Żałoba (J. B. Zimorowic)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bartłomiej Zimorowic
Tytuł Żałoba (J. B. Zimorowic)
Pochodzenie cykl Sielanki
ze zbioru Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów
Wydawca Nakładem Michała Dzikowskiego
Data wyd. 1857
Miejsce wyd. Przemyśl
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI. Żałoba.
Tymorynna, Hallicynia, Licydyna, Helenora, Pneumancya.
Poeta.

Tu się panienki żałobliwe śpieszcie!
Tu łzy niewinne i żale swe nieście,
Tu narzekajcie, gdzie wasz ulubiony
Wdzięcznie wysypia sen nie przebudzony.
O Tymorynno z piękną Licydyną,
Hallicynio z nadobną drużyną,
Tak z Helenorą, jako z Pneumancyą,
Tu zaczynajcie smutną trenodyą.


Tymorynna.

Kiedy się z nami rozstawał koniecznie,
Kiedy uciechy żegnał ostatecznie,
Kiedy odchodził w on kraj nie wesoły,
Wszystkie go oraz płakały żywioły,


Hallicynia.

Noc, która kresem wieku jego była,
Nagle niebieskie światła pogasiła,
Czasy swe płaszczem okrywszy żałobnym
Ujęła gwiazdom światłości ozdobnym.


Licydyna.

Hesper wieczorny przedtem się rumienił,
Natenczas smutną twarz swoję odmienił;
Grubą żałobą nakrył złotą kosę,
Z oczu obfitą na świat wylał rosę.


Helenora.

Tytan, dziennego nie obmywszy znoju,
Bladą twarz z swego pokazał pokoju,
Smutnemi rzucił promieniami, zgoła
Niższą słoneczne puścił drogą koła.


Pneumancya.

Do tego czasu dzień się jasny silił,
Odtąd już na wstecz trochę się uchylił;
Póty gorące rozpuszczał promienie,
Teraz ciąglejsze rozpościera cienie.


Tymorynna.

A ty słowiku, rozkoszny śpiewaku!
Czemu w zielonym cicho siedzisz krzaku?
Kędy twe pieśni, kędy twa muzyka?
Gdzie wybornego wykwinty języka?

Przedtem krzykliwem gardłem żale dawne
Czyniłeś słońcu i Cyntyi jawne;
A teraz, kiedy żal sam każe właśnie
Narzekać, twoja melodya gaśnie.
Śmierć, która świeżo prawie w pośród lata
Do obiecanych krajów z tego świata
Uciechę wszystkich pieśniotworców wzięła,
Głos żałobliwej ptaszynie odjęła.


Hallicynia.

Tenże puściła smutek na dziewice
Aońskiej góry; bowiem dla tesknice
Zakwitłe z głowy złożywszy korony,
Rzuciły głośne o ziemię bardony.
Pod suchą wierzbą siedząc przez dzień cały
Rytmy z lamentów żałośnych zbierały;
Na lepsze czasy odłożywszy himny,
Tworzyły treny na grób jego zimny.


Licydyna.

Przy nich Pestańskie młodziuchne boginie,
Złorzecząc z serca srogiej Proserpinie,
Przybrawszy sobie towarzyszek nowych,
Rozkwitłe kwiatki rwały w polach płowych
Już nie dla uciech ani wdzięcznych woni,
Ani dla większej krasy własnych skroni,
Ale zbierały hiacynty śniade,
Szałwije płowe, szpignarye blade,
Modre bławaty, żałosne maruny
Dla potrząśnienia opłakanej truny.


Helenora.

Córy rosyjskie, jego rówiennice,
Przepasawszy swe nabiodrki w bylice,
Superfinowe z głów zdjąwszy zaplotki,
Kiedy czas przyszedł zwyczajnej sobotki,
Pieśni kryłowskich chętnie zaniechały,
Miasto muzyki żałośnie dumały,
Głośne, jałowce rzucając i jodły
W ogień, czyniły za umarłe modły.


Pneumancya.

