Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XX.

Drzwi domu były zamknięte, ale na wezwanie oficera policyjnego, jeden z lokatorów, który wyjrzał oknem, słysząc pukanie, poszedł otworzyć.
Wydano rozkaz wnieść na górę nosze i ich posępny ciężar. Na drugiem piętrze agent, który znał Oskara Loos, wskazał drzwi od jego mieszkania.
Zapukano kikakrotnie, z początku zcicha, a po tem głośniej.
Wewnątrz panowało głębokie milczenie.
Wszyscy lokator o wie nagle zbudzeni ze snu, cisnęli się z przestrachem i ciekawością.
— Otwórzcie albo wyważcie drzwi... — zakomenderował oficer policyjny widząc że nikt nieodpowiada.
Spróbowano trzech czy czterech kluczów.
Jeden z nich poruszył rygiel.
Drzwi obróciły się na zawiasach.
Najprzód wszedł agent trzymając świecę w ręku.
Następnie wszedł oficer policyjny i lekarz.
Stanęli zdziwieni.
Stara flamandka siedziała przy pełnym paliwa piecu, z którego wydobywało się duszne gorąco.
Głowa jej spadła w tył.
Na podłodze u jej nóg leżała próżna butelka i szklanka.
— Baba śpi twardo! — rzekł oficer policyjny. — Obudzić ją!
Jeden z agentów wstrząsnął starą za rękę.
Nie ruszyła się.
Przybliżył się lekarz.
— Nieszczęśliwa nie żyje! — zawołał przyjrząwszy się jej przez chwilę.
— Nie żyje! — zawołali obecni w osłupieniu.
— Tak, zupełnie tak samo jak jej syn, w skutek pijaństwa!... Tylko tu spowodowało apoplekcyę gorąco, a nie zimno...
— Poświadczymy urzędownie ten drugi zgon... pomruknął oficer policyjny.
Przy trupach pozostawiono stróża i wszyscy odeszli.


