Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XXVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVII.

— I pan de Terrys... — mówił dalej Leopold — nie przyjmował żadnej pomocy lekarskiej?
— Nie, panie... — odpowiedziała Honoryna.
— Zdaje mi się, że obowiązkiem pani było użyć swego wpływu dla wezwania lekarza do domu?
— Nadaremnie bym to usiłowała uczynić...
— Czyś pani tego pewna?
— Najzupełniej...: Mój ojciec utrzymywał, że on sam zna swoją naturę i sam się leczył podług swojej woli...
— Zatem tu nie ma żadnej recepty, żadnej wskazówki co do sposobu leczenia?
— Żadnej...
— Służący już mi to powiedział, ale potrzebowałem z ust pani usłyszeć potwierdzenie tej wiadomości, która mi się wydaje, co najmniej, szczególną... — Pozostaje mi więc tylko przeprosić panią za swoje natręctwo i prosić o jego usprawiedliwienie...
— Wykonywałeś pan swój obowiązek i niepotrzebujesz pan usprawiedliwienia... Czy to już wszystko?...
— Wszystko.
— Czy mogę odejść?
— Bezwątpienia.
Panna de Terrys na głęboki ukłon mniemanego lekarza odpowiedziała lekkiem skinieniem głowy i wyszła z gabinetu.
Z Leopoldem pozostał Filip.
Zbieg z Troyes, kontynuując swoją rolę usiadł znowu przy biurku i zaczął dalej pisać.
Po chwili schował papiery do dużego portfelu, wstał i rzekł:
— Skończyłem... teraz wszystko w porządku.
Poczem wszedłszy do pokoju sypialnego, wziął kapelusz stojący na stole zeszedł na, dół i wyszedł z pałacu.
Ujrzawszy się na bulwarze Malesherbes przyśpieszył kroku, szukając powozu.
Przejeżdżała dorożka.
Krzyknął na nią.
— Dokąd jechać, proszę pana? — zapytał woźnica.
— Na ulicę Picpus.
— Do pioruna, taki kurs!
— Dwadzieścia sous na piwo...
— Zgoda!
Pierwsza z południa biła w chwili, gdy Leopold wysiadł z powozu w punkcie przecięcia się ulicy Picpus z ulicą Saint-Mandé; wszedł do domu przy ulicy Tocanier, gdzie się ujrzał sam, dawszy Jarrelongowi pozwolenie rozporządzenia czasem według swojej woli.
Zamknąwszy i zaryglowawszy drzwi, wydobył z kieszeni rękopis z pamiętnikami hrabiego de Terrys.
Przebiegi wiele jego stronnic zapisanych gęstem pismem i rzekł do siebie:
— Jeżeli hrabia posłuszny nierozsądnym radom mego niezręcznego kuzyna, napisał objaśnienie swojej choroby i lekarstwa, którem się sam leczył, to musiał uczynić to pod koniec życia... Trzeba więc zobaczyć na końcu.
Leopold się nie mylił.
Wiersze pisane czerwonym atramentem i starannie ujęte w cudzysłów, prędko zwróciły jego uwagę.
Odczytał półgłosem:
„Zawsze odmawiałem pomocy lekarskiej, a powodem tego była moja zupełna niewiara w umiejętność lekarzy.
„Co mnie podtrzymywało, co mi pozwalało żyć, choć dotkniętemu śmiertelną chorobą, to lekarstwo tajemnicze znane w Europie tylko mnie samemu.
„Lekarstwo to, może najgwałtowniejsza trucizna, jeżeli będzie zażywanem bez metody i roztropności, jest wysuszony jad płaza podzwrotnikowego.
„W szklannej puszce zawiera się resztą tej zbawczej trucizny.
„Jeżeliby po mojej śmierci, w obec mego trupa przesyconego tą trucizną oskarżono kogo o popełnienie zbrodni, niniejsze zeznanie będzie dostatecznem do usprawiedliwienia niewinnego...
— Kroćset! — pomruknął zbieg z Troyes ukończywszy czytanie — to rzecz jasna!... Stary łotr wszystko jasno wskazał, określił, wyszczególnił!...
Wydostał z kieszeni puszkę kryształową i mówił dalej:
— Oto słoiczek, w którym zawiera się jedna z najgwałtowniejszych trucizn znanych, jak utrzymuję nieboszczyk pan hrabia... Dobrze o tem wiedzieć, i to może się przydać...
„Koniec końcem jesteśmy panami położenia...
„Niech tylko będzie jasno sformułowane oskarżenie, albo tylko zrodzi się proste podejrzenie, to panna de Terrys chyba nie pomyśli o odbiorze miliona, który jej winien mój najukochańszy i najszanowniejszy krewny...
„Ten dobry Paskal chciał mnie przesadzić przez nogę i odprawić na czysto nie dawszy nawet kości do ogryzienia... Śliczny projekt i bardzo godny podobnego grubijanina! Niech no on o tem teraz pomyśli. Oto jest pamiętnik, który dokompletuję dodatkiem nadzwyczaj interesującym...
„Teraz rozpatrzmy się trochę w papierach odnoszących się do mego zacnego kuzynka.
Leopold wydobył z kieszeni okładkę z szarego papieru zabraną z szuflady hrabiego.
