W sprawie szkół ludowych na Szlązku/List do p. Jerzego Kotuli w sprawie szkół ludowych na Szlązku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł List do p. Jerzego Kotuli w sprawie szkół ludowych na Szlązku
Pochodzenie W sprawie szkół ludowych na Szlązku
Wydawca Jerzy Kotula
Data wyd. 1879
Druk Karol Prochaska
Miejsce wyd. Cieszyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST
DO P. JERZEGO KOTULI
W SPRAWIE SZKÓŁ LUDOWYCH
NA
SZLĄZKU.



Wzywacie mnie szanowny panie, ażebym w smutnym dla narodowości polskiéj stanie szkół na Szlązku austryackim, dał wam wskazówki środków, jakiemi-by zaradzić można podkopywaniu samego bytu, zagrożonego germanizacyą?
Z chęcią spełniłbym ten święty obowiązek, gdybym się czuł na siłach radzenia na niewidziane położenie, którego trudnościom, nawet oswojonemu już z wszystkimi warunkami smutnéj téj egzystencyi, podołać trudno. O tyle jednak, o ile analogja z innymi krajami języka naszego, dozwoli wnioskować i radzić — ślę wam braterskie uwagi, z których może korzyść jakaś wyciągnąć potraficie.
Szlązk, o ile wiem, znajduje się w tem smutnem, a trudnem położeniu, iż je trzy narodowości, pozornie tylko równouprawnione zamieszkują: Polacy, Czesi i Niemcy.
Supremacya ostatniego żywiołu, który się sławi jako jedyna dźwignia kultury i postępu, błogie jego nawyknienie do panowania, nowe siły i przykład jaki mu daje zajadła germanizacya w sąsiedniem cesarstwie niemieckiem, sprawiają że, choćby prawa pisane nie upoważniały go do narzucania się i tępienia narodowości słowiańskich, ma on wszędzie niezaprzeczoną przewagę. Gdzie mu niestarczy ani litera ani duch prawa, umie ten żywioł obchodzić je, umie wyzyskiwać słabość ludzką, bojaźliwość podwładnych, nieporadność naszą — słowem, korzysta ze wszystkiego a nadewszystko z bezkarności, jaką mu dzisiejsza urosła potęga Niemiec zapewnia.
Niepotrzebujemy dowodzić, że te świętokradzkie porywy na skarb najdroższy człowiekowi, na spuściznę wieków, na naturę jego, na to co go czyni czem on jest — nietylko się nie usprawiedliwiają potrzebą państwa, interesem cywilizacyi, ale szczepią niechęci, utrwalają walkę zgubną, zasiewają niepokój.
Żaden język i z nim połączona a nim objawiajaca się narodowość, nie maja prawa stawiać się wyżéj nad drugie i rozwój innych hamować. Jest w przeznaczeniu pojedynczych narodowości, dziś lub jutro, w ogólnych dziejach ludzkości wyrzec słowo i byt swój usprawiedliwić. Tak samo jak w przyrodzie, żadne stworzenie zbytecznem nie jest, tak w świecie ludzkim, niema narodowości niepotrzebnych — wszystkie są święte i wszystkie równo uprawnione.
Średniowieczna ślepota i dzikość, mogą tylko tłumaczyć prześladowanie narodowości pod pozorem zjednoczenia państwa. Nawracania religijne dla jednoty państwowéj i tępienie narodowości, są zarówno występne w obliczu Boga, niegodziwe wobec dziejów i praw ogólno-ludzkich. Przypominają te usiłowania czasy, w których na Pomorzu, na Rugji i w Łużycach, słowiańska ludność ani do cechów należeć, ani w miastach osiadać, ani po wsiach spokojnie się ostać nie mogła; gdy na Szlązku taki np. Jan, Biskup Wrocławski, w 1495 r. nakazywał włościanom wsi Wójcie pod Odmuchowem, aby w przeciągu lat pięciu nauczyli się języka niemieckiego, lub szli precz z ziemi, którą zamieszkiwali.
Trudno jest w XIX. wieku tak barbarzyński zwrot zrozumieć, lecz — niezbłagana rzeczywistość, fakty niezaprzeczone świadczą, że choć w formach mniéj okrótnych, powtarza się i dziś historya średniowieczna.
