrzucone w większej lub mniejszej odległości od głównej drogi, razem z karczmą i kilkoma chatami chłopskiemi, stanowiły t. zw. «okolicę». Folwark Mickiewiczów, położony tuż przy gościńcu, w nizinie, na przedłużeniu rozległych łąk, pastwisk i moczarów Kołdyczewskiego jeziora, a w pobliżu lesistej góry Żarnowej, składał się z drewnianego dworku z gankiem, z lamusu i innych zabudowań gospodarskich — za któremi ciągnął się gaj dębowy i sosnowy — oraz ze sporego ogrodu owocowego, czyli sadu (z pewnością podobnego do słynnego sadu z Pana Tadeusza.
Tutaj w znacznej części upłynęły Mickiewiczowi «wieki dzieciństwa», tutaj, wśród tych «domowych zagród», zaczął doznawać pierwszych wrażeń, tutaj był jego «kraj lat dziecinnych», o którym później pisał we wstępie do Pana Tadeusza, że

...on zawsze zostanie
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie,
Niezaburzony błędów przypomnieniem,
Niepodkopany nadziei złudzeniem,
Ani zmieniony wypadków strumieniem.
Te kraje radbym myślami powitał,
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie
Biegł, jak po łące, a znał tylko kwiecie
Małe i piękne, jadowite rzucił,
Ku pożytecznym oka nie odwrócił.
Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny,
Jak świat jest Boży, tak on był nasz własny!
Jakże tam wszystko do nas należało,
Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:
Od lipy, która koroną wspaniałą
Całej wsi dzieciom użyczała cienia,
Aż do każdego strumienia, kamienia...
Jak każdy kącik ziemi był znajomy
Aż po granicę, po sąsiadów domy!
Bo któż tam mieszkał? Matka, bracia, krewni,
Sąsiedzi dobrzy! Kogo z nich ubyło,
Jakże tam o nim czule się mówiło!
Ile pamiątek, jaka żałość długa,
Tam, gdzie do pana przywiązańszy sługa,
Niż w krajach innych małżonka do męża!...

Dopiero, gdy chłopcy podrastać zaczęli, przeniesiono się na stały pobyt do Nowogródka, do tamtejszej «kamienicy». Ale i tutaj trwały w dalszym ciągu «szczęśliwe czasy» przyszłego wieszcza Dziadów, bo i Nowogródek, jak Zaosie, był «jego krainą», gdzie rósł na gruncie szlacheckim i ogromnie swojskim, w otoczeniu kochającej się, zacnej i zawsze «duszami w zgodzie» będącej rodziny, w atmosferze poczciwej i serdecznej. «Zawsze idę z tego gruntu (pisał raz Mickiewicz do brata), na którym wyrośliśmy w domu rodzicielskim» i dlatego «w każdem zdarzeniu znajdziesz mnie, i Aleksandra, i Jerzego tak przywiązanymi braćmi, jakimi nas znałeś w domu».
Tymczasem lata płynęły, a płynęły «sielsko, anielsko», bez trosk i kłopotów, wśród rozrywek i zabaw dziecięcych. Dni schodziły na zabawach z braćmi i dziećmi sąsiadów, a w zabawach tych brała udział i «menażerya» pana komornika, począwszy od oswojonego wilka, a skończywszy na lisie i kruku. Gdy nadeszło lato, łapano owady dla najrozmaitszych ptaków z tej ojcowskiej «menażeryi», co nie wykluczało także i wypraw po ptasie gniazda... W zimie bawiono się śnieżkami, jeżdżono sankami, a przyszły autor Dziadów tak smakował w ostatniej rozrywce, że nawet w domu, jeśli pani Barbara była w dobrym humorze, siadał na jej ogoniastej sukni, a kiedy ona ciągnęła go tak po pokoju, on wyobrażał sobie, że płynie albo jedzie saneczkami. Często też, pod opieką guwernera (który jednak, jako «człowiek srogi», nie cieszył się sympatyą małego Adasia, lecz «drażnił» go), udawano się do poblizkiej Horodziłówki Kiersnowskich, w odwiedziny do pięciu małych synów pana stolnika litewskiego, z którymi na dziedzińcu przed dworem najchętniej i najczęściej bawiono się w wojsko. Mały Adaś Mickiewicz zazwyczaj bywał doboszem, bo dostawszy bębenek na któreś imieniny, doskonale na nim wybijał takt marsza. W zimie, kiedy długie wieczory spędzano w domu, najczęściej i z największem upodobaniem przesiadywał w «piekarni» domowej, przy kuchni, gdzie dziewczęta czeladne, kręcąc kołowrotki, przędły i śpiewały pieśni ludowe:

O tej dziewczynie, co tak grać lubiła,
Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła;
O tej sierocie, co piękna, jak zorze,
Zaganiać ptactwo szła w wieczornej porze...

