„Sakuntala“ Kalidasy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kalidasa
Tytuł „Sakuntala“ Kalidasy
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teofil Krasnosielski,
Józef Tretiak
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

F) „Sakuntala“ Kalidasy.
Król Duszjanta w pościgu za łanią podczas łowów wpada do lasu, w którym obrali sobie mieszkanie bogobojni braminowie. Przekonawszy się o tem, zrzuca z siebie stroje królewskie, zagłębia się do pustelni w skromnym ubiorze i staje przed chatą pustelniczą:

Król. Oto wejście do mieszkaniu pustelnika. Pustelnia ta nie zna namiętności, a jednakże drży ramię moje [1]. Jakie zastosowanie może to mieć na tem miejscu? Ale przecież... wszędzie brama otwarta do tego co ma nastąpić.
Głos za sceną. Do mnie, do mnie, przyjaciółki!
Król. Zdaje mi się, że na prawo od altany słyszę rozmowę. A!... to pustelnice zbliżają się tu i z konewek, siłom ich odpowiednich, skrapiają młode drzewa. O! jak pięknym jest ich widok.

„Jeżeli pustelnice taką mają kibić, jaką w haremie króla rzadko można spotkać — to zaiste powijki leśne przewyższają o wiele krzewy ogrodu królewskiego“. (W oryginale wierszem).

Ale ukryję się w cieniu i tam poczekam na nie. (Występuje Sakuntala, wychowanka pustelnika Kanwy, z dwiema przyjaciółkami zajęta pracą opisaną).
Anasuja. Zdaje mi się, droga Sakuntalo, że ojciec Kanwa więcej kocha drzewa pustelni, aniżeli ciebie, kiedy tobie, chociaż jesteś wątła, jak nawamalika [2], polecił podlać te drzewa.
Sakuntala. Przecież to nietylko na rozkaz ojca... ale i sama pałam do nich miłością siostry (udaje, jakoby podlewała drzewa).
Król. Więc to jest córa Kanwy? Doprawdy czcigodny mędrzec nie dobrze czyni, że tę dziewczynę zaprawia do życia pustelniczego.

„Mędrzec, który postać tę, zachwycającą nawet bez dodatku sztuki, zamyśla zahartować do życia pustelniczego, pragnie zaprawdę ostrzem lotusu naciąć powijek na ogień“. (W oryg. wiersz.)

