Żydzi przy pracy/Szloma Süskind

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Laskowski
Tytuł Żydzi przy pracy
Podtytuł Notatki wieśniaka
Data wyd. 1896
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Szloma Süskind.

Jeśli Mordka Echt i Kiwa Bobik w swej działalności publicznej potrzebowali skupiać ducha, aby omyłki nie popełnić, to praca Szlomy Süskinda jeszcze większej wymagała baczności, wprawy i szybkiej oryentacyi w położeniu, a to z tej przyczyny, iż interesanci jego nie mieli co sprzedać, ani za co kupić, a jednak przychodzili po towar, towar najlepszy, najdelikatniejszy, po pieniądze, innemi słowy, przychodzili zaciągnąć pożyczkę.
Przysłowie mówi: „nie pożyczaj, dobry zwyczaj“ — ale Szloma Süskind miał za dobre serce, aby się tak egoistycznej maksymy trzymać. On chciał pożyczyć — ale chciał zarazem odebrać i w tem właśnie leżała cała trudność, całe ryzyko.
Ale „główka“ poradzi na wszystko.
Przedewszystkiem Szloma Süskind miał sporządzoną całą listę obywateli, rodzaj rysopisu kredytowego, z którego jasno widział, co kto wart. Listę tę co rok uzupełniał: jednych wykreślał, drugich wpisywał, w „uwagach“ dopisując, na jaki termin i za jakim procentem pożyczka dana być może.
Na termin mniej zważał, lecz co do procentu był nieugięty, a że lubił równy rachunek, przeto oznaczał procenta bez ułamków, w cyfrach łatwych do mnożenia i dodawania.
Dwa, trzy, pięć, czasem sześć na miesiąc z góry; niżej dwu procent nie brał od nikogo z zasady, że i w tabliczce Pitogaresa rachunek dopiero od „dwa a dwa cztery“ się rozpoczyna.
Z takim, jak pieniądz, towarem prosić się nie trzeba; nigdy też Szloma po dworach nie jeździł, nawet na rynek pułtuski w dzień jarmarczny nie wychodził. Siedział w izbie, czytał książkę nabożną, wiedząc, że każdy do niego trafi.
Ale trafić do Szlomy nie było tak łatwo, choć dom jego znało każde dziecko w Pułtusku. Dlaczego? Zaraz opowiem.
Nim kto się dostał do Szlomy Süskinda, musiał się poddać sprawdzeniu tożsamości osoby, sprawdzeniu w dwóch instancyach.
Pierwszą instancyą był znany nam już Kiwa Bobik, on doprowadzał interesanta do drugiej instancyi, do żony Süskinda, zwanej przez szlachtę popularnie „ciotką“.
Kto się już do „ciotki“ dostał, mógł mieć niejaką nadzieję, że obietnicą „porękawicznego“ uzyska wstęp do kapitalisty. Czasem jednak pani Ryfka wręcz odmawiała:
— Niech się pan dobrodziej nie fatyguje, bo mój nie ma pieniędzy.
Jeśli jednak przyprowadzony osobnik był „dobry“, wtedy „ciotka“ prosiła siedzieć, wypytywała się o termin, o rozmiar pożyczki, o wysokość procentu i już obrobionego gościa wpuszczała do drugiej izby, w delikatnym żargonie anonsując mężowi o odbytych pertraktacyach.
Następnie Kiwa rozpoczynał adwokaturę.
Szloma Süskind po wysłuchaniu stron zaglądał jeszcze dla pewności do rysopisu, następnie rozpoczynały się finansowe kalkulacye.
Najczęściej nieszczęśliwy traf zrządzał, że Szloma jak raz swoich pieniędzy nie miał, ale że chciał koniecznie wygodzić, to da pieniądze nieletnich, które mu kahał w opiekę powierzył.
— Tylko, żeby jakiego kłopotu nie było — ostrzegał — bo ja potrzebuję oddać te pieniądze w terminie.
Upewniony, rozpoczynał przetarg o procent.
Gdyby Szloma miał swój kapitał, dałby z pewnością na dwa, nawet na półtora na miesiąc, ale to sierocy grosz, to cały majątek małoletnich, więc nie może brać niżej trzech.
Kawałek kredy ułatwiał rachunek.