Dziecko, z którego z czasem miał wyróść wielki poeta, rozmarzało się temi pieśniami gminnemi, a wsłuchując się w nie, popadało w tęskną zadumę: jakaś dziwna rzewność spływała mu na duszę, tak, że płakało często, a zapytane, dlaczego płacze, nie umiało dać odpowiedzi. Dał ją później Mickiewicz, gdy pisał Konrada Wallenroda, w którym Wajdelota tak śpiewa o pieśni gminnej:

O wieści gminna! Ty arko przymierza
Między dawnemi i młodszemi laty!

W tobie lud składa broń swego rycerza,
Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty!
O pieśni gminna, ty stoisz na straży
Narodowego pamiątek kościoła...

Z niemniejszem upodobaniem — w tejże piekarni — słuchał baśni i podań gminnych, opowiadanych przez starą służącą Gąsiewską, która, mając nadzór nad dziewczętami, przez cały czas, gdy przędły, uwijała się po piekarni, i albo śpiewała razem z niemi, jako przewodniczka tego sielskiego chóru, albo prawiła bajki, których umiała nieskończone mnóstwo... W innym rodzaju były opowiadania starego sługi domowego, Błażeja, przezwanego Ulissesem, który, dopomagając starej Gąsiewskiej, co wieczór opowiadał o swych urojonych przygodach, jakich doznał rzekomo «w zmowie z nieczystymi duchami» w domu poprzedniego pana swojego «farmazona». Ile było prawdy, a ile zmyślenia w tych «dziwnych historyach» Błażejowych, o to go nie pytano, ale miał taki dar opowiadania i zaciekawiania słuchaczów, że «panicze», zasłuchani, zapominali o spaniu: nieraz ich z piekarni wyciągnąć nie było można. Tego samego dokazywała i jedna z sąsiadek, sędziwa przyjaciółka domu Mickiewiczów. Była to staruszka fertyczna bardzo, a wykazywała tyle dowcipu i narracyjnego talentu, gdy opowiadała o swojej awanturniczej młodości, że ją z tej «żywości mowy» znano w całym Nowogródku. Mały Adaś ogromnie lubił słuchać jej opowiadań, czem sobie jednał jej nadzwyczajną sympatyę: nieraz, gładząc go po główce, powtarzała: «Obaczycie, że z tego dziecka będzie człowiek, bo lubi słuchać starszych».


II.

