Zygmunt Krasiński (Siemieński, 1865)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Zygmunt Krasiński
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZYGMUNT KRASIŃSKI.
(1812—1859).

W przeciągu niespełna cztérech lat gaśnie drugi wielki wieszcz narodu.
Po Adamie Opatrzność powołała do siebie Zygmunta.
Każda inna literatura jak nasza, zniosłaby stoiczniéj podobne ciosy. Gdzie indziéj żal po wieszczu ledwie zastygłym, prędko przeszedłby w rozpamiętywanie, rozkładanie i przymierzanie pism jego, jego wpływów; przetrząśniętoby go do nitki, zważonoby go na drachmy, wyzyskano do ostatniéj kropli eseoncyą myśli — zgoła usypanoby mu mogiłę z książek, tak samo powstałych z jego ducha, jak z ciała rozkładającego się powstaje robactwo.
U nas poeta długo zostaje ze swemi tworami. Gmin wierzy że po śmierci człowieka dusza przez trzy dni krąży nad ciałem; podobnie i my dla wybranych duchów przeciągamy ten pobyt dopóki nieprzejdziem wszystkich stopni upojenia się ich treścią, dopóki ich ogień, czucie, wiara, aż do marzeń, niewcielą się w nasze życie. Na nóż anatomiczny dość będzie czasu; pokąd urok i czar żyjącem słowem wprost działa, póty wierzymy że wieszcz pośród nas mieszka.
Bolesna rzeczywistość wydaje się być snem, ale snem obłąkania, jak owego starca w Nocy letniéj, co woła: „Sen uparty, długi, przeklęty, ale wkrótce ranek być musi i przebudzę się.“
Żal głęboki ma to do siebie, że milczy; bo wielkość straty niedaje się zmierzyć żadnym znakiem zewnętrznym.
Gdzie literatura jest jedynym żywotnym objawem wewnętrznego życia, co jak kwiat przyjmuje w siebie rosę niebieską i patrzy w słońce, tam każda strata, każdy ubytek, podwójnie dotkliwe. Jeżeli w téj napowietrznéj Jerozolimie opasanéj murem słów świętych i wielkich zaklęć, runie jedna i druga obronna wieża; jakiż to powstaje wyłom w państwie ducha! Czujna straż trudzi się wprawdzie naprawą muru, ale czyż robota jéj, zastąpi wiązania samorodnéj skały?...
„Kto jest poetą — ten nie żyje długo.“
Przeczuciowe te słowa napisał Zygmunt Krasiński przed dwudziestu kilku laty, kiedy mu jeszcze młodość uśmiechała się, kiedy trudno wierzyć w utratę zdrowia.
I odgadł na nieszczęście, jak wiele innych rzeczy, które umiał wieszczo zgadywać.
Żył krótko, bardzo krótko — nie życiem poety, bo tém żył najsilniéj i przez nie zdobył sobie państwo szerokie — ale życiem rzeczywistem, obywatelskiem, co się zaciąga w służbę twardego obowiązku, prozaicznych konieczności, co się skazuje na codzienną ofiarę z godności, z dumy, przekonań, co wszystkie siły, nawet fizyczne wytężać musi aby się na stanowisku utrzymać. —
Takiego życia prawie niezakosztował; nie żeby nieczuł wzniosłości jego, lub nierozumiał potrzeby — lecz że wcześnie uniesiony skrzydłami Anioła poezyi przesiadywał na kopułach i ruinach grodu wiecznego, na szczytach Alp i Apeninu, aby z tych wyżyn orłem spojrzeniem zdobywać szerokie horyzonty dziejów ludzkości i w wielkich kartach czytać wyroki bliższych przeznaczeń....
Niebył to latawiec oderwany od ziemi — raczéj lutnia, któréj struny uwiązane u rodzinnego zagona, oddawały każde drgnienie w sferze wysokich jego dumań... „Poezyę nosił — że zastosuję jego własne wyrazy — gdyby gwiazdę na czole swojem, a nieoddzielił się od jéj miłości przepaścią słowa. On kochał ludzi...[1]“ a że niemógł dopełnić drugiéj części zadania, to nie skutkiem przeniewierstwa Bóstwu poezyi, pojmowanemu jak on go pojmował....
