Ziemia w malignie/Artysta, szewc, tragarz, dziennikarz...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Ziemia w malignie
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artysta, szewc, tragarz, dziennikarz... — Kto żyje dłużej, prokurator czy obrońca? — Ubóstwo i zdrowie. — Maszyna socjalna na zakręcie. — Moratorium? — Rekord lekarza wiejskiego. — Królik, szosa, stare skrzypce, ciupa i rasa. — Ból zęba.

Z najsuchszych cyfr układać można felietony, proste wyciągi z ksiąg ludności zawierać mogą niejeden morał i naukę, statystyka — w dobrych rękach — przystojnieje wyraźnie i opowiada tu i ówdzie rzeczy zajmujące. Jeden z publicystów londyńskich z dłuższej podróży po wykazach, ze spacerów samotnych pod wielkimi kolumnami liczb przywiózł sporą garść wyników ciekawych i ogłasza je w artykule. Jaki zawód jest najzdrowszy? Dobrze sobie żyją farmerzy, chociaż powinni się wystrzegać cukrzycy, bardzo długo żyją pastorzy (zwłaszcza wyznania anglikańskiego), największe spustoszenia szerzy śmierć między górnikami, którzy pracują w kopalniach miedzi. Górnicy z kopalń węgla zato żyją nawet dłużej od sądowników, którym się znów dziwnym trafem gorzej powodzi, niż adwokatom (wystrzegać się chorób żołądkowych!). Okres życia normalny, przeciętny — oznaczmy średnią śmiertelność liczbą 100 — mają artyści, szewcy, dziennikarze (uważać na wątrobę!), tragarze kolejowi, sztukatorzy, blacharze, gorzej bywa z muzykami (śmiertelność 122), aktorami (133). Długowiecznością anormalną odznaczają się architekci, procent samobójstw jest stosunkowo wysoki między doktorami, komiwojażerami i zatrudnionymi w kopalniach cyny. Umierają na ogół wcześniej ci, którzy pracują na siebie, niż ci, którzy mają posady u innych.
Oczywiście — zanadto się tymi zestawieniami przejmować nie należy, wyniki są chwiejne, zależnie od tysiąca różnych przyczyn lokalnych, klimatycznych i innych, od obyczajów i tradycyj, w Anglii żyje sztukator dłużej od aktora, ale już po tej stronie Kanału aktorowi może się znacznie lepiej powodzić niż blacharzowi.
O wiele ciekawsze i bardziej pouczające są fakty, wydobyte z długich szeregów cyfr przez dwóch znanych lekarzy-higienistów. Panowie M’Gonigle i Kirby wydali książkę „Ubóstwo i zdrowie“, w której zamknęli wyniki bardzo sumiennych studiów nad higieną, odżywianiem, „budżetem minimalnym“. Układają tabele, wypisują po jednej stronie „dochód tygodniowy“, po drugiej śmiertelność (na tysiąc), przedstawiają rezultaty ważniejsze graficznie, rysują małe woreczki a przy nich dużą ilość smutnych czarnych krzyżyków, potem znów grubsze sakwy pieniężne z mniejszą ilością krzyżyków i wykazują jasno jak na dłoni, że dziś nawet w zamożnej Anglii, w okresie powracającej „prosperity“ są wielkie tłumy ludzi niedokarmionych, źle odżywianych, głodujących w ponurych „slumsach“, że śmiertelność się wyraźnie podwaja przy mniejszych budżetach.
Mamy tu ilustrację — dosadną, wyrazistą, graficzną — do znanej bajki o „klęsce urodzaju“, o „nadprodukcji“. „Over production is under consumption“ pisze w artykule wstępnym jeden z najlepszych tygodników przyrodniczych świata „Nature“. To pismo podawało dotychczas świetne, zwięzłe biuletyny z laboratoriów, doskonałe sprawozdania z książek i kongresów, wiadomości o wyprawach, odkryciach, wykładach akademickich, rocznicach, nagrodach, pracach zamierzonych i wykonanych.
Dziś — w mocnym artykule wstępnym mówi o „odpowiedzialności uczonego“, powiada wyraźnie, że badacz jest obywatelem, nawołuje fizyków, biologów itd. do pracy społecznej, stwierdza, że nasza maszyna socjalna — jak samochód w przeludnionych krajach — otrzymała nagle od inżynierów za wielką ilość koni... i rozbić się może fatalnie na lada wirażu. W Anglii zresztą wielu wybitnych ludzi nauki poczuwa się już od dłuższego czasu do tych odpowiedzialności, o których tu mowa, zabierają dość często głos w sprawach publicznych Hopkins, Soddy, Hall, Huxley, J. B. S. Haldane, Bertrand Russell.
Na bardzo poważnych kongresach, które dawniej zajmowały się tylko i wyłącznie kwestiami specjalnymi i na których mówcy w miejscach patetycznych wyrzucali z wezbranej piersi zazwyczaj równania różniczkowe, padają w referatach ważkie słowa o przyszłości cywilizacji. Ci i owi zastanawiają się bez gniewu nad pytaniem, czy można rozpędzone rumaki stalowe powstrzymać, okiełznać, czy można na polu techniki i wynalazków wprowadzić choćby na chwilę jakieś przymusowe „moratorium“.