Jest obowiązkiem najświętszym tak polskiéj jaki czeskiéj ludności na Szlązku, bronić języka, który jest, można rzec: ciałem i widomą formą narodowości. Une nation, c’est une langue[1] powiedział słusznie Ozanam. Język obcy, nietylko zmienia zewnętrzne szaty myśli, ale przetwarza naturę jéj. Z językiem, świadomie i bezwiednie płyną pojęcia, tak, że dosyć zmiany jego, aby sam człowiek stał się zupełnie innym.
Polakiem być z mową niemiecką nie można.
Umieć ją, jako posiłkującą i nie tylko ją ale i wiele innych, chwalebnem jest, lecz począć myśleć, należy z pomocą własnéj mowy, pod grozą wynarodowienia. O ile język niemiecki potrzebnym jest, pożytecznym i niezbędnym w stosunkach miejscowych, o tyle w wychowaniu poczatkowem — zabójczym.
Ustawy szkolne, programata, jakie mam przed sobą, wykazują dotykalnie, jak języki polski i czeski w szkołach są upośledzone, co najwięcéj, jak w Prusiech, służąc tu za środek pomocniczy do wprowadzenia dziecka, jako propedeutyka germanizmu.
Pierwszem i niezbędnem powinno być zadaniem polskich i czeskich, połączonych z soba posłów do izby prawodawczéj, aby ta niesprawiedliwość i krzywda ustała. Jest to obowiązek tak wielki, tak ważny, tak pierwszorzędny, jest to kwestya bytu tak nagląca, że wszystko dla niéj poświęcić należy.
Interes wspólny łączy w tem Polaków i Czechów.
Lecz czem-że jest prawodawstwo wobec życia i rzeczywistości?
Ono zakreśla granice, stawi baryery, ale w pośrodku, w tysiącu niedajacych się określić wypadkach, krzywda dokonywać się może, czynnie lub biernie, szczególna piecza nad jednym językiem, zaniedbaniem drugiego, niepochwyconemi odcieniami w obejściu się macoszem z tymi, które się pragnie wytępić. Tu prawodawstwo niewystarczy.
Cóż rzec, gdy prawodawstwo to nieuwzględnia potrzeb i podaje rękę nadużyciom? Starać się o zmianę jego koniecznością jest i obowiązkiem, lecz się ograniczyć niem, nie starczy. Kto ma siłę ten je, gdy nie łamać, to omijać potrafi.
Z naszéj też strony, z poszanowaniem prawa i wszelkich form legalnych, trzeba szukać dróg, któreby zagrodzone nie były, a dozwalały oprzeć się zgubnemu wpływowi.
Pierwszym i najgłówniejszym środkiem przechowania narodowości i mowy będącéj jéj znamieniem jest, by dziecię ją z domu wyniosło, zaszczepioną tak silnie, aby mu już nigdy odjęta być nie mogła. Tu, piastunka i karmicielka musi być matka, ona pierwsza nauczycielka. W domu, w który ona obca narodowość wnosi, dzieci zawsze pójdą za nią raczéj niż za ojcem, który niema ani czasu, ani sposobności obcowania nieustannego z dziećmi, a często dla niéj, sam się wynarodowia.
Macierzyńskie zadanie najwyższéj jest wagi. Dziecięciu nic nie zastąpi matki; a gdy w niéj przywiązania do narodowości niema, ani ojciec ani nauczyciel wlać go niepotrafią.
Z tego nieocenionego materyału jaki dziecię z domu przynosi, ma dopiero nauczyciel wykształcić i wyrobić człowieka, nie bezbarwnego kosmopolitę, ale nacechowanego barwą jaką mieć powinien, aby był członkiem społeczeństwa oznaczonego: obowiązkom położenia podołał.
Wprawdzie, wpływ nauczyciela może zmienić wiele, może stworzyć nawet istotę nowa, lecz ów pierwszy podkład, jaki daje matka, zawsze niezgluzowany pozostanie w człowieku.
