Przejdź do zawartości

Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Dla czego Napoleon wydał wojnę Rosji? Bo było w górze zapisane, że uda się do Drezna, że tam mu głowę zawrócą pochlebstwami, że przywdzieje mundur polski, że podziała na niego upajający poranek czerwcowy, że da się unieść gniewem w obecności Kurakina, a następnie w rozmowie z Bałakowem.
Aleksander czując się osobiście obrażonym nie chciał się układać. Barclay de Tolly przykładał wszelkich starań, aby dobrze armją komenderować, najprzód: że uważał to za swoją powinność, a następnie: że chciał zasłużyć u potomności na sławę wodza znakomitego. Rostow puścił się w pogoń za Francuzami, dla tego po prostu, że nie mógł oprzeć się chętce przejechania się galopem po równinie... I oto w jaki sposób działali, stosownie do ustroju osobistego, do ich nawyczek, pragnień i systemu nerwowego, ludzie, występujący i wysuwający się na pierwszy plan w tej wojnie wiekopomnej. Ich obawy, próżnostki, uciechy, poglądy krytyczne, wszystkie te uczucia, które im wydawały się jako wypływające z ich własnej woli, były tylko narzędziem nieświadomem dziejów świata, i pracowały mimowolnie, na ów rezultat niesłychanej doniosłości, z czego dziś dopiero możemy sobie zdać sprawę dokładną. Takim jest niezmiennie los wszystkich czynników wykonywujących, którzy im wyżej są postawieni w hierarchji społecznej, tem mniej działają według własnej woli.
Dziś, ludzie z roku 1812, od dawna zeszli z widowni. Ich osobiste interesa i poglądy, nie zostawiły śladu po sobie. Dla nas są jedynie widocznemi skutki tych, lub owych wypadków, z tej, lub owej epoki, zapisane w historji. My dziś zaczynamy pojmować, w jaki sposób posługiwała się Opatrzność, każdym z tych ludzi, którym zdawało się wówczas, że działają w widokach osobistych, a oni byli tylko narzędziem, do spełnienia dzieła kolosalnego i wiekopomnego, o czem ani oni nie mieli wówczas wyobrażenia, ani się również tego nie domyślali Aleksander i Napoleon.
Byłoby obecnie zupełnie zbytecznem, zastanawiać się i sprzeczać o powody i przyczyny, które sprowadziły straszliwą klęskę Francuzów. Z jednej strony najwidoczniej przyczynia się do tej klęski ich zapuszczanie się w głąb Rosji w porze nadto spóźnionej, i brak wszekich przygotowań do kampanji wśród zimy. Z drugiej zaś strony, cecha niezwykła tej wojny, którą jej nadają ciągłe pożary miast i miasteczek, jak też dzikie podżeganie ludu rosyjskiego do nienawiści względem najeźdźców. Armja złożona z 800,000 żołnierzy najbitniejszych i najlepiej wyćwiczonych na całej kuli ziemskiej, na których czele stał wódz dotąd niepokonany, mając przed sobą wojsko liczące zaledwie połowę ludzi na liczbę; prowadzonych przez jenerałów niedołężnych i niedoświadczonych, nie powinna była i nie mogła pójść w rozsypkę, tylko przez ten najfatalniejszy zbieg wypadków. To jednak co nas obecnie uderza, nie występywało tak jasno przed oczami współżyjących. Usiłowania zaś tak Rosjan, jak i Francuzów, zmierzały ku temu właśnie, aby ubezwładniać ciągle jedyną dla nich szansę ratunku.
W dziełach historycznych z roku 1812, pisarze francuzcy zadają sobie bardzo wiele trudu, aby dowieść, że Napoleon, zdawał sobie sprawę dokładną z niebezpieczeństwa które mu groziło, jeżeli prowadząc tę kampanją, będzie zapuszczał się coraz dalej i dalej w głąb kraju. Że usiłował stoczyć walną bitwę, a marszałkowie starali się go nakłonić do zatrzymania się na zimowe leże w Smoleńsku i tak dalej... i tem podobnie... Historycy rosyjscy ze swojej strony, kładną nacisk na plan z góry ułożony, od pierwszej chwili najazdu, aby na wzór Scytów, wciągnąć Napoleona w sam środek państwa. Na poparcie tego swojego twierdzenia, przytaczają mnóstwo przypuszczań i wniosków, wyciągniętych z ówczesnych wypadków. Owe jednak przypuszczania i wnioski należą do rzędu wieści niepewnych, nieokreślonych, niepopartych żadnym niezbitym dowodem, a zatem bez rzetelnej wartości. Na czemś tak kruchem, niepodobna budować historji. Historyk nie może wziąć za podstawę czegoś, nie dającego się udowodnić. A w tym wypadku jeden fakt zbija drugi, i jeden mniej prawdziwy od drugiego!
