Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XXIX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIX.

Pani Bertin nie ukrywała, ile nadzwyczajności i trudności przedstawiała jej wizyta.
Obowiązkiem urzędnika do którego się udawała, było nie odpowiadać jej, ponieważ urzędownie nie miała żadnego prawa go wypytywać, ale liczyła na wymowę swojej miłości macierzyńskiej, iż otrzyma od niego jakieś słówko, któreby nią mogło kierować.
Przyjechawszy na ulicę Piramid, Małgorzata stosownie do objaśnienia odźwiernego weszła na pierwsze piętro i zapytała jednego z dependentów, czy pan Auguy był widzialnym.
Gabinet notaryusza paryzkiego, osobistości wybitnej, nie dla każdego jest dostępnym, i starszy dependent ma polecenie przyjmować nieznajomych i załatwiać mniej ważnych interesantów.
Dla tego też Małgorzata, na zapytanie, czy może się widzieć z notaryuszem, otrzymała odpowiedź:
— Nie wiem, pani; zechciej się pani udać do starszego dependenta... Te drzwi otwarte, na lewo od pani, prowadzą do jego gabinetu.
Wdowa przestąpiła ich próg, bardzo wzruszona i cała drżąca.
Starszy dependent pośpieszył podać jej krzesło, którego nie przyjęła, i rzekł do niej;
— Zdaje mi się, że mam przyjemność widzieć panią po raz pierwszy?
— Tak, panie.
— Jaki interes panią sprowadza?
— Interes największej dla mnie wagi... Bardzo bym sobie życzyła i mam konieczną potrzebę mówić z panem Auguy.
— Czy pani nie może mi w krótkości powiedzieć o co idzie?
— Nie, panie, niepodobna... Muszę pomówić z samym panem Auguy...
— Pan notaryusz w tej chwili jest zajęty z dwoma interesantami.
— Poczekam, proszę pana...
— Jak się pani, podoba... Chciej pani siadać. Jak tylko będzie Wolny, będę miał honor panią zaanonsować...
— Oto mój bilet, panie... — rzekła pani Bertin siadając.
I położyła na biurku kwadratowy kawałek brystolu wyjęty z książeczki oprawnej w rzeźbioną kość słoniową.
Małgorzata długo czekała.
Niecierpliwość i niepokój drażniły jej nerwy.
Z uchem wytężonem ku gabinetowi notaryusza, nie mogła dosłyszeć ani słowa, ale dochodził ją odgłos rozmowy.
Nareszcie ton głosów się zniżył.
Małgorzatą słyszała posuwanie krzesła, odgłos kroków, a następnie otwieranie i zamykanie drzwi...
Naczelny dependent pracował i zupełnie się zazębił w pracy.
— Zdaje mi się, że notaryusz jest teraz sam — spytała pani Bertin bojaźliwie.
Dependent natychmiast wstał, — wziął: bilet wizytowy, z ukłonem milcząc przeszedł około niej i wszedł nie pukając, do gabinetu przyległego jego pokojowi.
W parę sekund później wrócił, prosząc Małgorztę aby za nim poszła i wprowadził ją do notaryusza.
Serce wdowy biło tak, że o mało nie pękło.
— Jaki będzie dla niej rezultat widzenia się z notaryuszem?
Ten ostatni postąpił parę kroków naprzeciw niej ukłonił się i przysunął jej fotel.
Małgorzata podniosła długą zasłonę wdowią kryjącą jej twarz i odsłoniła rysy zawsze szlachetne i zawsze czyste, jakkolwiek nacechowane boleścią.
— Czemu mam przypisać, łaskawa pani, zaszczyt jej odwiedzin?... — zapytał urzędnik...
Usta wdowy drżały ze wzruszenia.
Zaledwie dosłyszanym głosem wyjąkała:
— Panie, przy chodzę tu po śmierć lub życie.
Ten szczególny początek, ta odpowiedź nieco melodramatyczna, ale zgodna ze smutnym wyrazem twarzy i spojrzenia Małgorzaty, nabawiły pana Augny drżenia.
— Więc to rzecz bardzo ważną, o której pani chcesz ze mną mówić? — rzekł.
— Tak, panie, bardzo ważna, przynajmniej dla mnie, gdyż powtarzam panu, moja przyszłość i życie zależeć będą od pańskich odpowiedzi...
— Jakież mi pani zada pytania? Ponieważ nazwisko pani nie jest mi znanem, zatem jestem w zupełnej niewiadomości o co idzie.
Małgorzata Bertin zastanawiała się przez kilka sekund, przyzwała na pomoc całe swoje postanowienie, całą odwagę i gardząc ceregielami i omówieniem zapytała patrząc notaryuszowi w oczy:
— Czyś pan znał pana Roberta Vallerand?
Notaryusz uczynił gest zadziwienia.
Ze wszystkich możliwych zapytań, to było najmniej spodziewanem.
Jednakże bez wahania odpowiedział:
— Bardzo dobrze...
— Czy on był pańskim przyjacielem?
— Tak pani i spodziewam się że nim jest na zawsze.
Te wyrazy że jest nim na zawsze dziwnie fałszywie zabrzmiały w uchu Małgorzaty.
