Przejdź do zawartości

Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Rostowy opuścili Moskwę dopiero na dzień jeden, przed wkroczeniem do niej armji francuzkiej.
Trwoga szalona ogarnęła była samą hrabinę, gdy Paweł przeniósł się był do pułku kozaków Oboleńskiego, i odjechał do Białego-Tczerkowa. Nie miała chwili spokoju, myśląc wiecznie o tem, że obydwaj jej synowie są wystawieni na wszelkie okropności wojny, i mogą zginąć lada moment. Próbowała przywołać Mikołaja do swego boku; chciała gwałtem jechać do obozu i odebrać Pawła, aby go umieścić bezpiecznie w Petersburgu. Oba te zamiary spełzły jednak na niczem. Mikołaj opisawszy szczegółowo w swoim ostatnim liście, przypadkowe spotkanie i usługę oddaną przez niego księżniczce Marji Bołkońskiej, nie dawał odtąd znaku życia. To zawzięte milczenie z jego strony, podwajało matki niepokój i rozstrój nerwowy. Hrabina trawiła teraz nocy bezsenne z nadmiaru trosk i obaw o synów. Hrabia wymyślił wreszcie coś, co mogło chwilowo żonę cokolwiek uspokoić. Postarał się cichaczem o przeniesienie Pawełka z pułku Oboleńskiego do oddziału ochotników, który formowano w samej Moskwie na koszt hr. Bestużewa. Hrabina była tem niesłychanie uradowana, i poprzysięgła sobie czuwać nad swoim Benjaminkiem. Dopóki groziło jedynie Mikołajowi niebezpieczeństwo, zdawało się matce (za co nieraz robiła sama sobie gorżkie wyrzuty), że Mikołaja przenosi nad resztę dzieci, i jego kocha najbardziej. Skoro jednak jej dziecko najmłodsze, ów nicpoń Pawełek, próżniak jakich mało! i wisus niesłychany; ale z takiemi czarnemi ślepkami jak tareczki, z tą śliczną okrągłą twarzyczką, świeżą i puszystą, jak dojrzała brzoskwinia, z noskiem figlarnie zadartym i ustami koralowemi, z lekkim czarnym meszkiem, zapowiadającym w przyszłości tęgie wąsiki; skoro zatem ten znalazł się z dala od niej, w obozie, pomiędzy zgrają żołnierzów szorstkich i gburowatych, uczuła, że jego kocha nad wszystkich, nad życie własne! O niczem odtąd nie myślała, tylko jakby go dostać na powrót. Była tak rozdrażnioną, że wszyscy ją niecierpliwili, nawet i najbardziej przez nią ukochani. — Potrzeba mi jedynie Pawełka! — powtarzała w duchu. — Na co mi tamci? Czy mogą mnie pocieszyć w czemkolwiek? List drugi odebrany od Mikołaja, w ostatnich dniach sierpnia, nie zdołał w niczem jej uspokoić. Dowiedziawszy się, że Mikołajowi nie grozi nic chwilowo, zaczęła się trwożyć tem bardziej o Pawła ukochanego. Prawie wszyscy znajomi Rostowów opuścili Moskwę. Rodzina błagała hrabinę, żeby pójść za tamtych dobrym przykładem. Ona jednak ani chciała słyszeć o wyjeździe z miasta, dopóki nie dostanie napowrót swego ubóstwionego Pawełka. Przybył nareszcie do Moskwy w dniu 9 września. Jakież było atoli matki zdziwienie, gdy ten oficerek szesnastoletni, okazał zupełną nieczułość na matki wylewy miłości dla niego, przesadzone i prawie chorobliwe. Zmieniła też natychmiast taktykę, ze zwykłym sprytem kobiecym i nie zdradziła przed nim, ani jednem słówkiem chęci gorącej, nie wypuszczenia go więcej samopas z pod swoich skrzydeł macierzyńskich. Odgadł to jednak Pawełek wiedziony dziwnym instynktem, a nie chcąc się dać zniewieścić (jak utrzymywał), odpowiadał na wszelkie objawy matczynej czułości, z wyrachowaną, lodowatą obojętnością. Aby zaś tem skuteczniej od niej się uwolnić, spędzał całe dni z Nataszką, którą zawsze bardzo lubił, uważając jakby za wiernego towarzysza do wszystkich psot i figli.
