Żydzi przy pracy/Uszer Spokojny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Laskowski
Tytuł Żydzi przy pracy
Podtytuł Notatki wieśniaka
Data wyd. 1896
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Uszer Spokojny.

Jeśli prawdą jest, że popyt i podaż, produkcya i zbyt wspierają się wzajemnie, to bez pochlebstwa powiedzieć można, iż Uszer Spokojny hodowli krajowej zasłużył się niepomiernie.
W pięciomilowym od Pułtuska promieniu nie ulęgła się żadna sztuka bydła, czy to w dworskiej, czy chłopskiej obórce, o którejby Uszer nie wiedział i dla którejby zaraz zbytu nie obmyślił.
Można również z zupełną pewnością twierdzić, iż każde bydlę, z wyjątkiem padłych naturalną śmiercią (i to nie zawsze), kończyło żywot doczesny w jatce Uszera lub co najmniej, za jego wiedzą.
Wyrażając się mniej obrazowo, skupiał się w piegowatych dłoniach Uszera cały handel bydłem wyhodowanem w okolicy w stanie żywym i znaczna część tegoż w stanie martwym pod postacią koszernego i trefnego mięsa.
Rzecz prosta, iż tak olbrzymi zakres pracy przechodził siły pojedynczego człowieka, przytem bydle, jako towar chodzący, mogło się przedostać po za linię demarkacyjną Uszerowej działalności, aby więc tego uniknąć, zawarł on z ościennymi współwyznawcami konwencyę handlową, w moc której sztuka przezeń zatargowana i oceniona, przez nikogo innego kupioną być nie mogła.
Konwencya ta obowiązywała na wszystkich jarmarkach i targach w miasteczkach i osadach okolicznych.
Jako kompensatę za ten przywilej — Uszer nawzajem nie psuł targu drugim, lub pokrywszy własne zapotrzebowania, ustępował prawo pierwszeństwa bez pretensyi.
Bywało w dzień targowy chodzi Uszer po placu bydlęcym między szeregiem powiązanych za rogi krów, ciołków, pomiędzy siermiężnymi hodowcami. Chodzi i patrzy. Upatrzył wreszcie graniastą krówkę, upasioną na miedzach i wygonach. Podszedł, pomacał na karku, pociągnął za wymię, obejrzał rogi i zęby, poklepał, ruszył pogardliwie ramionami, splunął, wreszcie pyta:
— Gospodarzu, co chcecie za to cielę?
— Jakie cielę? Dyć to krowa po drugiem cielęciu! Ślepiście, czy co? — odpowiada z gniewem właściciel.
— Krowa! krowa! Niech będzie krowa — kiedy tak chcecie... No? siłaż się ceni?
— Z targiem, czy bez targu?
— Na jedno słowo... po co gębę psuć!
— Dacie trzydzieści papierków...?
— Siła? trzydzieści papierków! za takiego chmyza?! Czyście wy oszaleli, czy co? — wykrzykuje Uszer.
— Wasze pieniądze, moja krowa — odpowiada z flegmą chłopek, widząc, że się ku niemu zbliża kilka innych chałatowych postaci.
— Dobrzeście rzekli... wasza krowa. — Słuchajcie? weźmiecie dwadzieścia? Nie! a jeden dwadzieścia? Nie! No to stójcie sobie w błocie i czekajcie innego. Czy to jedna krowa na jarmarku! — woła Uszer i idzie dalej.
Teraz z gromady żydków wysunął się jeden, podchodzi do właściciela graniastej, ogląda i znów pyta:
— Gospodarzu, czy to na sprzedaj?
— A ino...
— Co dać? rzeknijcie słowo...
— Trzydzieści bitych...
Żydek zaczyna się śmiać.
— Gdzieście wy rozum podzieli! trzydzieści rubli za to cielę...! Czy wasza krowa ma w kiszkach cynamon!
— No, a siłaż obiecujecie? — pyta pokorniej, skonfudowany nieco chłopek.
— Ja sam nie wiem co dać... Takeście zacenili...
Namyśla się niby, obmacuje bydlątko, wytykając wszelakie prawdziwe i nieprawdziwe wady.
— Dam ośmnaście rubli! — rzecze wreszcie.
— Co! a toć Uszer dwadzieścia dwa dawał! Spytajcie...
— To było brać... dawał, ale nie liczył. Bierzecie?
— Nie. Mniej dwudziestu ośmiu papierów nie wezmę. Zresztą rubla puszczę...
