Przejdź do zawartości

Z ksiąg Ijoba Cierpliwego/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Z ksiąg Ijoba Cierpliwego
Pochodzenie Poezje
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Jerzy Żuławski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z KSIĄG IJOBA CIERPLIWEGO.
PRZEKŁAD
1902 — 3.
I.
R. III. w. 1 — 26.

Tedy otworzył Ijob usta, dniowi
złorzecząc swemu i mówił: Niech zginie
dzień, co mnie ojcom dał i noc, gdy owi

o niezrodzonej wyrzekli dziecinie:
począł się człowiek! Mrokiem niech się zaćmi
dzień ten i w bożej pamięci niech minie,

ani postanie wespół z swymi braćmi
w liczbie dni roku, ani się poczyta
w miesiącach, równo z nocą ową! Tać mi

z wszytkich nagorsza! Niech będzie zabyta,
niech ją klną smoka czciciele, co ganią
słońce, brzaskowi bluźniący, gdy świta;

wicher ciemności niechaj padnie na nią,
niechaj się burza śmiertelna rozsroży
i pożre gwiazdy po nad jej otchłanią;


czarność jej gorzką niechaj strach pomnoży
i wieczna dziennej jasności tęsknota,
a niechaj nigdy nie ogląda zorzy:

iż nie zamknęła wrót tego żywota,
który mnie nosił, ni oczu nie zwichła,
zanim im światłość pokazana złota!

Przecz nie umarłem w żywocie zarychła? —
stoktoćby lepiej było dla mnie pono,
by pierś ma była w pierwszym płaczu ścichła!

Czemum był wzięty na matczyne łono,
czemu do życia spowity w pieluchy
i przecz mnie pierśmi mlecznemi karmiono?

Byłbym snem swoim spoczywał już, głuchy
i królom równy a wielmożom świata,
co czczość budując, skarb zbierali kruchy, —

martwemu rówien płodowi, co zlata:
byłbych już niczem, jako niezrodzeni,
co nie widzieli światła! TAM się brata

wszystko! — Niezbożni TAM od trwóg zbawieni,
TAM spoczywają, których życie trudzi,
TAM są otwarte jeńcom drzwi więzieni,


ani ciemięzcy głos ich ze snu budzi:
mały i wielki TAM społem — i pana
nie zna niewolnik, najlichszy wśród ludzi!

Przecz więc nędznemu dzienna światłość dana —
a żywot, którzy są w serca żałobie,
którzy chcą śmierci — (zasię ta, czekana,

przyść się nie kwapi, choć jej w każdej dobie
z pragnieniem dusze wzywają!), a jeśli
grób wreszcie najdą, tak się cieszą w grobie,

jak gdyby kopiąc, wielki skarb naleźli — ?
albo-li którzy błądzą pośród cienia,
gdy się zawziąwszy Pan na nie rozeźli?

Wzdycham przed jadłem, które mi się zmienia
w piołun; me jęki tak spływają z serca,
jako wezbrane powodzie strumienia,

bo strach, któregom się lękał, przewierca
pierś mą, bo przyszła na mnie boleść sroga!
Aza krzyw Panu byłem lub bluźnierca?

azam się sądom nie poddawał Boga?
Spokojne miałem i czyste sumienie,
dróg prawdy zasię strzegła moja noga —

a oto przyszło na mnie uciśnienie!



II.
R. VII. w. 1 — 21.

Żywot człowieka na ziemi jest bojem
i są dni jego, jako dni najemne:
jako niewolnik, przyciśniony znojem

łaknie ochłody, jak najemnik, ziemne
prace pełniący, wzdycha do wieczora...
Tak jam miesiące trudów miał daremne

i gorzkie noce. Gdy snu przyszła pora,
mówiłem: Zasnę — a kiedyż wstać muszę,
bym znów boleścią napełnion, jak wczora,

wyglądał mroku? Otom na katusze
wydan, zgnilizną ciało me próchnieje,
skóra ma zeschła, własnym tchem się duszę!

A nie tak wartko czółno tkacz przedzieje,
jako dni moje minęły, o Panie!
do cna strawione zgoła bez nadzieje!


Pomnij, że żywot mój jest wiatru wianie,
i gdy się oko me zamknie w rozpaczy,
już się na dobro otwartem nie stanie!

Minę — a wtedy snadź mię nie obaczy
i nie wynajdzie źrenica niczyja,
ni Twoja nawet, choć mię szukać raczy!

Jako niszczeje obłok i przemija,
tak który zstąpi w dół, na śmierci wędę
złowion, nie weźmie pielgrzymiego kija,

aby powrócić zaś na swoją grzędę,
ni znów go miejsce jego uzna kiedy!
Przetoż nie wzbronię ustom mym, lecz będę

krzyczeć z otchłani mojej gorzkiej biedy:
Zalim ja morze abo smok, żeś ciemnię
strażą mi stawił? Chociaż rzekę tedy:

Łoże odejmie boleść mą odemnie
i najdę ulgę w ciszy mej komory,
ze smutnem sercem swem mówiąc tajemnie:

Ty we snach jeszcze ześlesz na mnie zmory
i strzęsiesz strachem, schłostasz widzeń biczem —
aż śmierci łaknie duch mój, umrzeć skory...


