Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
KWESTA.

Księżna Saint-Dizier umiała, gdy zachodziła potrzeba, przybrać jak najbardziej ujmującą powierzchowność, czułą maskę. Dagobert, pomimo cierpko-kwaśnego humoru. Róża i Blanka, pomimo zwykłej ich wiekowi nieśmiałości, za pierwszem zaraz widzeniem, uczuli poszanowanie i ufność dla księżnej Saint-Dizier; te, zbliżywszy się do dziewcząt, uprzejmie je przywitała i rzekła im przymilającym tonem:
— Wszak z pannami Ligny mam zaszczyt mówić?
Róża i Blanka, nie przywykłe do słuchania tak szanownego miana ojcowskiego, zarumieniły się i spojrzały na siebie, nic nie odpowiadając.
Dagobert, chcąc je wyręczyć, rzekł do księżnej:
— Tak, pani, te panny są córkami marszałka Simon.
Ona zaś rzekła tkliwym, zupełnie zgodnym z przybraną rolą tonem:
— Przychodzę do pań prosić je o miłosierdzie nad nieszczęśliwemi ofiarami cholery: jestem jedną z pomiędzy dam opiekunek dobroczynności i, jakikolwiek może być ich dar, przyjmę go z czułą wdzięcznością...
— Dziękujemy pani, że tak łaskawie podaje nam sposobność do dobrego uczynku — rzekła uprzejmie Blanka.
— Pani — rzekł z uszanowaniem Dagobert — racz pani odpocząć, zanim Róża powróci z woreczkiem...
— Prócz mego ojca, nie mamy lepszego, czulszego, bardziej przywiązanego do nas przyjaciela nad Dagoberta — rzekła Blanka, zwracając się do księżny...
— Łatwo temu wierzę — odpowiedziała dewotka — gdyż panienka, również jak miła jej siostra, okazujecie się nader godnemi takiego poświęcenia...
— Poświęcenia — dodała księżna, zwracając się do Dagoberta — równie zaszczytnego dla tych, którzy je wzbudzają, jak i dla tych, którzy go dopełniają...
— Tak, pani, na poczciwość — rzekł Dagobert — szczycę się niem i chlubię się, bo jest czem... Ale, otóż i Róża ze swym skarbem.
W rzeczy samej młoda dziewica wyszła z pokoju, trzymając w ręku woreczek zielony, jedwabny, dosyć napełniony.
— Pragnęłybyśmy, aby nasza jałmużna zdołała przynieść choć małą ulgę niedoli, dla której ratunku kwestujesz pani — rzekła Róża — bo bezwątpienia okropne muszą być cierpienia nieszczęśliwych ludzi.
— Tak, bardzo dotkliwe — smutno odrzekła dewotka — to tylko przynosi pociechę w takich cierpieniach że osoby wszelkich klas okazują dla nich politowanie i miłosierdzie... Ja z mego powołania, jako kwestarka, lepiej niż ktokolwiek inny ocenić mogę tyle szlachetnych poświęceń, które także udzielają się, iż tak powiem, jak zaraza.. gdyż...
— Słyszycie, moje panny, słyszycie — zawołał Dagobert triumfujący i przerywając mowę księżnie, dla wytłumaczenia jej słów w znaczeniu, zgodnem ze swym oporem, przeszkadzającym sierotom udać się dla odwiedzenia chorej guwernantki. — Rozumiecie, co tak dobrze mówi pani? W pewnych razach poświęcenie staje się pewnym rodzajem zarazy... niema zaś nic gorszego nad zarazę... i...
Żołnierz nie mógł dokończyć, wszedł bowiem służący i oznajmił mu, że ktoś ma pilny interes do niego i chce się z nim widzieć natychmiast. Księżna doskonale ukryła zadowolenie z takiego zdarzenia, które tajemnie było przygotowane, aby tym sposobem oderwać na chwilę żołnierza od dziewcząt. Przechodząc obok dziewcząt, szepnął im Dagobert pocichu:
— Słuchajcie tej dobrej pani, moje dzieci, nic lepszego uczynić nie możecie — i wyszedł, z uszanowaniem skłoniwszy się księżnie.
Żołnierz wyszedł, a dewotka rzekła do dziewcząt spokojnym głosem, przybrawszy poufną minę, lubo pałała żądzą korzystania z chwilowej nieobecności Dagoberta, aby dopełnić zleceń, które dopiero co odebrała od Rodina.
