Żydzi przy pracy/Kiwa Bobik

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Laskowski
Tytuł Żydzi przy pracy
Podtytuł Notatki wieśniaka
Data wyd. 1896
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kiwa Bobik.

Co tam faktor! — pomyśleć ktoś gotów.
Przepraszam, faktor w interesie to grunt, a jeszcze taki faktor, jak Kiwa Bobik, to już nie faktor, to osoba!
Kiwę Bobika zna cały powiat, cała gubernia, a choć on nie jest kupcem żadnej gildyi, ma poważanie i szacunek, nawet w kahale zasiada.
Co Kiwa robi?
Na oko niby nic. Stoi przed zajazdem w Pułtusku i patrzy. Żołnierz na warcie także stoi i patrzy, pułk kawaleryi w asekuracyi dział postawiony także się z miejsca nie rusza, tylko patrzy, a proszę spytać, czy wartownik, czy pułk nie pracuje?
Kiwa Bobik pracuje na stojący, ale gotów zaraz i nogi, i głowę, i język w ruch puścić, skoro się interes trafi.
Bywało, przyjedzie szlachta na jarmark do Pułtuska. Ten chce sprzedać żyto, ten pszenicę, ów groch; jeden chciałby pożyczyć paręset rubli, drugi zborgować koniczyny do siewu, inny jeszcze szuka ekonoma lub pisarza prowentowego. Każdemu pilno, każdy chciałby jak najprędzej wrócić do domu. Pilna robota potrzebuje pomocnika; cztery ręce więcej zrobią, czworo oczu lepiej zobaczy. Kogo szlachta ma sobie wziąć do pomocy? może stangreta, zwyczajnego „grundala“ ze wsi?
Przysłowie mówi, że lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć...
Przysłowia mądrością narodów. Jest jeszcze inne starsze, bo łacińskie przysłowie (widocznie i za rzymskich czasów istniała instytucya faktorów), opiewające: tres faciunt colegium, co się na polskie tłómaczy, że „do dobrego interesu potrzeba trzech osób“: szlachcica, kupca i faktora. Bez tego nie będzie colegium.
Tam, gdzie jeden chce pożyczyć, a drugi ma dać pieniędzy, gdzie jeden chce sprzedać, a drugi kupić, jeden żąda pięć, a drugi daje cztery, musi być koniecznie ktoś trzeci, co zrobi zgodę i każe brać półpięta.
Taką właśnie trzecią osobą jest faktor, taką bywał Kiwa Bobik, perła faktorów.
Czy to sprzedaż paruset par zboża, czy kawałka lasu, czy pożyczka hypoteczna, czy na prosty kwit, nic bez jego pomocy nie mogło przyjść do skutku.
Jeżeli Mordka Echt miał w głowie całą encyklopedyę wiadomości, to Kiwa Bobik miał ją w poprawnem wydaniu z ilustracyami. Znał nietylko szlacheckie, ale i kupieckie interesa. Wiedział np., że Judka Majbaum wziął dostawę owsa dla wojska, że potrzebuje kupić kilka wagonów, wiedział również, że p. Ignacy potrzebuje pieniędzy na procent dla Nuchima Cwajkorna, wiedział także, że p. Ignacemu w tym roku owies się udał...
Z tych trzech wiadomości zrobił Kiwa jedną hurtową wiadomość. Najpierw doradził p. Ignacemu, żeby Cwajkornowi dał owsa w procencie, a następnie namówił Cwajkorna na sprzedaż owsa Majbaumowi. Zrobił wszystkim wygodę. Po pierwsze, szlachcic nie potrzebował szukać pieniędzy, dawał surowy produkt zamiast gotówki, mógł przeto o kilkanaście kopiejek na korcu taniej liczyć, powtóre Cwajnkorn odbierał procent bez kłopotu, bo się przed tem z Majbaumem o sprzedaż owsa umówili; po trzecie Majbaum bez kłopotu i jazdy po dworach, nabył potrzebną ilość owsa.
Od wszystkich trzech należało się Kiwie słusznie faktorne, ale że p. Ignacy doświadczył podwójnej grzeczności, że upiekł dwie pieczenie na jednym rożnie, bo i owies sprzedał i procent za jednym zachodem uiścił, przeto musiał podwójnie, od każdego interesu z osobna, zapłacić.
Mordka niewiele brał. Jeden procent od obrotu.
Po za grubym geszeftem robił Kiwa Bobik jeszcze pomniejsze grzeczności szlachcie. Stręczył służbę. Przecież najzawołańszy myśliwy nie gardzi drobną zwierzyną. Jeżeli nawet o sam strzał chodzi tylko, to trudniej trafić do dubelta niż do rogacza.
Ma Warszawa swoje kantory, ma „kontrolę służących“, Pułtusk tego wszystkiego nie posiada, ale ma za to Kiwę Bobika, w którego głowie jest osobny wydział stręczeń ku wygodzie mieszkańców okolicy.
Ma on zapisanych ekonomów, rządców, kucharzy, gospodynie, stangretów, lokajów, ogrodników. Wybór wielki, a że Kiwa wie, co komu potrzeba, odrazu więc odpowiedniego osobnika stręczy.
