Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XXII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.

Oto jest to pismo, odczytane pół głosem przez hrabiego:
Zawsze odmawiałem pomocy lekarskiej z powodu, że zupełnie nie wierzę w umiejętność doktorów.
To co mnie podtrzymywało, co mi pozwalało żyć, choć dotkniętemu śmiertelną chorobą, jest tajemniczym środkiem, znanym w Europie tylko mnie jednemu.
Lekarstwo to — najgwałtowniejsza może trucizna, jeżeli się jej używa bez metody i ostrożności — jest wysuszony jad płaza tropikalnego, krotala.
W słoiku z kryształu górnego znajduje się reszta tej zbawiennej trucizny.
Słoik ten jest zamknięty w małym stoliczku, w którym się zachowuje niniejszy pamiętnik.
Jeżeliby po mojej śmierci, w obec mego trupa przesyconego trucizną, oskarżano kogo o zbrodnię, niniejsze zeznanie będzie dostatecznym dla usprawiedliwienia niewinnego...“

iPan de Terrys skończywszy czytanie rzekł zcicha:
— Tak będzie dobrze i uczyni wszelki błąd niemożliwym... Jestem gotów stawić się przed najwyższym sędzią, z pewnością że nikt z mojej winy nie może być skompromitowanym...
Zamknął książkę, wziął pęk kluczy wiszący u jednej z szuflad swojego biurka, wykręcił fotel na którym siedział, otworzył znany nam stolik, położył książkę na pęku papierów urzędowych i wziął słoik deszcze do połowy napełniany proszkiem krotalowym.
Wiemy już, że na srebrnej tacy umieszczonej na stoliku, stała karafka pełna wody i szklanka.
Hrabia wrzucił w tę karafkę szczyptę proszku, mówiąc zcicha:
— Jeszcze kilka godzin... potrzeba tego...
Nalawszy wody do straszliwego lekarstwa, poruszył flanką aby dobrze zamięszać i wypił powoli, że tak powiemy, po kropli.
Wtedy nieruchomy, z podniesioną głową, z plecami wspartemi o fotel, czekał na ukazanie się skutku.
Upłynęło trzy minuty, jak w ów dzień gdy pan de Terrys przy Paskalu zażywał lekarstwo indyjskie.
Po upływie tego czasu twarz jego się skrzywiła.
Członki zesztywniały.
Oczy stały się nieruchome.
Ale te symptomata nie objawiły się ze zwykłą siłą.
Nagle twarz się zaczerwieniła i z ciemno-czerwonej stała się fioletową.
Zdawało się, że w wyczerpanym organizmie zachodzi jakieś wzburzenie.
Pan de Terrys nagle się podniósł i podniósł obiedwie ręce do piersi, z których wydobywało się chrypienie podobne do świstu płazu, następnie upadł na fotel z głową odrzuconą w tył, ze zwisłemi rękoma.
Chrypienie ustała.
Konwulsyjne drgania piersi i zwolniały i zatrzymały się zupełnie.
Hrabia z przewróconemi oczyma i otwartemi usty zostawał bez ruchu. Umarł.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W pałacu de Terrys jadano śniadanie regularnie o wpół do dwunastej.
Starzec, który oddawna nie opuszczał swego gabinetu lub sypialni, zwykle czekał z posiłkiem chwili, w której jego córka u dawała się do sali jadalnej.
Pół do dwunastej wybiło, gdy kamerdyner miał wejść jak zwykle do swego pana po rozkazy.
Minął pokój sypialny, poprzedzający gabinet do pracy i zapukał zlekka dwa razy do drzwi.
Nie odbierając żadnej odpowiedzi zapukał mocniej.
Toż samo milczenie.
Objął go niepokój.
Zakręcił klamkę i wszedł.
Biurko podwyższone przez pulpit na papiery, zasłaniały odedrzwi część gabinetu.
Służący zbliżył się, aby się zapewnić, że hrabia znajduje się przy biurku.
Postąpiwszy kilka kroków, zatrzymał się blady i drżący, ujrzawszy swego pana w opisanej przez nas postawie.
Po uśmierzeniu pierwszego poruszenia osłupienia i przestrachu, postąpił dalej do fotelu i wziął hrabiego za rękę.
Znalazł ją zlodowaciałą.
Ciało było nieruchome i sztywne jak u trupa.
Nie było żadnej wątpliwości, — rzeczywistość była jawną, — hrabia de Terrys zakończył życie.
— Mój biedny pan musiał nagle umrzeć... — szepnął służący. — Co mnie dziwi, to to, że żył tak długo, gdyż mu się to dawno należało i codzień spodziewałem się katastrofy. Z tem wszystkiem to będzie silny cios dla panienki... Trzeba ją uprzedzić, a to jest szkaradny obowiązek...