— Nie mogłam dobrze zrozumieć ostatnich słów tego starego zacnego przyjaciela pań... albo raczej, zdaje mi się, że on źle sobie tłumaczył moje słowa... Kiedym dopiero co mówiła paniom o szlachetnej zarazie poświęcenia, wcale nie myślałam przez to ganić tego uczucia, przeciwnie, wielce je szanuję. Byłam pewna, że takie jak panien serca zrozumieją mnie — rzekła dewotka — ani wątpić, że i poświęcenie się ma także swoją zarazę, ale jest to szlachetna, heroiczna zaraza!... Gdybyście panie wiedziały, ilu to tkliwych, przejmujących zdarzeń bywam codzień świadkiem, ile to uczynków, pełnych odwagi, wzruszyło mnie nieraz do żywego! Tak, tak, chwała, dzięki niech będą za nie Bogu — dodała księżna Saint-Dizier z wielką skruchą. — Wszelkie klasy społeczeństwa bratają się w miłosiernych uczynkach.
— I te osoby tak się poświęcają dla ludzi obcych, nieznanych sobie — rzekła Róża z wielkiem wzruszeniem i zdziwieniem.
— Bezwątpienia — odrzekła dewotka. — Powiem tu paniom, że wczoraj jeszcze, aż do łez wzruszyłam się, odwiedziłam ambulans, tymczasowo urządzony... właśnie o kilka kroków stąd... blisko tego domu. Jedna sala prawie całkiem była napełniona biednymi ludźmi, których tam niemal konających poznoszono, wtem widzę wchodzącą kobietę, jednę z mych przyjaciółek, a z nią dwie jej córki młode, ładne i miłosierne, jak panie jesteście; matka i obie jej córki, podobnie jak pokorne sługi Boskie, stają pod rozkazy lekarzy na usługi tych nieszczęśliwych.
— Pewno panie pojmujecie, że w pierwszym rzędzie dopełniających dzieła ludzkości znajdują się osoby duchowne... Właśnie dziś rano, w tym zakładzie dobroczynnym, o którym paniom mówię... a który się znajduje niedaleko stąd... zdziwiłam się, równie jak tylu innych, na widok młodego księdza... co mówię!... nie księdza, ale anioła! który, zda się, zstąpił z nieba, aby udzielić tym wszystkim biednym kobietom, pociech religijnych... O! tak, ten młody ksiądz, jest prawdziwie anielską istotą... bo, gdybyście tak, jak ja wiedziały w tych smutnych okolicznościach, w to ksiądz Gabrjel!...
— Ksiądz Gabrjel! — zawołały dziewczęta, spoglądając na siebie ze zdziwieniem i radością.
— Znacie go panie? — zapytała dewotka z udanem zdziwieniem.
— Czy go znamy?... on nam ocalił życie... jakżebyśmy go nie znały!
— Ma długie blond włosy — dodała Blanka z żywością.
— A oczy niebieskie, tak przyjemne, tak dobre, iż, patrząc na niego, rozczulić się trzeba koniecznie — dodała jeszcze Róża.
— Niema wątpliwości... to być musi on — mówiła dewotka — a więc możecie sobie panie wyobrazić, jakie tam mają dla niego poszanowanie i jaki on wzbudza zapał miłosierdzia we wszystkich, którzy go widzą. Ach! gdybyście panie słyszały, dziś jeszcze rano, z jakim tkliwym podziwem, z jakiem uwielbieniem mówił o tych zacnych kobietach, które, jak się wyraził, mają tyle szlachetnej odwagi, iż spieszą doglądać, posługiwać, pocieszać inne kobiety, swoje siostry, w tych schronieniach cierpienia!...
— Pani — rzekła żywo Róża, której serce biło zapałem na usłyszane słowa dewotki — nie mamy już naszej matki; nasz ojciec jest nieobecny... pani masz tak piękną duszę, tak szlachetne serce, iż najlepiej do niej udać się możemy... z prośbą o radę.
— O jaką radę? moja kochana pani? — rzekła księżna — tak... moje kochane dziecko, pozwól, że cię tak nazwę, bo to będzie zgodniej z waszym i moim wiekiem...
— I nam także miło będzie otrzymać od pani to nazwanie — rzekła Blanka; potem dodała — miałyśmy guwernantkę; okazywała nam zawsze najwyższe przywiązanie; tej nocy zapadła na cholerę...
— Och! dla Boga, — rzekła księżna, udając mocny żal.