Do tegoż płaczu, do tego obchodu,
Z Leonowego śpiewaczki dwójgrodu
Prędziuchno przyszły, usta swe rzetelne
Lamentów, serce żalu niosąc pełne;
Już w piersi czyste uderzają dłonią,
Już włosy na wiatr wytrefnione ronią,
Nie słychać u nich pieśni pokojowych,
Ni gędnogłośnych wykwintów domowych,

Oprócz ciężkiego bardzo narzekania,
Oprócz z głębokich wnętrzności wzdychania.
Więc jedne łkając łzy leją obfite,
Drugie zaś wieńce z amarantu wite,
Niektóre, zwłaszcza jego bliskie ziomki,
Ciskają za nim drzew wonnych ułomki;
A my o siostry! jeżeli baczenie
Mamy na jego przeszłe słodkopienie,
Jeśli nam rytmy jego są przyjemne,
Któremi nasze pieszczoty tajemne
I niewidome pożegnał zapały,
A Kupidowe sercotyczne strzały
Hartował, sławiąc dary przyrodzone,
Oczy ogniste, usta zawstydzone:
Teraz ku jego długopomnej chwale
Nad głuchym grobem oświadczmy swe żale.


Tymorynna.

Tu serce moje, tu dusza ma żywa,
Tu moja roskosz wdzięczna odpoczywa;
A ja nad grobem i nad zimnym trupem
Czemu nie stanę Marpezowym słupem?
Czemu z pośrodku martwego kamienia
Nie toczę dawno krwawego strumienia.


Hallicynia.

Wszystkiemu światu raz umarł prawdziwie,
Tylko mnie samej i po śmierci żywie;
Miłość ku niemu, która się odnawia,
Ta mi go codzień przed oczyma stawia,
Zkąd, póki ducha w mem ciele dostanie,
I on zemną żyć nigdy nie przestanie.


Licydyna.

Gdyś postępował w podziemne krainy,
O jakoś śpiewał łabędziu jedyny!
O jako słodkie wypuszczałeś głosy,
Nie, żeś się lękał śmiertonośnej kosy,
Ale żebyś dzień, w któryś się odradzał,
Na lepszy żywot muzyką osładzał.


Helenora.

Kędy panuje zielorodna wiosna,
Tam i pokrzywa bujno roście sprosna,
A skoro zimą Boreas pogrozi,
Tak różę, jako pokrzywę zamrozi.
Póki żyjemy, mamy swe różnice,
Ale skoro śmierć wywróci na nice
Wiatrem nadziane nasze fantazyje,
Wszystkich nas w pudło jak łątki pokryje.


Pneumancya.

Dryady, które mieszkacie w Cyprysie,
Płaczcie po waszym wdzięcznym wierszopisie,
Miasto sowitych łez z twardej źrenice
Przez skórę martwą puszczajcie żywicę;
Oto hymnistę gładkobrzmiącej mowy
Zamkniono, ehej! w trunience cisowej!
Chociażże pokój podobny wam w drewnie
Otrzymał, przecie płaczcie po nim rzewnie.


Tymorynna.

Tobie ja niosę kwiateczki rożane,
Czerwone wespół z białemi zmieszane;
A jako długo na świecie pożyję,
Każdy rok niemi trunnę twą okryję.


Hallicynia.

Jeżeli kiedy moje rymy grube
Będą napotem nowej młodzi lube,
Już nie ja przez nie, lecz ty ulubiony!
Będziesz na laty potomne wsławiony.


Licydyna.

Ilekroć Echo przez łagodne strony
Od palców moich poda głos pieszczony,
Ilekroć w cichym ozowie się flecie,
Będzie po tobie tesknić na tym świecie.


Helenora.

Żeby weselej twoje kości miłe
Odpoczywały, z fiołków mogiłę
Wzbudzę nad niemi; a żeby mogiła
Nie więdła, codzień będzie łzy me piła.


Pneumancya.

Nie porfirowy postawię grobowiec
Nad tobą, ale krzewisty jałowiec;
Cedry Idumskie, oliwy z Alepu
I palmowego w krąg nasadzę szczepu.


Tymorynna.

Żegnam się z tobą o duszo niewinna!
Wielkiego żalu pełna Tymorynna,
A tem mię żałość bardziej trapi nowa,
Żem ci nie dała ostatniego słowa;
Przecie, com mogła, chętniem dała tobie,
W sercum cię moim pogrzebła, nie w grobie.


Hallicynia.

Kiedyś umierał, ktoć zamknął powieki?
Kto ostatecznie żegnał cię na wieki,

Kto poświęconą światłość dał do ręki,
Kto panu nieba oddał za cię dzięki?
Biadaż mnie! dajbym już więcej nie żyła,
Żem ci nędznica w tem nie usłużyła.
Umarłeś jednak nie ze wszystkiem zgoła,
Jako gdy polne usychają zioła,
Dziedzicznej jednak nie zbywają woni:
Także twa dusza, choć do czasu roni
Skazitelności podległe naczynie,
Dowcipem boskim i po śmierci słynie.