— Trzy procent od 500 rubli wynosi miesięcznie 15 rubli, a że pan dobrodziej potrzebuje pieniędzy na 6 miesięcy, więc przypada 90 rubli, że jednak pan dobrodziej procentu z góry nie zapłaci — mówił — to potrąciwszy równe sto rubli, ja dam panu dobrodziejowi czterysta rubli bares Geld, a kwitek będzie na pięćset.
Rachunek prosty, równy i rzetelny. Szczęśliwe dzieci, które takiego opiekuna dostały!
Szloma wiedział z góry, że szlachcic zgodzić się musi, przeto wyjmował weksel, nie oczekując odpowiedzi; Kiwa potakiwał, Ryfka potakiwała, zaczynało się pisanie.
Szloma weksel oglądał, piaskiem zasypywał, raz i drugi czytał, aż przekonawszy się, że żadnej omyłki nie ma, że najwyraźniej stoi napisane: „walutę w gotowiźnie odebrałem“, wyjmował pieniądze i liczył. Dał trzy stówki całkowite, a czwartą „drobnemi“, żeby szlachcic ze zmianą subiekcyi nie miał.
Teraz ciężko w Pułtusku sto rubli zmienić.
Czasem mu do ostatniej stówki brakowało dwa lub trzy ruble. Dołoży innym razem.
Szlachcic, mając „drobne“, regulował swoje zobowiązania na miejscu. Dał pięć rubli Kiwie za faktorne, drugie pięć ciotce porękawicznego, a resztę trzysta dziewięćdziesiąt chował do kieszeni.
Kiwa asystował mu do zajazdu, proponował „sprawunki“, utrzymując, że „zrobił świetny interes.“
— Na trzy procent! kto teraz daje! To tylko przezemnie zrobił Süskind dla jaśnie pana takie ustępstwo. On zawsze bierze pięć... Paskudnik!
Teraz pytanie, czy Szloma wziął trzy procent?
Dał naprawdę 395 rubli, a wziął od tego za pół roku razem z Ryfką 105 rubli. Rachunek szlachecki powiada, że to jest 36% rocznie, żydowskie sprawiedliwe obliczenie mówi inaczej. Ono mówi: jeśli 395 rubli daje na pół roku 105 rubli, to da na cały rok 210 rubli, a jeśli da na cały rok 210 rubli, to wypada od 100 rubli 53 ruble z kopiejkami.
Tak mówi sprawiedliwy rachunek Szlomy — ale on nie ma obowiązku nikogo uczyć matematyki, od tego są szkoły.
Zdarzało się jednak, że mimo protekcyi „ciotki“, interesant pożyczki zaraz nie dostał. Szloma miał wątpliwości, potrzebował grunt zbadać dokładnie. Tłómaczył się wtedy przed szlachcicem, że na razie pieniędzy nie ma, że będzie szukał i na przyszły tydzień z pewnością obiecywał. Czasem „przyszły tydzień“ trwał dwa i trzy tygodnie, dopiero gdy Süskind widział, że szlachcic już doszedł, że się na wszystko zgodzi, pieniądze się znajdowały, ale za swoje szukanie brał już nie trzy, ale cztery procent, zawsze na miesiąc.
Szloma nie lubił rachować na lata, wolał krótszy termin. Rok to kawał czasu, a nie wiadomo kto jutra dożyje.
Do trudniejszych operacyj należały pożyczki na dwa podpisy. Trudno żyranta wozić w kieszeni. Wtedy Szloma, wchodząc w położenie, brał pełny weksel z jednym podpisem, dając zaliczkę, skoro zaś szlachcic przywiezie inny weksel z dwoma podpisami — niech będzie „mamy“ lub „żony“ — obiecywał dopłacić resztę. Przywiózł szlachcic drugi podpis, najrzetelniej według umowy dopłacił; nie przywiózł, to już Szloma ryzykował, zatrzymywał pierwszy papier, ale nie dopłacał ani grosza.
Zaliczki nie przenosiły 25% wypisanej sumy. Duże ryzyko potrzebuje dużej nagrody.
Dzięki powyższym kombinacyom, Szloma nigdy stratny nie był, nigdy nawet od siebie szlachty nie procesował. Trafiało się, że dłużnik nie płaci; Szloma pisze list jeden, drugi, trzeci, w końcu donosi, że pieniądze były nie jego, że dłużej czekać nie może i puści w drugie ręce.