Poczem służący przybierając wyraz twarzy odpowiedni do okoliczności, co mu nie było trudnem, gdyż był przywiązany do hrabiego, wszedł do sali jadalnej, dokąd się udała panna de Terrys.
Młoda panienka siadała do stołu.
— Filipie — rzekła — czyś widział mego ojca?
Służący wyjąkał:
— Tak jest, proszę pani.
Regina uderzona zmianą jego głosu, rzuciła wzrok na mówiącego.
Blady był i ręce mu drżały.
Panna de Terrys nagle zaniepokojona zerwała się z krzesła.
— Coś się memu ojcu przytrafiło, czy prawda? — zawołała.
— Tak, pani.
— Gorzej się ma?
— O tak pani... jeszcze coś więcej...
Honoryna poniosła obie ręce do serca.
— Ach! — zawołała dysząc — mój ojciec umarł!
Filip usiłował przemówić, ale z jego zeschniętego gardła żaden dźwięk się nie wydobył.
Kiwnięcie głową niemo wymowne, zastąpiło odpowiedź.
— Umarł! — zawołała Honoryna z rozpaczą. — Umarł mój ojciec!... mój biedny ojciec! A mnie tam nie było!... Nie odebrałam jego ostatniego tchnienia!...
Panna de Terrys pędem pobiegła na pierwsze piętro i udała się do gabinetu, a za nią poszedł kamerdyner i inni służący uwiadomieni przez Filipa.
Znalazłszy się tam poskoczyła ku fotelowi, w którym hrabia siedział w swojej straszliwej nieruchomości, z wykrzywioną twarzą i sztywnemi członkami. Upadła mu na kolana i wybuchła łkaniem.
Traciła tchnienie powtarzając.
— Mój ojcze... mój biedny ojcze! Umarł bezemnie! Umarł nie pożegnawszy się ze mną po raz ostatni... Umarł samotny... opuszczony, nie otrzymawszy mego ostatniego pocałunku... nie pobłogosławiwszy mnię!... Ach! czuję że mi to przyniesie nieszczęście!...
Boleść dochodząca do ostatniego kresu zwalczyła siły dziewczęcia.
Honoryna straciła przytomność.
Filip ją podniósł i przy pomocy pokojowej zaniósł na łóżko.
Przedstawiliśmy czytelnikom panna de Terrys, jako dziewczę charakteru stałego, niezależną i zajmującą się w życiu przeważnie interesami materyalnemi, lecz nie powiedzieliśmy, aby jej zbywało na sercu.
Honoryna ubóstwiała swego ojca.
Wiedziała ona dobrze, iż go traciła zanim dosięgnął granic podeszłego wieku, ale nie ukrywając przed sobą chorobliwego stanu jego zdrowia, nie chciała wierzyć aby katastrofa mogła być tak blizką i otrzymany cios był tem straszniejszym, iż był niespodziewanym.
Powróciwszy do ciała pana, Filip skorzystał z chwili, aby wykazać swoją powagę i zaczął wydawać rozkazy.
Hrabia został zaniesiony do swego pokoju sypialnego i położony na łożu okrytym czarno, poczem zapalono świece i zaimprowizowano coś nakształt kaplicy pogrzebowej.
Po ukończeniu tej posępnej i bolesnej czynności, Filip poszedł się dowiedzieć, jak się ma panna de Terrys.
Dziewczę odzyskało przytomność, ale przechodziło kryzys boleści i w tej chwili nie chciało się z nikim widzieć. Trzeba się więc było wstrzymać zanim, się można było rozmówić o następstwach wywołanych przez straszliwy wypadek, pogrążający pałac w żałobie.
Pomięszani służący zgromadzili się w kuchni.
Żałowali oni szczerze cerki hrabiego, ale jednocześnie zajmowali się zmianami, jakie katastrofa mogła sprawić w ich położeniu osobistem.
Filip połączył się z nimi.
Opowiedzieli mu o swoich obawach.
— Bądźcie spokojni — rzekł do nich — panna Honoryna zawsze była dobrą panią... Jest ona przychylna dla nas, co od tak dawna służymy u pana hrabiego... Jestem pewny, że nikt nie jest zagrożony...
— Nagle dźwięk dzwonka znajdującego się przy bramie pałacu przerwał rozmowę.
Odźwierny który razem z towarzyszami poszedł do kuchni dla zasiągnięcia języka, spiesznie pobiegł do loży i pociągnął za sznurek.
Ukazał się Paweł Lantier.
— Ach! panie Lantier — rzekł odźwierny przybierając najsmutniejszy wyraz twarzy i głos najbardziej wzruszony, — przychodzisz pan dowiedzieć się bardzo smutnej nowiny...
— Boże! cóż się stało? — zapytał młodzieniec bardzo wzruszony, bardzo niespokojny. — Panna Honory na?...
— Panna zdrowa, lecz pogrążona w boleści; — pan hrabia umarł!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.