Helenora.

Siostry najmilsze, daremnie dumamy,
Gdy kochanego na świecie nie mamy;
Głuche to treny, próżne narzekania,
Niepłatne żale, także rąk łamania.
My lamentami żal w nas znakomity
Wzbudzamy, a on w cieniu śmierci skryty
Nie słucha tego, twardym snem uspiony
Spoczywa, póki nie wstanie wzbudzony
Ostatnią trąbą, gdy i nasze kości
Przejmie strach nagły pańskiej wielmożności.
Przeto natychmiast, grób jego żałosny
Strząsnąwszy płodem mijającej wiosny,
Daymy mu róże, rozmaryn, barwinek,
Dajmy w światłości wieczny odpoczynek.


Pneumancya.

Tylko ja sama me serce kochane!
Przy grobie twoim, nie przetrwanym stanę
Słupem, któremu z miłosiernych oczy
Łzy strumieniami frasunek potoczy;
Temi ja trunnę i kosteczki twoje
Spróchniałe codzień nieszczęsna napoję;
Żadna rzecz żalu we mnie nie okróci,
Bowiem w lamenty język się obróci,
Wargi me w szczere pójdą narzekania.
W piersiach mych ciężkie nie ustaną łkania,
Każdego czasu, w każdem miejscu, wszędzie
Rymem mi twa śmierć niespodziana będzie.
Śliczny paniczu, upieszczone dziecię!
Także się w ranem zwiodłeś od nas lecie!
Co to za gwiazda zawisnym promieniem
Lewo świeciła nad twojem ciemieniem?
Który wróg twemu zły szczęściu zaszkodził;
Kiedyś z żywota swej matki wychodził,
Lecz ani niebo we wszystkiem przeciwne
Tobie stanęło; bowiem ody dziwne,
Które śpiewyją Helikońskie siostry,
Pochopnie dowcip twój pojmował ostry;

Do tego córka uczonej Latony
Marnie wygnana z Argolickiej strony,
Upodobawszy sobie trojne wieże,
Których lew w bramie nieuśpiony strzeże,
Jakoby bliższem i sąsiedzkiem prawem
Wejźrała na cię swem okiem łaskawem;
Gdzie lutnią zdawna na niebo wzniesioną
Przy lewej nodze Klęcznia zawieszoną
Nakierowała przychylna Talia,
Gdzie siedmiogórnym padołom znak sprzyja
Nemejski, odtąd Hiperyon rany
Pokazuje wóz ogniem ukowany —
W tej stronie ducha cząsteczkę boskiego
Oddziedziczyłeś, tam zaledwie twego
Życia trojnitne siostry Erebowe
Zaczęły miotać krociuchną osnowę:
A już roztropne córki Mnemozyny
Obrały sobie twoje pierwociny,
Jeszcze u piersi przy dziecinnem mleku
Dałyć własności dojźrałego wieku;
Ztąd antystrofy słodsze nad kanary
W twoich się ustach zchodziły do pary,
Żaden przed tobą pięknej chwały pióry
Nie mógł wylecieć na Altyckie góry,
Żaden nad ciebie z ludzkiego plemienia
Nie mógł wyższego dostąpić imienia.
Nie przychylniejszej nad cię doznał Muzy
On znaczny pasterz wielkiej Syrakuzy,
Gdy sobie czasu od zabaw ukradał,
A proste słowa w gładki rym układał.
O gdyby była prędkiego zegarka
Pohamowała nieuchronna Parka,
Doszedłby był już twój rozum bogaty
W rozsądek chwały przed skoremi laty,
Jużbyś był domu twego szczytem przednim,
Jużbyś był w ustach ludzkich nie poślednim,
Godneby były skronie uwielbione
Nie zwiędłą nosić laurową koronę;
Lecz, że cię w pierwszym kwiecie nie dorosła
Letnia godzina w zimny kraj uniosła;
Że cię nam chwila zajźrała śmiertelna,
Długo po tobie utrapienia pełna
Ojczyzna z żalów gorzkich nie opłonie,
Długo w rossyjskiej tesknić będą stronie.
Pod któremkolwiek niebem, tej nie pewni
Wieści, mieszkacie żałośni pokrewni!
Słuchajcie posła nieszczęsnej nowiny:
Umarł wasz, umarł kochany jedyny.
O niefortunni, o biedni rodzice,
Zasłońcie smutne czarną bindą lice,