Żyć już nie pragnę — odstąp mię! Wszak niczem
są Ci dni moje — marność, ból a męka!
Cóż Ci jest człowiek, że przed swem obliczem

w równi go stawiasz, iż go chuć Twa nęka?
Oto zarychła przychodzisz ku niemu —
i wnet zacięży nad nim Twoja ręka!

Przecz nie ostawisz mię w pokoju? czemu
nie pofolgujesz, bym choć przełknął ślinę?
Jeżelim zgrzeszył — i cóż mnie nędznemu

czynić wbrew Tobie, stróżu ludzi? Ginę,
lecz czemuś sprawił, żem Ci sprzeczny, Boże,
czemuś, jak brzemię, zwalił na mnie winę?

Zali Twa wszechmoc grzechu zmyć nie może,
ani uczynić, abym nie trwał w błędzie?
Oto się w prochu jeszcze dziś położę, —

wspomnisz mię jutro, lecz mnie już nie będzie!...



III.
R. IX. w. 1 — 35.

Zaś Ijob mówił: Mam to za prawdziwą,
iż przeciw Bogu nikt nie zdzierży prawa!
Kto się z Nim spierać zechce — jako żywo!

iż na przepadłe z góry rzecz swą dawa,
na tysiąc zdolny ledwie odrzec jedno!
Mądry i silny On ci jest! — napawa

strachem swych wrogów, iż zamilkłszy, bledną, —
On, co wynosi swą potęgą góry
i nim spostrzegą, strąca znów w bezedno

w zapalczywości swojej strasznej, — który
ziemię uderza, wstrząsa jej kolumny
i lądy z miejsca przesuwa, jak chmury,

śle grom, gdzie zechce, puszcza wicher szumny
i przykazuje słońcu — a nie wschodzi,
gwiazd pod swą pieczęć rój zamyka tłumny,


nieba rozciąga sam i po powodzi
morskich bałwanów z burzą się przechadza,
zasię niebieskich znaków siła rodzi:

Wozu siedmiogwiazd na stropie osadza,
Kosy i Baby i Zwierzyniec słońca!
Nieogarnione rzeczy Jego władza

czyni a wielkie — i dziwy bez końca,
których nie ujmiesz liczby ni przyczyny,
choć w ślad dzieł Jego wyślesz myśl za gońca!

Jeżeli przyjdzie do mnie tej godziny:
ja Go nie uźrzę, — odejdzie, a przecie
wiedzieć nie będę. Jeśli z chmur wyżyny

zechce zapytać znagła, — gdzież na świecie,
kto Mu odpowie, albo się poważy
rzec: Przecz tak czynisz? On jest Bóg! — a zmiecie

wichr Jego gniewu, skoro się rozżarzy,
w pył najdumniejszych władnych panów ziemi!
Aza ja jestem z równych Mu mocarzy,

bym odpowiadać mógł Mu słowy memi?
I chociaż słuszność po mej stronie będzie,
to przemoc Jego język mój oniemi —


i miast się spierać, prosić muszę Sędzię!
Zaprawdę! jeśli mnie nawet wysłucha,
nie wierzę, iżby słyszał me orędzie!

bo oto zetrze mnie jak zawierucha,
rozmnoży rany moje bez powodu
ni odpocznienia dopuści dla ducha,

owszem gorzkością napełni, gdy z głodu
jak zwierz wyć będę! Komu siła płaci:
On namocniejszy! — kto szuka dowodu

prawości sądu: któryż z moich braci
śmie przeciw Stwórcy świadczyć za stworzeniem?
Jeśli się zechcę bronić sam: głos straci

język mój z trwogi, — własnych ust milczeniem
będę potępion! — Jeśli się okaże
i tak, że z czystem tu stawam sumnieniem:

On mi dowiedzie, żem winien i skarze!
Chociam jest prawy — nie zdołam swej duszy
zbawić — i życie obmierznie jej wraże...

To jest, com mówił: Jego dłoń rozkruszy
tak niezbożniki, jak i bogobojne!
Jeżeli trzeba Mu ludzkiej katuszy —


niechaj zabije! lecz razy śląc hojne,
niech się nie śmieje z niewinnego kaźni!
Zło ziemią władnąc, wkrąg zażega wojnę:

niemasz już sądu, prawa ni bojaźni, —
a jeśli nie On, któż jest rządcą świata?
Od zawodnika dni me zbiegły raźniej

a nie widziały dobra! — jak skrzydlata
gromada łodzi, co wiozą owoce,
przeszły, jak orzeł, co za żerem wzlata...

Gdy mówię: Zmilknę, zbiorę wszystkie moce
i odmieniwszy lica, krzyk ten zdławię:
dusza ma w bólu jak zwierz się szamoce!