Ale... schowam się w gęstwinę, żeby im się lepiej przypatrzyć.
Sakuntala. Kochana Anasujo, ciśnie mnie suknia z kory, bo mi ją Prijamwada za mocno zasznurowała — odepnij mi ją!
Anasuja. Dobrze (odpina).
Prijamwada. O to swą młodość obwiniaj, że ci pierś rośnie; po co mnie robisz wyrzuty.
Król. Ma słuszność.
„Suknia z kory, zapięta na węzełek, zakrywająca obszerną pierś, nie dodaje wcale piękności jej młodocianej kibici, tak jak żółty liść odejmuje piękność kwiatkowi. Ta suknia niestosowną jest wprawdzie dla jej wieku, lecz nie można powiedzieć, iżby przez nią nie nabrała pewnej ozdoby. Dlaczego?
„Lotus jest pięknym kwiatem, chociaż go zakrywa saiwala [3]. Plama na księżycu, chociaż brudna, powiększa wszakże jego piękność. To wysmukłe dziewczę staje się nadobniejszem nawet w sukni z kory. Albowiem cóż nie dodaje wdzięku pięknej postaci?“ (W oryginale wierszem).
Sakuntala. Kesara[4] jakby mnie naglił do pośpiechu swymi palcami liścia, kołysanymi wiatrem. Trzeba mi pójść do niego (obchodzi scenę).
Prijamwada.Kochana Sakuntalo, pozostań chwilę w miejscu! Przez to, iż się zbliżyłaś do niego, wygląda kesara jakby połączony z powijką.
Sakuntala. Niedarmo nazywasz się „Prijamwada“[5].
Król To, co Prijamwada powiedziała, chociaż pochlebne, jest prawdziwem. Zaprawdę jej usta mają barwę młodego krzewu, jej ramiona podobne do cienkich gałązek, czarująca młodość jakby kwiat przypięta do jej ciała.
Anasuja. Kochana Sakuntalo — oto nawamalika, przezwana przez ciebie wanadżosini[6], która z własnego popędu została małżonką sakahary — zapomniałaś o niej.
Sakuntala. O! tobym chyba o sobie samej zapomniała (zbliża się do powijki i ogląda ją). W rozkosznym czasie połączyła się powijka z drzewem. Wanadżosini zdradza swą młodość świeżem kwieciem, sahakara zaś nowe puszczając odnogi, okazuje się dojrzałym do użytku (przypatruje się).
Prijamwada. Czy wiesz, Anasujo, dlaczego Sakuntala tak ciekawie przygląda się temu drzewu?
Anasuja. Nie wiem — powiedz.
Prijamwada. Myśli sobie: wanadżosini połączyła się z drzewem odpowiedniem jej — czy też i ja będę miała odpowiedniego kochanka?
Sakuntala. To zapewne są twoje myśli.
Król. Czy to jest możliwem, aby matka tego dziewczęcia do innej należała kasty jak ojciec?[7]. Ale ... precz z powątpiewaniem! Zaprawdę, dobrą jest na małżonkę rycerza, kiedy mój umysł szlachetny nią zajęty. Albowiem, gdzie wątpliwość zachodzi, rozstrzyga u dobrych ludzi tylko głos serca, Postaram się wszakże o dokładną wiadomość o niej.
Sakuntala. Ach! oto pszczoła z obawy, żeby jej nie polać wodą, opuściła kwiat i dąży prosto ku mojej twarzy (udaje, jak gdyby ją pszczoła niepokoiła).
Król (w zachwyceniu). Często dotykasz ruchliwego oka drżącemi skrzydełkami; nad uchem krążysz, brzęcząc słodko, jakbyś jej chciała powierzyć tajemnicę; pijesz z jej usteczek, które wszelkie zawierają roskosze — a ona broni się rękami na wszystkie strony. My, o pszczółko, co za prawdą się ubiegamy, pożądamy tegoż; ty zaś — jesteś doprawdy mądrą[8]. Nawet to, co w strachu czyni, jest czarującem.
W którąkolwiek stronę pszczoła się zwróci, od tej odwraca oczy. Teraz zmuszona do tego, uczy się, chociaż nie zakochana, gry oczu, przez poruszanie powiek.
Sakuntala. Nie uspokoiła się jeszcze ta niegodziwa, pójdę gdzie indziej (postąpiwszy krok naprzód, staje znowu, oglądając się). Co? i tu jeszcze mnie prześladuje? O! kochane przyjaciółki, ratujcie mnie, ratujcie mnie, bo ta nieznośna pszczoła mnie zamęczy!
Obie przyjaciółki (śmiejąc się). Ratować cię... to nie nasza rzecz. Zawołaj Duszjanty na pomoc; przecież król powinien się opiekować gajami pustelników.
Król. To właśnie dobra sposobność do wystąpienia z ukrycia. Nie obawiajcie się (wymówiwszy to na stronie)... ale przez to poznałyby, że jestem królem... A więc tak będę do nich przemawiał.
Sakuntala. (postąpiwszy krok naprzód, staje znowu). Co? nawet i tu mnie prześladuje?
Król. (przystąpiwszy szybko). Któż tu dokucza niewinnym pustelnicom, kiedy Paurawa[9] panuje nad światem i karci niegodziwców? (Wszystkie nieco zmieszane na widok króla).
Anasuja. Panie, nie popełniono tu żadnego przestępstwa, tylko nasza przyjaciółka, dręczona przez pszczółkę, nieco się przestraszyła.
Król. (do Sakuntali). Czy służy życie pustelnicze [10] (Sakuntala z przerażenia nie może zdobyć się na odpowiedź).
Anasuja. W tej chwili służy nam wybornie, kiedy tak znakomity gość do nas zawitał. Kochana Sakuntalo, przynieś z chaty arghę [11] i owoce; woda posłuży do obmycia nóg.
Król. Uprzejmemi słowy jużeście wypełniły obowiązki gościnności.
Prijamwada. Niechaj tedy pan zechce zająć miejsce na tej ławie, chłodnej od wielkiego cienia i niechaj pan odpocznie.
Król. Zapewne i was praca strudziła.
Anasuja. Przyzwoitość wymaga, abyśmy usiadły koło naszego gościa. Usiądźmy tedy (Wszyscy siadają).
Sakuntala. (na stronie). Ach! czyż ujrzawszy go, stałam się przystępną dla uczucia niezgodnego z obowiązkiem pustelnicy?
Król.(przypatrując się). O! jak piękną jest przyjaźń wasza wskutek równości wieku i urody.