Cóż bo nas w tem wszystkiem najbardziej uderza? Armje rosyjskie rozstrzelone, starają się połączyć z sobą siłą, mocą, chociaż to połączenie nie przedstawia dla nich najmniejszej korzyści. Szczególniej gdybyśmy przypuścili, że myślano z góry, o wciągnieniu nieprzyjaciela w głąb kraju. Obóz nad Dryssą oszańcowany według systemu Pfuhl’a, w tym celu najwidoczniej, żeby się z tamtąd wcale nie ruszać. Widzimy następnie cara w pośród armji, nie po to chroń Boże! żeby urządzać rejteradę, ale przeciwnie w tym celu, aby swoją obecnością podniecać zapał w żołnierzach, i bronić do upadłego każdą piędź ziemi rosyjskiej od obcego najazdu. Czyż car nie robi srogich wyrzutów wodzowi naczelnemu, który cofa się wiecznie i zawsze? Można przypuścić, że car spodziewał się pożaru Moskwy, skoro nie chciał zrazu wierzyć, że nieprzyjaciel już Smoleńsk opanował? To też gniewa się najokropniej na wiadomość, że nie stoczono żadnej walnej bitwy, mimo połączenia się dwóch armji, że Smoleńsk zdobyty i obrócony w perzynę! Wojskowi i lud cały oburzają się tak samo na to ciągłe cofanie się przed Francuzami... Tymczasem dokonywują się fakta, nie przypadkiem i nie na mocy jakiegokolwiek planu, w którego istnienie nikt nie wierzy, tylko w skutek intryg, pragnień i usiłowań tych, którzy działają w swoim własnym interesie, lub po prostu na chybił trafił.
Cóż robią Rosjanie? Usiłują połączyć dwie armje rozstrzelone, zanim bitwę stoczą. Wskutek tego planu cofają się aż do Smoleńska, pociągając za sobą Francuzów. Ten obrót jednak nie przynosi w rezultacie korzyści oczekiwanych i spodziewanych. Dlaczego? Bo Barclay de Tolly jest niemcem niepopularnym i nielubionym, bo Bagration dowodzący drugą armią, nienawidząc Barclay’a, nie radby wcale znaleść się pod jego komendą, jako niższy w randze, i z tego powodu opóźnia, jak długo może, złączenie dwóch armji. Co do obecności cara: ta zamiast wzniecać zapał, podżega li niezgodę i niszczy jednolitość planu i czynności w armji, przez różnorodne wpływy i intrygi dworskiej Camarilli. Paulucci, ubiegający się na gwałt o tytuł jeneralski, zaczyna wywierać wpływ przeważny na cara. Odrzucają plan Pfuhla, a składają ogólny kierunek ruchów armji w ręce Barclay’a de Tolly. Jednocześnie atoli obostrzają jego władzę wykonawczą, z powodu że mu nie bardzo ufają. Dzięki tym wewnętrznym rozterkom, tym zazdrościom i współubieganiom; niepopularności i niedowierzaniu głównodowodzącemu, niepodobna stoczyć walnej bitwy. Gdy z tego powodu wzrasta ogólne niezadowolenie i nienawiść do niemców, dochodzi również do szału prawie, miłość dla ojczyzny, zagrożonej ze wszystkich stron. Budzi się we wszystkich warstwach społeczeństwa rosyjskiego poczucie obowiązku, doprowadzone do szczytu poświęcenia.
Car opuszcza wreszcie główną kwaterę, pod najlepszym pozorem, jaki można było znaleść na prędce, żeby swoją obecnością rozpłomieniać zapał ludu w obu stolicach. I rzeczywiście krótki pobyt cara w Moskwie przyczynia się wiele do przyszłego oporu rozpaczliwego całej ludności przeciw najeźdźcom.