W szkole, jak widzimy z doświadczenia, władza nadzorcza nietylko się językiem nie opiekuje i nieupomina oń, ale systematycznie ścieśnia naukę jego, pod pozorem, że niemiecki język jest urzędowym, że jest cywilizacyjnym, że jest dziś uważanym za jedyny niosący z sobą kulturę, ułatwiający postęp — a polski ustępować musi mu wszędzie i zaledwie dla pewnego sromu i przyzwoitości, jest raczéj tolerowanym niż uznanym.
Godziny dlań wyznaczone szczupło, książki pomocnicze na cały przebieg kursów nie dostateczne, i raczéj dla upozorowania nauki, niż dla ułatwienia jéj przeznaczone. W bibljotekach szkolnych niema nawet podobno miejsca na dzieła pomocnicze, któreby dziecku dobréj woli, w godzinach swobodnych, zastąpiły godziny, których w programie braknie. Cóż tu nauczyciel poradzić może urzędownie, gdy gorliwość jego, będzie mu nawet za grzech poczytana i narazi go na niebezpieczeństwo utraty miejsca?
Cała czynność nauczycieli, wspólnie z rodzinami, musi po za szkołą szukać sobie pola do działania.
Powiadam: z rodzinami, gdyż bez rodzin i ich dobréj woli, nauczyciel też nic lub tak jak nic nie może.
Tu gminy polskie, stowarzyszenia, tu zamożniejsza ludność ma obowiązek czuwania a posiłkowania nauczycielowi, stawania z nim i po zanim, poślubiania jego czynności.
Żywe słowo, jest niezaprzeczenie najdzielniejszem narzędziem nauczania, ma ono siłę, powiedzieć można czarodziejską, która się określić nie daje, a sprawia, iż słowo przynosi więcéj niż na pozór zawiera.
Lecz gdy słowu staną na przeszkodzie: brak czasu, brak miejsca, niedogodności umyślnie przez germanizatorów tworzone, — powinna je zastąpić książka.
Nauczyciel i ona, stanowią cała siłę szlachetnego oporu, przeciw świętokradzkiemu targaniu się na prawa narodowości.
Książka nie dla samych dzieci jest potrzebna; książka polska nie mniéj konieczna jest i dla rodzin, — bez niéj niepodobna zachować się przy narodowości i uchronić od kalectwa, jakie ciasny prowincyonalizm w sobie zamknięty sprowadza.
Dodajmy to jeszcze, iż jak ona bez nauczyciela, tak i nauczyciel bez niéj ostać się nie może. Oboje razem iść musza.
Książka dla rodzin przeznaczona, cel musi mieć wieloraki: oświatę, wykształcenie, cel duchowy, ale zarazem usposobienie człowieka do praktyki życia, wskazówkę do osiągnięcia dobrobytu, bez którego niema oświaty, niema dbałości o narodowość, niema postępu! Tam tylko, gdzie lud niezależnym jest przez zapewnienie sobie pracą pierwszych życia potrzeb, rozwija się poczucie wyższych celów, wznioślejszych zadań. Gdzie niema chleba powszedniego, tam i duszy zagraża niebezpieczeństwo. Dla tego też, w modlitwie pańskiéj, Zbawiciel i o ten chléb ziemski prosić nam każe.
Dla rodzin więc niezbędna jest książka, która-by w pomoc im przychodziła do gospodarstwa, do hodowli domowych stworzeń, do wszystkich zajęć powszednich, oszczędzających trudu, a zapewniających jego owoce.
Takiéj książki polskiéj posłucha czytanéj i ojciec, nauczy się z niéj matka. Wprawdzie, pisma peryodyczne dla ludu wydawane, zajmują się temi zadaniami i zastępują po części książkę, ale w nich nigdy wyczerpująco się przedmiot nie obrabia. Są to raczéj pożyteczne wskazówki, niż zaspokajajace potrzebę podręczniki.
Kościół i duchowieństwo czuwają ze swéj strony nad nauką religji; nauczyciel, nieograniczając się dziećmi, powinien być i dla starszych przewodnikiem. Do niego należy takich praktycznych a pożytecznych książek rozpowszechnienie, objaśnienie, zalecanie.
Oświecając rodziców, nauczyciel zarazem przysposabia dzieci. Zadanie więc jego rozszerza się i czyni trudniejszem, ale zarazem większą mu daje zasługę.
