Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział I
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Leopold podzielał lub udawał, że podziela tę zaraźliwą wesołość, poczem powtórzył swoje zapytanie:
— Cobyś pan odpowiedział gdyby pana zapytywano? — rzekła Zenejda drwiącym tonem prawdziwej ulicznicy paryzkiej.
— Odpowiedziałbym iż jestem pewien żem odgadł, że masz dobry gust i że ci ofiaruję tę parę kolczyków, jeżeli ci to sprawia przyjemność.
— Pan mi je ofiarujesz, pan? — zawołało popychadło w osłupieniu.
— Tak jest.
— Bez żartów?
— Słowo honoru!
— No, pan sobie chcesz ze mnie żartować! Ja pana nie znam...
— Ale ja cię znam, panno Zenejdo... — rzekł Lantier ze śmiechem.
— Pan wiesz jak mi na imię! — rzekła dziewczyna z coraz wzrastającem zdziwieniem.
— Jak widzisz... Prócz tego wiem, że jesteś uczennicą u pani Laurier i niedawno przychodziłaś do mojej żony ż koronkami.
— O! to być może... pani ma tyle kupujących, aleja sobie pana nie przypominam.
— Ja ciebie nie zapomniałem i miałem zamiar przy pierwszej sposobności ofiarować ci prezencik... Sposobność się trafia dzisiaj, wejdźmy do jubilera...
Zenejdą owładnęła pokusa, pokusa gwałtowna, prawie nieprzeparta; jednakże jeszcze się wahała.
— Wszak to te, prawda? — mówił dalej Leopold wskazując na kwiatki z szafirów.
Pierwszy raz może w życiu onieśmielona, uczennica wyjąkała:
— Tak, panie.
— No, to pójdź ze mną...
— Nie śmiem...
— Dlaczegóż?
— Coby mama powiedziała.
— Uzna to za rzecz prostą, bo przed nią nic nie będziesz ukrywała i gdy się dowie, że klijent twojej pani ofiarował ci tę drobnostkę, pewny jestem, że pochwali, iż ją przyjęłaś!... No, pójdź moje dziecię...
Leopold otworzył drzwi od sklepu i wszedł.
Dziewczyna drżała trochę, ale nie czuła już siły oparcia się pokusie i weszła za kusicielem.
Ten wskazał jubilerowi kolczyki, mówiąc:
— Proszę mi pokazać te kolczyki.
Jubiler zdjął je z drucika na którym wisiały i podał mówiącemu.
— Ile? — zapytał zbieg z Troyes.
— Pięćdziesiąt pięć franków.
Zenejda wydała okrzyk.
— Pięćdziesiąt pięć franków! — powtórzyła. — To za drogo.
Leopold wydobył portmonetkę i zapłacił.
— Proszę je włożyć w pudełeczko — dodał.
— To dwa franki więcej.
— Oto są.
Zenejda czuła, że wszystkie żyłki jej próżnej natury zostały rozkosznie połechtane.
Widziała się wśród swoich małych przyjaciółek budzącą podziw, a przede wszystkiem zazdrość i pyszniła się, że będzie nosiła kolczyki za pięćdziesiąt pięć franków.
Były więzień podał jej pudełeczko.
— Oto jest prezent — rzekł. — Daję ci go jaka zachętę, abyś zawsze była uczciwą i pracowitą.
Uczennica zarumieniła się z radości.
— Teraz chodźmy... — mówił dalej Leopold.
Wyszedł z dziewczyną i zapytał:
— Czyś zadowolona?
— O tak, proszę pana... taki piękny podarunek! nie wiem jak panu dziękować...
— Nie dziękując wcale... To moja cała przyjemność... Jestem bogaty i lubię dawać... Czy mieszkasz na przedmieściu Ś-go Antoniego?
— Tak panie, na górze...
— Właśnie idę w tę stronę... Pójdziemy razem i pomówimy przez drogę.
— I owszem.
— Czy odpowiesz mi otwarcie, jeżeli cię o cos zapytam?
— Ach! panie, z całego serca...
— Dziś, około czwartej do magazynu w którym pracujesz weszła pewna pani.
— Tak jest.
— Znasz ją?
— Rozumie się! Jest to jedna z klijentek pani, wdowa, która niedawno straciła męża i jest bardzo bogata... Nazywa się pani Bertin...
— Wiem... wiem... Po co ona dziś przychodziła do sklepu?
— Zamówić koronki, które jej mają być dostarczone jak tylko nadejdą z Brukselli... Pani pisała dziś, aby jak najprędzej przysyłano... Nawet chodziłam cokolwiek przed piątą oddać list na pocztę.
— Czy pani Bertin zna waszą nową pannę?
— Kogo?... pannę Renatę?... Niewiniątko pijące zafarbowaną wodę?
— Tak, pannę Renatę.