Prijamwada (cicho do przyjaciółki). Kto też to może być?... Powierzchowność jego świadczy o pewnej ogładzie, ale zarazem tajemniczości; przytem prawi nam miłe słodkie słówka. Godzi się domyślać, że to osoba znakomita.
Anasuja. Ja także jestem ciekawą. Ale ... wybadam go (głośno). Zaufanie, obudzone uprzejmemi słowy pana, ośmiela mię do następnego pytania: Której rodziny mędrców[12] królewskich jest czcigodny nasz gość ozdobą? Którego kraju poddani zasmuceni nieobecnością jego — i z jakiego powodu, chociaż przyzwyczajony do wygód, udałeś się w takie strony, gdzie mieszkanie pustelnicze naraża na trudy?
Sakuntala (na stronie). Nie dręcz się, serce moje... ta Anasuja wyjawia twoje myśli.
Król (na stronie). Czy dać się poznać, czy zamaskować? Ale... tak przemówię do niej... (głośno). Na rozkaz króla z dynastyi Puru, który mi polecił wymiar sprawiedliwości, przybyłem do tego gaju pustelniczego, w celu przekonania się, czy też ofiary wasze sprawiają się bez przeszkody.
Anasuja. O... to teraz mają pustelnicy obrońcę (Sakuntala okazuje pomieszanie miłosne).
Przyjaciółki (poznawszy stan serca obojga, cicho do Sakuntali). Kochana Sakuntalo, gdyby tu teraz był ojciec obecnym...
Sakuntala (dąsając się). No, to i cóż? Przyjaciółki Toby tego znakomitego gościa uszczęśliwił tem, co mu droższem jest nad życie.
Sakuntala. Dajcie mi pokój... O! wy macie coś na myśli ... ale ja waszych szeptów słuchać nie będę.
Król. (do towarzyszek). Ja także pragnę dowiedzieć się czegoś, co się tyczy waszej przyjaciółki.
Sakuntala. Dajcie mi pokój... O! wy macie coś na myśli ... ale ja waszych szeptów słuchać nie będę.
Król. (do towarzyszek). Ja także pragnę dowiedzieć się czegoś, co się tyczy waszej przyjaciółki.
Prijamwada. Ach, panie, twoja prośba jest dla nas zaszczytną.
Król. Zacny ojciec Kanwa żyje ciągle, jak wiadomo, w odosobnieniu i umartwieniu ciała; jakimże sposobem ta wasza przyjaciółka może być jego córką.
Anasuja. Posłuchaj, Panie! Jest bardzo potężny mędrzec królewski, Wiswamitra z nazwiska.
Król. Wiem o tem — słucham dalej.
Anasuja. Otóż od niego wywodzi nasza przyjaciółka swój początek. Kochany Kanwa nazywa się ojcem tylko dlatego, że ją wychował, gdy została opuszczoną. Król. Opuszczoną? — to obudza moją ciekawość... pragnę wszystko wiedzieć dokładnie. Anasuja. Posłuchaj tedy. Powiadają, że kiedy ten mędrzec królewski niegdyś nad brzegiem Gautamy ciężką odbywał pokutę, bogowie, nieco tem zaniepokojeni, zesłali nimfę Menakę, która miała stawiać przeszkody jego pobożnym umartwieniom.
Król. To prawda, bogowie mają obawę przed pobożnością śmiertelników.
Anasuja. Kiedy też w czasie, gdy wiosna zwykła zstępować na ziemię, ujrzał jej czarującą postać, wtedy... (zawstydzona przestaje mówić).
Król. Domyślam się co wtedy nastąpiło. A więc nimfa jest jej matką?
Anasuja. Tak jest.
Król. Rzeczywiście nie inaczej. Czyż bowiem taka istota może być córką kobiety światowej? Promień błyskawicy, zaprawdę, nie z ziemi się wydobywa (Sakuntala spuszcza oczy).
Król. (na stronie). Dla moich życzeń zajaśniała nadzieja, ale do serca wkrada się powątpiewanie i obawa, kiedy Prijamwada objawiła żartem życzenie, aby Saknutala mogła mieć kochanka.
Prijamwada (spogląda z uśmiechem na Sakuntalę, potem zwraca się do króla). Zdaje się, że pan jeszcze coś chciałeś powiedzieć? (Sakuntala grozi jej palcem).
Król. Zrozumiałyście mnie. Oprócz poznania waszego cnotliwego życia pragnę jeszcze czegoś innego dowiedzieć się.
Prijamwada. Tylko bez wahania... pustelnice można wypytywać bez ceremonii.
Król. Pragnę dowiedzieć się: czy wasza przyjaciółka ślubowała życie pustelnicze, które stoi na przeszkodzie uczuciu miłości tylko aż do pójścia za mąż, czy też na zawsze chce pozostać przy tych gazelach, które tak kocha dlatego, że mają takie oczy, jak ona.
Prijamwada. Panie, ona nie rozporządza sobą nawet w wykonywaniu świętych (pustelniczych) obowiązków. Ojciec Kanwa zamyśla dla niej wybrać stosownego męża.
Król. (na stronie). O! teraz moje życzenia nie trudne do spełnienia. O serce moje, objaw swe życzenie; teraz nastała chwila stanowcza. To, coś w obawie uważał za ogień, jest klejnot, którego się można dotknąć.
Sakuntala (jak gdyby się gniewała). Anasuja, bo sobie pójdę stąd!
Anasuja. Dlaczego?
Sakuntala Powiem kochanej matce, że Prijamwada takie nie do rzeczy plecie.
Anasuja. Ależ nie ładnie opuszczać takiego znakomitego gościa, nie uczęstowawszy go nawet. (Sakuntala chce odejść).
Król. (chce ją zatrzymać, ale się wstrzymuje; na stronie). O! jak pięknie odpowiadają myśli zakochanego poruszeniom kochanki! Chcę ją zatrzymać, a skromność przykuwa mnie do miejsca; a chociaż nie ruszyłem się, to przecież zdaje mi się, jak gdybym postąpił naprzód i znów powrócił na miejsce.
Prijamwada. (zatrzymując Sakuntalę). Kochanko, nie możesz odejść.
Sakuntala (marszcząc brwi). Dlaczego nie?
Prijamwada. Jesteś mi dłużną, nie podlałaś jeszcze dwu drzew. Chodź i wypełnij powinność, potem możesz odejść.
Król. Piękna dziewico, zauważyłem, że najwięcej się męczysz podlewaniem drzew.

