Zemsta za zemstę/Tom drugi/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XXII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXII.

Paskal siedział przerażony w obec złowieszczego spokoju swego towarzysza.
— I ty liczysz na moją pomoc do wykonania tego strasznego czynu? — zapytał ponuro po upływie kilku sekund.
Przedsiębierca uczynił giest przerażenia i ukrył twarz w dłoniach.
— Widzę po twojéj minie, że to niebyłoby ci na rękę, — mówił zbieg daléj. — Jesteś delikatny i czuły... wołałbyś zagarnąć milioniki nie przykładając ręki... — mój Boże, naturalnie... to rzecz przyzwyczajenia... przerobić się trudno a ty masz zajęczę serce... — No! dobrze, uspokój się, ja cię nie użyję... — Mam ja kogoś pod ręką, który się prosi o robotę, możesz być tego pewny... — Zobaczę się z nim i za tysiączek będzie wierny jak pies, a niemy jak ryba.
— Ale Urszula?... Urszula? — rzekł Paskal.
— Jużem ci to tem wyjaśnił... — Mając małą, mieć będziemy i starą... Jestto następstwo mojéj kombinacyi... — Chociaż gospodyni jest chora na nogę, jednak we dwa dni tu będzie z swym sławnym listem do notaryusza. — Usuwając kobietę, dostaniemy list. — Ktokolwiek nam przeszkadza powinien zniknąć, jestto logiczne i niezbędne...
— Lecz potem?
— No, i co? — Potém obliczymy się i będziemy spokojnie czekali na śmierć twojego wierzyciela, pana de Terrys... Czy ztamtąd niema co nowego?
— Nie.
— Zatem zajmijmy się spiesznie różnemi rzeczami, które są dla mnie niezbędne.
— Mów.
— Najprzód potrzeba mi bezpiecznego, siedliska, gdzie bym mógł przebywać nie będąc podejrzanym, niespokojnym, strzeżonym, badanym...
— Siedlisko. takie jest ztąd blisko.
— Gdzie?
— Tu blisko... w passażu Tocanier... mały umeblowany pawilonik, należący do mnie, w którym od czasu do czasu przepędzam po kilka godzin...
— Rozumiem! — zawołał Leopold z wybuchem śmiechu. — Mały domek umeblowany z czasów rejencyi i Zwierzyńca. — Rozpustniku ty jakiś! Brunetka i blondynka, hę! — Winszuję!...
— Cóż więcej?
— Innej garderoby.
— Jutro pewien «magazyn dostarczy ci kilka kompletnych garniturów... wybierzesz co ci się podoba...
— Nie trzeba przysyłać... ja sam wybiorę...
— Czy to już wszystko?
— Nie. — W Maison-Rouge mówiłeś o powozie, a nawet o dwóch...
— Ten, którego rzadko używam znajduje się w jednym z warsztatów dzisiaj nieczynnych!
— Czy to szyk powóz?
— Z dobrej fabryki i prawie nowy...
— Potrzeba mi dobrego konia...
— Skarogniada klacz będzie w sam raz. — Sześć lat, silna bardzo...
— Jeżeli ją trzeba zabierać z twojej stajni, to będzie kłopotliwe i kompromitujące, bo twój stangret będzie wiedział o wyjeździe nocnym, z którego tem mniej sobie zda sprawę, że nie będzie powoził... — Będzie się więc domyślał jakiejś tajemnicy.
— Co czynić, aby tego uniknąć?
— Ja szukam..... szukaj i ty także.
Leopold spuściwszy głowę z powiekami na pół przymkniętemi, głęboko rozmyślał, Paskal wlepił oczy w twarz tego człowieka dla którego zbrodnia zdawała się zabawką i który z uśmiechem mówił o zabiciu dwóch kobiet.
Z przestrachem przyglądał się téj fizyonomii zarazem szyderczej i złowrogiej.
Rysy mniemanego Valty niejasno mu przypominały młodszą twarz, niegdyś widzianą, nie wiedzieć gdzie, a która również nosiła wyraz wczesnego występku i żądz nieposkromionych.
Przestraszała go zimna krew Valty i jego sposób rozprawiania o występku i układanie jego genialnych kombinacyj.
— Gdy zostanę bogatym, — myślał, — uwolnię się od tego niebezpiecznego wspólnika, który by mnie z sobą wciągnął w przepaść.
Leopold podniósł głowę i zapytał:
— Czy przy domu na ulicy Tocannier jest stajnia i wozownia?
— Jest... zapomniałem o tém...
— A więc wszystko idzie jak po maśle! — To tam trzeba będzie zaprowadzić powóz i konia. — Obroku można będzie dostać u jakiego przekupnia....
— Zatem w taki sposób stangreta nie przypuścimy do tajemnicy?
— Wcale nie...
— Jakim sposobem?
— Uprzedź go, że chcesz sprzedać konia i powóz i że takowy punkt o dziesiątéj zostanie zabrany..... — O téj godzinie zjawi się nabywca, znajdzie powóz już zaprzężony, wsiądzie na kozioł i odjedzie....
— A kto będzie tym nabywcą?
— Zuch, który się nie skompromituje, możesz być tego pewny...
— Zgoda... — A teraz już wszystko?
