Łowy królewskie/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Północ.

Infant kilkakrotnie przeczytał list. Następnie badawczo spojrzał na Vasconcellosa; lecz ten ze spokojnością wytrzymał to przenikliwe spojrzenie.
— Tak jest w saméj rzeczy, jestto ręka mnicha, — wyszeptał infant z zdziwieniem; — lecz jakim sposobem moje szczęście może zależyć...
— Jestto tajemnica pomiędzy mną i mnichem, — z zimną krwią przerwał Vasconcellos.
— Odchodzę, — rzekł książę, pomyślawszy jeszcze kilka chwil; — nie mogę powiedziéć, że ci się zupełnie powierzam, jakkolwiek rekomenduje cię człowiek, którego szanuję... który dowiódł swego przywiązania do mnie... lecz od którego jakaś tajemna siła odstręcza mnie. Odchodzę, nie dla tego że chcę bydź posłusznym jego tajemniczym rozkazom; lecz dla tego że chcę wypełnić wolę królowéj.
Królowa z roztargnieniem odpowiedziała księciu na nizki ukłon jaki jéj po tych słowach oddał, Izabella z trudnością ukrywała swą niecierpliwość.
— Idźcie moje kochane dzieci, — powiedziała królowa do swoich dworskich panien, skoro don Pedro wyszedł; — powrócicie skoro was zawołam.
— Powiedźcie Jego królewskiéj Wysokości, — dodał Vasconeellos; — że éj Królewska Mość królowa prosi go ażeby się nie oddalał z pałacu. Wkrótce będzie chciała z nim pomówić.
Vasconcellos i Izabella pozostali sami.
Była to ich piérwsza schadzka, po nocnej scenie w pałacu de Souza. Izabella czuła że jest niespokojny wszystkie uczucia wzburzyły się w niéj, Vasconcellos nie zaczynał mówić, i to jego milczenie jeszcze bardziéj powiększało niespokojność królowéj: nakoniec ona postanowiła zacząć rozmowę.
— Co masz mi powiedziéć, don Simonie? — zapytała głosem dźwięcznym lecz drżącym., w którym przebijały się jakieś jéj tajemne nadzieje.
— Mam do ciebie, królowo, wielką prośbę, — odpowiedział Vasconcellos, — najprzód pozwól mi przedstawić ci jedno zapytanie od czasu, jak władza tyrana nie cięży nad tobą, czyś nie miała zamiaru, zagrzebać swéj młodości w celi?
— Niewiem... jeszczem się nie namyśliła... Świat uważał mnie za żonę Alfonsa. Czemżeż mam bydź teraz, kiedy niemam prawa słuchać głosu mego serca?
— Można stan zmienić, nie poniżając się. Nieraz królowe pozostawały na Ironie po upadku swych mężów.
— Nie rozumiem cię don Simonie.
— Teraz nie mogę się odważyć, — powiedział Vasconcellos ze smutkiem. W téj chwili upadam na drodze, po któréj szedłem długo i odważnie... Zdaje mi się, że zmieniając drogę, zdradzam obowiązek, zapominam o przysiędze, i... Ach wysłuchaj mnie i umocnij mnie... Ja kocham cię!
Ostatnie słowa szybko spłynęły z ust Vasconcellosa. Po ich wymówieniu natychmiast zamilkł. Chciał by je cofnąć, za ich cofnięcie oddałby swe życie.
— Kochasz mnie! — powtórzyła Izabella i w jéj oczach zabłysła radość. Lecz radość ta w krotce zlodowaciała pod zimnym i ponurym wzrokiem Vasconcellosa.
— Zdarzają się chwile, — powiedział Simon, — kiedy namiętność przechodzi w szaleństwo; w te chwilę można skazać jedném słowem całe swoje życie przepędzone w męstwie, oddaniu się obcéj osobie.
Vasconcellos zatrzymał się; potem dodał bardzo cichym głosem:
— Ja wymówiłem takie słowo. Odkryłem ci to: com powinien był ukrywać przed tobą na wieki, jeżeli nie chce sam sobą pogardzać, jeżeli nie chce być winnym podłości w swoich własnych oczach.