— Wzrok jego uderzył przedewszystkiem papier stemplowy, leżący na wierzchu innych dokumentów.
— Wyborna gratka! — zawołał po rozpatrzeniu się. — Jest to akt podpisany przez Paskala, który przyznaje, iż jest dłużnym milion... — i akt ten nie został nigdzie zaciągnięty... Milion nasz... Teraz nie ma żadnego dowodu pożyczki...
Po chwili milczenia, nędznik mówił dalej w zamyśleniu:
— Żadnego dowodu?... czy to być może? — czy to prawdopodobne? Hrabia był człowiekiem akuratnym do drobiazgowości, — musiał utrzymywać księgi rachunkowe w wielkim porządku... Milion wypożyczony przez niego musi figurować pomiędzy aktywami...
„Zresztą, teraz nie ma się co tem zajmować... — W danym razie zobaczymy co wypadnie odpowiedzieć.. Zatrzymuję ten pamiętnik i będę miał o nim staranie jak o oku w głowie.
Leopold wziął puszkę kryształową, rękopis, papiery Paskala i umieścił to wszystko w szufladzie, od której klucz schował o kieszeni.
W tej chwili ktoś delikatnie zadzwonił do bramy podwórzowej.
— Otóż i mój kuzynek... — rzekł śmiejąc się zbiegły więzień. Zobaczymy czy będzie grzeczny.
Poszedł otworzyć.
W istocie był to Paskal, akuratny na schadzkę wyznaczoną przez Leopolda.
Promieniejąca twarz tego ostatniego, wydała się przedsiębiorcy szczęśliwą wróżbą.
— Jakie nowiny? — zapytał żywo.
— Dobre.
— Pamiętnik hrabiego?
— Zniszczony... I mieliśmy słuszność żeśmy się nim zajęli, gdyż objaśnienie napisane według twojej porady było dostatecznem do zupełnego zrujnowania naszych projektów....
— Dla czegoś nie schował tego rękopisu?
— Prościej i roztropniej było go spalić... co też i uczyniłem.
— Może masz słuszność...
— Z pewnością że ją mam...
— Czyś znalazł papiery które mnie dotyczą...
— I mnóstwo; szczególniej jeden bardzo ważny.
— Jaki?
— Główny... kwit wystawiony na milion, napisany i podpisany przez ciebie...
Twarz Paskala była promieniejącą...
— Masz ten papier? — zawołał.
— Mam.
— Daj mi go.
— Co chcesz z nim zrobić?...
— Chciałbym go zobaczyć... Obciąłbym być pewnym, że nie mam się niczego więcej obawiać...
— Niczego więcej obawiać, to mało... — przerwał Leopold.
— Jak to?... co chcesz powiedzieć?... — szepnął przedsiębiorca blednąc.
— Chcę powiedzieć że mogą nastąpić komplikacje i przeszkody, chociaż położenie się poprawiło...
— Wytłómacz się... Czegóż się obawiasz?
— Hrabia prowadził książki...
— I bardzo starannie...
— Otóż masz, jest i zawada! Wydatek miliona z pewnością jest zapisany do książki w debet i admistrator sądowy, który zostanie wyznaczony przez sąd nie znajdując żadnego śladu, że wpłynął na powrót, zażąda od ciebie dowodu zapłacenia...
— Mamy dowód, który w moich rękach zastąpi pokwitowanie...
— Zgoda, ale będą chcieli wiedzieć, jak, kiedy, i jakim funduszem spłaciłeś od razu przed śmiercią hrabiego sumę, którą miałeś w ciągu pięciu lat. zapłacić.. Mówiąc między nami, kochany kuzynie, usprawiedliwienie to nie będzie łatwem...
— To prawda... — rzekł Paskal zgnębiony.
— Jednakże — mówił dalej Leopold — może będziesz mógł przypuścić, że hrabia silnie dotknięty umysłowo, zapomniał zapisać wpływu...
— Tak wielkiej sumy!... czy to być może?
— Ja nie powiadam, aby to mogło być możebnem, lecz koniec końcem jest to możliwem... Zapomnienie można położyć na karb osłabienia umysłomwego spowodowanego chorobą...
— Ażeby wszystko było w porządku, trzeba aby wydatek miliona tak samo figurował w moich księgach jak figuruje i wpływ.
— Bezwątpienia, to łatwo zrobić jeżeli masz kasyera rozumnego i przychylnego...
— Jest on rozumny i przychylny... Nieszczęściem jest to człowiek uczciwy... — rzekł Paskal naiwnie...
— A! do djabła!... Kasyer uczciwy człowiek, to ważne!...
— Ale, ja się zastanawiam... — mówił dalej przedsiębierca. Ja mogę nie mówiąc mu, udać wydatek miliona... Ja mam swoją oddzielną książeczkę, z której wyciąg on wnosi co tydzień do dziennika i do Wielkiej księgi...
— Zatem, to samo pójdzie... Którego dnia widziałeś hrabiego po raz ostatni?
— Szesnastego, bieżącego miesiąca.
— Trzeba aby twoja wizyta w tym dniu, zgadzała się z wypłatą kapitału i procentów.
— Doskonale.
— I będziesz mógł nawet z tego wyciągnąć jaką korzyść, gdyż jutro administracya majątku Honoryny dostanie się w ręce sądu, który się z tego jak będzie mógł, wywikła...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.