Tymczasem przyszły «człowiek», doszedłszy do 9-go roku życia, zaczął wraz ze starszym bratem swoim, Franciszkiem, chodzić do nowogrodzkiej szkoły oo. Dominikanów. Była to szkoła powiatowa 6-cio klasowa, z językiem wykładowym polskim — jak wszystkie szkoły ówczesne — bo Cesarz Aleksander I, «przyjaźnie dla kraju usposobiony, dozwalał swobodnie rozwijać się młodzieży w kierunku narodowym».
Zaczęła się nowa epoka w życiu Mickiewicza, epoka, obejmująca okres czasu od dnia 13 września 1807 r., aż po dzień 10 lipca 1815 r. Uczył się dobrze, choć mógłby lepiej, zważywszy nadzwyczajne zdolności, jakiemi się odznaczał. Ale nie umiał się nagiąć do nauki systematycznej, regularnej, a powtóre, bez najmniejszego trudu i wysiłku umiał podołać ćwiczeniom i lekcyom. Najczęściej uczył się z bratem, a uczył się w ten sposób, że nigdy nie zaglądał do książki, tylko słuchał, gdy się uczył Franciszek. To mu wystarczało, a lubo się »obywał bez książek«, które z tego powodu kupowano tylko dla Franciszka, najczęściej umiał zadane lekcye, nigdy nie ucząc się gorzej od brata, z którym przeważnie należał do »celujących« uczniów. Tak było w r. 1808, w drugiej klasie, kiedy do Nowogródka zawitał kurator okręgu, książę Adam Czartoryski, który, odbywszy ścisły egzamin uczniów, Adamowi i Franciszkowi Mickiewiczom przyznał »najwyższą nagrodę«, a nazwiska ich w kalendarzyku politycznym za rok 1808, jako celujących, pomieścić kazał. Dopieroż była radość, gdy się ujrzeli «wydrukowanymi« z imienia i nazwiska!... Było to w części zasługą guwernera ich, Jankowskiego, który na młodszego szczególniej — jak to sam Mickiewicz później przyznawał — wpływał bardzo dodatnio, bo w nim wzbudził zamiłowanie do czytania: jemu zawdzięczając, już w szkołach »zasmakował« przyszły poeta w książkach. Najbardziej lubił czytywać utwory poetyczne, jak epopeje Homera lub Tassa, i rzeczy historyczne. W wyższych klasach, kiedy czytał Siriusza, Swetoniusa i Tacyta, »tęsknił za Rzymem«. Z poezyi najbardziej przepadał za scenami wojennemi, bohaterskiemi, które później odtwarzał z kolegami... Stąd poszło, że z największą przyjemnością przykładał się do nauki »wymowy«, t. j. literatury, i że nie miał równego sobie, gdy chodziło o napisanie jakiego wierszyka. Gdy raz napisał bajkę p. t.: »Pies i wilk«, to profesor wymowy wziął ją za utwór Trembeckiego; a kiedy przyszły imieniny przełożonego szkoły, księdza Marcina Rokickiego, Mickiewicz wystąpił z wierszem na jego cześć, który wzbudził ogólny podziw dla młodziutkiego poety. Kiedy w r. 1810 wybuchł pożar w pobliżu »kamienicy« Mickiewiczów, Adaś, zamiast biedz, jak inni, na ratunek palącego się domu, wszedł na dach ojcowskiego dworku, skąd spokojnie — ze spokojem artysty — przypatrywał się pożarowi, a gdy ogień ugaszono, przyszedł do brata Franciszka, prosząc go, aby pisał, co on mu podyktuje. I zaczął dyktować wierszowany opis pożaru, tak »silnie i zręcznie oddany«, że nauczyciel wymowy, skoro wiersz ten przeczytał nietylko mu przyznał niepospolite, godne »najwyższej pochwały« zalety, ale polecił go do odczytania na publicznym egzaminie, w przytomności wizytatora Kossakowskiego. Wogóle, już w szkołach będąc, zaczął się rwać do poezyi, tak, że wówczas, gdy brat jego »kuł« zadane lekcye, on rozczytywał się w książkach, które z lekcyami i szkołą nie miały nic wspólnego, jak np. romanse Floryana, z których jeden zaczął nawet przekładać wierszem. Nie znaczy to, ażeby mając talent do pisania, jednocześnie pisał bardzo kaligraficznie: przeciwnie, bazgrał »jak kura grzebie« i zawsze w »charakterze«, t. j. w kaligrafii był »mierny«. Nie psuło mu to jednak humoru, bo z humoru miał nawet sławę pomiędzy kolegami: zawsze go się trzymały jakieś figle, którymi wszystkich umiał pobudzić do śmiechu, bo je płatał dowcipnie, a bez przymieszki złośliwości lub chęci dokuczenia. Raz np. kiedy go siedzący przy nim w tej samej ławce kolega Stankiewicz, nie umiejąc lekcyi, prosił, żeby mu podpowiadał, Mickiewicz zaczął mu podszeptywać znany wierszyk: »Niedaleko Damaszku siedział dyabeł na daszku«... Stankiewicz powtórzył podpowiedziany mu wiersz, za czem poszło oczywiście, że cała klasa zaczęła się pokładać od śmiechu... Znany z podobnych żartów, cieszył się ogólną sympatyą nietylko w gronie swych rówieśników, ale i pomiędzy starszymi: pod tym względem miał jakiś »niepojęty dar pociągania ku sobie«. Co prawda, był to chłopczyk do wszystkiego. Gdy chodziło np. o sądy, które szkoła OO. Dominikanów miała swoje własne (a które, złożone z uczniów klas wyższych, używały takiej reputacyi, że żydzi, w sprawach ze studentami, zupełnie polegali na ich uchwałach), to Mickiewicza wybierano do zaufanego grona sędziów; a gdy grano teatr amatorski — co w ówczesnych szkołach należało do przepisanych rozrywek — to Mickiewiczowi dostawały się role tytułowe. Gdy np. raz wystawiono »Barbarę Radziwiłłównę« Felińskiego, on grał rolę Barbary. Na rekreacyach wtorkowych i czwartkowych także nie bywał ostatnim. Ach, te rekreacye! Jakże mile zapisały się w pamięci swych uczestników! Były to wycieczki zamiejskie — najczęściej na obszerne pole pod grobowcem Mendoga — odbywane przez całą szkołę pod przewodem nauczycieli i księdza Rokickiego, a nieraz i w asyście wielu Nowogrodzian, którzy szli przypatrywać się tym zabawom młodego pokolenia. Najczęściej bawiono się w wojsko, w musztrę, przyczem, we wszystkiem naśladowano pułk rosyjski, stojący załogą w Nowogródku. Wszyscy byli uzbrojeni w drewniane pałasze, karabiny i lance, lub w słomiane kije, a większość była przybrana w trójgraniaste kapelusze z papieru, oraz w różnokolorowe mundury; niektórzy mieli nawet blaszane zbroje. W takim stroju wykonywano wszystkie obroty konnicy i piechoty, a po różnych galopach, kłusach, stępach etc., przychodziła kolej na atak, na bitwę, a w końcu na rejteradę. Wracano w ordynkach, niby pułkami, każda klasa osobno, pod osobnym sztandarem. Dobosze bili w bębny, i tak odbywano wejście do miasta, zdążając ku klasztorowi Dominikaków. Stamtąd rozchodzono się do domów.
Mickiewicz w Dziadach z rozrzewnieniem wspomina te swoje szkolne czasy.