Mimo że cara już niema w obozie, położenie wodza naczelnego staje się z dnia na dzień przykrzejszem i bardziej zawikłanem. Otacza go cały rój jenerałów, Bennigsen, i wielki książę na czele, aby śledzić bacznie każdą jego czynność i podniecać w danym razie jego słabnącą energję. Barclay de Tolly jednak, czując coraz bardziej ciężący na nim: — „wzrok cara“ — staje się coraz przezorniejszym i ostrożniejszym, unikając najstaranniej każdego starcia z nieprzyjacielem.
Ta ostrożność wydaje się naganną, prawie zbrodniczą carewiczowi, który daje nawet do zrozumienia półsłówkami, że to zakrawa po prostu na zdradę stanu, i żąda uderzenia na wroga natychmiastowego. Lubomirski, Branicki, Włodko i wielu innych, tak dokazują i hałasują w obozie, że Barclay wysyła ich do cara jednego po drugim, pod pretekstem oddania monarsze do rąk własnych nader ważnych dokumentów, a pozbywszy się polskiego, niespokojnego żywiołu, staje do walki z przyłbicą podniesioną z carewiczem i Bennigsenem.
Koniec końców, pomimo oporu Bagrationa, łączą się dwie armje rosyjskie pod Smoleńskiem.
Bagration zajeżdża w powozie przed dom zajmowany przez Barclay’a. Wódz naczelny, przywdziewa mundur galowy i przepasuje pierś wielką wstęgą orderu, na przyjęcie i złożenie raportu, starszemu od niego jenerałowi, co do lat służby. Bagration uniesiony patryotycznem zaparciem się samego siebie, poddaje się Barclayowi, co mu jednak nie przeszkadza być wiecznie i zawsze innego zdania, niż jenerał głównodowodzący. Pisuje on wprost do cara, według rozkazu monarchy, i oto co umieszcza w liście do Arakczejewa:
„Pomimo życzenia mojego monarchy i pana najmiłościwszego, nie mogę zostać dłużej z ministrem (tak zawsze nazywał Barclay’a.) Na miły Bóg! poślijcie mnie gdziekolwiek; dajcie mi jeden, jedyny pułk, ale wyświadczcie mi tę najwyższą łaskę, i wyprowadźcie mnie ztąd! W głównym sztabie roi się od niemców, którzy Rosjanom żyć nie dają po prostu! Panuje tu chaos nierozwikłany! Sądziłem, że służę carowi i ojczyźnie, aż tu się pokazuje jak na dłoni, że służę jedynie Barclay’owi! Wyznaję szczerze, że tego nie mogę się podjąć!“
Wintzingerode i jemu podobni, sieją dalej niezgodę i nieporozumienie pomiędzy jenerałami, czem nie dopuszczają do jednolitego działania. Przygotowują się nareszcie do zaatakowania Francuzów pod Smoleńskiem. Wysyłają na zwiady jednego z jenerałów, a ten osobisty nieprzyjaciel Barclay’a, zamiast oglądnąć i zbadać pozycję Francuzów, przepędza dzień cały u pewnego pułkownika, swojego dobrego znajomego, a wróciwszy krytykuje i gani cały plan bitwy, choć na nic i na nikogo nawet okiem nie rzucił.
Gdy w ten sposób intrygują i dysputują w obozie rosyjskim, nad miejscem, na którem ma się bitwę rozpocząć, starając się dopatrzeć stanowiska Francuzów, ci spadają niespodziewanie na dywizją Newerowskiego i podchodzą pod same mury Smoleńska.
Ustaje zatem wszelkie wahanie. Aby uratować komunikację między dwiema armjami, i nie być wziętym we dwa ognie, Rosjanie radzi nie radzi, muszą przyjąć bitwę. Rozpoczyna się walka zacięta: tysiące ludzi padają z obu stron, i Smoleńsk dostaje się w ręce najeźdźców, wbrew woli wyraźnej cara, i wbrew żądań i pragnień ludu. Miasto podpalają właśni jego mieszkańcy, których gubernator oszukał najhaniebniej. Doprowadzeni do ruiny, do nędzy straszliwej, myśląc wyłącznie o swojej osobistej niedoli, ci nieszczęśliwi ciągną ku Moskwie, aby świecić przykładem swoim ziomkom i podniecać w nich dziką nienawiść do Francuzów. Rosjanie tymczasem cofają się coraz dalej, a Napoleon ze swojej strony, posuwa się w głąb kraju jako tryumfator, ani przeczuwając jakie tam czyha na niego niebezpieczeństwo... I oto w jaki sposób rozstrzyga się, wbrew wszelkim oczekiwaniom, jego zguba, a ocalenie Rosji!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.