Żydzi przy pracy/Mordka Winterkalt

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Laskowski
Tytuł Żydzi przy pracy
Podtytuł Notatki wieśniaka
Data wyd. 1896
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mordka Winterkalt.

Było to w roku... kiedy jeszcze fiskus skarbu austryackiego nie podniósł akcyzy od okowity.
Miedzą pomiędzy niwami wyrosłego żyta i pszenicy szedł Mordka Winterkalt, zdążając do Komorowa, wioski nad granicą galicyjską położonej.
Widocznie śpieszyło mu się, bo choć chłód wieczorny rzeźwił, z twarzy Mordki spływały grube krople potu.
W oddali szarzały rzędy domostw i stodół.
Mordka, wydostawszy się na drożynę, wiodącą ku wsi, skręcił w opłotki i prawie pędem dobiegł do najbliższej chaty. Zastukał w przymknięte drzwi raz, drugi. Na progu pojawił się gospodarz, Wojtek Prażucha.
— No, Wojtek — zawołał, witając się Winterkalt — trzeba się zbierać. Jest robota. Chodźmy do izby — pogadamy.
Weszli.
— Widzisz, Wojtek — rozpoczął Mordka — trzeba sobie dobrać kilku dobrych chłopów. Towar jest na drugim brzegu.
— A siłaż trza?
— Z dziesięciu. Pęcherki gotowe.
— A jak „obieszczyki“ przyłapią? Wczora bezkudy goniły Franka Drzazgę, musiał chłop rzucić wszystko i w nogi...
— Bo głupi. Z wami tak nie będzie. Albo wam to pierwszyzna...
— No jużci... ale zawdy nieprzezpiecznie. Wisła duża, trza na Budziska objeżdżać, a tam „postój.“
— Już ja tak zrobię, że „postoju“ nie będzie — upewniał żyd.
— A gdzieżby się podział?
— Słuchaj, Wojtek! masz brzydką naturę, co się lubisz spierać. To nie twoja rzecz...
— Nie moja rzecz?! — podchwycił chłop. — A jak przyłapią, to komu bieda?
— Nie bądź głupi! Jeszcze nie złapali, a choćby złapali... to wielki gwałt! Co ci wezmą? Gospodarstwo przepisałeś na żonę... najwyżej koza... parę dni... To ci dziwne! czy co?!
— Dobrze wam gadać... teraz żniwa...
— Żniwa... żniwa! Wojtek, czy tobie potrzeba na „pańskie“ chodzić? za głupie dwa złote cały dzień mitrężyć? Ty raz przyniesiesz kilka garncy okowity i masz parę rubli. Ty wiesz, że z Mordką handlować można.
— Jużci sobie nie krzywduję, choć ostatnim razem toście mi potrącili...
Potrąciłem! bo w jednej macherzynie brakło blisko pół garnca... Ale co tam o tem gadać! Idziecie?
— Poszłoby się... jeno, że teraz strach, jak pilnują!...
— Już wam mówiłem, żebyście się „postoju“ nie bali. Moja w tem głowa.
— Jakże wy myślicie wyrychtować? Gadajcie! — spytał na pół przekonany Wojtek.
— Jakto? Zrobię denuncyacyę...
— Co?! to jeszcze pewniej chwycą...
— Nie przerywajcie. Wy, Franek, Ignac i jeszcze ze dwóch pójdziecie na „drugą stronę“ jak zwykle przejedziecie łódką na Budziska i tamtędy z towarem będziecie wracali. A Jasiek Miśtal, Wawrzek i Jędracha pójdą na Rataje z pustemi baryłkami. Ja tak urządzę, że na komorze będzie wiadomo, że tamtędy pójdzie szwarc. I koniec! Kapitan i obieszczyki będą gonili Jaśka i Jędrachę w Ratajach, a wy bezpiecznie z macherzynami pójdziecie przez Budziska do samej Oleśnicy, a ja tam będę z furmanką...
— Nieźleby to było i tak, jeno jak Jędrachę przyłapią?...
— To co? Wezmą puste baryłki. Wielka rzecz! No, nie spierajcie się. Towar u Berka jest gotowy, wam trzeba tylko iść i przynieść. Zgoda!
— Jak trza, to trza! ale pamiętajcie Mordka, żeby nijakich potrącań nie było i pieniądze na stół!
— Będą, będą... więc jutro przed północkiem w drogę! Ja wrócę do Oleśnicy i zaczekam na was. Nie bójcie się, „postoju“ nie będzie.
W ten sposób Mordka Winterkalt, obchodząc „swoich ludzi“ po nadgranicznych wioskach, urządza wyprawy za szwarcem. Czasem zdarzało się, że mimo denuncyacyi, straż graniczna chwytała bandę szwarcowników, nie jeden z czynnych popleczników wolnego handlu przypłacał taką ekskursyę mieniem, odsiadywał kozę, ale Mordce Winterkaltowi włos z głowy nie spadł.
