Z „Niebezpiecznych związków“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Z „Niebezpiecznych związków“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Laclos
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „NIEBEZPIECZNYCH ZWIĄZKÓW“[1]
List XV. Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.

Bardzo to ładnie z twojej strony, markizo, że nie zupełnie zapominasz o mnie w moich smutnych losach. Życie jakie tu wiodę jest w istocie nużące, przez nadmierny spokój i bezbarwną jednostajność. Odczytując twój list i szczegóły owego rozkosznego dnia, doznawałem, po dwadzieścia razy, pokusy, aby zmyślić jakąś pilną sprawę, polecieć do twoich stóp i wybłagać, abyś bodaj na chwilę sprzeniewierzyła się Kawalerowi, który, bądź co bądź, nie zasługuje na tyle szczęścia. Czy wiesz, markizo? sprawiłaś iż uczułem się zazdrosny. Cóż ty mi mówisz o wieczystem zerwaniu? Odwołuję te śluby, wyrzeczone w jakimś obłędzie; nie bylibyśmy godni ich uczynić, gdybyśmy istotnie mieli ich dotrzymać. Ach! gdybym mógł kiedyś pomścić w twych ramionach mimowolną przykrość, której przyczyną stało się szczęście Kawalera! Jestem oburzony, wyznaję, gdy myślę, że ten człowiek, bez żadnego planu, nie zadając sobie najmniejszego trudu, ot, idąc poprostu za instynktem własnego serca, znajduje szczęście, którego ja nie mogę dosięgnąć. Och, ja mu je zamącę... Przysiąż mi, że je zamącę. Ty sama, czyż nie czujesz się upokorzoną? Ty się mozolisz nad tem aby go oszukiwać, a on się czuje szczęśliwszym od ciebie! Tobie się zdaje, że go trzymasz w niewoli, a to ty raczej dźwigasz jego kajdany. On śpi spokojnie, podczas gdy ty czuwasz, łamiąc sobie głowę nad jego przyjemnościami. I cóż innego czyniłaby jego niewolnica?
Tak, piękna przyjaciółko, póki dzielisz się między kilku, nie doznaję cienia zazdrości: widzę wówczas w twoich kochankach jedynie następców Aleksandra, niezdolnych do zdzierżenia społem królestwa, którem ja władałem sam jeden. Ale, abyś się miała oddać wyłącznie jednemu! aby inny mężczyzna miał posiąść szczęście, które było moim udziałem! tego nie ścierpię: nie myśl bym zdołał to przenieść. Albo mnie weź z powrotem, albo przynajmniej weź jeszcze kogoś: nie zdradzaj, przez wyłączność swego kaprysu, owej niezniszczalnej przyjaźni, którąśmy sobie przysięgli...



List XLVII. Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.