Czy to być mogło, aby notaryusz nie wiedział o zaszłych wypadkach? Jaki miał cel w udawaniu że o nich nie wie?
— Ależ panie — odparła porywczo — wszak pan wiesz że on już nie żyje!...
Pan Auguy zmienił się na twarzy.
— Co mi pani powiadasz?... — zawołał ze wzruszeniem.
— Nieszczęściem, prawdę...
— Robert Vallerand umarł?
— W swoim zamku Viry-sur-Seine, więcej jak przed trzema tygodniami... Czyś pan o tem nie wiedział?
— Nie pani...
— Ależ to być nie może!
— Dla czego?
— Robert Vallerand był deputowanym... wszystkie gazety wspominały o jego śmierci...
— A, pani, ja nie mam czasu czytać gazet!... — Nie wiedziałem o tym smutnym wypadku i trudno mi się było go spodziewać, gdyż kiedym widział Roberta po raz ostatni, przed trzema tygodniami zalewie zdawało mi się, że pomimo cierpień których zarody przywiózł z Ameryki, żyć będzie jeszcze długo... Biedny Robert!
— Czy on blizkim przyjacielem pana? — mówiła i dalej Małgorzata.
— Bardzo blizkim, tak pani... zarównom go kochał jak i szanował.
— Oddawna?
— Od jego powrotu do Francyi.
— Czyś pan był tylko jego przyjacielem, czy i notąryuszem?...
To pytanie jeszcze więcej zdziwiło pana Auguy, niż pierwsze.
Przy tem obudziło jego nieufność.
Co obchodziła nieznajomy natura jego stosunków z deputowanym, o śmierci którego się dowiedział?
Zdecydowany stanowczo trzymać się na ostrożności, odpowiedział tonem grzecznym lecz prawie oschłym:
— Nie, pani, nie byłem jego notaryuszem... — Robert czasami radził mi się w interesach, lecz nigdy go nie liczyłem pomiędzy swymi klijentami...
— Niemniej jednak posiadałeś pan jego zaufanie?
— Bez wątpienia...
— On nic przed panem nie ukrywał?
— Tak sądzę...
— Zatem pan wiesz, że miał córkę?
Notaryusz spojrzał na mówiącą z osłupieniem.
— Córkę!... — powtórzył. — Ależ pani, Robert nie był żonaty!...
— To też nie idzie tutaj o prawą córkę, ale o dziecię naturalne...
— Nie słyszałem o czemś podobnem, i sądzę, pani, żeś została wprowadzoną w błąd przez kłamliwe wieści.
Małgorzata potrząsła głową.
— Jestem pewną tego co mówię! — rzekła — pewniejszą jak ktokolwiek bądź w świecie!... Robert Vallerand chcąc wychować to dziecię według swego upodobania, porwał ją matce, która jej nigdy nie ujrzała... W chwili jego zgonu, ta nieszczęśliwa kobieta, wolna wskutek owdowienia, udała się do niego, żądając zwrotu córki... błagając o jej oddanie...
— A więc...
— A więc! Robert był nieubłagany... Odmówił udzielenia spłakanej matce wiadomości, gdzie się znajdowało jej dziecię i nazajutrz umarł, wkładając na swoją zaufaną ochmistrzynię zachowanie sekretu po jego śmierci.
„Matka udała się do tej kobiety, która okazała się nieugiętą i nielitościwą, jak sam Robert i która odjechała, zacierając za sobą ślady, dla wykonania rozkazów zmarłego...
„Znękana, zrozpaczona, biedna matka ciężko zachorowała. Dwadzieścia razy była blizką śmierci, ale zapał miłości macierzyńskiej dał jej wolę i siłę utrzymania się przy życiu...
„Zaledwie wyzdrowiawszy zaczęła szukać śladu powiernicy Roberta Vallerand, w nadziei, że przez tę kobietę odkryje swoją córkę... Niestety! wszystko przednią uciekało, jak zjawisko które sądzimy dotykać ręką, a które znika...
„Nareszcie nadeszła chwila, w której zrozpaczonej matce pan tylko pozostajesz...
Małgorzata zamilkła.
— Ja!... — zawołał osłupiały notaryusz — ja, paki!...
— Pan... pan sam!
— Ależ to szaleństwo! Cóż pani powiem? — ja nie wiem o niczem! — ja nigdy nic nie wiedziałem... nie domyślałem się tajemnicy, którą pani mi odkrywasz; Robert Vallerand był człowiekiem najuczciwszym na świecie, lecz ze wszystkiemi lubił się otaczać najemnicą i dla mnie nie czynił wyjątku... jego milczenie w tej sprawie, o której mówimy, jest tego jawnym dowodem...
Pani Bertin mówiła dalej:
— Czy od trzech tygodni, to jest od daty śmierci pańskiego przyjaciela, nie otrzymałeś pan żadnego od niego listu?
— Mógłbym powołać się na obowiązek mego urzędu i odmówić pani odpowiedzi, ale w tym wypadku byłoby to nieużytecznemu. Mogę panią zapewnić, żem nie odebrał żadnego listu Robertą.
— Nikt nie był u pana od niego?
— Nikt, pani, daję pani daję pani na to słowo honoru!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.