„Albowiem przez podnoszenie konewki opadają ramiona, a dłoń staje się bardzo czerwoną; silny oddech jeszcze teraz porusza łono; na twarzy rozlana kropla potu, która wstrzymuje(!) kwiatek, zatknięty za uchem; a warkocz spadając wprawia w nieład włosy“. (W oryginale wierszem).

Ale uwolnię ją od tej powinności (chce jej dać swój pierścień; patrzą na siebie, przeczytawszy nazwisko, wyryte na pierścieniu).
Król. Tylko nie uważajcie mnie za kogo innego. To jest pierścień króla, ja zaś jestem jego sługą.
Prijamwada. A więc pierścienia tego nie trzeba zdejmować z palca. Z polecenia pana jest teraz Sakuntala wolną. (Z uśmiechem do Sakuntali). Zostałaś zwolnioną od powinności przez tego litościwego pana, czyli raczej przez tego wielkiego króla; teraz możesz odejść.
Sakuntala (na stronie). O! gdybym tylko mogła przezwyciężyć siebie! (Głośno) Jakie prawo masz odprawić lub zatrzymywać kogo?
Król (na stronie). Czy też ona jest tak dla mnie usposobioną, jak ja dla niej? Ale przecież dla moich życzeń zajaśniała nadzieja. Skąd?