— Pierwszą naszą myślą było biec natychmiast do naszej guwernantki, szczerze panią zapewniamy, żeśmy tak chciały; lecz Dagobert tak nas kocha, iż zaraz lęka się o nas...
— Trzeba darować skrupuły temu dobremu człowiekowi — rzekła dewotka — lecz jego obawa, jak to same panny uważacie, jest zbyteczna, od ilu to już dni odwiedzam ja ambulansy, wiele mych przyjaciółek to samo czyni, a przecież dotąd żadna z nas nie uczuła najmniejszego znaku choroby... która, zresztą, nie jest zaraźliwą, już to teraz dowiedzioną jest rzeczą... dlatego, bądźcie panie spokojne...
— Pani, czy to jest niebezpieczne czy nie — rzekła Róża — powinnyśmy odwiedzić naszą guwernantkę.
— Tak sądzę, moje dzieci; bo inaczej możeby was obwiniła o niewdzięczność, a nawet o podłość, potem — dodała księżna Saint-Dizier ze skruchą — nie idzie tu jedynie o pozyskanie sobie szacunku ludzi, trzeba także myśleć o zasłużeniu łaski Boskiej... i dla swych krewnych... bo utraciłyście matkę, nieprawdaż?
— Tak, pani, niestety!
— Przyjęła ostatnie sakramenta?
— Pani, my żyłyśmy w Azji, w kraju prawie bezludnym... — odpowiedziała smutnie Róża. — Nasza mama umarła na cholerę... w całej okolicy nie było księdza... aby jej udzielił ostatniej religijnej pociechy...
— Ach! moje kochane dzieci! — rzekła dewotka, udając serdeczny żal. — Niestety!... godna wasza matka, pomimo wszystkich jej cnót, jeszcze nie weszła do raju pomiędzy wybranych.
— Co pani mówi?
— Na nieszczęście, umarła, nie przyjąwszy sakramentów, tak, iż dusza jej błąka się pomiędzy czyścowemi duszami, oczekując chwili łaski Najwyższego... Jej zbawienie przyśpieszone być może przez modlitwy, które się codzień odmawia za odkupienie dusz pokutujących.
A widząc po przerażającym smutku na twarzach dziewcząt, że jej obłudna mowa wywarła wrażenie, jakiego sobie życzyła, dodała:
— Nie trzeba rozpaczać, moje dzieci; prędzej czy później Stwórca powoła waszą matkę do raju; a zresztą, czy nie możecie przyśpieszyć chwili zbawienia tej najukochańszej duszy?
— My, pani? a jakim sposobem zdołamy pozyskać tę łaskę?
— Dobrymi postępkami i uczynkami. I tak, naprzykład, nie możecie być w oczach jego milszemi, niż gdy dopełnicie czynu przywiązania i wdzięczności dla swej guwernantki; tak, tego jestem pewna, taki dowód gorliwości, prawdziwie chrześcijański, jak mówi ksiądz Gabrjel, skutecznie przyczyniłby się u Stwórcy do wybawienia waszej matki, gdyż Zbawiciel w swej dobroci szczególniej podoba sobie modlitwy młodych córek za swe matki i ofiarowane niebu piękne, święte uczynki.
— Ale jakże tu postąpić, aby się dowiedzieć, gdzie jest nasza guwernantka? — rzekła Róża.
— Dowiemy się o wszystkiem... spuśćcie się tylko na mnie — rzekła pocichu dewotka — powrócę ja tu znowu do was... i razem pomyślimy, jak nam wypadnie postąpić... tak, naradzimy się względem jak najprędszego wybawienia duszy waszej biednej matki...
Ledwo dewotka wymówiła ze skruchą ostatnie słowa, kiedy żołnierz wszedł uradowany, zadowolony. Z wielkiego rozradowania nie spostrzegł wzruszenia dwóch sióstr. Księżna Saint-Dizier, chcąc odwrócić uwagę żołnierza, rzekła, wstawszy i postępując naprzeciw niemu:
— Bądź pan spokojny; powiedziałam im wszystko, co im wypadało powiedzieć; rozumiemy się teraz bardzo dobrze...
Te słowa zupełnie zadowoliły Dagoberta, a księżna Saint-Dizier, serdecznie pożegnawszy się z sierotami, wróciła do powozu i pośpieszyła do Rodina, który czekał na nią w fiakrze, chcąc się dowiedzieć od niej o skutku jej rozmowy z dziewczętami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.