Takich „rąk drugich“ miał Szloma kilka par. Miał ręce Herszlika Grünbauma, Bajnisia Rozbitka, Majorka Gutenachta i wielu innych.
Ręce procesowały, posyłały komornika, urządzały licytacyę ruchomości i robiły wpis hypoteczny.
Gdy zrozpaczony dłużnik, otrzymawszy pozew, zjawiał się u Süskinda, ten ubolewał nad łajdactwem „rąk“. Odstąpił im weksel, to prawda, bo potrzebował pieniędzy, ale sobie wymówił, że będą czekać do „nowego“ z odbiorem pieniędzy, nawet im z „sumy“ ustąpił. Ale te paskudniki! nie dotrzymali słowa i poszli na sąd... Taki już świat, nikomu wierzyć nie można! Szlomie było bardzo żal, że się tak stało, ale poradzić nic nie może, bo zrobił formalną cesyę...
W ten sposób Szloma Süskind odbierał swoje pieniądze, nie narażając się szlachcie. Czy takie „złote serce“ nie warto nagrody? Czy kto może powiedzieć, że Szloma go stradował? że mu sprzedał inwentarz albo meble?
Gdy nadeszły czasy gorsze, gdy się w sądach coś popsuło i zaczęto obliczać procent choćby dopisany — kiedy się trafiły parę razy „świadki“ z zarzutem o lichwę... Szloma Süskind wynalazł nowy sposób nie naruszający ustawy przeciw lichwie i zrobił małą poprawkę w liście swych przypuszczalnych dłużników.
Wybrał najniepewniejszych i do nich właśnie swój nowy sposób stosował. Sposób był łatwy i prosty, bo każda wielka kombinacya odznacza się prostotą.
Potrzebował niepewny p. Hilary tysiąc rubli na trzy miesiące; z „nowego“ odda. Zgoda. Szloma pieniędzy da. Umówili się o procent. Pięć na miesiąc, to razem sto pięćdziesiąt rubli. Szloma wypłaci p. Hilaremu pozostałe ośmset pięćdziesiąt rubli, nawet wekslu nie chce. Wystarczy zwyczajny papier na stemplu, prosty kwit, tylko mu p. Hilary napisze te słowa:

„Ja niżej podpisany przyjąłem od p. Szlomy Süskinda tysiąc rubli w gotowiźnie na przechowanie, jako depozyt, który obowiązuję się za trzy miesiące od daty dzisiejszej na każde żądanie zwrócić.“

Następował jeszcze podpis, data i koniec.
Süskind nie pożyczał, on tylko dawał w depozyt p. Hilaremu, bo się bał złodziejów i nie chciał pieniędzy u siebie trzymać. Jeśliby p. Hilary depozytu w terminie nie oddał, to już inna sprawa; „sprzeniewierzenie się“ i „roztrwonienie“, to nie jedna akcya, ale całkowite dwie akcye: cywilna i kryminalna.
Komentarz zbyteczny. Ktoby chciał w takie brudne sprawy wchodzić? Nikt. Dlatego też Szloma Süskind wiedział, że bez naruszenia ustawy o lichwie, bez „rąk drugich“, swoje pieniądze w terminie odbierze.
Wymyślić taki prosty, łatwy sposób, nie każdy może. Do takiego pomysłu trzeba mieć „głowę“ i dobrze ją naładować. A czy „łamanie głowy“ nie jest pracą, ciężką pracą?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wybrałem na „model“ najgrubsze ryby z pośród pracowników żydowskich z trzech najrarytniejszych gałęzi pracy, wybrałem zaś dla tego, że olbrzymi rozmiar ich pracy, uderzająca zabiegliwość i fachowość, służąca za przykład innym, wszędzie naśladowców znajduje. Nietylko w Pułtusku, ale w Będzinie, Stopnicy, Tomaszowie, Rawie, Gostyninie, Łęczycy, Mławie, Chęcinach, wszędzie, „gdzie śliczny żargon rozbrzmiewa“, kwitnie zarazem praca takich Mordków, Kiwów i Szlomów.
Z kolei przechodzę do skreślenia mniej głośnych, choć niemniej wybitnych pracowników, których demokratyczne usposobienie skłania do pracy wśród ludu wiejskiego.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Laskowski.