Życie Henryka Brulard/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Życie Henryka Brulard
Wydawca Bibljoteka Boy’a
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Vie de Henri Brulard
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII
Pierwsza komunja.

Manja ta, która zrujnowała radykalnie mego ojca i zredukowała moją schedę do trzeciej części posagu mojej matki, sprawiła mi wiele dobrego, około r. 1794.
Ale nim pójdę dalej, muszę załatwić się z historją mojej pierwszej komunji, przypadającą, o ile mi się zdaje, przed 21 lipca 1794. Człowiek, któremu polecono tę ważną operację, do której ojciec mój, wielki dewot podówczas, przywiązywał wielką wagę, był to ksiądz, nieskończenie mniejszy łajdak od księdza Raillane. Jezuityzm księdza Raillane przerażał nawet mego ojca.
Ów dobry ksiądz, tak poczciwy napozór, nazywał się Dumolard. Był to prosty chłopek urodzony w okolicach Matheysine albo La Mure, opodal Bourg d’Oisans. Później został wielkim jezuitą i dostał urocze probostwo w La Tronche, o dziesięć minut od Grenobli. (To jest coś takiego jak podprefektura Sceaux dla podprefekta zaprzedanego ministrom albo żonatego z jakąś ich nieprawą córeczką).
W owym czasie ksiądz Dumolard był tak dobroduszny, że mogłem mu pożyczyć małe włoskie wydanie Arjosta w czterech tomikach. Ale może mu je pożyczyłem dopiero w 1803.
Fizjognomja księdza Dumolard nie była odpychająca, pozatem że jedno oko miał stale zamknięte; był jednooki, trzeba to wyznać, ale rysy miał regularne, wyrażające nietylko dobroduszność, ale, co o wiele zabawniejsze, pogodną i doskonałą szczerość. W istocie nie był w owym czasie łajdakiem, albo raczej, po zastanowieniu się, sądzę, że moja przenikliwość dwunastoletniego malca, wyostrzona zupełną samotnością, omyliła się zupełnie; później bowiem był to jeden z najwytrawniejszych jezuitów naszego miasta. Samo jego wyborne probostwo, tuż pod ręką dewotek naszego miasta, świadczy za nim, a przeciw mojej dwunastoletniej naiwności.
Prezydent de Barral, człowiek idealnie pobłażliwy i dobrze wychowany, powiedział mi w r. 1816, zdaje mi się, kiedyśmy się przechadzali po jego wspaniałym ogrodzie w La Tronche, przylegającym do probostwa:
„Ten Dumolard, to jeden z najbardziej szczwanych drabów z całej kompanji.
— A ksiądz Raillane?
— Och! Raillane przeszedł ich wszystkich. W jaki sposób pański ojciec mógł wybrać takiego człowieka?
— Na honor, nie wiem; byłem ofiarą, a nie wspólnikiem“.
Od paru lat, ksiądz Dumolard często odprawiał mszę u nas, we włoskim salonie dziadka. Terror, który nigdy w Delfinacie nie był terrorem, nie spostrzegł się nigdy, że ośmdziesiąt czy sto dewotek wychodziło od mego dziadka co niedzielę w południe. Zapomniałem powiedzieć, że gdy byłem całkiem mały, kazano mi służyć do niszy, i że wywiązywałem się z tego aż nadto dobrze. Miałem minkę bardzo skromną i bardzo poważną. Całe życie obrzędy religijne bardzo mnie wzruszały. Długo sługiwałem do mszy temu drabowi Raillane, który odprawiał ją w kościele Propagacji na końcu ulicy św. Jakóba, po lewej; był to klasztor, odprawialiśmy mszę na trybunie.
Byliśmy takie dzieci, Reytiers i ja, że, ku naszej wielkiej zgrozie, Reytiers, z pewnością przez nieśmiałość, posiusiał się podczas mszy, do której ja służyłem, na drewniany klęcznik. Nieborak starał się wytrzeć tę wilgoć ku wielkiemu swemu wstydowi trąc kolanem o deskę klęcznika. To była cała historja! Zachodziliśmy często do zakonnic; jedna z nich, wysoka i dobrze zbudowana, podobała mi się bardzo; spostrzeżono to z pewnością (pod tym względem bowiem byłem zawsze bardzo niezręczny) i nie ujrzałem jej już. Zauważyłem, że ksieni klasztoru miała mnóstwo czarnych punktów na końcu nosa; to mi się wydawało okropne.
Rząd popełnił straszliwe głupstwo prześladując księży. Zdrowy rozum Grenobli i jej nieufność do Paryża ocaliły nas od zaostrzenia tego głupstwa.
Księża jęczeli na prześladowanie, ale sześćdziesiąt dewotek przychodziło o jedenastej rano wysłuchać mszy w salonie mego dziadka. Policja nie mogła nawet udawać, że nie wie o tem. Kiedy wychodzono od nas ze mszy, tłok był na Wielkiej Ulicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.