Ileż znowu pamiątek w domku twoim, w szkołe!
Tum z dziećmi na dziedzińcu przesypywał piasek,
Po gniazda ptasie w tamten biegaliśmy lasek,
Kąpielą była rzeczka u okien ciekąca,
Po polach z studentami graliśmy w zająca.
Tam po gaju chodziłem w wieczór lub przededniem,
By odwiedzić Homera, rozmówić się z Tassem,
Albo oglądać Jana zwycięstwo pod Wiedniem.
Wnet zwoływam współuczniów, szykuję pod lasem:
Tu krwawe z chmur pohańskich świecą się księżyce,
Tam Niemców potrwożonych następują roty;
Każę wodze ukrócić, w toku złożyć groty,
Wpadam, a za mną szabel polskich błyskawice!
Przerzedzają się chmury, wrzask o gwiazdy bije,
Gradem lecą turbany i obcięte szyje.
Janczarów zgraja pierzchła lub do piasku wbita;
Zrąbaną z koni jazdę rozniosły kopyta,
Aż pod wał trzebim drogę — ten wzgórek był wałem!...

Wieczorami, w godzinach wolnych od nauk, ażeby synowie nie próżnowali, pan Mikołaj Mickiewicz przewodniczył zebraniom rodzinnym, na których dwaj starsi chłopcy musieli »głośno w sali gazety, pamiętniki i celniejszych autorów dzieła wierszem i prozą odczytywać, albo o nowych wynalazkach w chemii, fizyce, botanice i innych naukach rozprawiać, lub po kartach geograficznych miasta w dziennikach wymienione wyszukiwać«. Największe zainteresowanie budziły wiadomości z pola bitew napoleońskich, drukowane w Kuryerze Litewskim, a których, choć były redagowane w suchym stylu urzędowym, p. Mikołaj zawsze wyglądał z taką ciekawością, z jaką wygląda ich np. sędzia w Panu Tadeuszu:

Bo były to czasy wojenne, czasy Napoleona,

...gdy ów mąż, bóg wojny,
Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,
Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych,
Od puszcz Libijskich latał do Alpów podniebnych.
Ciskając grom po gromie w Piramidy, w Tabor,
W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i zabór
Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,
Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu
Szła, hucząc, ku północy, aż u Niemna brzegów
Odbiła się...
...nieraz nowina, niby kamień z nieba,
Spadała w Litwę. Nieraz dziad, żebrzący chleba,
Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,
...kim był, wyznawał: był legionistą.
Jak go wtenczas cała
Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała,
Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał
I dziwniejsze od baśni historye gadał.
On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski
Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski;
Jak on rodaków zbiera na Lombardzkiem polu;
Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu,
I zwycięzca, wydartych potomkom Cezarów
Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów;
Jak Jabłonowski zabiegł aż kędy pieprz rośnie,
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
Pachnące kwitną lasy...

Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru
Przyszedł, i kiedy bliżej poznał panów dworu,
Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza.
Tam stała wypisana i liczba żołnierza,
I nazwisko każdego wodza legionu
I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu.


W końcu nadszedł pamiętny rok 1812. Zaczął się, jak wszystkie lata poprzednie; z wiosną jednak, gdy na niebie ukazał się olbrzymi kometa, jakiś tajemniczy niepokój wstąpił w serca wielu rozmyślających o przyszłości...

Był to kometa pierwszej wielkości i mocy.
Zjawił się na zachodzie, leciał ku północy;
Krwawem okiem z ukosa na rydwan spoziera,
Jakby chciał zająć puste miejsce Lucypera...

Warkocz długi w tył rzucił i część nieba trzecią
Obwinął nim, gwiazd krocie zagarnął, jak siecią,
I ciągnie je za sobą, a sam wyżej głową
Mierzy w północ, prosto w gwiazdę biegunową.

Z niewymownem przeczuciem cały lud litewski
Poglądał każdej nocy na ten cud niebieski,
Biorąc złą wróżbę z niego, tudzież z innych znaków:
Bo zbyt często słyszano krzyk złowieszczych ptaków,
Które na pustych polach gromadząc się w kupy,
Ostrzyły dzioby, jakby czekając na trupy.
Zbyt często postrzegano, że psy ziemię ryły,
I jakgdyby śmierć wietrząc, przeraźliwie wyły:
Co wróży głód lub wojnę; a strażnicy boru
Widzieli, jak przez cmentarz szła dziewica moru,
Która wznosi się czołem nad najwyższe drzewa,
A w lewej ręce chustką skrwawioną powiewa.

Dla 13-letniego Mickiewicza zapisała się wiosna ta śmiercią ojca, zmarłego w dniu 10 maja, a jeszcze nie zdążył uspokoić się po jego stracie, gdy nagle gruchnęła wieść, że Napoleon z nieprzeliczoną armią w dniu 24 czerwca przeszedł Niemen pod Kownem, że »wojska francuskie« już zajęły część Litwy od Grodna po Słonim, i że część wielkiej armii nie ominie Nowogródka, leżącego

tuż przy wielkiej drodze,
Którą od strony Niemna ciągnęli dwa wodze:
Nasz książę Józef i król Westfalski Hieronim.

