Śpiący Rycerze w Tatrach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Ptak
Tytuł Śpiący Rycerze w Tatrach
Pochodzenie Kraków żyje w legendzie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚPIĄCY RYCERZE W TATRACH
I.

Mym wodzem nie był Wergili lub Dante,
kiedym przestąpił rzekę Kościeliska
w chram kolumniany smreków nie akantu.

I Cerber w bramie nie pienił się, ciskał...
Może mi szkiełek pożyczył Cervantes?
Miast piekła słońce sprawiało igrzyska.

W Bramie Kantaka smrek jak sługa wierny
rozścielał cienie i dyszał żywicą
na bożej służbie milczący odźwierny.

Tu tylko życiem promieniało lico,
bo śmierć igrała z czasem na łopuchach,
a wieki lata po wiekach dziedziczą.


Kościelisk rzeźko w miejsce Styksu grucha
i owce tylko wełniły płaszczyznę
jak obłok, którym śmigły dzwoni juhas.

Gdzie orzeł leci ponad chmury wyżne,
i szponą czesze barankową wełnę,
perć nie w zatratę, lecz na Wierchy, Krzyżne.

Przez grań wyniosłą, jak zamki udzielne
jastruny drogę pomroczną rozjarzą
nim księżyc lśniącą przechyli swą kielnię.

Smreki obejmą zaciszną zanadrzą
i krąg zatoczy nad głową Pisane
nim sny do legend kamienie podważą.


II.

Sen. Jestem gwiazdą, którą Bóg wyróżnił
tem, by gorejąc migotała twarzą
i oświecała ścieżynę do kuźni.

już pieszy rycerz jak tajny Oboźny
wszedł do kowala opuściwszy Tatry.
Sakwy ze złota przed gazdą wypróżnił.

Zgasnę i ślady w perci za nim zatrę...
Kiedy przyłbiczne rozluźnił zawory,
dobrze rzekł góral — z oczu Twoich patrzy.

Chociaż do usług ponocym nieskory
złociste Tobie wykuję podkowy.
Na pracę raźną sapały wkrąg bory.


Czas, mówi rycerz, już się Gewont płowi.
Dziw! jak się skalne otwierają łona,
tak można śpieszyć ku świata krańcowi!

Kroki zagłusza murawa połonna
tylko sykliwa huczy Siklawica
nim w przepaść salto mortale wykona.

Czasem pod stopą szczyt się wyiglicza.
]uź w odsłoniętą wstąpili pieczarę,
w głębi rycerze zasnęli w zbroicach.

Pokotem leżą snopem żytniem jarem,
kolczugi błyszczą ogniem świętojańskiem,
ryngraf na tarczach lśni niebiańskim darem.

Do stalaktytów przywiązano wiankiem
— zagadnął gazda — śmigłe jak wiatr konie,
djabli... Milcz gazdo w Imię Pańskie!

Brzękły ostrogi w rycerskim zagonie,
wraz się pytają: Panie... czy to już?
Nastała cisza jak po jasnym gromie.


Leżą pokotem jak po wielkim znoju...
Hano me gryzie, zem zakląłek brzyćko...!!
gdy podkuł konie, kowal głośno roił.

Nie głupim rzucać jak bywało dycki
me ostrużyny z podkuwania kopyt,
dyć takim złotem obdarzyłbyk wsyćkik.

Wysełek łoni za paszniste kopy
poźrołek, z resztek ostruzinich, złoto!
jakem, lo Boga, za tem się natropił!

Zgarnął do sakwy i przykrył kapotą,
stawy wlepiły weń zapadłe oczy,
w sakwie zobaczył ostrużyny z błotem.

To za przekleństwo! Wnet ze ścieżki zboczył.
Słońce wybiegło na niebo po skałach,
mgły z sił opadły, zabłądziwszy w nocy.

Już pod Krywaniem watra dogasała,
ktoś miłowaniem z gęślików potoczył,
niema nikogo... Przecież grał Sabała!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Ptak.