Pilniem strzegł czynów swych w ciągłej obawie,
iżbym nie zgrzeszył, wiedząc, żeś jest mściwy;
a jeśli w oczach Twych i tak nieprawie

żyłem, to na cóż trud ten uciążliwy?
Choćbym się obmył w wód najczystszych zdroju;
iżby me dłonie śklniły jak śnieg żywy:

przecież w plugawym unurzasz mnie gnoju,
aż się mym szatom obrzydliwy zrobię!
Bo nie człekowi w tym nierównym boju


mam dostać, ani podobnemu sobie,
któryby razem mógł być słuchan ze mną!
i niemasz, ktoby mógł tu strony obie

karać jednako, lub dłoń swą rozjemną
między nas włożyć! Ale jeno krwawą
swą rózgę wstrzymaj i tę trwogę ciemną

zdejmij z mych oczu: niech język, obawą
związany, głos swój odzyszcze, — a dłonie
wzniósłszy, upomnę się o swoje prawo! —

lecz pókim w strachu, jakoż się obronię?



IV.
R. X. w. 1 — 22.

Dusza w żywocie mym już tęskni sobie,
więc choć się zwróci skarga bezowocna
przeciw mnie, — głos dam gorzkiej swej żałobie!

I rzekę Bogu: Nim mię zgubisz do cna,
pokaż mi sąd Twój i moje przewiny!
Azać się dobrem widzi, że wszechmocna

dłoń Twa, mnie gnębiąc zgoła bez przyczyny,
— którym jest przecie Twoich rąk robota, —
wspomaga radę niecnych tej godziny?

Aza Twe oczy z cielesnego błota
i widzieć będą tak, jak widzą człecze?
Są-li dni Twoje, jako dni żywota

ludzkiego? jako czas, co wnet uciecze?
Przecz szukasz na mnie zmazy i zakały,
śledząc zawistnie kroki me kalecze?


a chociam zawdy był o prawość dbały,
przecież nie wyrwie mnie nikt z Twych obierzy!
Ręce mnie Twoje całego zdziałały:

przecz mię roztrącasz? Wspomnij, żeś — jak w dzieży
chleb — tak umiesił mnie z gliny, a zasię
obrócisz w błoto. W łonie-ś mnie macierzy

jak mleko doił i w wyrocznym czasie
jak ser utworzył, skórą-ś mnie i mięsem
oblókł, nawiązał kość na ścięgien pasie —

i miłosiernie tym żywota kęsem
Tyś mnie obdarzył — i Twoja opieka
dech w moich płucach trzyma, odkąd rzęsę-m

wzniósł, aż dopóki nie spadnie powieka...
Acz owo taić w sercu swojem raczysz,
wiem, iż pamiętasz, coś zdziałał dla człeka!

gdy lepak zgrzeszy, Ty wnet uźrzysz! — a czyż
ścierpisz, ażeby wolen był od zmazy?
Biada mi, jeślim winien: nie przebaczysz!

biada, jeżelim czysty! — jak te płazy,
głowy od ziemie nie wzniosę dla wzgardy,
bo i tak srogie ześlesz na mnie razy!


Jak lew potęgą niezmożoną hardy,
złapisz mnie, dziwnie dręcząc, — w rannej porze
wznowisz swe świadki przeciwko mnie, — twardy

bicz Twego gniewu plecy me rozorze, —
jak grad nawalny spadną na mnie plagi!
Czemuś mnie wywiódł z łona matki? gorze!

obych był zniszczał, marny płód i nagi,
by mnie niczyje nie widziało oko!
Byłbym, jakobych nie był: krom uwagi

z łona wprost rzucon w mogiłę głęboką...
Wnet się ta trocha dni mych skończy przecie, —
sfolguj więc nieco! zlany ran posoką

niech choć opłaczę bój ten, co mnie gniecie,
zanim odejdę w tę krainę lutą,
z której nie wrócić mi już nigdy w świecie!

w krainę ciemną, śmierci mgłą zasnutą,
kędy jest nędzy ostateczna ścieżka,
krwawych łez człeczych dżdżem zroszona suto:

w ziemię, gdzie miasto ładu — przestrach mieszka!



V.
R. XIV. w. 1 — 22.

Człowiek z niewiasty zrodzon, czas nie długi
żywiąc, nędz wielą napełniony bywa.
Jako kwiat wschodzi i schnie, jak przez smugi

obłoków rzucon nikły cień — przepływa
i nie trwa dłużej, ponad chwilę jedną!
Aza się Tobie widzi rzecz godziwa,

abyś się wadził z istotą tak biedną
i sąd z nią czynił? Któż się ostać zdoła
czystym przed Twoją źrenicą wszechwiedną

z tych, co z nasienia nieczystego zgoła
poczęci? Jeden Ty jesteś na niebie!...
Krótko człek żywie pośród łez padoła,

liczba miesięcy jego jest u Ciebie:
Tyś mu granicę naznaczył od wieka,
której przestąpić nie lża na tej glebie!