„Chociaż słów swoich nie wymienia z mojemi[13], to jednakże nadstawia ucha, gdy mówię. Oblicza swojego nie zwraca wprawdzie ku mnie, ale oko jej widocznie nie spoczywa na innym przedmiocie“. (W oryginale wierszem).

(Przekład dosłowny T. Krasnosielskiego).
Dalszą rozmowę przerywa ukazanie się w pobliżu rozdrażnionego słonia: dziewczęta usuwają się do chaty pustelniczej, król odchodzi do swojej świty obietnicą, że będzie czuwał nad spokojem mieszkańców pustelni.

W akcie II (obóz królewski pod lasem) Mathawia, powiernik i zarazem błazen (widuszaka) Duszjanty, wróg niewygód życia łowieckiego, wyraża obawę, że nieprędko zapewne skończą się jego umartwienia, ponieważ jego pan zakochał się w Sakuntali tak, że przez całą noc oka nie zmrużył, i nie zechce rychło wracać do stolicy. Obawy jego wprędce się ziszczają, bo do króla przybywają braminowie i proszą go, aby był ich obrońcą, dopóki Kanwa nie wróci; król przychyla się chętnie do ich prośby. Na szczęście dla Mathawii matka Duszjanty wzywa syna przez gońca do stolicy; król godzi sprzeczne wymagania w ten sposób, że zostaje w pustelni, do stolicy zaś posyła w zastępstwie Mathawię.

Akt III. Sakuntala, osłabiona cierpieniem miłosnem, zwierza się towarzyszkom ze swych uczuć dla Duszjanty. Król, który pod osłoną drzew
wysłuchiwał tych zwierzeń, wybiega uradowany z ukryciu, wynurza jej swoją wzajemność i oznajmia, że chce ją poślubić. Przyjaciółki znajdują pozór do usunięcia się i kochankowie pozostają sami. Wśród miłośnych uniesień niecierpliwy Duszjanta oświadcza Sakuntali, że ją poślubi na sposób Gandharwów[14], żeby nie czekać na powrót jej opiekuna — Kanwy. Zbliża się wieczór i zmusza kochanków do rozejścia się.

Akt III, odsłona II. Z rozmowy Anasui i Prijamwady okazuje się, że król poślubiwszy Sakuntalę, odjechał do stolicy, a Sakuntala pogrążona w miłosnej zadumie, siedzi w chacie. Wtem jakiś obcy głos za sceną (świątobliwego Durwasy) gromi Sakuntalę, że nie okazuje należytego uszanowania dla wędrownego pokutnika, i rzuca na nią przekleństwo: żeby o niej zapomniał ten, kim się tak zajęła. Przerażona Prijamwada wybiega, żeby obrażonego uprosić o cofnięcie klątwy; po chwili wraca rozżalona, że pokutnik klątwy nie cofnął, tylko ją ograniczył: utraci ona moc swoją, gdy król ujrzy pierścień, który na odjezdnem zostawił nowo-poślubionej małżonce. Ponieważ Sakuntala nie słyszała nic z tego, co zaszło, przeto towarzyszki postanawiają zachować wszystko w tajemnicy, żeby jej nie martwić.