Przyłapani chłopi milczeli, a któżby się w niepozornym żydku, chodzącym po wsiach za kupnem skórek, domyślił genialnego wodza kontrabandzistów?
Tak było przez lat parę. Mordka dorobił się znacznego majątku, lecz procederu nie zarzucił, zaprowadziwszy nawet niejakie ulepszenia w transportowaniu okowity. Między innemi wyznaczył dla zachęty „premię wwozową“, polegającą na tem, iż szwarcownik, który przyniósł dziesięć garncy spirytusu, prócz normalnej zapłaty pół rubelka od „macherzyny“, dostawał jeszcze kwartę szwarcówki dla siebie.
I było mu dobrze, choć pozornie nie zmienił trybu życia, nie kupił żadnej nieruchomości, gdyż przezorność godna pochwały nakazywała mu ukrywanie do czasu zdobytego ciężką pracą mienia.
I zapewne jeszcze długo mógłby się Mordka cieszyć tak dobrze zorganizowanem przedsiębiorstwem, gdyby nie skarbowość austryacka; która podniosła akcyzę od wódki.
W tych warunkach szwarc okowity przestał się opłacać. Zmartwił się Mordka niezmiernie i począł szukać „nowych kierunków“ dla swej pracy. Mając już wyrobione stosunki za granicą, jako zacięty przeciwnik wszelkich ceł, postanowił, zmieniwszy rodzaj towaru, w dalszym ciągu komunikacyę z „drugą stroną“ utrzymać.
Szło mu nieco trudniej, ale szło. Agencya szwarcownicza Mordki Winterkalta dostarczała okolicznym i dalszym odbiorcom towarów łokciowych, galanteryjnych, norymberszczyzny, nawet wyrobów żelaznych. Wszystkiego zresztą podejmował się dostarczyć Mordka, ale na ryzyko nabywcy, a na plecach chłopskich, nie przyjmując jednak odpowiedzialności za całość transportu.
Prócz tego z nadejściem tych tak ciężkich dla przemysłu szwarcowniczego czasów, wziął się sam osobiście do ułatwiania formalności celnych.
Pamiętny dawnych przyjaznych stosunków z chłopami, starał się przedewszystkiem o zaspokojenie potrzeb ludu tanim kosztem. Lubił zresztą wygodzić każdemu, więc kłusownikom, od których następnie nabywał zwierzynę i skórki, donosił za psie pieniądze zagraniczny proch, czasem przyniósł ładne lufki, czasem nawet pistolet lub rewolwer na zamówienie. Główną jednak specyalnością Mordki była dostawa i handel... koralami.
Towar to bardzo podatny, bo przy przenoszeniu bezpieczny, a dający zysk okazały.
Co tydzień prawie urządzał Mordka za legalnym „pasportem“ wyprawę za granicę po korale.
Chodził zwykle piechotą z parasolem, i choć na komorze rewidowali Mordkę skrupulatnie, nigdy nic nie znaleźli. A jednak Mordka miał zawsze towaru za kilkadziesiąt rubli. A gdzie go miał? Wtem właśnie cały sekret! cała sztuka.
I zapewne niktby się o tej sztuce nie dowiedział gdyby nie brzydki wypadek z deszczem.
Przyszedł raz Mordka na komorę. Jak zwykle, postawił duży biały, z żaglowego płótna, parasol, w kącie w sieni i idzie do rewizyi. Szukają. Niema nic. Podpisali półpasek, Mordka skłonił się grzecznie, wychodzi, patrzy, niema parasola! Zbladł jak ściana, chciał uciekać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Na dworze deszcz lał jak z cebra i pewnie Mordka straciwszy parasol, bał się przemoknięcia...
Tak myśleli niektórzy urzędnicy i zaczęli nawet kpić z Mordki.
Tymczasem to nie były kpiny, ale całkiem brzydki interes, jak się o tem zaraz przekonano od starego wachmistrza, który był na służbie, i teraz właśnie nadbiegł pędem z parasolem do kancelaryi.
Wachmistrz potrzebował na chwilkę wyjść na dwór, zobaczył stojący w kącie parasol Mordki, wziął go na tymczasem, bo deszcz kropił. Kiedy otworzył, a przyszło mu to z trudnością, bo sprężyny były zardzewiałe, aż krzyknął.
Tak opowiadał wachmistrz demonstrując w kancelaryi corpus delicti... parasol, w którego środku na lasce owinięte było kilka biczów korali...
Sprawa się wydała. Mordka stracił przez konfiskatę kilkadziesiąt rubli, siedział w kozie, a w dodatku musiał się wynieść w inną okolicę, bo tu już był za bardzo znany.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Laskowski.