Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
WIECZÓR U PANI SAINTE-COLOMBE.

Dżalma i Faryngea, wsiadłszy do powozu, jechali do domu Sainte-Colombe.
Podczas przejazdu z ulicy Clichy na ulicę Dochelieu, gdzie było mieszkanie pani Sainte-Colombe, Faryngea udawał, że jest pogrążony w smutnej zadumie; potem rzekł nagle do Dżalmy przytłumionym głosem:
— Panie... jeżeli się przekonamy, że jestem zdradzony... wtedy koniecznie wypada mi zemścić się. Pozwól, żebym się od ciebie oddalił... udam się sam na tę schadzkę...
To powiedziawszy, Faryngea poruszył się z miejsca jakgdyby chciał wyskoczyć z powozu.
Dżalma schwycił go żywo za rękę, nie dozwoliwszy mu wysiąść, i rzekł:
— Pozostań... nie opuszczę cię... jeżeli jesteś zdradzony, nie przelejesz krwi; wzgarda zemści się za ciebie, a przyjaźń pocieszy cię.
Zdawało się, że słowa Dżalmy sprawiły głębokie wrażenie na Faryngei. Dżalma tymczasem, przy słabem świetle latarni powozowych, czynił przygotowania do użycia podejścia lub siły dla rozbrojenia metysa, gdy ten, znienacka się oglądając i odgadnąwszy zamiar księcia, nagle uchwycił ręką za sztylet, wydobył go z za pasa i potem ciągle trzymając go w ręku, rzekł do księcia tonem zarazem uroczystym i srogim:
— Ten sztylet jest okropnym, kiedy go użyje zdolna ręka... w tej flaszce jest trucizna bardzo subtelna, jak wszelkie trucizny w naszym kraju.
To powiedziawszy, metys pokręcił nieznacznie ukrytą sprężynkę, a natychmiast wierzch gałki rękojeści otworzył się jako nakrywa, i pokazała się pod nim szyjka małej kryształowej flaszeczki, ukrytej w rękojeści tej zabójczej broni.
— Dosyć tylko wziąć dwie lub trzy krople tej trucizny — rzekł metys — a nastąpi śmierć powolna... spokojna... bez żadnych boleści przy skonaniu... w ciągu kilku godzin....
I metys podał sztylet księciu.
W chwili, kiedy Dżalma miał odpowiedzieć, powóz zatrzymał się przed domem pani Sainte-Colombe. Książę i metys, dobrze zakapturzeni, weszli do ciemnego przedsionka. Drzwi natychmiast zamknęły się za nimi. Faryngea powiedział kilka słów do odźwiernego, który nawzajem coś mu odpowiedziawszy, oddał klucz od drzwi. Dwaj Indjanie wkrótce przybyli do mieszkania pani Sainte-Colombe. Mieszkanie to miało dwa wejścia od tej sieni, a trzecie skryte wyjście prowadziło na dziedziniec. Faryngea, prędko otworzywszy drzwi, wszedł pierwszy, nie oglądając się. Dżalma szedł za nim. Drzwi za sobą zamknąwszy, metys i książę znaleźli się w wąskim korytarzyku, w zupełnej ciemności. Prowadząc Dżalmę dosyć długo manowcami, otworzywszy i przymknąwszy kilkoro drzwi, metys nagle się zatrzymał, rzekł do księcia cicho, puściwszy jego rękę, którą aż dotąd trzymał:
— Panie, stanowcza chwila zbliża się... poczekajmy tu trochę.
Po tych słowach metysa nastąpiło głębokie, niczem nie przerwane milczenie. Dżalma usłyszał, jak Faryngea oddalał się od niego, potem słyszał, jak nagle otworzono i znowu zamknięto drzwi na dwa spusty. To nagłe zniknięcie zaczynało Dżalmę niepokoić. Nagle głos Faryngei odbił się o jego uszy i kiedy nie mógł rozpoznać, gdzie się znajduje, usłyszał znowu następujące słowa:
— Panie... powiedziałeś mi: Bądź moim przyjacielem ja postępuję po przyjacielsku... użyłem podejścia, żeby cię tu sprowadzić... Ślepa twoja namiętność nie dozwoliłaby ci ani mnie usłuchać, ani udać się tu za mną... Księżna Saint-Dizier wymieniła ci Agrykolę Baudoin... kochanka Adrjanny de Cardoville... Posłuchaj... zobacz, osądź...
I głos umilkł. Zdawało się, że głos ten odzywa się z rogu tego pokoju. Dżalma, ciągle znajdując się w ciemności, zapóźno poznał, w jaką dostał się pułapkę, zadrżał ze złości i niemal z przestrachu.
— Faryngeo... — zawołał — gdzież ja jestem?... gdzież ty jesteś?... zaklinam cię na życie, otwórz mi, chcę wyjść natychmiast...
Postąpił kilka kroków, lecz natrafił na mur okryty jedwabnem obiciem, szedł przy nim poomacku, spodziewając się, że znajdzie drzwi; znalazł je w rzeczy samej, były zamknięte... napróżno kręcił klamką, chciał wyrwać zamek; drzwi wytrzymały wszelkie jego usiłowania. Książę był coraz niespokojniejszy; drżącym z gniewu głosem zawołał na Faryngeę. Nie usłyszał odpowiedzi; ciemno było i głucho.
Wtedy zaszła rzecz nadzwyczajna: Słabe światło stopniowo rozjaśniało się w przyległym pokoju. Dżalma, jak obłąkany, spostrzegł małe okrągłe okienko w ścianie, którem dostawało się światło do jego pokoju.