— Jakto! — zawołała Izabella; — czyż to słowo jest występkiem?...
Lituj się nademną, — przerwał don Simon; — dla ciebie byłbym zapominał o jedynych, szczęśliwych dniach mojéj młodości!.. Dla ciebie, byłbym zdradził pamięć piérwszéj jedynéj méj miłości!... ponieważ miłość silniejsza zawładnęła mem sercem!.. — lecz honor!... Królowo, sam jeden muszę dźwigać ciężkie brzemię, rzucone na nas długim szeregiem przodków, którzy umarli sprawiedliwymi... Mój brat jest uschniętą gałęzią szlahetnego drzewa... Na mnie, nam nie jednym, opiéra się sława domu de Souza. Cokolwiek bym teraz uczynił, zawsze złamię przysięgę... lecz przynajmniéj nie będę przestępcę!
Izabella słuchała Vasconcellosa, lecz go nie rozumiała. Zgadła tylko, że pomiędzy nią i nim wzniesie się nowa przeszkoda, która będzie straszniejszą od tych, których się obawiała.
— Pewnego razu, — mówił dalej Simon, pomimo woli wywnętrzając się; — pewnego razu, przyszli do mnie i powiedzieli mi: Twój ojciec umiéra... Mój ojciec był to starzec szlachetny, wspaniały, silny... Pobiegłem do niego... Siedział on, jak go teraz oto widzę, w starożytném krześle, w którém my synowie domu de Souza, siadamy, kiedy jesteśmy konającymi. Ojciec nasz był spokojny; jednak na jego twarzy pokazała się bladość już nie tego świata.. Uklęknęliśmy... Obok mnie klęczał Castelmelhor. Ojciec wyciągnął nad nasze głowy swą białą i drżącą rękę; jego oczy już kołem stojące przeniknęły do głębi serc naszych. Ja płakałem; don Ludwik, brat mój, także płakał: od téj chwili nie wierzę w łzy.
Umierający ojciec rzekł do nas: „Dzieci! Kochajcie króla; cierpcie za niego; umrzyjcie za niego!”
Ojciec kazał nam na to przysiądz.
Don Ludwik przysięgną! pierwszy; ja położywszy rękę na silnie bijącém sercu, powiedziałem: „Oby dał Bóg, ażebym jak najprędzéj mógł zadosyć uczynić téj przysiędze.”
Mówiłem szczerze. O! wierz mi, ja kochałem Alfonsa, cierpiałem za niego, chciałbym nawet umrzéć dla niego. Bo czyż jest obowiązek świętszy od przysięgi, danéj konającemu ojcu?
Don Simon ostatnie zapytanie, zadane samemu sobie, wymówił z wielkiém powątpiewaniem. Królowa słuchała i czuła że jéj się serce kraje. Żałowała Simona, ponieważ głos Vasconcellosa tchnął nieograniczoną rozpaczą.
— Portugalja nie powinna zginąć! — mówił daléj Simon; — Portugalja powinna miéć króla!... króla silnego umysłem i zdrowiem, któremu by rozum pomagał ręce, a ręka ta mogłaby trzymać berło... Tak, ja złamię przysięgę; lecz mój ojciec przebaczy mi, bo Portugalja będzie ocaloną.
Simon podniósł oczy na Izabellę, która spoglądała nań niespokojnie.
— Długo już długo! — zawołał Vasconcellos, — wahałem się co czynić; długo w cichości bezsennych nocy, prosiłem Boga o radę... Nakoniec, do ciebie przyszedłem błagać o pomoc!
— Rozrzedzaj mną — szybko odpowiedziała królowa; — będę dumną, jeżeli zostanę uczestnikiem w wykonaniu twych szlachetnych zamiarów... Cóż mam czynić?...
— Iść za mąż za don Pedra infanta Portugalskiego.
Izabella, wlepiwszy nieporuszony wzrok w posadzkę, nie miała sił odpowiedziéć.