— Nie zna jej, ale zdaje się, że ją ta lala zajmuje i że chciałaby ją poznać, gdyż się ciągle o nią wypytywała pani.
— O cóż pytała?
— O mnóstwo rzeczy... Kto jest ta panna Renata... zkąd, i tam dalej... Pani odpowiedziała, że jak się zdaje jest sierotą... wtedy pani Bertin straciła minę... przyglądała, się pannie i obiedwie pożerały się wzrokiem... dobrze to widziałam...
— Ależ ty doskonale spostrzegasz...
— Mam oko amerykańskie... Nic przedemną nie ujdzie. Koniec końcem pani Bertin powiedziała kupcowej, aby jej przysłała przez pannę Renatę koronki, jak tylko nadejdą. Leopold zmarszczył brwi.
— Niema wątpliwości!... — szepnął. — Czyby przypadkiem głos krwi nie był czczym wyrazem, wymysłem autorów dramatycznych?. Czyżby Małgorzata odgadywała, że Renata jest jej córką?... Jeżeli ją do siebie sprowadza, to tylko dla tego, aby ją badać... Tu leży niebezpieczeństwo... trzeba coś postanowić...
— Czy się pan interesujesz tą gęsią, Renatą? — zapytała Zenejda.
— Nie, wcale nie, jeżeli mówię, to tylko tak sobie.
— Tak, tak, rozumiem... Tak sobie, dla przepędzenia czasu...
— Właśnie... Kiedyż koronki nadejdą?
— Pani mówiła, że za pięć lub sześć dni... No, jużeśmy przyszli, mieszkamy tutaj... — rzekła dziewczyna zatrzymując się.
— Więc się rozstaniemy... Idź do domu, moje dziecię... Ale, ale, nie wspominaj nikomu o naszej rozmowie i o pytaniach, jakie ci zadawałam; mógłby kto powiedzieć że jestem ciekawy, co jest nieprawdą...
— Bądź pan spokojny... Przyrzekam panu, że sobie zamuruję gębę... Zresztą to, cośmy mówili nikogo nie dotycze...
— Bardzo mi będzie przyjemnie zobaczyć cię znowu.
— To bardzo łatwo... wychodzę codziennie o dziewiątej z magazynu...
— Którego bądź wieczoru spotkamy się z sobą.
— Bardzo dobrze, panie, i jeszcze raz dziękuję...
Zenejda znikła w sieni domu i ukryła swoje pudełeczko na dnie kieszeni, mówiąc zcicha:
— Miałabym też mamie pokazać moje kolczyki!... Onaby zaraz zaniosła je do ciotki, żeby zapłacić komorne!.... Włożę je jak będę za domem. — Jeżeli je mama zobaczy, to powiem, że są fałszywe i że kosztują dwadzieścia dziewięć sous...
Poczem spiesznie weszła na schody spadziste i źle oświetlone prowadzące na najwyższe piętro...
Leopold poszedł przedmieściem.
Myślał sobie:
— Koronki nadejdą za pięć lub sześć dni... — Trzeba w tym czasie wszystko skończyć...
Położenie stawało się straszliwie wyciągniętem. Zbieg z Troyes dobrze to rozumiał i mordował swój umysł odkryciem pomysłowego sposobu pozwalającego usunąć córkę Małgorzaty, bez ściągnięcia uwagi policyi na swoje działania.
Otóż, Zagadka ta byłą łatwą do rozwiązania.
Przez cały tydzień nie zaszło nie osobliwego.
Renata przychodziła do magazynu pani Laurier punkt o godzinie dziewiątej i wracała do domu, gdzie ją zawsze u odźwiernej spotykał list Pawła.
Dziewczę pożerało czułe frazesa i odpowiedziawszy zaraz na nie, zasypiało spokojnie pełne ufności w przyszłość.
Nadeszła niedziela.
W tym dniu Renata ubrała się w żałobę, z której posępny kolor nie wykluczał zalotności.
Wiedziała, że jasno włosa Zirza przyjdzie po nią do sklepu i że pójdą naprzeciw Pawła i Juliusza, aby następnie udać się na ulicę Saint-Mandé.
Pamiętamy, że wszyscy czworo byli zaproszeni na obiad, wy dawany z powodu przyszłego małżeństwa podmajstrzego Wiktora Beralle i ładnej Stefci Baudu.
Zenejda ani słówka nie pisnęła matce o spotkaniu z nieznajomym i o otrzymanym prezencie, ale w niedzielę zrana, jak tylko się ujrzała na chodniku przedmieścia Ś-go Antoniego, z nieopisaną dumą włożyła w uszy swoje kolczyki.
Pani Laurier nie zwróciła na to uwagi, — gdyby je zauważyła, to dziewczyna miała zamiar odpowiedzieć:
— To fałszywe!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.