Zygmunt Krasiński zmarły na dniu 23 lutego b. r. urodził się w r. 1812, w tym samym Paryżu gdzie i ostatnie tchnienie oddał. Ojcem jego był Wincenty hr. Krasiński wówczas adjutant Napoleona Igo, matką księżniczka Radziwiłłówna. Pod okiem ojca miłującego nauki, odbierał bardzo staranne i gruntowne domowe wychowanie aż do r. 1825, w którymto czasie wszedł do szóstéj klasy liceum warszawskiego. Wybornie ćwiczony w greczyźnie i łacinie, obeznany ze starożytnymi klassykami, wcześnie zdobył to wszystko, co człowieka robi zupełnie światłym i jak to mówią: do ludzi. Po ukończeniu liceum przeszedł do uniwersytetu, i z wiosną w r. 1828 wskutek niemiłych zajść wyjechał do Genewy. Odtąd życie jego było podróżą ciągłą po Szwajcaryi, Niemczech, Włoszech, Francyi. — Do kraju rzadko przyjeżdżał, chyba tylko w ostatniéj konieczności — chociaż sercem ciągle żył między swoimi. Położenie jego było wielce trudne w stosunkach jakie go najbliżéj łączyły; niechcąc téż uledz pokusie, którą w tak wymownym obrazku późniéj odmalował, trzymał się zawsze zdaleka od ponętnych, a śliskich dróg próżności i upokarzających względów. „Widoma rzeczywistość nieprzemogła w nim nad niewidomą, świętą, wiekuistą prawdą“[2]. Zresztą do tych wieloletnich pielgrzymek po obcych krajach, zmuszały go najróżnorodniejsze choroby, rozwinięte przedwcześnie. Ciepły klimat, najzawołańsi lekarze — wszystko to ciągnęło go w nowe coraz strony, zwłaszcza takie, gdzie znajdował wdzięk uroczy natury, zasoby naukowe i towarzystwo miłych przyjaciół jeszcze szkolnych, z którymi mógł oddawać się ulubionym rozmowom o rodzinnych stosunkach. Sprawy domowe znał téż wybornie nietylko z oczytania się w bieżącem piśmiennictwie, ale z opowiadań ustnych i korespondencyi, co mu przychodziło z łatwością, gdyż każdą rzeczą zajmował się gorąco i z tą miłością, która klucz daje do wszechwiedzy, a raczéj najłatwiéj przenika tajemnice serca ludzkiego.
W pełni młodości zagrożony utratą wzroku, długoletnich potrzebował starań aby ocalić oczy. Może to wtedy skreślił tę rozdzierającą scenę w Nieboskiéj gdy przywołani lekarze uznają że Orcio na zawsze oczy postradał. Zapewne w tych słowach Orcia jego własny jęk się rozlega?
„Precz odenmie ciemności — jam się urodził synem światła i pieśni. — Co chcecie odemnie — czego żądacie odemnie. Nie poddam się wam, choć wzrok mój uleciał z wiatrami i goni gdzieś po przestrzeniach — ale on wróci kiedyś, bogaty w promienie gwiazd i oczy moje rozogni płomieniem.“
Następnie rozwinęły się choroby nerwowe, tak zwykłe u ludzi czucia i wyobraźni, zwłaszcza gdy tym dwom władzom nietylko pozwolą zapanować nad sobą, ale jeszcze podniecają je, wytężając na utwory, które dlatego, tak potężnie działają na drugich, że wola tworzyciela nieszczędziła ich do ostatniéj kropli, do ostatniego połysku. Znać to w każdym rysie jego pióra, że je maczał w krwi serca; w każdym objawie uczucia, że je przebolał, przecierpiał, wypłakał. Nie urojony to sentymentalizm — ale rzeczywistość jego wewnętrznego nastroju przepalona trawiącą gorączką natchnień poezyi, tym „nieznośnym gościem“ jak go nazywa Kochanowskiego Kassandra. Stan ten, który niemógłbym nazwać chorobliwym w znaczeniu ujemnym tego wyrazu, ale stanem najwyższego sił duchowych wytężenia, odbił się bardzo wyraźnie w pismach jego, nacechowanych dziwnem jasnowidzeniem prawie proroczością. On sam wiedział o tém usposobieniu swojem, o tym wielkim przymiocie, bez którego niema najwyższéj i najgłębszéj prawdy poetycznéj, kiedy robi wyrzut Juliuszowi Słowackiemu że nie głębszego głosu, tylko kaprysów fantazyi słucha.