Akt IV. Anasuja niepokoi się, że Duszjanta po odjeździe niczem nie okazuje, iż pamięta o Sakuntali i jest to zapewne skutek klątwy Durwasy. Nadbiega Prijamwada z wiadomością, że Kanwa, któremu duchy niebieskie doniosły o małżeństwie jego wychowanki, wróciwszy z pielgrzymki, postanowił zaraz pod opieką braminów odesłać ją do męża. Na scenie ukazuje się Sakuntala; pobłogosławiona przez Kanwę, żegna się nietylko z ludźmi, ale i z całem otoczeniem, w którem wzrosła.

Sakuntala. Chociaż radością unosi mię myśl, że wkrótce męża mojego obaczę, jednak omdlewam z żalu, gdy się mam żegnać z tym gajem, młodości mej schronieniem.
Prijamwada. Nie sama się smucisz — oto gaj nawet żałośną przybiera postać, gdy nadchodzi godzina pożegnania. Gazela przestała jeść nazbieraną dla niej trawę kusy; pawica nie chce skakać po łące, zwiędłe liście roślin schylają się ku ziemi.
Sakuntala. Pozwól mi, ojcze, pożegnać się z moją siostrzycą madhawi.
Kanwa. Znam ja, moje dziecię, twoje przywiązanie do tej rośliny. Pożegnaj się z nią.
Sakuntala. (ściskając roślinę). O! najświetniejsza z wijących się roślin, chciej przyjąć te moje uściski i twemi nawzajem uściśnij mię giętkiemi gałązkami. Od dziś będę żyła daleko od ciebie. Drogi ojcze, uważaj tę roślinę jak drugą moją istność...

Kanwa przyrzeka mieć staranie o madhawi, a Sakuntala zwraca się jeszcze do przyjaciółek i prosi je o to samo.

Przyjaciółki (płacząc). Ach! a my w czyjej zostaniemy opiece?
Kanwa. Anasujo! Prijamwado! Dosyć tego płaczu! Powinnybyście swojem zachowaniem się dodawać otuchy Sakuntali, a wy ją hardziej rozrzewniacie swoim płaczem. (Idą dalej wszyscy).
Sakuntala. Ach! ojcze, widzisz ową sarneczkę, która z powodu ciężaru, jaki w sobie nosi, tak powoli się porusza; proszę cię, jak zostanie matką, daj mi znać o tem i donieś, jak się też miewa. Nie zapomnisz o tem?
Kanwa. Nie, moja kochanko, nie zapomnę.
Sakuntala (idąc dalej, zatrzymuje się nagle). Ach, co to jest takiego, co mnie chwyta za obrąbek mojej sukni i zatrzymuje? (ogląda się).
Kanwa. Oto ta sarneczka, twoja ulubiona wychowanka, której pyszczek, ostremi kolcami kusy pokaleczony, nieraz smarowałaś, aby się zagoił, którą nieraz ziarnem z ręki karmiłaś, — nie chce odstąpić śladów swej opiekunki.
Sakuntala. Czego płaczesz, moje niebożątko? Już ja opuścić muszę wspólne nasze mieszkanie. Jak-em ja cię pielęgnowała, kiedyś matkę swoją zaraz po ulęgnięciu straciła, tak po mojem z tobą rozstaniu, mój ojciec z troskliwą pieczołowitością około ciebie chodzić będzie. Wróć się, moje niebożątko, wracaj!... Trzeba się rozstać (zalewa się łzami).

Pożegnanie ciągnie się jeszcze dalej. Nareszcie Kanwa daje swej wychowance nauki moralne, jaką być powinna dla męża i sług, i Sakuntala w towarzystwie opiekunki swej Gautami i dwóch braminów znika za drzewami.