Nie będę jeszcze dziś miał szczęścia cię oglądać, piękna przyjaciółko, a oto powody, które, proszę, racz przyjąć z całą pobłażliwością.
Zamiast wrócić wczoraj najkrótszą drogą, zatrzymałem się u hrabiny de ***, dokąd zaprosiłem się na obiad. Dotarłem do Paryża dopiero koło siódmej i natychmiast wstąpiłem do Opery, myśląc że cię tam zastanę.
Po operze, zaszedłem przywitać się z przyjaciółeczkami z za kulis; między innemi, ujrzałem mą dawną Emilję, otoczoną licznym dworem, dla którego wyprawiała tego wieczora kolację. Skoro się zjawiłem, wszyscy poczęli nalegać, abym im dotrzymał towarzystwa. Do próśb tych przyłączyła się także jakaś krótka a gruba figurka, która wyjąkała mi swoje dobre chęci w holenderskiej francuzczyźnie; domyśliłem się, że to jest właściwy bohater wieczoru. Przyjąłem.
Dowiedziałem się w drodze, że pałacyk, w którym mieliśmy ucztować, stanowi umówioną cenę względów Emilji dla tej pociesznej figury i że kolacja jest prawdziwą ucztą weselną. Człeczyna nie posiadał się z radości w oczekiwaniu bliskiego szczęścia! wydał mi się tak zadowolony, że przyszła mi ochota zmącić jego uciechę; co też w istocie uczyniłem.
Nieco kłopotu miałem z Emilją, która wzdragała się zrazu igrać z cierpliwością holenderskiego krezusa; w końcu jednak zgodziła się na mój projekt, polegający na tem, aby napełnić winem tę beczkę od piwa i uczynić go na całą noc niezdolnym do boju.
Posiadając wysokie pojęcie o tęgości głów holenderskich, rozwinęliśmy wszystkie znane nam środki. Powiodło się tak dobrze, że, przy deserze, grubas ledwie już zdołał utrzymać szklanicę: poczciwa Emilka i ja laliśmy weń na wyścigi. Nareszcie zwalił się pod stół, w stanie wróżącym nieprzytomność conajmniej tygodniową. Postanowiliśmy go odesłać do Paryża; ponieważ nie zatrzymał powozu, kazałem go wpakować w mój, sam zaś zostałem. Przyjąłem następnie życzenia od towarzystwa, które opuściło nas niebawem, zostawiając mnie panem placu. Zabawny ten epizod, a może i moja długa klauzura, przydały Emilji tyle powabu w mych oczach, że obiecałem dotrzymać jej towarzystwa aż do zmartwychwstania Holendra.
Uprzejmość ta z mej strony jest nagrodą grzeczności, którą mi wyświadczyła, ofiarując mi się jako pulpit, gdybym zechciał pisać do pięknej świętoszki. Bawiła mnie myśl, aby jej przesłać list, pisany w łóżku i niemal że w ramionach dziewczyny, przerwany nawet aktem zupełnej niewierności, w którym-to liście najdokładniej zdaję jej sprawę ze swego położenia i uczynków. Odczytałem go Emilji, tarzała się poprostu ze śmiechu; mam nadzieję że i ciebie zabawi.
Do widzenia, urocza pani. Gotuję się uściskać cię z taką przyjemnością, aby Kawaler miał prawo być zazdrosny.



List XLVIII.
Wicehrabia de Valmont do Prezydentowej de Tourvel.
[2]