— Znakomitsza szlachta kocha cię, — mówił daléj Simon; — połączy się ona z twoim mężem, a skoro przyjdzie chwila... która już jest bliską!... zdrajcy, szarpiący tron Alfonsa, znajdą za jego szczątkami, tron inny, również prawny...
Izabella ciągle milczała; Vasconcellos przykląkł.
Nagle królowa jakby się obudziła, jéj oczy zajaśniały ogniem, pierś zaczęła się wznosie; na usta wyszczerzył się gorzki uśmiech.
— Wstań! — zawołała Izabella z mocą, — ani słowa więcéj!... Ah! Musiałem więc nizko upaść, skoro mnie chcę zamienić na bierne narzędzie lub mnie chcę sprzedać za cenę politycznéj intrygi!... O! we Francyi, w mojéj ojczyźnie, obrazić słabą kobiétę jest czynem nieszlachetnym, czynem który kala herb rycerski!... Obrońco honoru domu de Souza! zdradziłeś swe obowiązki, korzystając z mego zapomnienia się; raz moje usta wymówiły słowo... którego teraz wyrzekam się, czy słyszysz mnie?... a tobie się zdaje że masz prawo mnę rozrządzać!... Czyż jestem córkę twego wassala?... Czyż zostałeś mym panem, dla tego żeś mnie wziął pod swą opiekę, o którą cię wcale nie prosiłam. Powtarzam jeszcze raz: hańba waszemu domowi w którym zdrada zdaje się bydź spadkiem dziedzicznym. Raz na zawsze zabraniam panu pokazywać się przedemną!
Izabella wstała i chciała wyjść, lecz siły ją zdradziły. Prawie bez zmysłów padła na krzesło: wzruszenie zabiło ją.
Vasconcellos zbladł jeszcze bardziej aniżeli królowa. Stał nieruchomy, załamawszy ręce i spuściwszy głowę na piersi. Pomimowolny strach szarpał mu serce.
Musiał on, w brew swemu życzeniu i w brew jéj woli, rzucie tę kobietę w objęcia innego, — kobietę, która była tak czarującą w swym smutku, kobietę, która go chciała obrazić, a każda jéj obraza była nową wskazówką jéj miłości!... On nie mógł się uspokoić w swéj żałości: jego bowiem obowiązkiem było — ułożyć stos, na którym miały zgorzéć ich wspólne nadzieje; jego obowiązkiem było skazać się na ofiarę.
Don Simon był tylko człowiekiem. Jego wola osłabła razem z siłą ciała. Vasconcellos upadł na poduszki, na których jeszcze niedawno siedziały siostry same, i ze smutkiem spoglądał na Izabellę. Królowa nie poruszała się, jéj oczy były zamknięte.
— Mój Boże! — szeptał Vasconcellos, chwytając się oboma rękoma za piersi wznoszące się od płaczu; — ona mnie kochała!... kochała mnie tak, jak ja ją kocham!
Zdawało się że te słowa ożywiły Izabellę; ona zwolna podniosła się i położyła swą rączkę na ramieniu don Simona: jéj wielkie oczy, zagasłe i blade, śmiały się i płakały.
— Ah! teraz chciałabym umrzéć!.. — rzekła Izabella opuszczając swą główkę na pierś Simona. — O! dobrze słyszałam! — mówiła daléj jakimś dziwnym, zmienioném głosem, jakim mówią lunatycy, lub ci, którzy bredzą we śnie; — mówiłeś że mnie kochasz... Prawda?... Wiem o tém... Lecz chcesz mnie zabić... zabić mnie długiemi i powolnemi męczarniami... Lecz za co? Jeszcze jestem tak młoda, a już, tak wiele wycierpiałam!... Nagle Izabella zerwała się i pociągnęła ręką po twarzy, na któréj igrały jej prześliczne włosy. Potem z zadziwieniem spojrzała na Vasconcellosa, i z przestrachem odepchnęła go.
— Co tutaj robisz? — zawołała.
Lecz don Simon, dręczony smutkiem nic nie odpowiedział.
— Ah! tak przypominam sobie!... jesteśmy bardzo nieszczęśliwi!...