Żeby świat od was nie przejął żałości;
Nie lżyjcie waszej podeszłej starości,
Aby młodź nowa dla przeciwnych losów
Nie obrzydzała sobie siwych włosów.
Widzę ja, widzę, że wam serce targa
Ból nieokrotny, a codzienna skarga
Końca mieć nie chce, owszem swe milczenie
Tam weźmie, kędy złoży przyrodzenie.
I słnsznie; wyście lat sędziwych doszli,
A zaś ozdoba waszej latorośli,
W pół wiosny jarej, w pierwszej zieleninie,
Z okwitłym listem przed jesienią ginie,
Bo wyrok pański nie zawsze do żniwa
Bujno wyrosłym kłosom oczekiwa;
Podczas wieczorem, czasem też w poranki
Zbiera owoce, obrywa golanki.
Takci niekiedy Faeton gorący,
Wziąwszy kaganiec słońca pałający
Pod swój regiment w młodoletnim stanie,
Utonął marnie w wielkim Erydanie.
Tegoby do dnia dzisiejszego rady
Opłakiwały siostry Heliady,
Lecz, że im dawne przeszkadzają wieki,
Onoż Elektrem stojąc wedle rzeki,
Nakształt łez żywych przeźroczyste krople
Ciał martwych mienią w bursztynowe sople.
I tyś rozumem twym nieba przenikał,
I tyś się czołem twoim słońca tykał,
A teraz z prochem pomieszany lichym
Będziesz w milczeniu zagrzebiony cichem.
Nie będziesz w ciemnej nocy ponurzony,
Bowiem z teskliwą siostrą spółrodzony,
Gotują tobie nie ceremonie
Powierzchne, ani co roczne Nenie,
Ale łzy wieczne, kościelne ofiary,
Pamiętne rymy, nakoniec bez miary
Miłość życzliwą, którą życzą sobie
Co prędzej z tobą w jednym leżeć grobie.
Teraz, póki tchu w ciele ich stroskanem
Dostanie, będziesz nie obżałowanym,
Będą litować twej niezwrotnej straty,
Nie uleczy w nich bolu czas skrzydlaty;
Owszem im żalu pomogą zagrody
Sielskie i w miastach murowane grody,
Zapłaczą pola dalekie i bliskie,
Westchną pagórki wysokie i niskie.
I wy pasterze! chociaż jego kości,
Hiacynt przedni, kwiat sarmackich włości
Okrył pałacem pańskim, który z oka
Patrzy na mury wyniosłego Kroka,

Przecię wy kraju ojczystego blisko
Tu, kędy bujno obfite pastwisko
Trawą równiny okrywa dla owiec,
Wystawcie jego pamiątce grobowiec,
Sadźcie około cyparys postronny,
Nieskazitelne cedry, balsam wonny,
Czyńcie zapachy z wonnego kadzenia,
Czyńcie w kościołach częste pomienienia
Tak na obiedni, jako na wieczerni,
Niech modlą za nim słudzy boży wierni;
Wszyscy jałmużną i prośbą pokorną
Ratujcie duszę jego przywyborną,
Aby niebieskich w raju wiekuistym
Z barankiem pociech zażywała czystym.
Już odtąd, póki słońce całodzienne
Zapalać będzie gwiazdy nieodmienne,
Póki po roku nowy rok popłynie,
Niech między wami imię jego słynie.
Kiedy odpusty lub zielone świątki
Czas wam przyniesie, dla jego pamiątki
Świece odlane woskiem zażegajcie,
Wieńce po słupach kościelnych wieszajcie.
Ucieszna duszo! ponieważ już z woli
Boskiej ostatniej dostąpiłaś doli,
Niechajże codzień Hiperyon ciepły
Podnieca ogień w twojem ciele skrzepły,
Z oczu jutrzenka rana niech wynika,
Tamże i późna zorza niechaj znika.
W trunience twojej wiosna ustawiczna
Niechaj panuje, niechaj róża śliczna
Z kości wyrasta, usta twe kochane
Niech wylewają źródła nieprzebrane.
Tu koniec wierszom, ale żalu mego
Nie mam i nie chcę mieć końca żadnego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bartłomiej Zimorowic.