Kapłaństwem jest nauczycielstwo, nie te godziny, które w szkole, obowiązkowo spędza nauczyciel — ale niemal całe swe życie dać musi, aby odpowiedział wielkiemu posłannictwu swojemu.
Skromne ono na pozór, ani świat, ani ludzie dalsi o niem nie wiedza i zasług a lub nieuznaną przechodzi, albo za mało ocenioną, ale to właśnie ten stan nauczycielski wysoko podnosi, iż on jest ofiarą, a często niemal męczeństwem.
Nauczyciel, stróżem dziennym i nocnym stać tu musi, pilnując skarbu najdroższego.
Nie zmusza go do tego nic wprawdzie — oprócz sumienia — lecz tego bodźca dosyć.
Wszystkich narodowości uciśnionych byt nie inaczéj jak ofiarnością utrzymać się może: jedni dają grosz, drudzy krew, inni pot swego czoła i spokój swojego życia.
Społeczeństwo, widząc gorliwość w nauczycielu i samo się stać musi gorliwszem, aż wreszcie poszanuje tych cichych męczenników obowiązku. Tam gdzie rząd sam czuwa nad pielęgnowaniem narodowości, nauczyciel może się ograniczyć urzędowem spełnianiem zakreślonych mu obowiązków; u nas, kto się nie daje całym, ten jakby nic nie dał.
Nie wchodząc nigdy w kolizyę z prawem, nie uchybiając zwierzchności, bo ta walka, napróżno siły by wyczerpywała, nauczyciel jednak powinien mieć cywilną odwagę stawania przy prawdzie i sprawiedliwości. Gdzie się nadarza zręczność wypowiedzenia otwarcie poszanowania dla swéj narodowości, przywiązania do niéj — tam ani kłamać, ani milczeć się nie godzi. Pochlebstwo, uniżenie, zaparcie się, w błąd wprowadza rządzących i dozwala im lekceważyć to, co się samo szanować nie umie.
Z prawem walczyć, nie nasza rzecz, ale z niego niekorzystać w pełni i resztki nam zostawionego nie wyzyskać przez małość ducha, występkiem by było.
Niemcy, mają moralna przewagę za sobą, nadużywają jéj w rozmaity sposób, ignorując co innym winni narodowościom, przemilczając i lekceważąc; upomnieć się więc o to co jasno nam należy z prawa, najświętszym jest obowiązkiem. Ale opór przeciw nadużyciom, musi zawsze ograniczać się ściśle tem, co w szrankach prawa daje się czynić.
Cóż więc jest zadaniem nauczyciela?
Umiłować naprzód powołanie swe, bo tylko miłość siłę daje, tylko miłość uzdalnia do poświęcenia; potem, wpoić to sobie za prawidło: że szkoła i godzina szkolna niestarczy, gdy się chce obowiązek spełnić — trzeba poświęcić się całemu i działać po za szkołą, wpływać na społeczność, strzedz ja od zobojętnienia i wyboczeń.
Tu już, żadna rada, choćby najściśléj określona, nie może posłużyć nauczycielowi; doradca musi być serce i sumienie.
W każdéj gminie, w każdéj szkółce, warunki są różne, zatem i środki jakich używać jest zmuszonym nauczyciel, odmienne. Duch święty zaś natchnie serca poczciwe!
Pozostaje wreszcie nauczycielowi, czuwając nad rodzina i dziećmi, jeszcze jedno a bogdaj najcięższe zadanie: czuwania nad samym sobą — kształcenie się własne, które jest nieskończone, odżywianie się, oświecanie i troskliwość, aby ten co zaopatrzać ma, sam rdzą nie został zjedzony!..

∗             ∗

Wszystko to com tu zebrał — ogólniki są — prawda, ale z prawideł i zasad łatwo się da otrzymać zastosowanie przy dobréj woli. Miłości i woli więc a wytrwania niech pan Bóg przyczynia, a wszystko będzie dobrze.
Panowanie siły ciężkie jest — lecz nie trwałe. Sprawiedliwość zawsze zwycięża.

Drezno, 8. sierpnia 1879 roku, w dzień Narodzenia N. P. M.

J. I. Kraszewski.
Czcionkami Karola Prochaski w Cieszynie.




  1. Narodowość — to język.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.