Dwie łzy gorące upadły z oczu Simona i potoczyły się po ręce Izabelli.
— Nie płacz!... nie płacz! — szeptała królowa; — kochasz mnie, i ja jestem twoją!... Powiedz mi: „Ja tak chcę”... a ja będę ci posłuszną...
Tutaj nastąpiła czuła scena, której opisać niepodobna. Izabella, wspierana gwałtownemi uczuciami czekała na wyrok; Vasconcellos zbierał siły, i starał się nie słyszéć wołań swego serca.
Długo z sobą walczył. Jego usta nie mogły wymówić słowa, które miało rozchwiać szczęśliwą przyszłość... Nakoniec, Simon zbladł i z trudnością wymówił:
— Ja tak chcę!
Królowa puściła jego rękę i odpowiedziała:
— Wola twoja będzie wypełnioną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O północy, kościół OO. Benedyktynów Lizbońskich, był rzęsisto oświetlony. Przed ołtarzem wszystko było przygotowaném do ślubu.
Rony de Souza de Macedo w potyfikalném ubraniu czekał na nowożeńców.
W krótce dwie karety bez herbów stanęły przed bramą klasztorną. Z pierwszéj wysiadła królowa ze swemi dwoma pannami dworskiemi; z drugiéj infant; przyjechał sam jeden.
Na progu kościoła tajemnicza osoba, znana nam pod nazwiskiem mnicha, została przewodnikiem infanta.
Infant zaledwie mógł ukrywać swą radość i nie chciał wierzyć swemu szczęściu, Vasconcellos, którego uważał za rywala, dał mu rękę Izabelli... On będzie mężem kochanéj kobiéty, któréj nawet nie śmiał mówić o miłości!...
Ślub odbył się w krotce bez żadnego przepychu. W kościele, oprócz dwóch sióstr Saune i mnicha nie było nikogo. Izabella pokazała akt, podpisany przez kardynała de Vendôme i ceremonia natychmiast się zaczęła.
Wzrok królowéj wszędzie szukał Vasconcellosa, w jego spojrzeniu chciała czerpać odwagę, lecz w kościele niebyło nikogo.
— Izabella de Nemours, — zapytał opat; — czy zgadzasz się iść za szanownego i możnego don Pedro de Braganza, infanta Portugalskiego?
Odpowiedzi nie było słychać: Izabella czuła że ją męztwo opuszcza.
Lecz w téj chwili, zdawało jej się że głos Vasconcellosa szepnął jéj do ucha: „Ja tak chcę.”
— Zgadzam się, — odpowiedziała królowa Stłumionym głosem.
Królowa obejrzała się, chcąc zobaczyć Vasconcellosa: lecz za nią stał tylko mnich i modlił się.
Infant usłyszawszy że się zgadza, zadrżał z dumy i radości. Wszystko już skończone. Izabella należy do niego!... Kiedy infant siadał do karety nie spostrzegł trupiéj bladości na twarzy Izabelli. Samolub myślał tylko o sobie.
Mnich odprowadził ich do bramy klasztoru.
— Bądźcie szczęśliwi! — rzekł mnich głucho.
Potem powrócił do swojéj celi.
Już było bardzo późno. A jednakże dzienne czynności mnicha jeszcze nie były załatwione.
Mnich niejakiś czas chodził po swojéj celi, myślał i układał sobie w głowie jakieś zgmatwane sprawy.
— Tak muszę zrobić, — wyszeptał nakoniec, — co chwila powiększa się złe w Portugalii; dłużéj czekać byłoby występkiem!
Mnich zadzwonił.
Wszedł służący.
— Idź do pałacu Castelmelhora, — powiedział; — albo nie, zaczekaj!
I na pół głośno dodał:
— Sprobójmy odwrócić rękę Souzy od tej nowéj zbrodni!.. Idź do domu wielmożnego lorda Ryszarda Fenshave; poproś jego sekretarza Sir Wiliama, i powiedz, żeby natychmiast doniósł lordowi ważną nowinę: Infant Portugalski ożenił się z Izabellą de Nemours... Idż!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Aleksander Chodecki.