Przejdź do zawartości

Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Armja złożona z najrozmaitszych narodowości europejskich, wkroczyła do Rosji. Wojsko rosyjskie jak i ludność cała, cofało się instynktem wiedzione, aż do bram Moskwy, unikając ile możności starcia z wrogiem. Pod Borodynem przyszło nakoniec do strasznego, potężnego uderzenia jednej armji na drugą. Żadna nie daje się złamać, a jednak wojsko rosyjskie jest zmuszone cofać się dalej, niby piłka lecąca w przestrzeń, gdy odbije się o drugą piłkę.
Wieczorem siódmego września, Kutuzow wraz z całem wojskiem był przekonany, że Rosjanie bitwę wygrali. Doniósł natychmiast carowi o zwycięstwie pod Borodynem, i jak wiemy, zapowiedział rozkazem dziennym atak nowy, zaraz nazajutrz, aby zgnieść do szczętu nieprzyjaciela. Tymczasem późno w nocy i nazajutrz do dnia, nadeszły z pola bitwy przygnębiające wiadomości, o stratach olbrzymich, o czem dotąd nie wiedziano dokładnie. Armja zmalała o połowę; drugi więc atak stawał się wprost niemożliwym. Czyż można było myśleć o nowej bitwie, nie mając dokładnych wiadomości o stanie wojska, nie policzywszy zabitych, nie pozbierawszy i nie opatrzywszy ile tyle rannych? Przecież trzeba było zostawić czas żołnierzom, żeby choć trochę po trudach odpoczęli i zjedli cokolwiek. Francuzi jednak niewstrzymani niczem w pochodzie fatalnym, dążącym do ich zguby, parli ich gwałtem naprzód. Tak cofali się Rosjanie z jednego popasu na drugi, z noclegu na nocleg, pod mury Moskwy... i jeszcze dalej, mimo uczucia gwałtownej boleści, która ściskała serca wszystkich, od wodza naczelnego aż do prostego żołnierza... Przyszło do tego, co było w górze zapisane... Moskwa wpadła w ręce nieprzyjaciela. Kiedyż to postanowiono?... Nad Drysą, pod Smoleńskiem, Szewardynem i Borodynem, później zaś dnia każdego, każdej godziny... czuł każdy z osobna, że Moskwy nic i nikt już nie uratuje, przy tak fatalnem zbiegu okoliczności ..........
Gdy Jermołow posłany przez Kutuzowa, na zbadanie pozycji, powrócił oświadczając najuroczyściej że nie podobna stoczyć bitwy pod murami Moskwy, wódz naczelny milczał przez chwilę, a potem przemówił biorąc go za puls:
— Musisz być chorym jenerale! Bredzisz chyba w gorączce!... Zastanów się tylko coś powiedział!... — nie pojmował, nie chciał bowiem z razu dopuścić do tego, żeby oddać Moskwę Francuzom bez wystrzału!
O sześć wiorst od rogatki Dorogomiłowskiej, na górze Pokłonnaja, wysiadał Kutuzow z powozu, a usiadłszy jak to lubił na ławce przed chatą, w której urządzono dla niego na prędce dwie izby, został wkrótce otoczony tłumem jenerałów i wyższych oficerów. Był między innymi i hrabia Roztopczyn, który w tej samej chwili przybył był prosto z Moskwy. Wszyscy czuli instynktowo, tu nie idzie o czczą, bezmyślną pogadankę, ale po prostu o naradę, tyczącą się serca Rosji, świętej dla nich wszystkich Moskwy. Wszyscy razem, i każdy z osobna, popisywali się z planami i kombinacjami najdziwaczniejszemi. W końcu, z tych mnóstwa zdań krzyżujących się w powietrzu, a pobijających się nawzajem, Kutuzow jedno tylko wywnioskował: Że stoczenie bitwy i obrona Moskwy, są rzeczywiście czemś wręcz niemożliwem. Jeden Bennigsen, ożywiony na pozór ognistym patryotyzmem, utrzymywał uparcie do końca narady, że Moskwy trzeba bronić, dopóki jeden żołnierz zostanie przy życiu, że tylko po trupach ich wszystkich, powinien wejść do Moskwy nieprzyjaciel! Kutuzow słuchał tych czczych deklamacji z najwyższą niecierpliwością. W razie niepowodzenia, Bennigsen wiedział dobrze, że sam nie będzie za nic odpowiadał, że cały ciężar spadłby na Kutuzowa, za to, iż tak daleko cofał się, nie próbując wcale stawić czoła nieprzyjacielowi. Jeżeli zaś Kutuzow plan jego odrzuci, Bennigsen będzie krzyczał w niebogłosy, skoro Moskwa dostanie się w ręce Napoleona. Te wszystkie atoli podłe intrygi i kopania dołków, nie zajmywały wcale starca w tej chwili. Stawało przed nim inne groźne zagadnienie, które dotąd pozostało nierozwiązanem. Pytał się w duchu: — „Czyż to rzeczywiście ja, pozwoliłem Napoleonowi posunąć się pod same mury Moskwy? Któryż z moich rozkazów mógł sprowadzić ten rezultat najfatalniejszy?“ — powtarzał razy niezliczone. — Czy chybiłem może, gdy kazałem cofnąć się Platowowi, czy też pozawczoraj, gdy przez pół śpiący, poleciłem Bennigsenowi ścisłe wypełnienie moich rozporządzeń? Tak, Moskwa jest zgubiona niepowrotnie, nieodwołalnie, wojsko nasze musi cofnąć się jeszcze dalej, trzeba być na to zrezygnowanym. — To postanowienie wydawało mu się równie strasznem, jak zrzeczenie się najwyższej władzy. Bo nie tylko nawykł do niej i lubił rozkazywać, ale wierzył święcie, że jego Opatrzność przeznaczyła na zbawcę Rosji, że jemu powinna dostać się w podziale ta sława niespożyta. Czyż nie z tego powodu, opinja publiczna zmusiła niejako cara, że jego zamianował wodzem naczelnym, mimo niechęci osobistej przeciw niemu? Sądził, że on jeden potrafi dowodzić armją w tych ciężkich opałach, że on tylko może walczyć bez strachu, z wrogiem dotąd niepokonanym. Trzeba było jednak zdecydować się na to, lub na owo, i zakończyć czcze rozprawy swojego otoczenia. Przywołał do siebie najstarszych jenerałów, mówiąc te słowa:
— Czy dobrze, czy źle wypadnie, poradzę się li mojej własnej głowy!...
Wsiadł do powozu i wrócił do Fili.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.