Tedy maluczko odstąp od człowieka,
niechaj odpocznie, nim on dzień zadnieje,
którego oto jak najemnik czeka!

Drzewo ucięte jeszcze ma nadzieję,
że się odmieni i liść wyda młody;
chociaż się korzeń jego już starzeje

i próchno porze pień; na zapach wody
— skrzepione — bujną latorośl wypuści,
jakby je z nowa sadzono w ogrody!

Lecz tak się człowiek nie odnowi: juści
gdy zemrze, strawion i dokonan będzie!
Jakoby morze wyciekło z czeluści,

jakoby rzeka, powstrzymana w pędzie,
wyschła — tak człowiek, ległszy raz, nie wróci,
póki trwa niebo! nad grobu krawędzie

głowy nie wzniesie ani się ocuci!
Ktoby mi dał to, byś w otchłani raczył
skryć mię i schować, aż przeminie chuci

Twej zapalczywość? byś mi czas naznaczył,
gdy wspomnisz o mnie? Co mniemasz, czyż może
żyć znów, kto zmarłszy, o życiu zabaczył?


Ach! przez dni wszystkie czekam tu w pokorze,
póki się z nieszczęść mych potykam mrowiem,
abyś odmienił moją twarz, o Boże!

byś mnie zawołał, który Ci odpowiem,
i dziełu rąk Twych podał znów prawicę!
Jeślim jest grzeszny przed Tobą, — Tyś bowiem

zliczył me kroki i przejrzał na nice! —
odpuść! — Zamknąłeś me grzechy, jak w worze,
i w snop występki-ś związał... Krzesanice

potężnych turni w piarg się kruszą, — gorze!
skała swe miejsce zmienia i upada,
ląd spływa, zmyty do znaku przez morze,

głaz co najtwardszy z czasem się rozkłada —
i tak wytracasz w człeku ostatecznie
wszelką nadzieję!... Biada, biada, biada!

maluczkoś człeka utwierdził, by wiecznie
minął: wnet kruszysz go, niby dzban z gliny!
I czyli we czci chodząc, żyć bezpiecznie

będą, czy w hańbie ginąć jego syny:
on już nie pojmie! — a wszak jego ciało,
póki żyw, cierpi, i dusza — krom winy —

boleje, póki jeno tchu jej stało!



VI.
R. XXIII. w. 1 — 17.

A zaś rzekł Ijob: Ból mię dławi srodze
i już na tyla sam nie władnę sobą,
by narzekaniom swym powściągnąć wodze!

Obych to kędy mógł się potkać z Tobą
i na stolicy Twojej dopaść Ciebie,
by na sąd stanąć z gorzką swą żałobą!

Ja głosu krzywdy w sercu nie zagrzebię;
owszem! chcę słyszeć i zrozumieć słowa,
które odrzecze mi Sędzia na niebie!

Niech się przedemną w wielkość swą nie chowa,
ani straszliwą swą mocą mnie tłoczy:
po prawdzie niechaj będzie jego mowa,

a gdy się sprawa moja tak wytoczy —
snadnie zwyciężę! — Ale cóż uczynię!
Pójdę-li na wschód — nie uźrzą Go oczy!


pójdę na zachód — w obłokach mi zginie!
jeżeli w lewo — próżno! gdy na prawo —
nie bliższy Jego będę, jako ninie!

On lepak dobrze wie mą drogę krwawą
i tak doświadczył mnie, jak złoto w żarze, —
wiem, iżem ścieżki Jego strzegł z obawą

i dziś się jeszcze zboczyć z niej nie ważę,
śladem stóp Jego ostre depcąc piargi!
A choć mi tego nikto nie wykaże,

bych ważył lekce słowa Jego wargi
lub był w pełnieniu przykazań nie ścisły
(boć On jest jeden! i próżno z Nim w targi

wchodzić: niezmienne są Jego zamysły,
a czego dusza Jego chce — to czyni!):
spełnił nademną swą wolę! — i prysły

dni mego szczęścia! — A wszak-ci On w skrzyni
ma w pogotowiu plag takowych wiele!
Więc strwożon jestem, jak człek na pustyni

i bojaźń przed Nim mieszka w mojem ciele:
Bóg zdeptał serce me, zgniótł mię Wszechmocny, —
ginę dla mroku, co wokół się ściele,

i cień już zewsząd ogarnia mnie nocny...