Pokój, który Dżalma widzieć mógł tym otworem, przy słabem, coraz bardziej powiększającem się świetle, był dosyć bogato umeblowany. Po krótkiej chwili wzeszła do tego pokoju kobieta; nie można było rozpoznać dobrze ani jej figury, ani twarzy, gdyż starannie otuliła się salopą z kapturem osobliwszego kształtu, ciemnego koloru. Na widok tej salopy zadrżał Dżalma. Patrzył wciąż z zdumieniem i ciekawością na to, co się działo w przyległym pokoju. Kobieta, którą był spostrzegł, weszła z największą ostrożnością i niemal ze strachem; najprzód poszła do okna, odsunęła firankę i wyjrzała oknem na ulicę; potem wróciła powoli do kominka, na którym wsparta stała jakiś czas zamyślona, a ciągle okryta starannie salopą. Wtem Dżalma spostrzegł, jak nagle, opuściwszy kominek, poszła przed szafę i, stanąwszy przed zwierciadlanem jej oszkleniem, zrzuciła z siebie aż do stóp okrywającą ją dotąd salopę. Dżalma jakby piorunem uderzony... struchlał... Niespodzianie ujrzał przed sobą pannę Adrjannę de Cardoville... Tak, zdawało się mu, że widzi Adrjannę de Cardoville... taką, jak ją widział, odchodząc od niej wczoraj, ubraną tak samo, jak za bytności u niej księżny Saint-Dizier...
Słowem, była to panna de Cardoville... nie mógł już wątpić i rzeczywiście już nie wątpił. Gorący pot oblał twarz Dżalmy; szał odurzonego uniesienia wzmagał się w nim coraz bardziej, tchu złapać nie mógł... stał jak wryty... patrzy, nie myśląc, nie zastanawiając się. Dziewka, ciągle odwrócona tyłem do Dżalmy, oddaliwszy się od zwierciadła, przed którem dotąd stała, znikła Dżalmie z oczu na chwilę.
Aha! Czeka na Agrykolę Baudoin, swego kochanka... — odezwał się wtedy w cieniu głos, zdający się wychodzić z muru ciemnego pokoju, w którym się znajdował Dżalma.
Widział, jak się dziewka znowu pokazała; lecz tym razem miała już na sobie biały, długi ranny szlafroczek, który jednak dozwalał widzieć obnażone ramiona, a na nich rozpuszczone długie loki złocisto-żółtych pięknych włosów. Postępowała ostrożnie, zmierzając ku drzwiom, których Dżalma nie mógł dojrzeć.
W tej chwili niewidzialna ręka uchyliła powoli drzwi od pokoju, ktoś, przybywszy do drzwi, zatrzymał się i zapukał w nie parę razy.
— To Agrykola Baudoin... słucha i patrzy — odezwał się znowu w ciemności głos, który już słyszał książę.
Okrutnym gniewem zapalony, wściekły, postradawszy rozum, jedynie tylko zemstą pałający, Dżalma wydobył z pochwy sztylet, który mu zostawił Faryngea, potem nie wzruszony czekał.
Wtedy ujrzał dziewicę, przechodzącą przez przedpokój, przybywającą na schody i tam u drzwi pytającą cicho:
— Kto tam?
— Ja!... Agrykola Baudoin — odezwał się za drzwiami: silny głos męski.
Ledwo dziewica odsunęła rygiel drzwi, ledwo Agrykola Baudoin przebył próg, kiedy Dżalma, skoczywszy jak tygrys, uderzył razem, tak bowiem szybkie były jego ciosy, i młodą dziewicę, która padła nieżywa i Agrykolę, który, choć nie został raniony śmiertelnie, zachwiał się jednak i upadł przy trupie nieszczęsnej istoty.
Ta zabójcza scena, szybka jak błyskawica, działa się w miejscu nawpół ciemnem; wtem słabe światło, oświecające pokój, z którego wyszła dziewica, nagle zgasło, w chwilę potem Dżalma uczuł w ciemności żelazną dłoń, chwytającą go za rękę i usłyszał mówiący do niego głos Faryngei:
— Już pomściłeś się... chodź... bezpieczne tu jest schronienie, nie lękaj się niczego.
Dżalma, odurzony, jakby straciwszy zmysły, wcale się nie opierając, dozwolił metysowi prowadzić się w głąb mieszkania, które miało dwa wyjścia.

Kiedy Rodin unosił się, podziwiając niewyczerpaną twórczość swych myśli, projekt sobie ułożywszy, wysłał Jakóba Dumoulin do pani Sainte-Colombe, nie odkrywszy mu prawdziwego celu poselstwa, które na tem się tylko ograniczało, aby zażądać od tej doświadczonej kobiety ażeby się postarała o dziewczynę piękną, zgrabną, rudowłosą; skoroby taką znaleziono, ubiór we wszystkiem podobny do tego, jaki miała na sobie Adrjanna, a który opisała Rodinowi księżna Saint-Dizier, uzupełnić miał resztę złudzenia Dżalmy.
Reszta wiadoma; biedna dziewczyna Sozjo odgrywała rolę Adrjanny, sądząc, że to tylko żarty.
Co się tyczy Agrykoli, odebrał on list, w którym wzywano go, aby pośpieszył z odwiedzinami, które mogły być bardzo pożyteczne dla panny de Cardoville.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.