Pytanie oczywiście jest niedorzeczne i nie nadaje się do rozsądnej dyskusji. Nauka, technika mają tysiące spraw pilnych, niezmiernie ważnych na warsztacie i skazać nagle ludzi genialnych na bezrobocie, zamknąć w jakimś „leprozorium“ wszystkich współczesnych Edisonów, Koperników, Galileuszów — to dopiero byłby pomysł naprawdę z piekła rodem. Świetny Paweł de Kruif (autor głośnej książki o „Łowcach mikrobów“) znów chwycił za pióro i opisuje w zajmujących, wzruszających felietonach, jak skromny lekarz z dalekiej prowincji, z małej mieściny w zaśnieżonej Kanadzie, dr. Allan Roy Dafoe ocalił bohaterskim wysiłkiem pięcioro najmniejszych piskląt ludzkich. Jeden z rozdziałów ma w gazecie nagłówek „Maszyna ratuje maleństwa od śmierci“. Tą niezwykłą historią zajęło się już kino, na tle przygód skromnego wiejskiego lekarza z „pięcioraczkami“ powstał podobno świetny film, zobaczymy go pewnie na ekranie, ale kilka szczegółów zasługuje już teraz na podkreślenie. Casus (pięcioro dzieci) należy do bardzo rzadkich w naturze, kroniki medyczne notują zaledwie kilkanaście takich wypadków w ostatnim pięćsetleciu i nie zdarzyło się nigdy dotąd, żeby piątka takiego drobiazgu żyła dłużej niż kilka godzin. Doktór kanadyjski zdołał utrzymać wycieńczoną położnicę i jej nikłe, sine maleństwa przy życiu przez dwa dni i wtedy — jak obrazowo powiada de Kruif — nowy bohater wdał się w tę sprawę: prąd elektryczny. Rozniósł po świecie wiadomość o heroicznej walce d-ra Dafoego ze śmiercią, poruszył serca, przyniósł z dalekich miast słowa i rady wielkich powag lekarskich: „Hallo! Mówi dr. Bundesen, Chicago. Wysyłam mleko sterylizowane, zapakowane w suchy lód, samolotem. Wysyłamy aparaty“. Pięcioraczki karmiono pipetkami w specjalnych inkubatorach, ratowano je od omdlenia w mądrych nowoczesnych maszynach do oddychania... Mają dziś po dwa lata, — jedyny fakt tego rodzaju w dziejach medycyny! — cała gromadka grała niedawno do kina, na zdjęciach w piśmie wszystkie pięć sióstr kanadyjskich wyglądają świetnie i uśmiechają się wesoło... Rekord światowy, którego może nawet wieki następne tak od razu nie pobiją...
Lwia część najbardziej sensacyjnych wyczynów przypada dziś na twórczość naukową, techniczną i wielka prasa czerpie bardzo często gromkie „tytuły“ i wielkie „mankiety“ z referatów na zwykłych kongresach. Australię gnębi np. jakaś plaga, prawie biblijna: królik. Zajął wszystkie równiny wielkiego kraju, w okresie suszy zamienia całe okolice na pustynie, wypiera pożyteczną owcę, zaczyna się rozmnażać kiedy ma cztery miesiące i daje 6 pomiotów rocznie. Prowincja Queensland broni się przed nim zasiekami z drutu... Co począć? Oczywiście nauka musi się tą sprawą zająć, bakteriologia szuka odpowiedniego mikroba, któryby sobie z królikiem poradził, zoologia zaleca hodowlę lisów, stacje doświadczalne pracują... Po miastach mnożą się wypadłą zatrucia gazem świetlnym? Tu znów chemia obmyśla metody, jak zmniejszyć zawartość w gazie kuchennym zabójczego tlenku węgla, jak go związać, unieszkodliwić, zająć czym innym, odebrać mu zjadliwość i nawet już w Ameryce trafiono na pomysł, osiągnięto pewne rezultaty... Drogi i szosy się psują? Badacze angielscy obmyślili maszynę — rodzaju ciężkiej karuzeli albo sceny obrotowej w teatrze — puszczają ją w ruch, podkładają pod nią różne nawierzchnie i próbują, która dłużej wytrzyma pod kołami.
Nabraliśmy — i słusznie — zaufania do eksperymentu przyrodniczego, laboratoryjnego, brzydzimy się czczą gadaniną i każemy naukowcom odpowiadać na tysiączne kwestie, które dawniej rozstrzygał amator przy czarnej kawie. Czy stary włoski majster z Kremony doprawdy fabrykował lepsze instrumenty muzyczne, niż my dzisiaj, czy tylko tak sobie gadamy od lat przez snobizm? Jeden z fizyków amerykańskich zbadał rzecz nowoczesnymi aparatami akustycznymi, Stradivarius (zwłaszcza górna pokrywa pudła) wysyła mniej przykrych nadtonów, dawne skrzypce mają ton przyjemniejszy, ale kto wie, czy drogą umiejętnej analizy nie trafimy i my na materiał idealny... Rasizm? Profesor Hooton stwierdził, że w więzieniach amerykańskich siedzi ściśle ten sam procent elementów nordycznych, celtyckich, śródziemnomorskich, który powinien siedzieć ze względu na mieszaninę zewnętrzną. Każda „rasa“ się rozciąga od kretyna do geniusza, Celtowie mają inklinację do gwałtów erotycznych, Nordycy zajmują się raczej chętnie oszustwem i fałszerstwem... Ale w ogóle...
Od pochodzenia termitów (wywodzą się według ostatnich relacji z bardzo dawnych karaluchów) aż do katarów letnich (leczą je teraz podobno elektrycznie, jonami cynku) i ważnej kwestii, najważniejszej, czy zbliżamy się znów do groźnej epoki lodowej — wszystkie zagadnienia doprawdy interesujące powierzyliśmy badaczom, pracownikom laboratoryjnym, uczonym i pomysłowym wynalazcom.
„Moratorium“ w tej dziedzinie? To przypomina starą anegdotę: jaki jest niezawodny środek na ból zęba? Wpakować łeb pod gilotynę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.