∗             ∗

Paweł Lantier obudził się późno nazajutrz.
Noc przepędził wybornie.
Sen, ten ożywczy i niezawodny środek, powrócił mu w części siły utracone w skutek utraty krwi, i straszliwe wzruszenia walki którą przebył.
Ogromnie się ździwił, ujrzawszy się po przebudzeniu, leżącym w łóżku hotelowem.
Z początku trudno mu było zdać sobie dokładnie sprawę co do swego położenia, ale energicznie znaglił swoją pamięć i przypomniał sobie.
Wspomnienia jego, co prawda, były trochę niepewne, ale wkrótce przyszły do porządku i doprowadziły, go do napadu, którego stał się ofiarą.
— Nie ma najmniejszej wątpliwości! — rzekł sam do siebie. Ten zbrodniarz belgijczyk chciał mnie zamordować, z obawy abym na niego nie zaniósł skargi! Ładne wyrachowanie! i teraz dobrze zyskał. Przypominam sobie, zostałem podniesiony przez policyę... Wyższy urzędnik policyjny i lekarz, byli przy mnie... Kazali mnie zanieść do tego hotelu, zapowiadając na dzisiaj swoje przybycie... Nadejdą i będę musiał odpowiadać na ich pytania... Mało mnie to obchodzi, tem gorzej dla owego Oskara! Alę listów nie mam! Nie będę mógł zawieźć Renacie owych cennych papierów, z któremi się łączy jej przyszłość i które spodziewałem się tu znaleźć! Biedna Renata! jaki zawód!...
Młodzieniec chciał się przewrócić na łóżku.
Silny ból zatrzymał go w miejscu.
Muskały szyi wydawały mu się jednocześnie sparaliżowane i zbolałe.
— Jestem raniony w głowę.. — szepnął. — Jeżeli się z takich ran nie umiera odraza, to one nie ściągają złych skutków; prawie bym się tem nie zajmował, gdybym miał listy.... Gdy złożę zeznanie, odnajdę tego człowieka i potrafię go zmusić do oddania sądowi skradzionych przedmiotów.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi pokoju.
— Proszę... — rzekł Paweł słabym głosem.
Zakręcono klamką i na progu ukazał o się trzy osób: lekarz, oficer policyjny i sierżant.
Student poznał ich od pierwszego wejrzenia.
— Proszę panów... — mówił dalej. — Wieleż podziękowań jestem wam winien!... Gdyby nie wy, jużby było po mnie...
— Jakże, czy lepiej? — zapytał lekarz z uśmiechem.
— Lepiej, doktorze... Spałem wybornie, tylko mnie głowa bardzo boli...
— Bardzoby mnie dziwiło, gdyby było inaczej, ale ulżymy panu, a potem pogadamy.
Odwiązawszy bandaż kryjący część głowy Pawła, doktór odgarnął włosy, obejrzał ranę, która była tylko dużym guzem i nieprzedstawiała żadnego niebezpieczeństwa, a potem zawołał:
— No! udało się panu!... Ów zuch tego się spisał!... Walił z całej siły!... gdyby nie kapelusz, który szczęśliwie osłabił cios i po którym się kij ześliznął, byłbyś na miejscu zabity!...
Paweł chciał coś przemówić.
— Pozwól mi pan przyłożyć kompres... — rzekł żywo lekarz. — Potem będziesz pan mógł mówić do woli.
Opatrunek odbył się w parę chwil, gdyż lekarz zawczasu zaopatrzył się w potrzebną maść i bandaże płócienne.
— Teraz — rzekł ukończywszy — pozwalam panu mówić, z warunkiem, abyś pan nie nadużywał.
— Przypominasz pan sobie co się panu przytrafiło? — zapytał oficer policyi.
— Doskonale, z najmniejszemi szczegółami... — rzekł Paweł.
— Racz mi pan objaśnić to czego nie wiem?
— Zostałem napadnięty wczoraj wieczorem, o jedenastej, przez człowieka, który mnie chciał zabić i któremu się to prawie udało.
— Czy panu wiadomo kto był ów człowiek?
— Bez wątpienia, bom szedł ósmego na ulicę „Starej Drogi“ pod Nr. 31.
To oświadczenie młodzieńca wywołało u doktora i oficera policyi nagłe poruszenie zadziwienia.
— Pan się udawałeś pod Nr. 31, przy ulicy „Starej Drogi“! — zawołał ten ostatni.
— Tak jest, panina, do niejakiego Oskara Loos, byłego robotnika taboru na dworcu kolei Wschodniej w Paryżu...
— Zkąd pan znałeś tego człowieka?
— Zaraz panu objaśnię, zaczynając rzecz od początku i tym sposobem oszczędzę panu trudu zadawania mi pytań...
Paweł w krótkości opowiedział powody, które go zaprowadziły do Antwerpii, [ swóją bytność u Oskara Loos i wyznaczoną mu przez tego ostatniego schadzkę, pod pozorem zwrotu papierów żądanych i przyrzeczonych.
Gdy skończył, oficęr policyi, głos zabrał.
— To pewna — rzekł — że ten nędznik obawiając się z pańskiej strony oskarżenia, chciał pana zamordować, lecz to także pewna, że nie on pana uderzył.
— Któż więc, jeżeli nie on? — zapytał Paweł.
— Wspólnik...
— Jakiegoź on mógł mieć wspólnika?
— Jednego z tych, bandytów, którzy Skaldą przypływają do nas ze wszystkich części świata, i od których nadaremnie staramy się oczyścić Antwerpię.
— Czy masz pan na to jaki do wód?— Tak jest i niezbity.
— Jaki?
— Oskar Loos postanowił sobie stanowczo zabić pana w zasadzce, w którą cię wciągnał, ale za nim doszedłeś do miejsca wybranego przez mordercę, on umarł...
— Umarł!... — powtórzył student osłupiały.
— Tak jest, zabity przez atak apoplektyczny.
— Zatem te papiery, o które przybyłem aby się upomnieć u niego i którebym wszystką moją krwią opłacił, ja ich mieć nie będę? — szepnął boleśnie młodzieniec. — Jak się teraz dowiedzieć, gdzie są te papiery?
— Pod tym względem nie umiemy pana objaśnić — odparł oficer policyjny — bo przy rewizyi odbytej dziś rano w mieszkaniu Oskara Loos nic nie znaleźliśmy...
— Ach Renato... biedna kochana Renato... — szepnął Paweł — przepadła wszelka nadzieja! Nic nie mogę dla ciebie uczynić!
— Może pan zbyt wcześnie oddajesz się rozpaczy, odezwał się oficer policyjny. — Oskar Loos miał wspólników... a przynajmniej jednego... zapewne tego, któremu papiery były powierzone... Poszukamy tego wspólnika i mam nadzieję że go znajdziemy.
— Dałby to Bóg!
— Czy mogłeś pan dojrzeć twarz człowieka, który na pana napadł?
— Nie, panie, a jednak był o dwa kroki odemnie... Widziałem niejasno jego postać w ciemności... Jedną ręką pochwycił za woreczek wiszący na moim ręku na stalowym łańcuszku... Patrz pan, łańcuszek ten skaleczył mi rękę...
Paweł pokazał rękę pokrytą sińcami i mocno skaleczoną i mówił dalej:
— Nawet ten woreczek ocalił mi życie, zasłaniając od straszliwego ciosu nożem, jaki we mnie wymierzył morderca...
Sierżant policyi wziął ze stołu czarny skórzany woreczek i oglądał go na wszystkie strony.
— Na honor, prawda — rzekł — woreczek przecięty jest nożem, który przedziurawił skórę na wylot!... Człowieka mógł był przeciąć na dwóje! Patrz pan...
W istocie, woreczek był szeroko przecięty z jednego boku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.