Po nocy bezsennej i burzliwej, nocy którą spędziłem naprzemian trawiony żarem płomiennej namiętności, to znów pogrążony w zupełnem unicestwieniu, spieszę, pani, przy tobie szukać spoczynku którego potrzebuję, a którego, mimo to, nie spodziewam się kosztować jeszcze. Istotnie, stan mój, w chwili gdy kreślę te słowa, bardziej niż kiedykolwiek daje mi uczuć nieodpartą potęgę miłości; z trudnością przychodzi mi panować nad sobą, skupić bodaj trochę myśli: czuję że będę musiał przerwać jeszcze przed końcem listu. Ach, czemuż nie wolno mi pieścić się nadzieją, że i ty kiedyś, pani, podzielisz wzruszenia jakich doznaję w tej chwili? Gdybyś je dobrze znała, nie wierzę byś mogła zostać na nie tak nieczułą! Wierzaj mi, pani, chłodny spokój, sen duszy, obraz śmierci, nie wiodą do szczęścia; żywa namiętność jedynie zdolna jest doń zaprowadzić. Mimo udręczeń jakie mi zadajesz, czuję się w tej chwili szczęśliwszym od ciebie. Próżno gnębisz mnie bezlitosną surowością; nie przeszkodzi mi ona oddać się całą duszą słodyczom miłości i w upojeniach jej zapomnieć o rozpaczy w której mnie pogrążasz. W ten sposób pragnę się pomścić za wygnanie na jakie mnie skazujesz. Nigdy jeszcze, pisząc do ciebie, nie doznawałem takiej rozkoszy; nigdy nie odczuwałem w ciągu tego zajęcia wzruszeń tak słodkich a tak żywych razem. Wszystko naokół zdaje się podsycać me zapały: powietrze, które wchłaniam w siebie, oddycha rozkoszą; stół nawet, na którym piszę do ciebie, pierwszy raz poświęcony na taki użytek, staje się dla mnie świętym ołtarzem miłości; jakiejż ceny i powabu nabierze w mych oczach! na nim wszak kreślę przysięgę iż kochać będę cię zawsze! Przebacz, błagam, to rozigranie zmysłów. Nie powinienbym może tak poddawać się wzruszeniu którego ty nie podzielasz: muszę opuścić cię na chwilę, aby uśmierzyć płomień wzmagający się coraz-to bardziej i silniejszy od mej woli.
...Wracam do ciebie, pani, i, chciej mi wierzyć, wracam zawsze z równą skwapliwością. Mimo to, świadomość szczęścia odleciała daleko i ustąpiła miejsca okrutnej niemocy. I pocóż mówić o mych uczuciach, skoro próżno szukam środków przekonania cię o nich? Po tylekroć wznawianych wysiłkach, opuściła mnie i moc i wiara w siebie. Jeśli maluję sobie jeszcze rozkosze miłości, to aby tem boleśniej odczuwać żal że jestem z nich wyzuty. Jedyny ratunek widzę w twej pobłażliwości, ale nadto czuję w tej chwili jak bardzo mi jej trzeba, abym mógł mieć nadzieję że ją uzyskam. To pewna, nigdy miłość moja nie była równie pełną czci i równie daleką od wszelkiego zuchwalstwa; nie waham się powiedzieć, iż, w tej chwili, najsurowsza cnota nie miałaby się powodu jej lękać. Nie śmiem cię dłużej, pani, zajmować mą niedolą. Ta, która doprowadziła mnie do tego bolesnego stanu, nie podziela go z pewnością, nie godzi mi się przeto dłużej nadużywać jej cierpliwości, trawiąc czas na kreśleniu ci, pani, tego rozpaczliwego obrazu. Kończę tedy, błagając jedynie, byś raczyła mi odpowiedzieć i nigdy nie wątpiła o prawdzie mych uczuć.