— Możecie puścić i pięć i dziesięć, także nie kupię — woła żydek i odchodzi, krzycząc z daleka: „piętnaście rubli, to wszystkie pieniądze!“
Teraz zbliża się trzeci kupiec.
Trzeci kupiec ogląda również graniastą, za dójki pociągnie, lecz nawet o cenę nie pyta i idzie dalej. Czwarty, piąty czynią toż samo, ruszając pogardliwie ramionami.
Chłopek czeka i czeka, zdobywając się na cierpliwość. Nakoniec porzuca taktykę odporną i przechodzi do działań zaczepnych.
— Hej! Mojsie! — woła na przechodzącego żydka. — Pójdźcie no, obejrzyjcie bydlątko, może wam się uda?...
— A cobyście chcieli? — pyta zagabnięty, dopełniając na grzbiecie graniastej taksy palcami.
— Wziąłbym dwadzieścia sześć — odpowiada po namyśle chłopek, spuszczając z tonu.
— Wzięlibyście... ja wiem! żeby kto dał... Chcecie usłyszeć mądre słowo? — wykrzykuje Mojsie.
— Od tego jarmark. W targu gniewu niema...
— Wszystkie pieniądze... czternaście rubli!
— Co! Uszer dawał dwadzieścia i dwa, a nie brałem.
— Boście głupi. Trzeba było brać. Czternaście rubli to wszystkie pieniądze — wyrokuje ostatecznie Mojsie, odchodząc i zostawiając stroskanego chłopa z zatargowaną graniastą.
Podobne przetargi in minus odbywają się w dalszym ciągu pod przewodnictwem Uszera przy wszystkich przyprowadzonych na targowisko wiśniaszkach, kwiatulach, biedrulach i łaciatych.
Słońce skręciło już ku zachodowi, jaki taki zabiera się już ku domowi. Pobrykują ciągnięte za powróz bydlątka. Uszer teraz odbywa powrotną drogę i dobija targu.
Dostrzegł go zdala właściciel graniastej — woła:
— Uszer! pójdźcie ino. Cóż to nie skończywa?
— Ja myślałem, żeście już sprzedali — mówi Spokojny, podchodząc zwolna.
— Ja się ta zawdy pierwszego kupca trzymam — tłómaczy się chłopek. — No jakże!
— Niech od was wpierw usłyszę...
— Dacie dwadzieścia pięć?
— Nie kpijcie! nie kpijcie!
— A dwadzieścia cztery?
— Słuchajcie... Dam dwadzieścia bez rubla...
— A toć dawaliście dwadzieścia jeden — woła przygnębiony chłopek.
— Dawałem, alem się rozmyślił. Bydła nagnali, jest w czem wybrać... No bierzecie?
— Niechże już będzie, jak za pierwszym razem... — woła chłopek, wyciągając rękę dla przybicia zgody.
— Równe dwadzieścia dam. Ani grosza więcej. Takie ciele! Nie wiadomo jeszcze, czy się zdarzy.
— A bez cóżby się nie zdarzyło? — pyta zastraszony rytualnym felerem chłopek.
— Widzi mi się, że na flakach niezdrowa — tłómaczy Uszer. — No! nie bałamućcie! bierzecie, jak rzekłem?
Chłopek drapie się w głowę, wreszcie puszcza po pół złotku i przystaje na Uszerową cenę, wymawiając sobie litkup.
Uderzono w ręce na zgodę, przybito; graniasta wędruje do Uszerowej stajni, a chłopek, popijając litkup, opowiada o przebiegu sprzedaży innym siermiężnym dostawcom.
— Zawdy pedam, że pierwszy kupiec najlepszy. A Uszer, dobry żyd, nad niego nikt więcej nie da...
— Wiadoma rzecz — potwierdzają słuchacze.
Tym sposobem z pomocą „konwencyi handlowej“ Uszer nietylko nabywa tanio, ale wyrabia sobie u klienteli opinię uczciwego, najlepiej płacącego nabywcy.