W bańce własnych siedząc marzeń
Nie przeczułeś zdarzeń?
Niewcieliłeś się w to ciało
Co tak cierpieć miało!
Ach! niewziąłeś ran — przed ciosem
W pierś twą magnetycznie —
Aleś jednym wciąż piał głosem
Tylko fantastycznie.

Kto pierś swą otworzył na wszystkie bole, i, pozwolił szturmować w nią falom wypadków póki niepękła — ten z życia robił ofiarę; taki poeta niemógł żyć długo. — Galopujące suchoty sprowadziły mu śmierć prawie nagłą, w wieku, co choć niedoszedł jeszcze kresu męzkiego peryodu, ale już dźwigał na sobie dwadzieścia lat nieprzerwanych cierpień i dolegliwości.

Żywot tego męża zbyt trudny do skreślenia, nietylko z przyczyn których wymienić niemam potrzeby, lecz jeszcze i z téj, że się różni od zwykłych żywotów naszych znakomitości umysłowych, zazwyczaj dotykalniéj spojonych z ogółem pośród którego żyli. Szczegóły życia, koleje losu, walki z niedostatkiem, łamanie się z opinią, z wyobrażeniami pewnych szkół, udział w pracach publicznych, aż do najdrobniejszych przygód, właściwości charakteru i anegdot — wszystko interesuje świat literacki i nieliteracki. Znając dzieła, autora każdy pragnie poznać lub sobie wyobrazić jak wygląda, jaki w codziennem zachowaniu się, jakie ma oryginalności? i tym sposobem przez bliższą znajomość człowieka, dopełnia sobie jego pisma, i nawzajem pismami dopełnia człowieka. Świat bowiem zawsze niedowierzający lubi tę kontrolę, może z obawy, by niepadł ofiarą, słów igraszki, a prędzéj jeszcze dlatego, że nierad oddzielać twórcy od utworu. — W niniejszym przypadku świat nasz zna dzieła Zygmunta, a o ich twórcy wie tylko w ogólnych rysach: że się urodził w pańskim, zamożnym domu; że przystęp do skarbów wiedzy stał mu otworem; że czego zapragnął, mógł mieć — zgoła — droga życia ścieliła mu się różami... a jednak, nigdy niesłychać było, aby z tych łask fortuny głośno korzystał — przeciwnie, imie jego wymawiano po cichu ze czcią, dodając z westchnieniem: On chory — on nieszczęśliwy! — kiedy tylu tak łatwo szczęśliwymi się czują — nawet w mniej pomyślnych warunkach bytu. Była to zagadka, którą nie wszyscy umieli rozwiązać — a jednak tłumaczy się ona wymownie utworami poety, rzucanémi w świat bez nazwiska, lecz mimo tego pozwalającemi odgadnąć, kto był tym nieznajomym? Wcielić się w pracę ogółu, cierpieć jego cierpieniem, czuć każde drgnięcie, spuszczać z wyższych sfer ducha krople balsamu, wskazywać niechodzone tory aż do gwiazd, zapalać kwiaty wiary i miłości — a często ostrzegać proroczem słowem, lub piorunami spędzać z krzywych dróg, którémi ciągnął obłęd i zepsucie wieku — oto jego zawód. Pod tym ogromem zadań, możnaż było bawić się szczęściem pospolitego dziecka fortuny, usypiać — jak, mówi Mąż w Nieboskiéj: „Snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta.“ — „Świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma mi się narodzić, myślałem o mamce.“ — Prawdziwe to męczarnie nowego Prometeusza przykutego jak do skał Kaukazu, do téj rutyny życia, w któréj na lekkomyślne błyskotki drobnych uciech, czczych zajęć, rozpraszają się najcenniejsze skarby ducha! Zygmunt umiał się skupić, umiał oderwać się od tego, co gmin szczęściem nazywa, a co najczęściéj jest snem żarłoka, snem fabrykanta. Zapewne tém szczęściem niebył on szczęśliwy! Ale za to kochać wszystko co wielkie, szlachetne, piękne, gardzić poziomem i podłem — niejestże to żyć ciągłą poezyą?!
Niemając szczęścia znać osobiście autora „Nieboskiéj“ powtórzę, co mi o nim wspólny nasz przyjaciel pisze. — Wyrazy te rzucone w liście nieprzeznaczonym do publikacyi, niemogą rościć sobie prawa do skończonego wizerunku, a tém mniéj do obrazu życia poety — jestto raczéj doraźne wspomnienie, skreślone pod wróżeniem świeżéj wieści o śmierci przyjaciela. „Tylko pośród nas mogła się pojawić podobna anormalna pozycya, aby wielki poeta i cnotliwy obywatel, wypierał się przez całe życie swojéj chwały literackiéj i krył się z zacnemi uczynkami, jak inni kryją się z podłością i występkiem a wszystkie usiłowania wytężał na to, aby marne zaszczyty i błyskotki, za którémi próżność tak goni, omijały jego osobę..... Bóg zlał na niego wielkie dary; dał mu miłość i szacunek ziomków; wielkie serce, umysł jenialny; żonę piękną, cnotliwą i najzacniejszą z niewiast — miłe i dorodne dzieci — licznych i wiernych przyjaciół — nakoniec znaczny majątek. Brakło mu tylko zdrowia, i tego — czego niedostawało Alfowi..... „Szczęścia nigdzie nieznalazł, bo go niebyło w ojczyźnie.“ Banalnych i pstrych rozmów nielubił, i dlatego stronił od modnych salonów..... Najmilszą mu była wieczorna pogadanka z kilkoma przyjaciółmi, rozmowa gorąca, poważna, szczególniéj z historyi i filozofii w pytaniach najżywotniejszych. — O jakże świetniała wówczas jego wymowa! Jakie zdrowe i wielkie myśli wybłyskiwały z tych improwizacyi! Nieraz słuchając go z uwielbieniem, myślałem sobie: gdyby ten mąż był Anglikiem lub Francuzem i miał przystęp do publicznéj mównicy, stanąłby niezawodnie na równi z Pittem i Burkiem, z Guizotem i Thiersem, stanąłby na równi rozumem i mową — a sercem, niezawodnie by ich przewyższył. — Bogobojny, wylany dla rodziny i przyjaciół — dobroczynny, prawie do rozrzutności... Można zastosować do niego własny jego wiersz w którym scharakteryzował zasługi dawnego rycerstwa:

„Tyś się palił wciąż ofiarą,
Na ołtarzu swéj Ojczyzny.

∗             ∗

Trudno, niepodobna prawie było skreślić charakter wieszcza we wszystkich położeniach jego życia, gdy to życie objawiło się nam jakby za zasłoną, i w kilku oderwanych szczegółach — zresztą nie jest to chwila odrysowania téj postaci, kiedy żyjemy pod wrażeniami jéj utworów, zawsze tak świeżych, tak jeszcze niewyczerpanych jak koleje przyszłych wyroków. — Nieprędko téż i sąd o dziełach i człowieku dójdzie ogółu w zupełności; najwięcéj jeżeli ułamkowe pokażą się studia, z których kiedyś powstanie więcéj zaspakajająca całość. Późniejszemu pokoleniu pozostawioną jest ta swoboda uczuć, na jakiéj nam zbywa; znajdujemy się bowiem w tém samem usposobieniu w jakiém znajduje się publiczność na drodze z teatru do domu. Widowisko się skończyło, ale promienie różnorodnych wrażeń nie zbiegły się jeszcze w ognisku sądu. W spokoju tylko, w zaciszy dumania, wzruszony umysł może się zebrać i zdać sobie sprawę z tego, co widział i czuł, aby poznał, co ma na wieki w nim zostać, a co odpaść jako niepotrzebne. Im wyższe szczyty gór, tém więcéj trzeba oddalić się od ich podnóża aby cały ich majestat przejrzeć i ogarnąć. Któż potrafi dziś ocenić donosność takich kreacji, jak: Nieboska, Irydion, Sen-Cezary, Legenda i tyle innych tego pióra. Wielkie te pochodnie pozapalane na szczytach Kapitolu i kopuły Św. Piotra, na Alpach i na wieżach katedr gotyckich, biją w niebo, ale odblask ich niepolał się jeszcze strumieniem światła po nizinach ziemskich....
Wieszcz myślał o wiekach, kiedy pisał....
Pragnąc, o ile się da, uzupełnić wizerunek zgasłego męża, wypadałoby wyliczyć jego prace od najpierwszej młodości, opierając się na niepewności podań przypisujących mu ten i ów utwór, albowiem pod żadnym nigdy niepołożył swego nazwiska — rezygnując z dożywotnéj sławy, która w pojęciu wieszcza sięgającego po najwyższe cele prawdy, była niczém inném tylko tym orłem zdjętym z pala a wypchanym w piekle, co pokuszał Męża w „Nieboskiéj.“
Choćby dla uciechy bibliografów, wymieńmy jego pisma:
Kiedy jeszcze był uczniem liceum, napisał powiastkę historyczną z wojny trzydziestoletniéj pod tytułem: Grób rodziny Reichstatów, drukowaną w Dodatku literackim do Korespondenta warszawskiego. O ile pamiętam utwór ten zwrócił uwagę publiczności na siebie, i zapowiadał pisarza niezwykłéj miary. Że to była epoka romansów à la Walter Scott, więc i Zygmunt idąc za nią, doświadczał swego pióra na przedmiocie z dziejów ojczystych; tym sposobem powstał: Władysław Herman i dwór jego, drukowany w Warszawie r. 1829. Znalazł się i drugi taki utwór pod tytułem: Zawisza Czarny, lecz ten nieujrzał światła, albowiem rękopis w przesyłce z Genewy do Warszawy pod koniec 1830 r, zaginął. — Dopiéro w cztéry lata (1834) wydana we Wrocławiu powieść historyczna: Agaj-Han, z początkowémi literami natytule: A. K. narobiła więcéj hałasu w świecie czytającym. Autor wziął przygody Dymitra i Maryny, a osobliwie charakter ostatniéj przeprowadził przez różne koleje miłostek i żądzy panowania. Styl brylantowy, podziwiany późniéj w Nieboskiéj i w Irydionie, występuje tu z całą młodzieńczą bujnością, a raczéj przesadą.....
Na tém się kończy poczet prac młodzieńczych Zygmunta. Odtąd zaczyna się okres utworów, które odrazu, wstępnym bojem zdobyły sobie najprzedniejsze miejsce w literaturze: Nieboska komedya, Irydion — Trzy myśli pozostałe po ś. p. Henryku Ligenzie — Noc letnia — Pokusa. — Są to poemata w formie dramatycznéj lub powieściowéj pisane poetyczną prozą; — Zygmunt bowiem acz urodzony poeta, długo niemógł się odważyć na wiersze, dopiero około 1845 r, ogłosił pierwsze poezye swoje w odpowiedniéj formie, i prędko zrównał najlepszym wzorom. — Odtąd w pięciu poematach przemawiał tylko tym językiem bogów, niekiedy przewlekle i zawile, lecz często w wielkich momentach poetycznego natchnienia wysokością i namaszczeniem Dawidzkich psalmów.
Spuścizna pism nieogłoszonych drukiem ma być dość znaczną; — mówią o dwóch częściach niezuanych jeszcze „Nieboskiéj komedyi“ — i o poemacie mistycznym: Ś. Teresa. Co do ostatniego czytaliśmy osobną drukowaną szczytnych piękności jego glossę do znanych słów Ś. Teresy zamkniętych w tekście tych wierszy hiszpańskich:

Vivo sin vivir en mi
Y tan alta vida espero
Que muero porque no muero!

(Żyję nie żyjąc w sobie, a życie którego pragnę tak jest wzniosłe, że umieram dlatego, że meumieram!)
Poeta myśl tę mistyczną tak wyraził:

„Przed życiem czuję, nie przed śmiercią — trwogę —
Bo takie światy widzę tam przed sobą
Że mi ten ziemski, grobową żałobą;
I tém umieram — że umrzeć nie mogę!“

Dotąd drukowano tylko ułamek (Kraków 1858) będący zapewne częścią większego utworu, w duchu tak odpowiednim usposobieniu wieszcza, który pierwszy znalazł u nas ten język niemateryalny i najdelikatniejszych cieniowań, oddający myśli i uczucia z świata tajemnic nadziemskich, język oczyszczonego ducha, co się rozpływa w rozpamiętywaniu rozkoszy niebiańskich zgotowanych tym, co wielką miłością Chrystusa pałali za życia.....
Ten jest bukiet słonecznych kwiatów, którémi posypał naszą ziemię umiłowaną przez niego najczystszą miłością, miłością bez cienia samolubnéj przymieszki nazywającéj się sławą autorską... a jednak sława ta, nie jak „orzeł wypchany w piekle,“ ale jak rosa łez wdzięczności osiędzie na murawie jego mogiły.

∗             ∗

Jakie miejsce zajmie zgasły wieszcz na naszym Parnasie? Obok którego z wybranych stanie, czy razem z innymi zasiędzie? Czy też weźmie państwo udzielne? — Są to pytania przedwczesne i niepotrzebne, aby wyrywać się z niemi, jak to już w mowach i pismach często obiło się o moje uszy. Czy większy Adam, czy Zygmunt większy? — pusty spór dla miłości naszéj; dla sądu zaś o donosności wpływów każdego z nich, nieprzyszła pora. Oba oni — jak już mówiłem — pisząc, myśleli o wiekach; i wieki téż sądzić ich będą, z tych wszystkich stron jakie się odsłaniają dopiéro z biegiem lat, zmianą stosunków i pokoleń... dziś, można ledwo coś powiedzieć o charakterze i duchu ich utworów poetyckich, i to jeszcze z wielkiemi ograniczeniami.
Jedno najwybitniejsze piętno w poematach Zygmunta, odróżniające go od wielu poetów jemu współczesnych, jest prawdziwa wieszczość, będąca wypływem nie jakiéjś gry fantazyi i kombinacyi, ale wyrazem apokaliptycznych widzeń....
W „Nieboskiéj“ gdzie wystawia walkę starego społeczeństwa z nowem, co wszystko w proch starło, a nawet samego Boga — dziwnie pochwycił ten prąd pojęć burzących jaki przeleciał Europę w lat kilkanaście póżniéj, a w którym znalazły się wszystkie te fazy i figury nakreślone nieśmiertelnym pędzlem w jego dramacie spólecznym.
Któż zaprzeczy jasnowidzenia téj znowu pieśni, gdzie w przeczuciu krwawych demagogicznych pryncypiów, śpiewa ostrzegająco:

Wszystko, wszystko wiecznie wszędzie
Rwie się w górę z Bożéj myśli!
Wiecznym Bogiem ten niebędzie
Kto inaczéj świat swój kreśli!
Kto nie szlachcic zedrzeć z chwały;
Może chwilkę w gruzach siędzie
Braci zchłopi, lub obali —
Lecz niewzniesie ludu daléj.
Bo wszech świata prawom wbrew
Sennych zbudzi, nie na ludzi,
Zbudzi sennych na zwierzęta!