Niedbałość dobroduszna i niedołęstwo wrodzone, nieopuszczało i teraz samego hrabiego Rostowa. To też w dniu 9 września, wyznaczonym nibyto do ich odjazdu, niczego po temu nie przygotowano. Wozy potrzebne do pakowania rzeczy i sprzętów najkosztowniejszych, nadeszły dopiero jedenastego września z ich dóbr z pod Moskwy. Od 9 do 12 września panował w Moskwie całej niepokój gorączkowy. Tysiące wozów i teleg obdrapanych, zwoziło codziennie rannych po ostatniej bitwie pod Borodynem. Owe transporta krzyżowały się u miejskich rogatek, z takim samym długim sznurem powózek, z mieszkańcami, unoszącymi z miasta co kto mógł. Pomimo afiszów rozlepianych z rozkazu Roztopczyna, a może właśnie w skutek tychże, krążyły po mieście wieści najpotworniejsze. Zapewniano, że nie wolno nikomu z miasta wyjeżdżać. Ktoś inny znowu puszczał bąka, że po wyniesieniu w miejsce bezpieczne cudownych obrazów i relikwji Świętych, zmuszą wszystkich mieszkańców do opuszczenia miasta. Trzeci utrzymywał na pewno, że Rosjanie wygrali jeszcze jedną walną bitwę, oprócz tej, którą stoczyli z Francuzami pod Borodynem. Obiegały wieści, że armja cała już nie istnieje, albo: że milicja z duchowieństwem na czele pójdzie zająć gromadnie Trój-Górę... że chłopstwo zbuntowane ciągnie do Moskwy z wsi okolicznych... że przyaresztowano kilku zdrajców, przekupionych przez Napoleona... i tak dalej i tem podobnie... Wszystko to w końcu było bajką wierutną, ale tak ci co wyjeżdżali, jak i ów motłoch, który nie myślał ruszyć się z miejsca, wszyscy byli głęboko przekonani, że Moskwa zgubiona ostatecznie; trzeba więc z niej się wynosić, ratując co można. Przeczuwano, że wszystko musi się zapaść niejako. Do dnia 1 września jednak nic się nie było zmieniło na pozór w całem mieście, i na wzór skazanego na śmierć, który stanąwszy pod rusztowaniem, jeszcze się ogląda, czy mu nie nadejdzie ułaskawienie, Moskwa żyła dalej zwykłym trybem, nie pytając się i nie dbając o jutro. A to jutro fatalne, miało zniszczyć ją do szczętu, nie zostawiwszy kamienia na kamieniu! nie oszczędzając nikogo i niczego!
Te trzy dni przeszły u Rostowów w trosce nieustającej, i trudach niesłychanych przy pakowaniu mnóstwa gratów. Podczas gdy hrabia wałęsał się jak zwykle po mieście, zbierając nowinki, dysponując służbie to i owo, z wielko-pańską nonszalancją, hrabina goniła tylko wiecznie za Pawłem, który jej formalnie unikał i zazdrościła gwałtownie Nataszce, że jest do niej jak przypięty! Jedna Sonja zajmywała się właściwie pakowaniem, rozumnie i starannie, jak była nawykła wszystko robić. I ona była bardzo zmieniona i przygnębiona. List Mikołaja w którym wspominał o poznaniu przypadkowem księżniczki Bołkońskiej, obudził w sercu hrabiny cały szereg marzeń najrozkoszniejszych. Nie kryła się z najsłodszemi nadziejami, widząc w tem dziwnem spotkaniu iście palec Boży. — Nie cieszyłam się nigdy — mówiła głośno, wobec całej rodziny — z zaręczyn Nataszki z księciem Andrzejem. Natomiast pragnęłam zawsze gorąco, i błagałam Boga, żeby Mikołcio mógł poślubić księżniczkę Marję, i mam przeczucie, że prośba moja zostanie wysłuchaną... Cóżby to było za szczęście dla nas wszystkich!... — I biedna Sonja musiała jej w tem przyznać słuszność, bo przecież z pomocą jedynie znacznego posagu, wziętego z żoną, mógłby był Mikołaj poratować rodziców, w opłakanym stanie ich interesów. Serce atoli ściskało się jej na myśl złowrogą, że wtedy Mikołaj byłby dla niej na wieki stracony. Aby więc ból stłumić, który jej pierś rozrywał, wzięła na siebie cały ciężar pakowania, pracę niesłychanie żmudną i nieznośną. Do niej zatem udawali się tak oboje hrabstwo z rozmaitemi poleceniami, jak i cała służba po rozkazy. Paweł z Nataszką, nie tylko że nikomu w niczem nie dopomogli, ale każdemu w dodatku zawadzali. Rozlegały się po całym domu ich śmiechy i szalone gonitwy z pokoju do pokoju. Wybuchali śmiechem co chwila, sami nie wiedząc z czego i po co? Ot! po prostu dla tego, że byli młodzi, roztrzepani; lubili pasjami każdą odmianę, i we wszystkiem znajdywali materjał do żartów, figli i dowcipków. Paweł, dzieciak, wyjeżdżając z domu rodzicielskiego, nie posiadał się z radości, że powrócił doń prawie mężczyzną. Cieszył się również, że go wzięto z Białego-Tczerkowa, gdzie nie spodziewał się wcale wąchać prochu. W Moskwie miał zaś wszelką pewność spotkania z nieprzyjacielem, i odebrania pierwszego chrztu ogniowego. Nataszka ze swojej strony była wesołą dla tego, że długo, bardzo długo była taką smutną i przygnębioną, a teraz nic jej na szczęście nie przypominało owych cierpień, tak moralnych jak i fizycznych. Wyzdrowiała najzupełniej na duszy jak na ciele, i to ją cieszyło. Byli weseli oboje, bo w swojej dziecięcej ufności, ani na chwilę nie przypuszczali, żeby się Moskwa miała poddać Francuzom. Wierzyli święcie, że wojsko rosyjskie okryje się na murach Moskwy sławą niespożytą, a Paweł w szczególności zdobędzie najpewniej rangę oficerską, a może nawet... krzyż za chrabrost! Zresztą takie stuki i hałasy, taki przewrót w codziennych, trochę nudnych stosunkach, pobudzają zwykle do wesołości młodzieniaszków niedoświadczonych.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.