Po targu odbywa Uszer przegląd zakupionego bydła. Niektóre sztuki odstępuje od ręki z małym zarobkiem innym współwyznawcom, niektóre przeznacza na rzeź i oddaje w biegłe ręce „przysięgłego rzezaka,“ Nuchimka, inne wreszcie zatrzymuje do najbliższego jarmarku w celu sprzedaży „na chów.“
Doczekawszy najbliższego jarmarku w którem z miasteczek, wyprawia Uszer zakupione poprzednio „na chów“ sztuki. Tydzień tylko stały w jego obórce, a proszę zobaczyć jaka zmiana. Każda krówka gruba jak bąk, bo Uszer nie żałuje soli z wapnem, a wiadomo, że po takich specyałach bydlę czuje zgagę i pije straszliwie, że omal nie pęknie. Pod każdą krówką wymię zebrane, aż do ziemi. Bo i na to Uszer ma sposób, dobry sposób. Po pierwsze, na dwa dni przed sprzedażą nie każe krów doić, powtóre robi małą operacyę. Wiadomo, że pokrzywa parzy, że sparzone miejsce puchnie. Pokrzyw letnią porą nie brakuje nigdzie, więc też Uszer nie ma sobie czego żałować, a błogo, że ludziom jedna dobra dójka więcej przybędzie.
Wymię po masażu pokrzywami omal nie pęknie, najjałowsza krówka wygląda jak prawdziwa „holenderka“ po ocieleniu.
Nic też dziwnego, że Uszer po takiem przerobieniu zarabia po dwadzieścia rubli na sztuce i więcej! Za dobry towar trzeba płacić.
Rzadko — ale zdarza się czasem, iż Uszer jedzie za kupnem bydła po dworach, wywiedziawszy się, gdzie i jakie sztuki są do sprzedania. W wycieczkach tych trzyma się odmiennego systemu. Najpierw wyprawia przodem jednego ze wspólników. Ten, obejrzawszy towar, po naradzie z pastuchem, ofiaruje śmiesznie niską cenę; rzecz prosta, że kupno nie przychodzi do skutku. W parę dni potem zjawia się sam Uszer niby przypadkiem. Zdarza się często, że akurat w dzień przyjazdu Uszera, sztuki, przeznaczone na sprzedaż, ciekną, smutnieją. Pastuch przypadkiem „za krótko“ powiązał je do żłobu lub zapomniał na noc paszy zadać.
Uszer ogląda, obmacuje, wyrzeka, że mięso rzadkie, że bydło smutne, może chore, może jaka epidemia i po takiem preludium ofiaruje cenę cokolwiek wyższą od poprzednika.
Szlachcic, chociaż zastraszony, mimo raptownej zmiennej kondycyi bydła, upiera się przy swojem. Uszer dorzuca rubla, dwa na sztuce, a gdy i to nie pomaga, zabiera się do odjazdu, mówiąc:
— Już ja do wielmożnego pana szczęścia nie mam. Łońskiego roku, pamięta wielmożny pan? Kupiłem tego byczka. Zapłaciłem z kościami. Com ja stracił! Nie zdarzył się, a i łoju nic nie miał. U wielmożnego pana z przeproszeniem, musi być jakiś feler w oborze. Zapaskudzili, czy co! bo każde bydlę na wnętrzu ma krosty, a w kiszkach to wszystko spieczone, aż strach!
Po takiem dictum szlachcic mięknie. Zaczyna się przetarg na nowo i koniec końcem wymowny Uszer dobija targu, a pastuch bierze „rogowe,“ bo Uszer wie, co się komu należy.
W ten sposób przyczyniając się do rozwoju hodowli okolicznej, Uszer Spokojny położył już niemałe zasługi, ująwszy handel bydłem w prawidłowe karby. Prócz tego jako generalny dostawca koszernego i trefnego mięsa zasłużył sobie już na piękną kartę u wszystkich kucharek, kucharzy lub posłańców dworskich, wysyłanych do jego jatki po zrazówki, krzyżówki i polędwice. Zdaje się, że on pierwszy rozpowszechnił na prowincyi piękny, a znany dobrze w Warszawie zwyczaj, zwany „koszykowem.“
Nie dość na tem. Uszer zna dobrze odżywczą wartość mięsa i wyższość tego pokarmu nad innemi. Wbrew więc przesądom, rozpowszechnionym przez zabobonną weterynaryę, nabywa czasem sztukę dotkniętą słabością, dożyna i towar z pomocą pachciarzy rozprzedaje, rozwożąc po wsiach okolicznych, po zniżonej cenie dla chłopów. Uszer wie, że i chłop potrzebuje kawałka mięsa.
Trafia się również czasem, że Uszer Spokojny przywiezie nocą już nieżywe bydlątko z lasu, czasem już odarte ze skóry...
W parę dni potem opowiadają ludzie, że Maikowi krowę ukradli i zarżnęli w lesie.
— Oj, ci złodzieje! paskudniki! — wyrzeka Uszer.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Laskowski.