Jakoż dnia 8 lipca
jakby gilów, siewek
I szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek
Zajaśniały na wzgórzach, spadają na błonie:
Konnica! Dziwne stroje, niewidziane bronie!
Pułk za pułkiem; a środkiem, jak stopione śniegi,
Płyną drogami kute żelazem szeregi;
Z lasów czernią się czapki, rząd bagnetów błyska,
Roją się niezliczone piechoty mrowiska.

Mickiewicz, choć w żałobie po ojcu, stał na ulicy, na którą wyległo całe miasteczko, i wciśnięty w tłum gawiedzi, patrzał na wkraczające wojsko, a patrząc, płakał z radości...

Lud ich otacza, patrzy, ledwie oczom wierzy,
Oglądając rodaków mundury noszących,
Zbrojnych, wolnych i polskim językiem mówiących.

Tymczasem szykowała się deputacya, idąca na spotkanie króla Hieronima, deputacya, w której młodzież szkolna miała wystąpić z kwiatami. I Mickiewicza, jako celującego ucznia, chciano zaliczyć do tej deputacyi, ale wdowa po ś. p. Mikołaju, przez wzgląd na żałobę całej rodziny, nie pozwoliła na to...

Wieczorem nadciągnął król Hieronim Bonaparte, domem zaś, który przeznaczono na kwaterę królewską, był dworek Mickiewiczów, »jako najlepszy w całem mieście«. Oczywiście, że Mickiewiczowie musieli się ulokować gdzieindziej, w przybudynkach. Ale przyszły autor Pana Tadeusza zbyt był trawiony ciekawością, ażeby spokojnie usiedzieć w zamknięciu z matką i braćmi. Jakto, za chwilę do ich domu miał zajechać król, rodzony brat Napoleona, a onby go miał nie zobaczyć, nie widzieć, jak będzie się zbliżał do »kamienicy«! Z tą myślą pogodzić się nie mógł w żaden sposób, bo już w nim tkwił poeta... Jakoż słowa nie mówiąc nikomu, zakradł się do ogrodu, skąd było widać wszystko jak na dłoni, i położywszy się na ziemi, pod spowitym w powój i chmiel opłotkiem, za którym skrył się całkowicie, z bijącem sercem czekał na przybycie koronowanego gościa. Dokoła było cicho, jak makiem siał, bo ruch w całym domu — gdzie już lada chwila spodziewano się przybycia monarchy — ustał zupełnie. Tymczasem słońce zaszło, na dworze poczęło się ściemniać, zapadał zmrok. Nagle dał się słyszeć gwałtowny tętent kopyt końskich: na dziedziniec wjechał oficer na koniu, a musiał oznajmić rychłe przybycie króla, bo w tejże chwili oddział straży, stojącej w dziedzińcu i na ulicy, uszykował się w szpaler od bramy do ganku. Niebawem rozległ się odgłos trąb, bębnów, piszczałek, a jednoczenie dały się słyszeć huczne okrzyki ludu. Mickiewicz domyślał się, że to król musiał zajechać przed bramę, ale, niestety, z zarośli, gdzie był ukryty, bramy nie było widać, tak, iż nie mógł dojrzeć, gdy król zsiadał z konia. Widział jednak, jak przechodził środkiem szpaleru, jak idąc, salutował na obie strony, gdy tymczasem żołnierze, wyprostowani jak struny, prezentowali broń. Za królem, który był w zielonym mundurze, postępował tłumny orszak wojskowych, lśniących od złota, w kaszkietach i kapeluszach z piórami. Orszak ten, gdy król stanął na progu swej kwatery, zatrzymał się przed gankiem, poczem król skłonił się na pożegnanie, co znaczyło, że myśli udać się na spoczynek a świcie pozwala się oddalić... Mały Mickiewicz, widząc wszystko, tak był olśniony i oszołomiony tym widokiem, że — jak sam opowiadał później — »anioł zstępujący z nieba w promieniach, nie mógłby nań wywrzeć silniejszego wrażenia«.
Ale król Hieronim, przenocowawszy w Nowogródku, puścił się w dalszą drogę, a wojska wciąż przeciągały przez miasteczko.

Wszyscy na północ! Rzekłbyś, że w onczas z wyraju
Za ptactwem i lud ruszył do naszego kraju,
Pędzony niepojętą, instynktową mocą.

Konie, ludzie, armaty, orły, dniem i nocą
Płyną; na niebie gorą tu i owdzie łuny,
Ziemia drży, słychać, biją stronami pioruny.

Wojna! Wojna! Nie było w Litwie kąta ziemi
Gdzieby jej huk nie doszedł...

O wiosno! Kto cię widział wtenczas w naszym kraju,
Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju!
O wiosno, kto cię widział, jak byłaś kwitnąca
Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca,
Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!

Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna...
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu!