— Nie... — Potrzeba mi pieniędzy dla współpracownika, nie mówiąc o mnóstwie innych drobnych wydatków...
— Ileż ci potrzeba?
— Tylko dwa tysiące franków... — Nie chcąc ci robić kłopotu, żądam tyle tylko, ile mi koniecznie potrzeba.
Pa skal otworzył szufladę i wyliczył sto sztuk złota.
— Dzielny gracz z ciebie, i mieć interes z tobą wybornie! — rzekł Leopold chowając luidory do kieszeni. Teraz pokaz że mi swoją małą wieżę Nesles z ulicy Tocanier i to prędko. — Potem pójdę na obiad, bom wściekle głodny... — Jeżeli ci serce dyktuje, to cię zapraszam na ucztę...
— Dziękuję... — Odparł opryskliwie Paskal... jestem zaproszony. — Pójdźmy na ulicę Tocanier.
— Udajesz dzisiaj dumnego, — pomyślał Leopold, — ale bądź spokojny, mój poczciwcze, wkrótce to ty będziesz fundował ostrygi, trufle i szampana!...
Przedsiębierca podniósł się z fotelu.
Poszukał w szufladzie, wyjął z niéj pęk kluczy, włożył palto i kapelusz.
— Czyś gotów? — rzekł następnie do swego wspólnika.
— Najzupełniej! — Pójdźmy obejrzeć moje mieszkanie....
Obadwaj wyszli z gabinetu, drzwi którego Paskal zamknął na dwa spusty i stanęli na ulicy.
Zachmurzone niebo koloru ołowianego, dawało ulicy Picpus straszliwie smutny wygląd.
Wiemy już o tém, że termometr znacznie się podniósł; — śnieg pokrywający dachy szybko topniał wypełniając rynny i spadając w postaci małych wodospadów na chodniki.
Słabe światło dosyć odległych latarni posępnie odbijało się w kałużach wódy. — Ponura część miasta wydawała się pustą.
Paskal z towarzyszem szli obok siebie, nie mówiąc do siebie ani słowa i kierowali się w stronę dawnego bulwaru Reuilly.
Wkrótce stanęli na rogu ulicy.
— Tędy... rzekł przedsiębierca wyprzedzając Leopolda w ulicę, którą roztopiony śnieg zmieniał w prawdziwą kałużę.
Postąpiwszy około piędziesięciu kroków, Paskal zatrzymał się przed ciężką bramą.
Leopold uczynił toż samo.
— Czy to tu? — zapytał przewodnika.
— Tak..... odpowiedział ten ostatni.
I wydobywszy z kieszeni pęk kluczy, w które się zaopatrzył wybrał jeden, poszukał dziurki w zamku furtki urządzonéj w jednéj połowie wrzeciądzów bramowych i otworzył.
— Wejdź... rzekł.
Leopold nie dał sobie dwa razy powtarzać, przestąpił próg i ujrzał się na dziedzińcu pełnym śniegu.
— Tu ciemniej jak na dnie studni! — pomruknął.
Paskal odpowiedział.
— Czy masz zapałki?
— Mam..... i to nie z fabryk rządowych. Cała ich zaleta... — Zapalają się odrazu!
— Pawilon stoi na prawo... — stajnia i wozownia na lewo.
— Dobrze...
Były więzień skierował się ku czarnej massie wznoszącéj się na prawo i tonąc po kolana we śniegu doszedł do małego tarasu o czterech stopniach przytykającego do wejścia.
— Zapewne tędy się wchodzi... — rzekł, otwórz prędko...
Przedsiębierca wybrał drugi klucz z pęka i drzwi obróciły się na zawiasach.
Weszli.
Leopold potarł zapałkę o chropowatą stronę pudełka.
Dal się słyszeć trzask i zapałka zapłonęła.
— Oświetlenie Jabłoczkowa! — zawołał nędznik ze śmiechem. — Modne światło! człowiek sobie niczego nie żałuje.
— I pomyśleć, że jeszcze dziesięć dni temu, w więzieniu głównem nie wiedziałem jeszcze o tym cudownym wynalazku współczesnej nauki!...
Paskal obeznany z miejscowością poszedł prosto do kontroli na któréj stał lichtarz ze świecą, którą przytknął do palącej się zapałki wspólnika.
— To, — rzekł, — jest sień wchodowa... — naprzeciwko się znajduje pokój jadalny....
— Zobaczmy też....
Przedsiębiorca otworzył pokój o którym wspomniał.
— Umeblowanie przyzwoite! — rzekł Leopold. Musi się tu wykwintnie obiadować w przyjemném towarzystwie! — Urządzimy sobie, jeżeli zechcesz, kiedy obiad we czwórkę....
— A czy jest piwnica?
— Tak i wchodzi się do niej tędy....
Mówiąc te słowa Paskal wykręcił się i wskazał drzwi urządzone w podłodze, z przyprawioném kółkiem....
— Stara moda!... jak na wsi! — rzekł były więzień. — Widać, że ten dom już dawno został wybudowany... — A czy jest co w piwnicy?
— Dwieście albo trzysta butelek dobrego wina.
— Dobrze o tém wiedzieć... — Jeżeli tu jakiś czas przepędzę, to butelki zastąpią mi towarzystwo...
Paskal otworzył drugie drzwi i rzekł:
— Oto jest pokój sypialny...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.