A jednak Mickiewicz wówczas prof. literatury słowiańskiéj — rozbierając na katedrze „Nieboską“ obok wysokich zalet przyznanych temu jenialnemu dziełu — które mieni być narodowem — (było to już na trzeciorocznym kursie) — przygania autorowi nieznajomość ducha ludu słowiańskiego, dla tego, że usymbolizował go w chórze Lokai i Rzeźników. — Zdaniem mojem niesłuszna to przygana, z téj miary, że poeta właśnie chciał wydać wyrok potępienia na to, co się dzieje ludzkim wymysłem, a nie po myśli Bożéj. Wymysły ludzkie, fałszywe doktryny, najłatwiéj przecież przylegają do pewnych warstw ludu, co liznąwszy tak zwanéj miejskiej ogłady, pozbył się prostoty i wiary... Widzieliśmy przecież to w rzeczywistości, co profesor naganił w poezyi. — Cała Nieboska, niczém niejest, tylko piorunem gruchocącym tę doktrynę samolubstwa i pychy człowieczéj, co wypowiedziała posłuszeństwo Bogu; — dlatego na ruinach zburzonego świata, zwątpiałemu w siebie bohatérowi ukazał poeta znak odkupienia: Zwycięztwo Chrystusa! Jest to zatem i pogrom na złe i ukazanie prawdy wiekuistéj.
Drugi raz Juliusz Słowacki — także w obronie niby ludu — cisnął mu w oczy cudną fantazyą — ale tylko fantazyą — na którą wieszcz odpowiedział zwycięzko, zwłaszcza gdy rzeczywistość przepowiedziana, stanęła jak widmo Piotrowina na świadectwo przy boku Zygmunta..........
Autor Nieboskiéj i Irydiona został się zatém sam jeden z namaszczeniem proroczem....
Poezya nowożytna od czasów Danta niemiała większego tryumfu.... Tryumf ten, jeśli śmiem przepowiedzieć, zapowiada nowy jéj okres.........
Nowy okres w poezyi! Zawoła kto wzruszając ramionami, z niedowierzaniem, że może być co nowego pod słońcem.
Mniemam że nikt mię niepomówi jakobym miał na myśli samą sztukę, w któréj już dziś dobrano się do dna, próbując wszystkich experymentów i kombinacyj będących w mocy wiedzy i rutyny; albo jakobym odkrywał tę erę w przerzuceniu się na pole erudycji i metafizyki, jak to się praktykuje dzisiaj we Francyi, gdzie falanga młodych poetów zapowiada szumnie nową erę poezyi mającą osadzić się na sercu i naturze i żywić się poezyą ludową północy, podobnie jak klassycy żywili się starożytnością[3]. Już dzisiaj mówi tenże manifest, są, wyżsi poeci. — W jaki sposób wyżsi; niech mi wolno będzie zapytać? Oto wtem, że jeden wyraża w harmonijnych wierszach poruszenia swego serca i odkrywa kunsztem najtajemniéjsze myśli Danta; — inny odźwierciedla w swéj pogodnéj duszy majestatyczny spokój angielskiego pejzażu; ów śpiewa przepychy Grecyi w stylu szczytnym jak homeryczny; znowu inny zagłębia się w najoderwańszy mistycyzm szkoły Alexandryjskiéj, kiedy jego kolega z nieporównanym wdziękiem maluje ułudę czarów kobiécych — ostatni zaś, zapewne najtęższy ze wszystkich, wskrzesza poezyą ludową, mieszając hymny tytaniczne z uroczémi melodyami pasterskiéj fletni.....
Jcstże to co innego, jak rozebranie pomiędzy siebie materyałów poetycznych? — ale gdzie dowód, żeby wschodziła nowa era poezyi? Rzucenie się przecież na przedmiot nietknięty niedaje bynajmniéj namaszczenia na poetę, owszem dowodzi, że boski duch nie raczył zstąpić na niego, kiedy jak turysta znudzony jeździ po świecie i szuka ważeń, aby mógł opowiadać o nich. — Nowa ta szkoła zapalczywie protestuje przeciw tym, co śmieli na poezyą we Francyi cisnąć klątwę upadku i zgrzybienia.... i czemże się usprawiedliwia? oto że dosiada pegaza erudycyi i metafizyki, że idzie naśladować Niemców....