VII.
R. XXIX. w. 1 — 25.

Ijob, podjąwszy jeszcze swoją gadkę,
przydał też, mówiąc: Kto mi dać to może?
kto ku minionym dniom mi rzuci kładkę,

abych się wrócił i był, jak w tej porze,
gdy mię Wszechmocny strzegł, nie godząc we mnie,
owszem, gdy światło mi świeciło boże

i rozpraszało przed krokiem mym ciemnie:
jakom był za dni swej młodości, gdy to
w namiotach moich mieszkał Bóg tajemnie,

a jam z Nim gadał, otoczony świtą
dziatek mych słodkich; kiedy moje stopy
w maśle brodziły i kamień mi litą

oliwę sączył!... Gdym w miejskie okopy
wchodził, na rynku ławę mi stawiano
pośrodku mężów, — zaś co młodsze chłopy


ze czcią się kryły, a starców kolano
drżąc, prostowało się przed mym widokiem, —
wielmożni milkli i wargę rumianą

cisnęli palcem, — radni, stojąc bokiem,
głos hamowali, zabywszy języka!
Szczęsnym mnie mienił, kto mię uźrzał okiem,

a czyje ucho jeno głos przenika,
sławił mię, iżem był zbawcą chudzinie,
na płacz nie głuchy, i za pomocnika

stawał sierocie, co bez pieczy ginie.
Błogosławieństwo tych, co zmarnieć mieli,
spływało na mnie, i snadź jeszcze ninie

przezemnie serce wdowy się weseli!...
Sprawiedliwością odzian, jak oponą,
chodziłem w szat mych nieskażonej bieli,

a prawy sąd mój był mi jak koroną!
Ślepemu-m okiem był, chromemu nogą,
nędzarzom — ojcem. Jeśli mi mówiono,

czegom nie wiedział: pilniem prostą drogą
zdążał ku prawdzie. Przewrotnika szczęki
kruszyłem, korzyść wydzierając mnogą


ze zębów jego. Mówiłem: przedzięki
w gnieździe swem umrę, lat żywota syty,
jak palma! Woda krzepi siew mej ręki,

żniwo me syci rosy spad obfity!
Łuk w mojej dłoni poprawiać się będzie,
wielmożność moja w nowe iść rozkwity!...

Którzy czekali na moje orędzie
lub wyrok —, milcząc słuchali mej rady,
nie śmiejąc przydać do mych słów, co w pędzie

spływały na nich, jakby wodospady.
Jak dżdżu mię łakli! usta otwarzali,
jako na rosę, co mży w wieczór blady...

Chociam się ośmiał — nie byli zbyt śmiali:
blask mojej twarzy w oczach im nie śniedział!
Jeślim szedł do nich — cześć mi oddawali:

siadałem pierwszy, — a chociam tak siedział
jak król w pośrodku stojących w okrutnym
strachu, znających między nami przedział:

pocieszycielem byłem wszystkim smutnym!



VIII.
R. XXX. w. 1 — 31.

A dziś się śmieją ze mnie młodsi w leciech,
których ojcowie nie byli mi godni
paść trzód mych z psami, bo moc rąk ich przeciech

za nic nie ważył! — Od nędze niepłodni
i niedostatku, nie warci żywota
samego, zda się, — co się gryźli, głodni,

w pustkowiach, gdzie się ich brudna sromota
kryła przed słońcem, — którzy chwast spasali,
korę drzew, korzeń wyłupiony z błota

i ziarń jałowców, — a gdy łup w oddali
postrzegli, z krzykiem bieżeli ku pastwie;
którzy, jak ziemne zwierzęta, mieszkali

w łożach potoków, w jamach i na drzastwie,
za rozkosz mając, ległszy gdzie pod krzakiem,
z równymi sobie pogzić się w plugastwie, —


synowie głupich i spodlonych brakiem,
nędzni, na ziemi nie widzialni zgoła!
A dziś — sam oto w poniżeniu takiem,

stałem się dla nich jak piosnka wesoła,
abo przypowieść! Brzydzą się mną! stronią
zdala, nie wstydząc się oplwać mi czoła

w przechodzie! Bowiem Pańską jam jest dłonią
trapion: otworzył sajdak swój, wędzidła
włożył w mą gębę... Z wschodu na mnie gonią,

wstawszy, me nędze, i jakoby w sidła
jestem wplątany, — podbito mi nogi:
ćma nieprzyjaciół ciśnie mnie obrzydła!

Którzy kopali rowy w poprzek drogi,
zasadzki na mnie czyniąc — zwyciężyli,
a nikt mi nie dał pomocy! I wrogi

jakby przebiwszy mur, tak w jednej chwili
napadli na mnie, — wraz, jak przez wierzeje
rozwarte, na mą nędzę się rzucili!

W niwecz obrócon jestem, krom nadzieje:
jak wiatr minęło moje pożądanie,
jak obłok, który od słońca niszczeje,


tak zdrowie moje Ty strawiłeś, Panie!
I dzisiaj we mnie samym więdnie dusza,
upadłszy w nędzy ostatniej otchłanie...

W nocy ból wierci kość mą i rozkrusza;
nie śpi czerw zasię, który żre me ciało,
lecz mnóstwem kazi mą odzież i zdusza

mnie, jakby ostra włosiennica. Małą
garsteczką błota jestem i popiołu,
perzyną, którą wianie burz rozwiało...