List LXXXI. Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont

Ach, jakąż litość budzą we mnie twe obawy! Jakże mi one dowodzą wyższości mej nad tobą! I ty mnie chcesz pouczać, kierować mną! Nie, cała pycha twojej płci nie wystarczyłaby, aby zapełnić przepaść która nas dzieli. Dlatego, że ty nie umiałbyś przeprowadzić moich zamiarów, uważasz je tem samem za niemożebne! Istoto pyszna a słaba, tobież to przystało obliczać moje środki i sądzić o mej sile! Doprawdy, wicehrabio, nauki twoje zirytowały mnie poprostu, nie umiem tego zataić.
Że, aby zamaskować własną nieprawdopodobną niezdarność wobec prezydentowej, roztaczasz mi jako triumf to, żeś zdołał na chwilę przyprawić o pomięszanie nieśmiałą i zakochaną kobietę — zgoda; że chełpisz się uzyskanem od niej spojrzeniem, wyraźnie jednem spojrzeniem, uśmiecham się i to ci też daruję. Że, czując mimowoli całą swą nędzę, pragniesz odwrócić moją uwagę, i puszysz się szczytnym dziełem zbliżenia dwojga dzieci, które same rwą się do tego aby się zobaczyć i które, mówiąc nawiasem, mnie właśnie zawdzięczają zapał tego pragnienia: i na to wreszcie się godzę. Że wreszcie ty przystrajasz się w te świetne czyny, aby mi powiedzieć profesorskim tonem, że lepiej obracać czas na wykonanie zamysłów, niż na opowiadanie o nich; ta próżnostka nic mi nie szkodzi i również ci ją przebaczam. Ale że możesz jeszcze przypuszczać, iż ja potrzebuję twojej opieki, że zeszłabym na manowce nie postępując ślad w ślad za twemi przestrogami, że mam im poświęcić swoją przyjemność, kaprys: doprawdy, wicehrabio, nadto cię wbiło w pychę zaufanie, które ci okazuję!
I cóżeś ty uczynił takiego, czegobym ja nie przewyższyła tysiąc razy! Uwiodłeś, zgubiłeś wiele kobiet: ale jakież miałeś trudności? jakie przeszkody? gdzież w tem twoja, naprawdę twoja zasługa? Ujmująca postać, czysty dar przypadku; wdzięk, którego trudno nie nabyć ocierając się w świecie; rzetelny dowcip, ale zamiast którego trochę wygadania wystarczyłoby w zupełności; śmiałość godna uznania, ale, być może, płynąca jedynie z łatwości pierwszych zdobyczy; oto, jeżeli się nie mylę, wszystkie twoje zasoby: co do tej sławy bowiem którą się opromieniasz, nie będziesz wymagał, jak sądzę, abym ci liczyła za wielką zasługę sztukę wywołania skandalu.
Co do przezorności, sprytu, nie mówię już o sobie: ale któraż kobieta nie ma ich więcej od ciebie? Ech! twoja prezydentowa nawet prowadzi cię jak dziecko na pasku.
Wierz mi, wicehrabio, rzadko człowiek nabywa przymiotów, bez których może się obejść. Walcząc bez niebezpieczeństwa, nie potrzebowałeś silić się na przezorność. Wszak dla was, mężczyzn, niepowodzenie jest tylko jednem powodzeniem mniej. W tej nierównej partji, dla nas jest szczęściem nie przegrać, dla was nieszczęściem nie wygrać. Gdybym ci nawet przyznała tyle wrodzonych zdolności ile my ich mamy, o ileż jeszcze musiałybyśmy cię przewyższyć przez to, iż nieustannie trzeba nam się niemi posługiwać!
Przypuśćmy, godzę się, że wy rozwijacie tyleż zręczności w tem aby nas zwyciężyć, jak my aby się bronić lub też aby ulec: przyznasz w takim razie bodaj, że, z chwilą dojścia do celu, staje się wam ona zupełnie zbyteczna. Pochłonięci nowym kaprysem, biegniecie za nim bez obawy, bez najmniejszych względów: nie wam zależy wszak na jego trwałości!
Tak; te więzy, łączące dwoje istot — aby mówić utartym słownikiem miłości — wy możecie, wedle ochoty, zacieśniać lub zrywać; my możemy się czuć szczęśliwe, jeżeli, odmieniając swe uczucia, przełożycie tajemnicę nad rozgłos i zadowolicie się upokarzającem zerwaniem, nie czyniąc z wczorajszego bóstwa jutrzejszej ofiary!
Ale, skoro nieszczęśliwa kobieta uczuje ciężar swego łańcucha, na jakież naraża się niebezpieczeństwa, jeśli próbuje uwolnić się, jeśli stara się go bodaj uchylić? Drżąc cała z przestrachu, ledwie waży się oddalić od siebie mężczyznę, którego serce jej odpycha całą siłą. Jeśli on upiera się wytrwać, wówczas to, co niegdyś poświęciła miłości, teraz jej trzeba poświęcać obawie.

Ramiona tulą jeszcze, choć serce odtrąca...

Z wytężeniem całej przebiegłości musi rozplątywać więzy, które wybyście zerwali poprostu. Zdana na łaskę przeciwnika, nie posiada żadnych środków obrony, o ile on sam nie okaże się wspaniałomyślnym: a jak spodziewać się tego po mężczyźnie, skoro, o ile niekiedy świat chwali go za to iż posiada tę cnotę, nigdy go nie potępia za jej brak?
Nie zaprzeczysz chyba tym prawdom, które aż pospolitemi się stały przez swą oczywistość. Jeżeli, mimo to, patrzałeś na mnie, jak kieruję dowoli wypadkami i opinią, jak owych mężczyzn, tak niebezpiecznych, zmieniam w zabawkę swego zachcenia lub fantazji; jak odbieram jednym chęć, drugim zaś siłę szkodzenia mi; jeśli umiałam naprzemian, wedle swych zmiennych upodobań, to ściągać do swoich stóp, to odtrącać daleko od siebie

Tych tyranów, przygiętych do jarzma niewoli...