Akt V. Sakuntala staje wobec króla, ale ten nie przypomina sobie jej wcale i zaczyna podejrzywać ją o jakąś brzydką mistyfikacyę. Nie pomaga nawet osobiste jej przemówienie. Wówczas przypomina sobie Sakuntala pierścień, który na odjezdnem król jej zostawił, i chce mu go pokazać, ale spostrzega, że nie ma go na palcu. Duszjanta zaczyna, wyraźniej z niej szydzić. Oburzona i zgnębiona Sakuntala chce wracać do pustelni, ale jeden z uczniów Kanwy gromi ją za to i przypomina, jej, że obowiązkiem jej jest zostać przy mężu. Obecny tej audyencyi kapłan nadworny proponuje, żeby Sakuntala zamieszkała u niego, dopóki nie wyda na świat spodziewanego syna; jeżeli się pokaże, że dziecię to posiadać będzie na rękach i nogach znaki rozległego panowania, Sakuntala zostanie uznana za małżonkę królewską, w przeciwnym razie powróci do Kanwy. Propozycya zostaje przyjętą i Sakuntala zalana łzami, odchodzi za kapłanem i ale po chwili za sceną rozlegają się głosy podziwu, a kapłan wraca i oznajmia królowi, że Sakuntalę uniosła w sfery napowietrzne jakaś postać świetlana.

W drugiej odsłonie tegoż aktu występuje na scenę naczelnik policyi z dwoma policyantami, którzy prowadzą związanego Kumbhylakę.

Kumbhylaka. Zlitujcie się nademną, proszę, jam nie popełnił takiego występku, o jaki mnie obwiniacie.
Pierwszy policyant. O! ty przezacny braminie, to może ci król darował ten pierścień za jaką ważną przysługę?
Kumbhylaka. Ale chciejcież mnie tylko słuchać, ja jestem ubogi rybak, mieszkam w Sakrawatarze.
Drugi policyant. Któż cię pyta, ty złodzieju, o twój ród i mieszkanie?
Naczelnik policyi. O Suczako, dajże mu pokój, niechże już do końca opowie swoją historyę. Teraz, hultaju, żebyś nam nic nie taił!
Pierwszy policyant. Czy słyszysz? Czyń,jak nasz przełożony każe.
Kumbhylaka. Trudnię się rybołówstwem i z tego utrzymuję całą rodzinę; łowię siecią, na wędę lub innym sposobem.
Naczelnik policyi (ze śmiechem). Cnotliwy sposób zarabiania na kawałek chleba!
Kumbhylaka. Nie wyrzucaj mi tego, panie. Nie wolno nam porzucać sposobu życia naszych ojców, choćby był i najpodlejszy, a kto zwierzęta zabija i sprzedaje, może jednak mieć serce miękkie, lubo dopuszcza się okrucieństwa.
Naczelnik policyi No dalej, dalej.
Kumbhylaka. Raz ułowiłem wielką rohytę, a rozpłatawszy ją, znalazłem w jej żołądku ten piękny pierścień. Gdym go chciał sprzedać, schwytaliście mnie. Powiedziałem wam wszystko; bijcie mnie teraz i zabijcie.

(Przekład J. Tretiaka).
Naczelnik policyi udaje się z pierścieniem do pałacu królewskiego, i po chwili wraca z nagrodą dla rybaka i oznajmia podwładnym, że król, spojrzawszy na pierścień, przypomniał sobie Saknutalę i zalał się łzami.