Choć oto wołam do Ciebie z padołu,
Ty mię nie słuchasz! choć staję na przodzie,
nie zważasz, z głazem ceniąc mnie pospołu!

Okrutnym dla mnie się stałeś! w niezgodzie
poczynasz ze mną i straszliwe brzemię
Twej ciężkiej ręki zgniata mnie i bodzie!

Owoś mię podniósł i znagła o ziemię
rzucił, jak wicher niewstrzymanej mocy.
Wiem, iż mię podasz śmierci, gdzie ma plemię

żywych pośledni dom w wieczystej nocy, —
a kto dłoń zbawczą ściągnie do kostnice?...
kto potępionym będzie ku pomocy?


Nędzy-m się niegdyś użalał, prawicę
podając onym, co ginęli marnie:
światła-m wyglądał — a mrok ćmi me lice,

czekałem dobra — zło się ku mnie garnie!
Wrą me jelita, jakgdybym miał żagła
we wnętrzu; srogie trapią mnie męczarnie:

oto twarz moja zeschnięta i smagła,
choć na nią słońce nie świeciło latem!
i jęczę wobec pospólstwa, gdy nagła

boleść mnie dojmie... Wężów jestem bratem
i druhem strusiów: skóra ze mnie spada
i kość schnie w ciągłem upaleniu, — zatem

płacz mi jest harfą, fletnią — jęk i biada!



IX.
R. XXXI. w. 1 — 40.

Układ zrobiłem był z oczami memi,
iż nie popatrzą nawet na dziewicę;
a cóż w nagrodę Bóg mi dał na ziemi?

jakim się działem z wysoka poszczycę?
Aza nie słuszniej ona dola sroga
winna paść mrokiem na zbrodniarza lice,

alibo, który zapiera się Boga?
Czyż on nie widzi moich dróg? nie liczy
kroków mych wszystkich? Jeśli moja noga,

marnoście goniąc, szła na szlak zwodniczy,
albo kwapiła się kiedy ku zdradzie
i dóbr bliźniego nieprawej zdobyczy:

na sprawiedliwej niech mnie wadze kładzie
On — a wnet pozna, czym poczynał krzywo!
Jeślim z dróg Pańskich zszedł i z prawem w zwadzie


za okiem żądzę serca słał łapczywą,
jeśli do ręku mych przylgnęła zmaza:
niech z siewu mego inszy zbiera żniwo,

ród mój niech do cna wybije zaraza!
Jeśli niewiasta przezemnie zwiedziona,
jeślim u druha drzwi stał z myślą płaza:

niech cudzą dziewką będzie moja żona,
niech jej wstyd nagi obcym ludziom służy!
(Grzech to największy, rdza niewywabiona,

ogień pożerczy i zgubny, co burzy
pokój i człeka strawia, gdy rozpłonie...)
Azam się wzbraniał, gdy ze sług mych którzy

chcieli się sądzić ze mną? (Gdzież się schronię,
kiedy Bóg wstanie na sąd? co odpowiem,
gdy pocznie pytać? On w matczynem łonie

zdziałał nas obu — zarówno, i zdrowiem
opatrzył obu!) Azalim ubogie
z niczem odpędzał? lub nieszczęściem wdowiem

gardząc, okazał kiedy serce srogie?
czylim sam jadał, a nie jadł sierota
wespół z mej misy?.. (Miłosierdzie drogie


było mi zawdy i z matki żywota
wyniosłem litość!) — Jeżeli wzgardziły
oczy me nędznym, iż ginie u płota,

jeśli mi owszem nie błogosławiły
boki nagiego, że je grzało snadnie
runo mych owiec, jeślim użył siły

przeciw słabszemu: niechaj mi odpadnie
ramię od stawu i niechaj zgruchoce
kość mej prawicy Pan, co w górze władnie!

(Zawdy mnie boskie przerażały moce,
jak wały wzdęte!) Jeśli rzekłem złotu:
tyś siła moja! — lub srebrnej patoce:

tyś me ufanie! — pyszny, żem bez potu
nalazł tak wiela, w dostatków użyciu
zbyt zakochany, — jeślim, gdy z namiotu

nieb wyszło słońce, własną dłoń w ukryciu
na znak czci usty całował grzesznemi
(co grzech jest wielki, zgoła nie ku zmyciu,

zaparcie przeciw Bogu nieb i ziemi!),
jeślim się cieszył, gdy człek upadł słaby,
lub kiedy wróg mój uskarżał się: źle mi! —


(ust nie wydałem ku grzeszeniu, aby
klnąc snadź, nie zwiodły na mnie klątwy nieba),
jeśli wzdychały kiedy moje raby:

obyśmy mogli nie jeść jego chleba! —
jeżeli owszem nie stała otworem
przechodniom moja przydrożna koleba;

jeślim nieprawość skrywał cnót pozorem,
chowając w sercu złość, jak wyrzut trądu,
jeślim z głupiego nie walczył uporem,

albo strachając się pospólstwa sądu,
nie chciałem pełnić swojej powinności —
(o! gdzież mój słuchacz? śród jakiego lądu

znajdę, kto słowa me na wysokości
powtórzy Panu? kto wypisze księgi
o mojej nędzy, abym je w żałości

czytał i na skroń włożywszy ich wstęgi,
stanął przed Panem, bólem uwieńczony,
by poznał żertwę swojej wszechpotęgi!) —

jeśli wołają przeciw mnie zagony,
i płaczą moje ugory a ściernie,
iżem nieprawie pożywał z nich plony


a trapił duszę oraczów nadmiernie:
miasto pszenicy niech rola jałowa
oset mi rodzi, miast jęczmienia — ciernie!...