Przytoczyłem umyślnie ten świeży fakt, abyśmy wiedzieli jak uszanować wysokie, prawie kapłańskie posłannictwo zesłanych nam poetów i wieszczów, którzy państwo ducha założyli u nas na szczycie niedostępnym dla przeżytych i szczęśliwych przez to, że poezyą zrobili nie igraszką pięknie nizanych słów, nie barwnem malowidłem fantazyi, tylko językiem natchnienia i intuicyi, objawem bożéj prawdy dobytym z wnętrza przez ból, ofiarę i miłość. Całkiem to nowe państwo, nie znajdziesz go na żadnéj mapie — to państwo ducha! W obłokach mgieł, w promieniach gwiazd i księżyca, w głosach zaświatowych snują się znane, cierpiące, wielkie, święte postacie — niby pośredniki, zwiastuny objawień stające do boju z szatanem padołu, z naszemi ułomnościami i upadkami — z naszą historyą, — i sprawa rozstrzyga się w krainie pozaświatowéj....

Piersi ludzka — kędyż twój srom?
Spojrzyj w siebie — patrz?
Gdzie wrzał dawniéj płacz,
Stęk — zgrzytanie — wrzask;
Dziś z niebieskich łask
Drugi Boży dom!....

Ta myśl, że pierwéj każda rzecz rozstrzyga się w świecie duchów, nim się rozstrzygnie na ziemi, stała się żywiołem naszéj poezyi, wszakże dla tych tylko, co umieli wejść w stosunek z tym światem, rozumieć jego potrącenia i tajemną mowę. Mickiewicz w jednéj z prelekcji opowiedziawszy treść dwóch poematów Zygmunta: Sen Cezary i Legenda, przytoczył fakt potwierdzający wymownie powyższy dar intuicyjny. „Przy wyjściu ztąd (z kollegium francuzkiego) powiada on — spotkał mię cudzoziemiec niedawno przybyły do Paryża i wszczął rozmowę o tém, że poemat bezimiennego autora wydany przed kilku laty, z którego czytałem tu wyjątki, niekoniecznie jest utworem poetyckim, ale raczéj opisem widzenia jakie miał autor, jemu dobrze znajomy. „Widziałem poetę — dodał — pod gorącem jeszcze wrażeniem téj wizyi okropnéj; nalegałem na niego żeby ją zanotował, tym sposobem powstał ten utwor.“
Ta więc jest droga, którą powstawały w części kompozycye Zygmunta — droga trudna, lecz wielka, rzadka lecz jedyna, dla wielu niepojęta, choć głęboko prawdziwa.
Przy takiem podniesieniu ducha wieszczego, jakże nizko spadają wszystkie z strasznem zarozumieniem budowane dziś rusztowania estetyki, wszystkie metody poetyk i retoryk! Cóż innego ów język doktryn społecznych i dyplomacyi, co na każdą godzinę bełkoce taką prawdę i za nieomylną przedaje, jaka wystarcza na zamaskowanie pozioméj namiętności lub interesu!
Biorąc pochop z powyższéj rozmowy skreślił Mickiewicz przyszły kodex poezyi w tych słowach: „kiedyś niebędzie wolno mówić niby z natchnienia wyższego, niebędąc istotnie natchnionym; że ktoby prawił, jak to bywa dzisiaj, o aniołach, o szatanach, o tajemniczych rzeczach w naturze, niewidziawszy ich w duchu, będzie miany za bezczelnego.“
Tym sposobem poezya stanie się znowu, czém była niegdyś w czasach proroków, czém była za Orfeusza i Muzeusza — a wtedy odzyska prawo do względu i szacunku ludzi.
Podniosłem w krótkim tym rysie, poświęconym żywemu wspomnieniu zgasłego wieszcza, tę jedną tylko stronę, ten jeden przymiot — który, dlatego że obejmuje wszystko, krom artyzmu w większéj lub mniejszéj ilości — zdaje mi się być wystarczającym do scharakteryzowania autora Nieboskiéj, Irydiona, Legendy i innych jego utworów jeszcze silniéj naznaczonych piętnem proroczych widzeń....
Widzenia — stosunek z zaświatem czyż niemogą równie obłędną prowadzić drogą, jak wymysły rozumowej doktryny? Pytanie to nasuwające się tak naturalnie, stawiam sam — uprzedzając tych coby je słusznie postawić mogli. Zapewne — każda droga mimo Boga, choćby jak pięła się wysoko, musi zaprowadzić na manowce, i im pyszniéj się wzbije, im bardziéj świat omami, tém większe zrządzi klęski i zniszczenia. Można téż widzieć w pochodzie kreacyi wieszcza naszego, w przeprowadzeniu kolejnem jego idei, jak się doskonalił wewnętrznie. Zrazu były boleśne zwątpienia i zboczenia ku owemu panteizmowi, téj zdradliwéj skale, o którą uderzają umysły zbyt entuzjazmowane dla bóstwa natury, zbyt skłonne do rozpływania się w uczuciu nieskończonności i brania go za jedno z owym Wszechduchem pochłaniającym zarówno stworzenie, jak Stworzyciela, świat i Boga. Wszakże obawa była możebną, ażeby poeta szukający duszy symbolów pogańskich i duszy rzeczy stworzonych, niezrobił z niéj tchnienia samego Boga, wszechżycia ponawiającego się od wieku do wieku, nakoniec bożego słowa zformułowanego dla gminu w dogmatach i obrządkach, a dla mędrców zamykającego się w harmoniach i wielkościach ziemi i nieba.... Że poeta przechodził przez ciężkie zwątpienia, zdradne systemata, że się cierpieniem, tą pracą ducha wciąż oczyszczał i zasługiwał, wyraża to cudowna strofa jednéj z najpiękniejszych jego poezyj:

Ach! żyłem, żyłem w téj przepaści długo,
Miotan rozpaczą bezbrzeżną i wściekłą!
I śmierć mi będzie tylko śmiercią drugą;
Jak Dant — za życia — przeszedłem przez piekło.
Lecz i mnie także zbiegła w pomoc Pani,
Któréj się wzroku czarne duchy boją;
I mnie téż anioł wybawił z otchłani,
I ja téż miałem Beatricze moją! —
............
Ach! szczęście wiary, ach! nadziei siła
Bo w serce moje, przez twój wzrok, wróciła!

Zamykając krótkie to wspomnienie o zgasłym wieszczu dodać mi jeszcze wypada, czém on jest w dzisiejszem społeczeństwie i jaka jego waga w świecie umysłowych kreacyi. On to, drugi po Adamie wskrzesił wysoki i poważny typ poetycznego kapłaństwa w literaturze, gdzie tak często znachodzą się lekkomyślni przywódzcy prowadzący za sobą społeczność zwątpiałą i gorączkową w kraje chimer, powabnych zgorszeń i proroctw zdradliwych — on to lgnących do egoizmu, nurzających się z rozkoszą w realizmie, porwał ku ideałom i wiecznéj pięknocie ofiary i miłości. Nieznałem go — lecz patrząc na jego wizerunek, stworzony pędzlem Ary-Szeffera, który zawsze umiał chwytać podobieństwo duchowe — widzę na pięknym czole wyraz zadumy, w przyćmionych oczach wzrok sięgający poza światy — a w całym układzie, postać człowieka, co słucha tylko głosów wewnętrznych, co wie naprzód, że na drodze, którą idzie niespotkają go ani oklaski, ani owacye, ani wrzawa popularności, ani teatralne wieńce. Prosty i silny, spokojny i zrezygnowany w odosobnieniu swojem, i stojący — że tak się wyrażę, w sprzeczności — nie z rozumem, sumieniem, prawem bożem, uczuciem sprawiedliwości i prawdy w świecie i w duszach, — lecz w sprzeczności z nikczemnemi namiętnościami, wyrachowaniem egoizmu, zapomnieniem godności, na długo zatrzyma w swój mocy rząd dusz, powierzony mu w dobrowolnem poddaniu się, chociaż niewziął za dywizę pysznego współzawodnictwa z Bogiem, i niewyrzekł:

„Chcę uczuciem rządzić, które jest we mnie
Rządzić jak Ty wszystkiemi zawsze i tajemnie.“

Takim jest poeta nowego okresu — takiego wzywają wielkiemi głosami inne pyszne literatury świata — i jeszcze niemogą znaleźć go śród swoich.
Niedający się poznać za życia, skreślił w przeczuciu, którem tyle rzeczy odgadywał, kilka wierszy, rodzaj exegi monumentum, dla siebie i dla swojéj Beatriczy:

My tu skonamy, lecz pieśń co niekona
Powróci kiedyś, wierna mnie i tobie,
By jak stróż Anioł, strzedz nas śpiących w grobie!






  1. Nieboska Komedya. — Wstęp.
  2. Noc letnia. Berlin 1850.
  3. ...éclosion d’une nouvelle poésic fondée sur le coeur et sur la nature, et qui se nourrira dola poésie populaire du Nord, comme nos écrivains classiques s’etaient nourris de l’antiquité. — Thalés Bernard et l’Ecole allemande par Leon Rogier Membre de l’Union des Poétes Paris 1859.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.