Lecz był to tylko świetny prolog do okropnej tragedyi: te niezliczone wojska, tak piękne i błyszczące, kiedy szły w tamtą stronę, miały po upływie kilku miesięcy wracać w zupełnem rozbiciu, zdziesiątkowane, zgłodniałe, skostniałe z zimna, wynędzniałe ze znużenia, plądrujące po opustoszałych domach z obłąkaniem w zapadłych oczach, z poodmrażanemi kończynami, z rozpaczą w duszy. Wszystko było stracone: z wielkiej armii wracały tylko szczątki; reszta zasłała śnieżne pola Rosyi, lub potonęła w nurtach Berezyny.

A Mickiewicz? On patrzał wylęknionemi oczyma, jak wracali ci rozbitkowie »niezwyciężonej« wielkiej armii, a do końca życia zapomnieć nie mógł wrażenia, jakie na nim uczynił jakiś wyższy oficer w świetnym mundurze, lśniącym od złota i haftów, który, zgłodniały i słaniający się na nogach, dopadłszy łojówki, chciwie ją ogryzł... Z wrażeń tej nieszczęsnej zimy, której śniegi i mrozy zważyły wszystkie nadzieje pokładane w Napoleonie, został poetyczny ślad w Konradzie Wallenrodzie:

...lud patrzy ku drodze.
Już widać zdala: kopie się przez śniegi
Kilku podróżnych... Konrad! nasi wodze!
Jakże ich witać? zwycięzce? czy zbiegi?
Gdzie reszta pułków?... Konrad wzniósł prawicę,
Pokazał dalej ciżbę rozproszoną.
Ach! sam ich widok zdradził tajemnicę!
Biegną bezładnie, w zaspach śniegu toną,
Walą się, depcą, jak podłe owady
W ciasnem naczyniu ginące pospołu:
Pną się po trupach, nim nowe gromady
Dźwignionych znowu potrącą do dołu.
Ci jeszcze wleką odrętwiałe nogi;
Ci w biegu nagle przystygli do drogi,
Lecz ręce wznoszą, i stojące trupy
Wskazują w miasto, jak przydrożne słupy.

Lud wybiegł z miasta strwożony, ciekawy,
Lękał się zgadnąć, i o nic nie pytał,
Bo całe dzieje nieszczęsnej wyprawy
W oczach i twarzach rycerzy wyczytał.
Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała,
Harpia głodu ich lica wyssała.
Tu słychać trąby litewskiej pogoni,
Tam wicher toczy kłąb śniegu po błoni...
Opodal wyje chuda psów gromada,
A nad głowami krążą kruków stada.