— Tutaj się kończą Ijobowe słowa.



X.
R. XXXVIII w. 1 — 38.

Odpowiadając Ijobowi z tuczy,
Pan rzekł: Kto wikle nieroztropną mową
Moje wyroki? Niech ten, co Mię uczy,

jako mam czynić, jak mąż wstanie: owo
pytać go będę — niech mi odpowiada!
Gdzieś był, gdym ziemię utwierdzał, posową

niebios nakrywszy? — mów, gdyć łacna rada!
Wiesz-li, kto miarę jej stanowił? sznury
nad nią rozciągał? w czem tkwi jej posada?

i kto węgielny głaz kładł pod jej góry —
kiedy chwaliły Mnie gwiazdy zaranne
i bożych synów śpiewały Mi chóry?...

Kto morze zamknął wrotami otchłanne,
gdy się zrywało, jakoby z żywota
wychodząc? Jako w płaszcz Jam w nieustanne


mgły je przyodział — i jak macierz mota
dziecię w pieluchy, spowiłem je mrokiem;
tamę-m mu stawił i założył wrota

i rzekł: aż póty pójdziesz! — ani krokiem
dalej i tutaj rozbijesz nadęte
wały swe!... Aza — żyw już — swym wyrokiem

tyś świt rozniecił i drogi wytknięte
ukazał zorzy? Tyś ujął kończyny
ziemie i wstrząsnął, by strącić przeklęte?

(Owo są dla Mnie, jako pieczęć z gliny,
jak szata, którą się zrzuca dla plamy!
Śćmię oczy grzeszne! ramię pełne winy

zgruchocę!) — Wszedłżeś w morza toń? w wód jamy?
po dnie przepaści izali wiesz drogę?
Czyć otworzone były śmierci bramy?

w progu ciemności azaś stawiał nogę?
Znasz-li szerokość ziemi? Powiedz śmiele,
jeśli wiesz wszystko! Skąd światła pożogę

wywiodłem? kędy mrok się wieczny ściele?
Znasz ich granice? wiesz, którędy chodzić
do ich siedziby przez nieba topiele?


Aza wiedziałeś, że się masz narodzić
w on czas? dni twoich liczbę znasz? Czy może
wszedłeś do skarbca śniegu? będziesz brodzić

w zapasach gradu, który w wieków porze
Jam nagotował na dzień Mego gniewu,
na bój, gdy wrogi zetrę i ukorzę?

Którędy światło wchodzi? gdzie powiewu
wichrów początek? kto dał nawałnicy
bieg i z czyjego powstał deszcz zasiewu?

Posłucha grzmiący grom twojej prawicy?
— by szła ulewa na skalne pustynie,
gdzie się strusiowie jeno gnieżdżą dzicy,

by dała wilgoć piaskowi i glinie
i trawę z ziemi wywiodła zieloną?
Kto jest dżdżu ojcem? kto zrodził w godzinie

rannej niebieską rosę? czyje łono
wydało lody? kto szron spłodził siwy?
ściął w kamień wody, kiedy mrozy wioną,

i wierzch przepaści zamościł? Na niwy
niebios rozsiane gwiazdy zbierzesz razem?
abo rozwiedziesz Wozu krąg łyskliwy?


Za twoim wstanie jutrznia z mórz rozkazem?
ty rydwan słońca powiedziesz przez stropy?
twój palec będzie niebu drogowskazem?

Czy da ci obłok grzmot swój? lub potopy
wód cię okryją? czy rozpuścisz węże
swej błyskawicy, która pod twe stopy,

obiegłszy ziemię, wróci i ulęże,
mówiąc: Owom ja! — ? Kto w zdarzeń pomroce
mądrość swą zawarł? czyja myśl jej sięże?..

Kto przeciw chmurom postawi swe moce,
kto zamknąć zdoła ich rozwarte żyły,
kiedy wichrowe skrzydło załopoce

i z pyłu ziemi sklepiają się bryły?



XI.
R. XXXVIII. w. 39 — 41. R. XXXIX. w. 1 — 32.

Dasz-że ty lwicy łup, by miały padło
na karm jej głodne w jaskiniach szczenięta,
kędy się czają? — Kto gotuje jadło

krukowi, kiedy wołają pisklęta
jego do Boga, trzepocąc się z głodu
i prosząc żeru? — kto o nich pamięta?