Pan Janusz płaci ekonomowi tylko sto rubli, więcej dać nie może. Kiwa ma właśnie takiego. Bardzo porządny człowiek, na roli się zna jak rzadko, nawet krew umie puszczać. Bardzo porządny człowiek.
— Będzie wielmożny pan z niego zadowolony — zapewnia — żeby chciał, toby mógł rządcą w dużych dobrach zostać, taki zdatny!
Ekonomowi zaś prawi na ucho:
— Niech pan bierze, co się trafia, tymczasem... Ja wiem, że pan nigdzie długo siedzieć nie lubi. Tymczasem dobre i to! Pensya wprawdzie mała, ale można dorobić... Ja pana poznam z Joskiem Szczypiorkiem, on z panem Januszem handluje... bardzo porządny kupiec i zna się na rzeczy.
Potrzebuje p. Henryk gospodyni; zwyczajnie kawaler, do kobiecego gospodarstwa. Kiwa ma właśnie taką. Nie stara jest, nawet jej się dobrze za mąż trafiało, ale nie chciała... przywykła po dworach służyć.
Szukał p. Jan ogrodnika. Jest niedrogi, miał nawet patent ze szkoły ogrodniczej, ale zgubił. Nie potrzeba daleko szukać. Kiwa ma każdej służby dostatek, nastręczy, umówi, ugodzi, na stół, czy na ordynaryę i bez subiekcyi obie strony kontrakt piszą. Kiwa byle czego nie proteguje; jego ludzie mają zawsze dobre świadectwa, a że się czasem który w nowej służbie popsuje, trudno. Najlepszy koń znarowi się niekiedy.
Ulubionem zajęciem Bobika są także „sprawunki.“
Kiwa załatwia sprawunki na poczekaniu i z zamiłowaniem, nie dla zysku, dla rabatu... Boże uchowaj! ale przez dziedziczną żyłkę, przez atawizm handlowy. Jego ojciec miał sklep bławatny, ale zbankrutował. Kiwa sklepu nie ma, ale kupować, targować bardzo lubi i zna się na towarze, każdemu do gustu utrafi i wygodę niemałą zrobi.
Przyjechał dziedzic z Wydmuchowa do Pułtuska, miał na głowie tysiące interesów, szczęściem, że Kiwa przypomniał: „a nie ma wielmożny pan jakiego sprawunku?“ bo byłby na śmierć zapomniał o imieninach żony, o prezencie...
Kiwa przypomniał. Zaczęli radzić... uradzili kupić na suknię. Kiwa podjął się załatwić sprawunek, skoczył na jednej nodze i za mały kwadrans czasu przynosi sztuczkę niebieskiej materyi, w najlepszym gatunku, z plombą zagraniczną.
Dlaczego wybrał niebieską? dlaczego nie żółtą lub różową?
Kto inny, człowiek bez gustu, bez delikatnego smaku, byłby może tak zrobił, ale Kiwa nie. On wiedział, że dziedziczka z Wydmuchowa ma ładne blond włosy, wiedział, że blondynkom w niebieskiem do twarzy. Jeśli więc solenizantka była zadowoloną z prezentu, czyja w tem zasługa, jeśli nie Bobika?
Czy uśmiech żony nie wart jest pół rubla, który Kiwa dostał za fatygę? Takie znawstwo warto dużo więcej! ale Kiwie o zapłatę nie idzie, tylko o honor, że szlachcie służy.
Miał też Bobik, w dzień jarmarczny zwłaszcza, niemało roboty ze „sprawunkami“. Głowę cukru, bańkę oliwy do maszyny, trzewiki dla dzieci, łańcuchy dla bydła, kilka funtów ładnej zrazówki, kamień mydła, czy bułek, wszystko sprawiał Bobik, a na wszystko czasu mu starczyć musiało.
Między jedną a drugą tranzakcyą zbożową, przy której jego obecność była konieczną, wypadał z konotatką na miasto, biegał od sklepu do sklepu i znosił do zajazdu paczkę za paczką z towarami. Nawet pomagał furmanom na wyjezdnem pakować. Na wszystko czas znalazł, czasami tylko, gdy nie mógł swego stanowiska faktorskiego przy tranzakcyi zbożowej opuścić, wyręczał się żoną, która także była znawczynią i handlowała losami.
„Na to kura grzebie, żeby wygrzebała“ — mówi przysłowie, nic dziwnego przeto, że i Bobik przy tak usilnej pracy musiał mieć trochę dochodu. Każdy żyć potrzebuje.
Zazdrośni mówili, że Bobik ma już kapitał, ale on się zaklinał na wszystko, że ledwie wyżyć może. Miał dochód, to miał wydatki. Nie był łapserdak, potrzebował się ubrać porządnie, w atłasowy chałat, bo przecie nie z chamami miał do czynienia, tylko ze szlachtą. A na same buty co wydał!
Zresztą — co komu do cudzej kieszeni?! Miał, to miał, bo zapracował, cały powiat zaświadczy o tem i kupcy pułtuscy potwierdzą.
Takim był Kiwa Bobik, faktor, bliski kuzyn Szlomy Süskinda, najgrubszego pieniężnika w Pułtusku, którego biografię, pracowity żywot i usłużność dla społeczeństwa postaram się skreślić, w miarę sił i zdolności.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Laskowski.