Tymczasem nadchodziły coraz nowe oddziały rozbitków, a że mróz trwał nieustannie, więc nietylko napadano i rozbijano pod wpływem strasznego głodu, ale nie szczędzono niczego, co się dawało spalić, co podpalone mogło wytworzyć trochę ciepła. Stąd i Nowogródek ucierpiał niemało, a między innemi i drewniany parkan, okalający dziedziniec i ogród »kamienicy« Mickiewiczów: wojsko rozebrało go na opał, tak, iż tylko murowana brama sterczała pośrodku. Wszędzie paliły się ogniska, przy których grzały się gromadki najwytrzymalszych wiarusów. Inni grzali się po kuchniach i piekarniach, w sieniach lub przed kominkami pokoi mieszkalnych.
Oczywiście, że mały Mickiewicz nie mógł im przyglądać się obojętnie, że widok ich budził głębokie współczucie w jego chłopięcem sercu. Jakoż przypatrywał im się ciekawie, a nieraz całe godziny spędzał w ich towarzystwie. Dziwiło go zwłaszcza, że ci starzy wojacy nie kładli się nigdy na spoczynek: w nocy, naokoło ogni, znajdowano ich zawsze — jak o tem w długi szereg lat później opowiadał poeta Micheletowi — z głową wspartą na łokciu, zadumanych: tak się przyzwyczaili do niewygód, tak odwykli od dłuższego spoczynku, że w końcu utracili sen. Któregoś dnia, podczas rozmowy z nimi, przyszły twórca Pana Tadeusza, uderzony dziwnym wyrazem twarzy tych wiarusów, zapytał ich poważnie a z naiwnością dziecka: »Jesteście starzy bardzo, czemuż więc opuściliście wasz kraj, aby aż tutaj podążyć?« Na to jeden z grenadyerów, gładząc siwe wąsiska, odrzekł w imieniu swych towarzyszów: »Bo nie mogliśmy go opuścić, zostawić go samego«.
Był to głęboki głos wielkiej armii (konkluduje Michelet). Nie mogliśmy go opuścić, zostawić go samego! Więc dla tych wiarusów nie liczyły się nowe pokolenia i te pięćdziesiąt plemion, które Napoleon ciągnął za sobą. Bez nich Napoleon byłby sam. Serce, bijące w piersiach tych bohaterów, przewyższało jeszcze ich poświęcenie![3].
W chwili, gdy się rozgrywały te tragiczne wypadki, Mickiewicz był uczniem 4-tej klasy, a jaki był w tych latach, o tem pięknie pisze Ignacy Domejko, jeden z jego przyjaciół najserdeczniejszych: »Nie ukrywał odrazy do ludzi nienaturalnych, fałszywych lub skłonnych do uniżania się przed siłą lub majątkiem; brzydził się przesadą; lubił przestawać z ludźmi zdrowego rozsądku i praktycznego rozumu, ale stronił od rachunkowiczów i samolubów. Był nielitościwym biczem na przechwałków, a przebaczał raczej dumie, niż udanej skromności. Od dzieciństwa szanował ludzi pobożnych, szukał ludzi uczuciowych, a cenił nadewszystko miłość rodzinną, domową. Nie był jednak nigdy w rozmowie i obejściu sentymentalnym, ani zbyt łagodnego, słodkiego ujęcia, i w twarzy jego pięknej i szlachetnej przebijał raczej rozum niepospolity, niekiedy posępność, niż wielka czułość i łagodność«[4]. Takim był Mickiewicz, będąc w szkołach, takim pozostał przez całe życie...
Wielce podobnego usposobienia, choć weselszy i bardziej potulny, był Jan Czeczot. Kolega ze szkolnej ławy, na której od pierwszej klasy prawie ciągle siadywali przy sobie, był to nietylko rówieśnik co do wieku, ale i najserdeczniejszy przyjaciel Mickiewicza z tej epoki nowogrodzkiej; a że także rwał się do pióra i poezyi, że również okazywał zdolności literackie, a był poetą z usposobienia, nie dziw więc, że się rozumieli wzajemnie; że chętniej przestawali z sobą, niż z innymi; że ich łączyło duchowe »powinowactwo z wyboru«, którem to powinowactwem była niepospolitość dusz obu młodzieńców. Jakoż pokochali się nadzwyczaj, a o ile tylko to było w ich możności, stanowili nierozłączną parę, zarówno w szkole, jak poza obrębem szkoły. »Owóż dwaj nasi studenci szkoły nowogrodzkiej — powiada o tej przyjaźni ich Ignacy Domejko — od najwcześniejszych lat znali dobrze nasz lud litewski, polubili jego pieśni, przejęli się jego duchem i poezyą (ku czemu zapewne przyczyniło się i to, że małe miasteczko Nowogródek niewiele różniło się od wsi i zaścianków naszych, a życie szkolne było raczej wiejskie). Przypatrywali się kiermaszom, targom i odpustom, bywali na weselach chłopskich, dożynkach i pogrzebach. Stąd też za szkolnego jeszcze życia uboga strzecha i pieśń gminna roznieciły w obu pierwszy ogień poetycki. Adam prędko uniósł się do wyższej sfery swoich cudownych utworów; Jan aż do śmierci pozostał wiernym poezyi ludowej«.
Tymczasem ukończyli szkołę w Nowogródku, a Mickiewicz wyszedłszy z niej d. 29 czerwca 1815 roku, uzyskał świadectwo, że zarówno »zdatności do nauk«, jak »postępku» i »obyczajów« był »dobry«, a nadto otrzymał patent łaciński, czyniący wiadomem omnibus et singulis quorum intercit, jako »pan Adam Mickiewicz w publicznej szkole naszej Nowogródzkiej do 6-ej klasy w ciągu jednego roku uczęszczał, do wszystkich nauk, które przez kierowników wychowania publicznego są przepisane, jak matematyka, fizyka, chemia, literatura, historya etc. pilnie się przykładał, i nic przeciwnego obyczajności nie popełnił, lecz owszem pobożnością i nieskazitelnością obyczajów przyświecał«.