Powiedz! izali wiesz ty czas porodu
kozic na skałach, albo dzień, gdy skore
łanie w żywocie czują drgnienie płodu?

Czyś ty rozliczył ich miesiące? porę
wydania młodych tyś naznaczył? Oto
kurczą się trzewia ich i łono gore,

a one z rykiem płód swój żywy miotą.
Cielęta rychło rzucą matek wymię
i pójdą paść się gdzieś na halę złotą


i nie powrócą... Powiedz, w czyje imię
wolność nadana jest osłu, co światem
chadza swobodny? Ja mu dałem w zimie

bór za domostwo a step wonny latem! —
w poje ucieka, gardzi zgrają miasta
i poganiacza wołaniem a batem! —

po górach szuka paszy, — gdzie wyrasta
trawa dla niego, wnet znajdzie! Czy może
— mów! — uzna w tobie nosorożec własta?

u żłobu twego stanie? po ugorze
na lejcu twoim pójdzie, by zagony
w skiby ci łamał? Zawrzesz go w oborze?

włożysz nań jarzmo? zaprzężesz do brony?
zaufasz wielkiej sile jego, w wierze,
iż ci siew wróci i zgromadzi plony?

Oto podobne pelikana pierze
piórom strusi owym, który jajca składa
w ziemi i idzie na pustyń bezbrzeże...

Czy ty zagrzejesz je w piasku? twa rada
chronić je będzie od przechodnia nogi,
by ich nie starła? od zwierza i gada? —


Struś dla swych dzieci twardy jest i srogi,
jakby nie jego były: zapomina,
że mogą zmarnieć, — nie zawraca z drogi...

Bóg mu rozumu nie dał (to przyczyna!),
lecz sam ma w pieczy za to dzieci ptaka,
aby, gdy przyjdzie nań wzlotu godzina,

bez troski skrzydła mógł rozpiąć, z rumaka
i z jeźdźca jego szydząc. Dasz ty siły
koniowi, aby nosił w bój wojaka?

napełnisz rżeniem gardła jego żyły?
spłoszysz go może, jako ćmę szarańczy?
Oto strach wszelki nozdrzom jego miły;

parska, kopytem bije ziemię, tańczy —
siłą się cieszy i radośnie bieży
w bój! Nie zna trwogi; choć miecz bije nań, czy

grot — nie ucieka! Śród błysków puklerzy,
gdy sajdak chrzęści i dzwonią oszczepy,
on rży i pała, okiem przestrzeń mierzy:

nie dba, choć kotłów miedne grzmią czerepy!
Owszem! gdy surmy huczące posłyszy,
mówi: wah! —, zdala wietrzy bój, jak ślepy


gna, gdzie hetmanów krzyk i szczęk berdyszy! —
Izali twoją mądrością jastrzębie
skrzydło porasta? Na twój znak z zaciszy

puszcz wzleci orzeł — i na turnie zrębie
gniazdo zbuduje? Na skałach przebywa
i nad przepastne jarów krąży głębie,

a zdala widzi jego przenikliwa
źrenica zdobycz! Jeśli co ubije,
wnet kracząc, dziatwę swą głodną przyzywa,

która krew liże i ze ścierwa tyje...
— I rzekł Pan: Komu miła z Bogiem zwada,
myślisz, że łacno pokoju zażyje?

Kto wyzwał Boga, niech mu odpowiada!



XII.
R. XXXIX. w. 33 — 35. R. XL. w. 1 — 9.

Panu zaś odparł Ijob: — Gorze! gorze!
lekcem się z Tobą porwał walczyć słowy, —
cóż Ci odpowiem? Na ustach położę

dłoń, abych milczał. Jednom rzekł — i mowy
mojej nie cofnę, — nadto nie poruczy
serce nic ustom, ni spór wzniecę nowy... —

A Pan zaś odrzekł Ijobowi z tuczy:
— Jak mąż niech wstanie, kto wszczął ze Mną boje:
będę go pytał — a niech mnie pouczy!

Zali obrócisz w niwecz sądy Moje
i Mnie potępisz, abyś ty z swym losem
wydał się czystym? Aza ramię twoje

jest jak prawica Boga? albo głosem
zagrzmisz podobnym? Oblecz-że się chwałą,
wynieś się wzgórę i zniszcz władnym ciosem


potężnej dłoni tych, co są zakałą
ziemi; gniew na nich wylej zapalczywy,
aby przed tobą harde serce drżało!

Weźrzy na pyszne i jako Bóg żywy
poniż; stań pośród grzeszników czeredy
i w proch je zetrzyj, ogniem zniszcz ich niwy —

niezbożne wyzuj z ich ojczystej schedy, —
spraw, niech im w oczach tarcza słońca jasna
śćmi się na węgiel: a Ja-ć przyznam wtedy,

iż cię prawica może zbawić własna! —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie tłumacza: Jerzy Żuławski.