jeżeli, śród częstych odmian mych uczuć, dobra sława moja ostała się, mimo to, nietknięta; czyż nie należało ci stąd wywnioskować, iż, przyszedłszy na świat poto aby pomścić swoją płeć a ujarzmić twoją, umiałam snać stworzyć sobie nieznane przedemną środki?
Och! zachowaj swoje przestrogi i obawy dla tych szalonych kobiet, które same nazywają się „sercowemi“; których rozszalała wyobraźnia każe niemal przypuszczać, że natura umieściła ich zmysły w głowie; które — jakże nierozsądnie! — mieszają bezustanku Miłość i Kochanka, mniemając, w swem złudzeniu, iż ten właśnie, z którym szukały chwilowej rozkoszy, jest jej jedynym rozdawcą; i, pełne zabobonu, chowają dla kapłana ową cześć i wiarę, które winniśmy jedynie Bóstwu.
Lękaj się również o te, w których próżność bierze górę nad rozwagą i które nie umieją, w potrzebie, dać się porzucić.
Drżyj zwłaszcza o kobiety t. zw. uczuciowe, wiecznie zajęte w swej bezczynności, które miłość zagarnia tak łatwo i z taką potęgą. Czują potrzebę zaprzątać się nią jeszcze, nawet gdy minęła już chwila użycia; oddając się bez zastrzeżeń kipieniu wyobraźni, płodzą owe listy tak słodkie ale tak niebezpieczne; co więcej, nie lękają się powierzać dowodów swej słabości temu kto jest ich przyczyną: nieroztropne istoty, które w dzisiejszym kochanku nie umieją widzieć przyszłego wroga.
Ale ja, cóż ja mam wspólnego z temi niepoczytalnemi? Kiedyż to widziałeś mnie, bym oddaliła się od prawideł które sobie zakreśliłam, i chybiła zasadom? mówię zasadom i mówię to z rozmysłem: nie są bowiem one, jak u innych, nabyte przypadkiem, przyjęte bez roztrząsania i przestrzegane z nałogu: nie, są owocem głębokich rozmyślań: stworzyłam je i, mogę powiedzieć, jestem swojem własnem dziełem...
Wszedłszy w świat w czasie, kiedy, jako młoda dziewczyna, z urzędu niejako byłam skazana na milczenie i nieczynność, umiałam skorzystać z tego aby się przyglądać i zastanawiać. Podczas gdy świat uważał mnie za roztrzepaną lub niepojętną, ja, w istocie nie wiele słuchając tego co do mnie mówiono, tem skwapliwiej chłonęłam to co przedemną ukrywano.
Ta zbawienna ciekawość, bogacąc doświadczenie, nauczyła mnie zarazem sztuki udawania: zmuszona niejednokrotnie ukrywać przedmiot mej uwagi przed otoczeniem, starałam się władać oczyma wedle woli; nauczyłam się od tego czasu przybierać, kiedy zechcę, ten wyraz roztargnienia, który tak często zdarzyło ci się podnosić z uznaniem. Zachęcona tą pierwszą zdobyczą, siliłam się opanować tak samo grę fizjognomji. Gdy doznawałam jakiej przykrości, uczyłam się przybierać wyraz słodyczy, nawet uciechy; posunęłam gorliwość tak daleko, iż zadawałam sobie rozmyślne cierpienia, starając się równocześnie zachować pogodne i zadowolone oblicze. Z tą samą wytrwałością i większym jeszcze trudem pracowałam nad tem, by tłumić w sobie objawy niespodzianej radości. W ten sposób zdobyłam nad grą fizjognomji tę władzę, którą niejednokrotnie bywałeś tak zdumiony.
Byłam wówczas bardzo młoda, jeszcze nie żyłam niemal: ale jedyną mą własnością była moja myśl: oburzało mnie, aby mi ją ktoś miał wydrzeć lub podchwycić wbrew mej woli: Uzbrojona tym pierwszym orężem, spróbowałam jego użytku: nie poprzestając na tem aby się nie dać przeniknąć, bawiłam się tem, aby przybierać różnorodne postacie...








  1. Choderlos de Laclos, Niebezpieczne związki, przełożył Boy, Warszawa, Biblioteka polska.
  2. Jestto właśnie ów list, pisany w objęciach baletnicy, do kobiety, którą Valmont stara się zdobyć komedją wielkiej i czystej miłości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.