  1. Choć w ostatnich czasach wszyscy jego biografowie (nie wyłączając Chmielowskiego) piszą zgodnie, iż urodził się w Zaosiu (bo tak napisał Franciszek Mickiewicz w swym pamiętniku) to jednak niepodobna zgodzić się na to twierdzenie.
    Oto co w kwestyi tej pisze Władysław Korotyński w Bibl. Warsz. 1870, III, 285.
    «Natomiast jak kto może snuje legendy z wypadków jego skromnego żywota prywatnego, chociażby przyszło błędy na błędy ładować, byle przy tej sposobności pochwalić się znajomością ze znakomitym pisarzem. Jedni tedy każą się rodzić Mickiewiczowi aż w trzech miejscach: w Nowogródku, Osowcu, i Zaosiu; a kiedy dokumentami autentycznymi przekonano, że rodzice Adama w chwili jego urodzenia stale mieszkali w Nowogródku, wysyłają matkę do folwarczku Zaosia na święta Bożego Narodzenia, by tam odbyła połóg dwudziestego czwartego grudnia 1798 r. Zapomniano, że kobieta lada chwila spodziewająca się rozwiązania, nie mogła po grudzie lub błocie grudniowem, po najokropniejszej karczystej i kamienistej drodze stwołowickiej, jechać o mil siedem po szukanie uciechy. Gdyby się zaś dopuściła podobnej płochości, co rzecz zupełnie do prawdy nie podobna, jak to każda matka przyświadczy, pomyślmy, co by to była za srogość lub roztrzepanie, wśród okrutnych mrozów styczniowych 1799 r. wracać po owej piekielnej drodze od krewnych, z nowonarodzonem nieochrzczonem niemowlęciem, by 12 lutego odbyć chrzest Adama w Nowogródku, gdy o wiorst parę od Zaosia miano kościół parafialny w miasteczku Stwołowiczach. To jednak jeszcze najmniejsza, chociaż ubliżająca pamięci zacnej Mickiewiczowej, nieprzyzwoitość i. t. d.« Do tych argumentów Karotyńskiego dodać można jeszcze jeden, mianowicie, że byłoby więcej niż lekkomyślnością, nietylko ze względu na dziecko, ale i na matkę, jechać siedem mil w trzaskający mróz po najgorszej drodze z Zaosia do Nowogródka, albowiem podróż taka odkrytą bryczką (boć Mickiewiczowie nie jeździli zakrytym powozem) dla kobiety, która przed kilkoma tygodniami odbyła połóg, byłaby szaleństwem. O mrozach panujących od grudnia roku 1798 do lutego 1799 podaje Wł. Korotyński dokładny wyciąg z obserwacyi znanego Jezuity Bystrzyckiego. Okazuje się z nich, że był to czas wyjątkowych mrozów: 22 grudnia termometr wskazywał 18½ stopnia Reaumura, 24 grudnia 20½, 25-go — 23, 26-go — 15½, 27-go — 17, 12 stycznia — 17½, 13-go — 18½, 14-go — 17, 2-go lutego — 20⅓, 6-go — 17⅔, 7-go — 20, 8-go — 20½, 9-go — 19, 10-go — 24, it.d. it.d. «Cyfry powyższe (słowa Korotyńskiego) pochodzą z obserwacyi w Warszawie. Należy zwrócić uwagę, że linia izotermiczna (oznaczająca pasy ciepła), idąc przez Warszawę ku Wschodowi, zbacza od równoleżnika aż na Kijów, tak, że Nowogródek i jego okolice o trzy stopnie, czyli 45 mil geograficznych, pozostawia na północ. Mrozy więc w okolicach Nowogródka są nierównie silniejsze niż w Warszawie... Nie od rzeczy tu będzie powiedzieć, iż młodszy brat Adama, p. Aleksander Mickiewicz w liście zamieszczonym w Notatkach E. Chłopickiego, myli się, utrzymując, że w chwili urodzenia Adama, folwark Zaosie «przechodził pod zarząd ojca jego, po stryjach». Wiem to z własnoręcznego pisma ojca Adama, że stryj jego Bazyli, właściciel Zaosia, umarł dopiero we cztery miesiące po urodzeniu Adama, mianowicie d. 5 maja 1799 r. i po nim dopiero Mikołaj objął Zaosie. Zresztą p. Aleksander Mickiewicz nie w tem jednem się myli... «Te szczegóły wskazują, że twierdzenia nawet najbliższych krewnych, skoro oparte na zawodnej pamięci, nie zawsze bywają niezawodną prawdą. Zresztą podczas bytności mojej w Poznańskiem, zbaczałem umyślnie do p. Franciszka Mickiewicza, starszego brata Adama, by się czegoś pewniejszego dowiedzieć o miejscu urodzenia poety. Pan Franciszek ze szczerością mi odpowiedział, że dotąd był przekonany, iż Adam urodził się w Nowogródku, lecz teraz kiedy wypłynęło Zaosie, sam już nie wie, co trzymać». Nadmienić wypada, że sam Mickiewicz, był przekonany, jako urodził się w Nowogródku. W liście do pani Klustin, pisanym z Konstantynopola 25 paźdz. 1855, powiada między innemi, że mu niektóre dzielnice tego miasta «parassaient parfaitement semblables à ceux de ma petite ville natale de Lithuanie». «Oświadczenie to (powiada Chmielowski w pierwszem wydaniu swej książki o Mickiewiczu) jest tak jasnem, że zdaniem mojem stanowczo dowodzi tego przynajmniej, iż w mniemaniu samego poety, Nowogródek był miejscem jego urodzenia. Co do mnie, wolę iść za zdaniem samego Mickiewicza, niż jego młodszego brata (Aleksandra)».
  2. Zdaje się, że i ta okoliczność przemawia za Nowogródkiem, jako miejscem urodzenia poety. Kiedy Mickiewicz przyszedł na świat, Zaosie nie było jeszcze własnością jego rodziców, lecz Bazylego Mickiewicza, u którego pani Barbara, będąc w stanie odmiennym, nie miała powodu bawić w grudniu na same święta Bożego Narodzenia.
  3. Michelet. Prelekcye w Collège de France, lekcya z dnia 23 grudnia 1847 r.
  4. O młodości Mickiewicza. List Ign. Domejki do Bohd. Zaleskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.