Akt VI. Boginka Sanumati, uproszona przez boginkę Menakę, matkę Sakuntali, przybywa niewidzialna do ogrodu królewskiego, żeby się czegoś dowiedzieć o uczuciach Duszjanty dla odtrąconej. Z rozmowy służby dowiaduje się, że król bardzo boleje nad swoją stratą, wyrzuca sobie zapomnienie, nie sypia i zaniedbuje sprawy państwa. Nadchodzi sam Duszjanta w towarzystwie Mathawii, który usiłuje go rozerwać, ale napróżno. Służba przynosi portret Sakuntali, namalowany przez jednę z panien dworskich na żądanie króla. Na jego widok król roztkliwia się jeszcze bardziej i wreszcie mdleje z żałości. Wtem za sceną rozlega się głos Mathawii, wzywający ratunku: jakiś duch złośliwy porwał go i znęca się nad nim. Król chwyta za łuk i biegnie ratować ulubieńca. Zanim jednak wypuścił strzałę, rzecz się wyjaśnia: Matali, woźnica boga Indry, chcąc rozbudzić w Duszjancie ducha męskiego, zażartował w ten sposób z widuszaki. Oznajmia on królowi, że przybył od swojego pana z poleceniem, aby król udał się na poskromienie hufca złych duchów, których sam Indra nie był w stanie zwyciężyć. Posłuszny Duszjanta zdaje tymczasowe rządy państwa ministrowi swemu i udaje się spełnić żądanie boga.

Akt VII. Powracając drogą powietrzną ze zwycięskiej wyprawy na demonów, Duszjanta z wozu Jndry rozgląda się po krajobrazie ziemskim i spostrzegłszy góry Hemakuta, gdzie w surowej pokucie mieszka Kasjapa, ojciec Indry, postanawia złożyć czołobitność świątobliwemu starcowi. Matali zwraca konie w tę stronę i zatrzymawszy wóz przed pustelnią, udaje się na odszukanie Kasjapy. Tymczasem na scenę, zabawiając się rezolutnie ze lwiątkiem, wchodzi malec pod dozorom młodej pustelnicy. Król uczuwa ku niemu szczególniejszy pociąg i spostrzega na jego ręku rodzime znaki władzy. Zapytana o chłopca dozorczyni oznajmia, że jest to syn Sakuntali, która właśnie w to ustronie została uniesiona przez swoją matkę, gdy ją mąż odepchnął. Wkrótce zjawia się i Sakuntala. Król rzuca się jej do nóg i błaga o przebaczenie. Sakuntala zalewa się łzami rozrzewnienia, i przebacza mężowi. Uszczęśliwieni małżonkowie udają się po błogosławieństwo do Kasjapy i jego żony Aditi. Kasjapa chętnie czyni zadość ich prośbie i pociesza ich przepowiednią, że będą żyli długo i szczęśliwie, a syn ich Sarwadamana będzie panował od morza do morza i zostanie przezwany Bharatą.




  1. Według pojęć Indusów jest to znak przepowiadający pozyskanie kochanki.
  2. Rodzaj jaśminu.
  3. Kwiat.
  4. Drzewo
  5. Znaczy dosłownie: miłe rzeczy mówiąca.
  6. Wanadżosini znaczy: światełko księżyca w lesie; sahakara jest gatunek wonnego drzewa mango.
  7. Według praw indyjskich wolno pojąć królowi w małżeństwo córkę bramina tylko wtedy, jeśli matka należała do kasty rycerskiej lub innej. — Król, objawiając tę obawę co do Sakuntali, zdradza zakochanie.
  8. W sanskrycie jest pszczoła rodzaju męskiego.
  9. Potomek założyciela panującej wówczas dynastyi Puru.
  10. Temi słowy zwykle witają braminów i pustelników.
  11. Ofiarę, którą się daje bogom i znakomitym osobom, gdy przybywają w gościnę.
  12. Przydomek dawany mężczyznom dwóch pierwszych kast.
  13. Według zasady, przyjętej przez poetów i teoretyków bohaterka dramatu nie może wprost odpowiadać kochankowi, lecz za pośrednictwem towarzyszek albo osób starszych.
  14. Śpiewaków niebieskich. Małżeństwo takie zasadzało się na obupólnej umowie kochanków, bez wiedzy rodziców i krewnych, bez ceremonij i uświęcenia religijnego. Wobec prawa było ono ważne.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anonimowy i tłumaczy: Józef Tretiak, Teofil Krasnosielski.