Wieś mojej matki/Ojciec

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wieś mojej matki
Podtytuł Opowieść
Wydawca Nakład Księgarni św. Wojciecha
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

OJCIEC.

Ojciec bywał w Grobli często, ale zwykle bawił krótko. Swego czasu jeździł był do Mamy jeszcze jako narzeczony. Wtedy zdarzył się fakt, który Mama często wspominała: mianowicie podczas powodzi, która pozrywała gdzieś mosty, Ojciec mógł dostać się do Grobli tylko konno, jadąc sześć mil przeszło groblami, które woda zalewała. Była to ekspedycja naprawdę niebezpieczna, bo tylko koń wyczuwał twardą ziemię pod nogami. Zresztą groble mogły być przerwane, a zawracanie na nich było prawie niepodobieństwem, tak były wąskie u góry. Jednakże Ojciec nie zawahał się i nie cofnął przed niebezpieczeństwem. Gdy wjechał na dziedziniec, myślał, że to staw, bo woda sięgała okien dworku.
Zwykle przyjeżdżał Ojciec bryczką, przeważnie na niedzielę lub jakieś święta. Przyjazd Ojca był dla nas chwilą uroczystą, ponieważ Ojciec był naczelnym wodzem armji, jaką my czterej stanowiliśmy. W papierowych czakach, z szablami u boku i karabinami na ramionach wychodziliśmy naprzeciw Ojca, a ujrzawszy nadjeżdżającą bryczkę, stawaliśmy przy drodze w szeregu. Ja komenderowałem, aby jednak nie zmniejszać liczebności oddziału, nie stawałem przed nim, lecz w raz z nim w jednym szeregu. Kiedy Ojciec zbliżył się, my oddawaliśmy honory wojskowe, trąbiąc marsz generalny na ustach. Bryczka stawała, ja występowałem z szeregu i składałem Ojcu raport, poczem dopiero Ojciec pozwalał nam wsiąść do bryczki i przywitać się. Przybywszy do dworu, natychmiast zaciągaliśmy straż na odwachu, którym był stary lamus, prócz tego przed dworem stawialiśmy wartę honorową. Lamus, czyli odwach, służył też czasami za areszt. Pewnego razu z rozkazu Ojca zamknęliśmy w nim dziewczynę folwarczną, która kradła w ogrodzie jabłka. Kiedyśmy zaczęli ją podglądywać, aby się przekonać, jakie wrażenie robi na niej ta kara, zauważyliśmy z oburzeniem, że dziewczyna najspokojniej na świecie śpi. Obrażeni tem, wrzuciliśmy jej do aresztu kilka zgniłych jaj, żeby jej karę obostrzyć. Teraz byliśmy już pewni, że została należycie ukarana. Po pewnym czasie przyszedł Ojciec i kazał więźnia wyprowadzić. Z nasrożonemi minami weszliśmy do „celi“, ale o dziwo! nikogo w niej nie znaleźliśmy. Dziewczyna rozsunęła sobie dwie deski w tylnej ścianie i przez ten otwór uciekła. Wyobrażam sobie, jak się śmiała zdaleka, patrząc na nas, pilnujących lamusa, w którym nikogo nie było.
Ojciec wogóle wychowywał nas w duchu wojskowym. Podczas pobytu w Grobli urządzał strzelania do celu, manewry i marsze wojskowe. To nas bardzo bawiło, poza tem jednak, prawdę mówiąc, przyjazd Ojca zaprowadzał w domu surowy rygor, niezawsze zajmujący i zabawny. Ojciec wstawał późno, a my czekając na śniadanie, nudziliśmy się. Podczas śniadania nikt się do nas nie odzywał, wszyscy słuchali tylko ojca i jego miejskich nowin. Obiad był wprawdzie zwykle bardzo dobry, ale trzeba było przy nim okropnie długo siedzieć i słuchać rzeczy zupełnie niezrozumiałych. Po południu szliśmy na przechadzkę bardzo daleką, podczas której Ojciec rozmawiał głównie ze starszymi. My szliśmy naprzód, wciąż popędzani słowami: „Naprzód, bębny! Prędzej! Nie wleczcie się tak!“ lub też w inny sposób napominani.
Ojciec Groblę bardzo lubił, jak wogóle lubił przyrodę, w rzeczywistości jednak był człowiekiem miejskim. Wieś podobała mu się z punktu widzenia estetycznego, ale żyć nią nie umiał i nie chciał...
O Ojcu wspominam tu tylko, jako o gościu w Grobli i mężu mej Matki, zresztą poświęciłem mu inną książkę. Jest cały w mej „Wojnie Papierowej“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.